16. Twa strzyga jest... bezpieczna

Jeśli powiedziałabym, że nie czułam strachu, skłamałabym.

Wolałam jednak kłamstwo od prawdy, gdyż ta nic nie wnosiła. Nasze położenie zdawało się beznadziejne, zwłaszcza że sama wyczułam już kilkanaście istot oddalonych od nas w stosunkowo niewielkiej odległości. My dwie przeciwko pokaźnej grupie. To się zwyczajnie nie mogło udać.

– Żagota – przywołałam ją, chcąc, by wreszcie mi odpowiedziała.

– Człekopodobni – szepnęła cichuteńko. Naprawdę niewiele mi to zdradzało informacji. Człekopodobnymi mogłam uznać całkiem sporą gromadę nadnaturalnych istot. Nawet my formalnie byliśmy człekopodobni, a chociaż wyglądaliśmy jak zwykli ludzie, nasza metamorfoza ujawniała prawdę, zaś pęknięte serca wydobywały ją na wierzch, odzierając bez skrupułów z jakiejkolwiek przyjemnej otoczki. – Nie jestem pewna. Chyba...

Nie musiała kończyć. Ja byłam już pewna.

Dostrzegłam sylwetki wyłaniające się spomiędzy drzew. Co więcej, nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie się znalazłyśmy. W pobliżu domu nie rósł las a raptem gaik, lecz dzięki strzyżym zdolnościom błyskawicznie znacznie oddaliłyśmy się obie od kamienicy.

Przydałby się Milan, westchnęłam nieco podłamana.

Teraz ci on? Burknął na mnie strażnik, okazując jawne niezadowolenie. Trzeba było myśleć, nim dupsko wyprowadziłaś w las.

Trzeba było mnie uprzedzić, odcięłam się.

Chwilowo z Welstem byliśmy poróżnieni, lecz nasze odmienne zdania nic nie znaczyły w obliczu naszego celu. Musiałam przeżyć i zapewnić spokój strzygom. Nie mogłabym tego zrobić, umierając ostatecznie tu i teraz. No, i Weles najpewniej urządziłby mi piekło w piekle, organizując prywatną gehennę. Już wystarczająco wkurzył go mój pierwotny zgon, zaś teraz raczej nie uwierzyłby, gdybym oznajmiła, że wróciłam dzięki Radwoi.

– Pomóż mi wstać.

– Co?

– Dźwignij mnie, ale już – poleciłam.

Wzrok oraz mina ciemnowłosej strzygi zdradzały, co sądzi o mych rozkazach. Szybko jednak zrozumiała, że bez współpracy możemy nie wyjść z ambarasu cało. Błyskawicznie złapała mnie pod ramię, sprowadzając do pionu, lecz uczyniła to w sposób, jaki nie pozwalał ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że stałam tylko dzięki niej.

– Masz pomysł?

– Nie wtrącaj się – szepnęłam, wymijając ją nieznacznie. Istoty wyraźnie ożywiły się, widząc, że stałyśmy się bardziej mobilne. Nie byłam pewna czy podeszły, bo sprawiałam wrażenie bezbronnej, a jedna sprawna strzyga nie stanowiła kłopotu, czy może pragnęli czegoś więcej jak leszy czy rokitnik z szanowną małżonką. – Kto wam przewodzi?

Mój doniosły głos rozniósł się echem po lesie. Widziałam, jak motali się między sobą, to raz się cofając, to znów robiąc po dwa stąpnięcia do przodu. Nie przeszkadzało mi to. Ich dziwna mowa również nie, szczególnie że Welst przystał na chwilowe zawieszenie broni.

Obróciłam się wokół własnej osi, oglądając wolno każdą z otaczających nas person. Żagota przybrała bojowy wyraz twarzy, lecz jej postawa zdradzała, iż nie pała entuzjazmem na myśl o walce. Absolutnie się jej nie dziwiłam. Zaatakowana zamierzałam się bronić, lecz pod żadnym pozorem nie planowałam sięgać po broń jako pierwsza. Poza tym żadnej nie posiadałam, nie licząc magii. Jak na potwierdzenie mych rozważań, wiatr znowuż otulił mnie swym przejmującym chłodem.

Co ja sobie myślałam, wybywając tak z domu?

Nic, odparł natychmiast ochoczy do udzielania responsu strażnik. Nic nie myślałaś, ale nie przejmuj się. Przywykłem.

Ależ ja bym mu chętnie skopała pierzaste dupsko, wiedział tylko on sam oraz ja. Przywilej całkowitego złączenia się bywał dość uciążliwy w takich momentach. Radością wypełniał mnie tylko fakt, że oboje zdolni byliśmy porzucić przynajmniej na chwilę własne spory, hierarchizując priorytety.

– Gzado.

Obróciłam się na pięcie, okręcając o niepełne sto osiemdziesiąt stopni. Przede mną stała istota, która znaczniej wysunęła się przed szereg. Teraz widziałam jego oblicze. Jasna cera zlewała się niemal z jasnymi, długimi włosami spływającymi na ramiona i ciągnącymi się niemal po nadbrzusze. W ręce trzymał coś, co ja nazwałabym włócznią, chociaż Biały określił drzewcowy oręż nieco inaczej. Nazwa jednak pozostawała bez znaczenia. Każdy z nich stał wyposażony w broń.

Szybko wymieniłam się z Welstem informacjami w głowie. Zgodnie z posiadanymi przez niego danymi gzado nie tłumaczono w żaden sposób z ich na nasze. Mogłam zatem przyjąć, że właśnie mi się przedstawił. Skinęłam głową, postanawiając się odwdzięczyć. Dotychczas moje personalne dane nie pozwalały innym mnie tknąć. Wszak wiedźma stanowiła ewenement, mityczny element zbawienia, na jaki oni wszyscy wyczekiwali niecierpliwie każdego dnia, roku, dekady, wieku, a może nawet dłużej. Pewności nie miałam, jak długo żyli najstarsi przedstawiciele poszczególnych nacji.

– Karmen – odparłam głośno.

Kątem oka widziałam, jak Żagota poruszyła się nerwowo. Zupełnie jakby zamierzała uczynić mi wykład na temat przedstawiania się wrogom. Ona zdecydowanie nie postrzegała ich jako przyjaciół, zaś ja wciąż jeszcze nie określiłam statusu możliwego sojuszu, we wspomnieniach odtwarzając postać Lacjusza ratującego córkę z płomieni. Centaury na pewno charakteryzowała lojalność oraz odwaga.

– Jesteście na naszej ziemi – obwieścił groźnie.

– Wy...

– Cicho – zareagowałam błyskawicznie, syknięciem uciszając Żagotę. – Nie miałyśmy pojęcia, że wtargnęłyśmy na wasz teren – zwróciłam się spokojnie do Gzado. – Jeśli pozwolicie, wycofamy się i odejdziemy.

Ostrza dzierżonej przez większość z nich broni skierowały się w naszym kierunku. Zanosiło się, że centaury nie są zbyt pokojowo nastawione względem innych, zaś bacząc na ich przeżycia, nie mogłam się nawet dziwić. Szczególnie że chyba każda znana mi istota niebędąca strzygą pragnęła śmierci ludzi.

– Czemu mielibyśmy puścić was żywe?

Przechyliłam nieznacznie głowę. Nic nie mogłam na to, że podświadomie uznałam jego interpelacje za całkowicie racjonalną. Nie znali nas, nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać, a w dodatku wyglądem przypominałyśmy ludzi znacznie mocniej niż, określone przez Żagotę mianem człekopodobnych, centaury.

– Nie chcemy walczyć – oznajmiłam po chwili. – Czy to nie jest wystarczająco dobry powód?

– Wtargnęłyście na naszą ziemię – stwierdził, przytaczając tę informację ponownie.

Tym razem uczynił to o wiele bardziej stanowczo, a powiedziałbym, że sprawiał także wrażenie mocniej rozzłoszczonego tym drobnym niuansem. Westchnęłam. Zanosiło się na ostre negocjacje, o ile tylko Milan wcześniej nie zlokalizuje nas za pomocą Diuny, przybywając z odsieczą i rozpoczynając niepotrzebną rzeź.

– I przeprosiłyśmy. – Spróbowałam taktyki zastosowanej w sklepie z grubaskiem od śmietany. – A jeśli nie, to najmocniej przepraszamy. Nie chcemy walczyć, tylko wrócić do domu.

– Dlaczego mamy was puścić żywe?

Odnosiłam stopniowo wrażenie, że rozmawiam z niezbyt inteligentnym przywódcą zadającym pytania na zasadzie zdartej płyty. Będzie pytał i pytał, dopóki udzielimy poprawnej odpowiedzi bądź póty znudzi się im ta zabawa w pytania. Trochę jak gra w pomidora.

– Bo to humanitarne? – palnęłam po chwili. – Gzado, szanuję wasze granicę – zapewniłam. – Nie wtargnęłam tutaj w akcie złośliwości. Zbłądziłyśmy z... przyjaciółką – skłamałam, ręką wskazując stojącą obok strzygę. Już teraz wiedziałam, że Biały będzie wypominać mi to do końca mych dni. Nędznych dni, skoro ona miała być moim najbliższym kompanem. – Gwarantuję, że więcej się to nie powtórzy. Tylko dajcie nam ruszyć w swoją stronę.

Gzado patrzył na mnie uważnie, lustrując. Pozostałe centaury nie cechowała podobna cierpliwość. Prychały, parskały i uderzały kopytami o podłoże, rozrywając ziemię. Jeśli się bowiem nie myliłam, wśród otaczających nas person dojrzałam dwie końskie wojowniczki. Po zmianie uwidaczniającej się na obliczu Gzado poznałam, że podjął decyzję. Mogłam tylko wierzyć, że mylnie interpretuję jego mimikę.

– Wtargnęłyście na ziemie centaurów, wiedząc o tym – zawyrokował. – Strzygi znają granice bardzo dobrze, a mimo to jesteście tutaj. – Zerknęłam na Żagotę. O dziwo, nie zdawała się zaskoczona twierdzeniem o świadomym wtargnięciu na ich teren. Bałam się aż pytać, cóż takiego ona pragnęła uczynić. – Zabijemy was względnie szybko. To będzie humanitarne.

Machnął ręką, dając znać swym poddanym. Czworo końskich wojowników ruszyło przed siebie, reszta tkwiła w miejscu. Najwyraźniej sądzili, że są zbędni. Przyjęłam bojową pozę. Byłam szybka i zwinna, ale gdzieś w głębi siebie rozpoznałam lęk. Walcząc w pojedynkę tradycyjnie, nie miałam szans na powodzenie nawet z Welstem w głowie, zaś Żagocie nie mogłam do końca zaufać. Nie, jeśli naprawdę celowo wtargnęła na ziemie centaurów.

Odepchnęłam strzygę w tył, przez co wylądowała plecami na ziemi. Okręcając się wokół siebie, bliżej nieokreślonym cudem wykonałam unik przed dwiema włóczniami. Pojęcia nie mając nawet kiedy, wyrzekłam prostą inkantacje ochronną, otaczając nas dwie płonącymi w powietrzu symbolami pentagramu. Centaury odstąpiły, jeden z atakujących obalił się, zarywając o glebę.

Ponownie przybrałam bojową pozę, starając się naśladować postaci wojowniczek widzianych na filmach. Oni musieli otrzymać wyraźną informację stwierdzającą, iż zaatakowana będę się bronić, a w tym wyjątkowym przypadku nas. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że mogłam zwyczajnie wyglądać groteskowo.

– Odstąpcie! – poleciłam.

Co prawda nie musiałam już tego czynić. Wyraźniejszego dowodu na potwierdzenie mej osobowości pomimo jawnych powiązań ze strzygami nie potrzebowali otrzymać. Byłam wiedźmą otoczoną magicznymi symbolami, a wierne żywioły już garnęły się do pomocy, mimo że nawet ich jeszcze nie zawezwałam.

– Cofnąć się! – krzykiem decyzję obwieścił centaurzy przywódca. Skinął głową na swych ludzi, a oni wykonali polecenie. Gzado podjechał bliżej, niewiele robiąc sobie z drżącej gniewnie ziemi pod jego kopytami i pilnując, by nie przekroczyć przypadkiem bariery skonstruowanej z pięcioramiennych gwiazd. – Wiedźma.

– Centaur – zripostowałam zadziornie.

Gdyby Biały mógł, pewnie podziobałby mnie teraz po głowie. Szczęśliwie nie mógł, a razić mnie chwilowo też nie zamierzał. Musiałam być przytomna. Już rozważałam, co zrobię, jeśli w dalszym ciągu będą chcieli się nas pozbyć, a opadnę z sił. Me zasoby były wyczerpywalne, a aktualnie przez wcześniejsze spięcie z opiekunem jechałam na oparach.

– Wiedźmy nie tkniemy – zakomunikował, podejmując decyzję. Skinięciem głowy wskazał leżącą za mną Żagotę. – Ale strzyga... – zwiesił sugestywnie głos, ale celowo nie podjęłam wątku, mową ciała zdradzając, że czekam na wyraźny komunikat. Prychnął i parsknął, kopytami kopiąc w glebie. – Ona jest nasza.

– Tak dokładniej to jest moja – oznajmiłam, nie zmieniając pozycji. – Jeśli chcecie ją dostać, będziecie musieli zawalczyć ze mną.

Chwalebne, że chcesz się poświęcić dla przyjaciółki, zaakcentował ostatnie słowo, burkliwie werbalizując komunikat, ale przypominam ci, że opadasz z sił.

A niby czyja to wina?

Ja ci nie kazałem...

Sprzeciwiać się? Weszłam mu w słowo, nie tracąc jednocześnie Gzado z oczu. Wielowymiarowość wymagała skupienia, a to trawiło energię niczym ogień. Aktualnie rozprawiałam z Welstem oraz Gzado, z każdym odrębnie, pilnowałam stada, a także koncentrowałam, by przypadkiem żywioły nie przejęły pałeczki samoczynnie, dokonując pogromu. Może lepiej skończmy to później.

Biały nie udzielił oficjalnego responsu, aprobując me racjonalne podejście do sprawy. Kłopoty wisiały nad naszymi głowami, jego także. Gdybym umarła, Welst na stałe uwiłby sobie gniazdo obok Welesa, którego ocenił ostatnio jako największą slawochwalczą mendę. Swoją drogą ciekawa byłam, skąd miał tak złą opinię na temat przyjaciela, choć z innej strony patrząc, przyjaciele zwykle wiedzieli więcej, znając mroczne sekrety.

– Gzado da ci słowo, że zabije ją... humanitarnie.

Gzado nie wyglądał jak persona, która łatwo ustąpi. Nie wyglądał też jak ktoś chętny do negocjacji, nawet jeśli te aktualnie bazowały na omówieniu ewentualnego sposobu zabójstwa strzygi za rzekome wykroczenie. Ci to dopiero wyznawali surowy system kar. Niczym u Indian. Blada twarz wtargnęła na teren, trzeba ją zatłuc, zastrzelić bądź oskalpować. Zerknęłam pobieżnie na Żagotę.

– Gzado nikogo nie zabije – stwierdziłam.

– Wtargnęła na teren centaurów – upierał się. – Centaury strzegą swych granic – zakomunikował, a wraz z każdym następnym słowem sprawiał wrażenie coraz bardziej poirytowanego, że podobna sytuacja w ogóle miała miejsce. – Strzygom może wszystko jedno, kto pałęta się po ich ziemiach, ale centaury dbają o swe mienie.

– Tak formalnie, to pragnę tylko zaznaczyć, iż nie zauważyłam tu nigdzie tabliczki informującej, że to wasze ziemie.

Chyba mogłam tego nie mówić, decydując się na odmienną strategię. Cóż, obecnie mogłam tylko obserwować efekt mych słów i słuchać prychającego w głowie Białego. Mógł mnie ostrzec, czego nie należy robić w kontaktach z centaurami. Nie przewidziałam, jak bardzo prostymi były te stworzenia, co niby mogłam wywnioskować ze sposobu konstruowania zdań przez rozmawiającego ze mną mężczyznę. Półmężczyznę.

Niemniej jednak centaurom nie spodobał się mój tok myślenia ani sposób postrzegania świata. Ich reakcja prezentowała się nad wyraz dobitnie, kiedy zaczęli wierzgać i rzucać się, miotając przekleństwami. Niektórych słów nawet ja nie znałam, aczkolwiek nie zaimponowali mi mową rynsztokową. Każdy głupi umiał rzucać mięchem.

– Gzado nie kłamie – podniósł głos, unosząc się. Chyba weszłam mu na ambicje. – Nasz teren. Znamy nasze granice!

– Dobra, dobra! – rzekłam nieco bagatelizująco. Mleko już rozlałam, mogłam je tylko zetrzeć i względnie uprzątnąć bałagan. Ręce uniosłam do góry, jakbym usiłowała faktycznie zapanować nad spłoszonym koniem. Ten przynajmniej kopnąłby mnie z rozmysłem, gdyby nie wiszące niezmiennie w powietrzu symbole. – Gzado wie, Gzado zna! – celowo w mocno uproszczonej formie wypowiedziałam kolejne frazy. – Gzado się nie wścieka, tylko dyskutuje.

– Gzado nie dyskutuje – obruszył się, a jego irracjonalną złość wspierały bitewne okrzyki kompanów wymachujących tymi swoimi dzidami we wszystkich kierunkach. Cud, że żaden sobie oka nie wydłubał. – Gzado...

– Się opanuje – powiedziałam kategorycznie, wchodząc mu w monolog. Kopyta wylądowały na ziemi, nie podrywając się ponownie w górę. Ruszył, krążąc to w jedną, to w drugą stronę. Cokolwiek myślał o chroniących nas pentagramach, świadomie nie przymierzał się do przekroczenia bariery. – Już? Lepiej? – Nie odpowiedział, prychając tylko na mnie. – To może zastanówmy się, co mogę zrobić dla was w zamian za możliwość bezpiecznego opuszczenia waszych terenów... z nią.

– Strzygę trza zamordować – zasądził.

– Ja też jestem strzygą – obwieściłam spokojnie. Prychnął i parsknął. Powoli stawały się to jego znaki rozpoznawcze. Nawet Pustak Burego sprawiał wrażenie bardziej elokwentnej oraz wygadanej osoby, chociaż jednocześnie nie umiałam odszukać w pamięci momentu, kiedy słyszałam, jak cokolwiek mówi. Zwykle poburkiwał, przytakując szefowi. – Jeśli chcecie zamordować ją, musielibyście zabić też i mnie.

Bez względu na zdanie centaurów, żywioły wyraziły własne. Symbole pentagramów zawieszonych w powietrzu zapłonęły żywiej, wiatr roztargał włosy wywołując niewielką wichurę, a ziemia zadrżała. Brakowało wody, lecz po prawdzie pewna nie byłam czy coś w tym temacie mnie nie ominęło. Centaury zachowywały się dziwnie, nawet kiedy wiatr osłabł, niuchając coś w powietrzu. Modliłam się, byleby Milan tylko nas nie znalazł, wiodąc czeredę nieopatrznie do bitwy.

Jasnowłosy centaur mierzył mnie srogim, nienawistnym wzrokiem. Nie w smak było mu, że postawiłam na szali własne życie. Każdy wiedział, że więcej wiedźm po ziemi nie stąpa, szczególnie że z jakichś względów nikt nawet nie brał pod uwagę pierwotnych przedstawiciel strzyżego gatunku. Koniecznie musiałam odszukać Dragana.

Podczas gdy Gzado niezmiennie oraz nieustannie miotał się we wszystkie strony, machając przy tym gwałtownie czarnym, długim ogonem, nieco bliżej podjechała kobieca przedstawicielka rasy. Może gdyby nie jej końskie nogi i tułów, uznałabym ją za piękność, choć czarna sierść prezentowała się majestatycznie.

Długie, jasne włosy przypominały kaskadami spływające na ramiona płynne złoto, a niebieskie oczy diamenty. Biust skryła pod strojem wykonanym prawdopodobnie ze zwierzęcej skóry, co popierałoby teorię o ich samowystarczalności. Automatycznie wręcz zaczęłam się zastanawiać, ilu zbłąkanych grzybiarzy zadźgali, bo ci nieświadomie wtargnęli na ich terytorium. Z innej natomiast strony podziwiałam ją, ich wszystkich, gdy dotarło do mnie, jak skąpo chodzą ubrani, podczas gdy ja zwyczajnie odmrażałam sobie nie tylko uszy.

Podjechała do Gzado, a ten nachylił ku niej ucho. Sama także się skupiłam, próbując wysłyszeć, co mu szepcze. Pod uwagę brać należało różne alternatywy, a w przypadku narowistego ogiera przede wszystkim niepokojowe. Zerknął na mnie, później na nią, jakby upewniał się, że dobrze zasłyszał przekaz, a kolejno znów wbił we mnie zielone spojrzenie.

– Gzado nie wolno zabić wiedźmy – oznajmił po chwili. Brzmiał, jakby wyrzekając te słowa, jednocześnie poszukiwał alternatywy, luki prawnej zezwalającej na drobne odstępstwo od reguły. Ponoć zawsze istniał jakiś wyjątek. – Ale jej nie wolno puścić płazem wtargnięcie tutaj.

– Dopilnuję, by została przykładnie ukarana.

– Jak?

– Przekazując nestorowi jej czeredy informację o wykroczeniu – poinformowałam, starając się brzmieć jak najbardziej dyplomatycznie.

– Nestor ich podłej...

– Gzado. – Bezimienna kobyła wyrzekła jego imię, zabierając tym samym głośno stanowisko. Weszła też w słowo agresywnemu skrzeczeniu Żagoty. Najwyraźniej właśnie poznałam naturalnych wrogów strzyg bądź zwyczajnie centaury stanowiły ściśle zbitą, zamkniętą społeczność, co brzmiało dziwnie po wizji rodziny Lacjusza. Przeniosłam z zaciekawieniem wzrok na półkobietę. – Samo przekazanie informacji temuż... nestorowi może okazać się niewystarczającym środkiem do celu, wiedźmo.

W innym wypadku najpewniej obraziłabym się za zwrot zamykający wypowiedź, aczkolwiek sama nazywałam się publicznie wiedźmą. Status ten samoistnie podnosił prestiż mej osoby w oczach innych. Widziałam, jak mocno centaurzyca pilnuje używanych słów, by zarazem przekazać treść komunikatu i nie podburzyć mnie do powzięcia walki. Dodatkowo posługiwała się językiem znacznie bogatszym niż Gzado.

Innym plusem sytuacji pozostawała ich niewiedza. Gdyby realnie zdawali sobie sprawę, że ledwie stałam na nogach, z ogromnym wysiłkiem podtrzymując pentagramy, które płonęły chwilowo słabiej, dawno by nas zaatakowali. Oni ponieśliby kilka ofiar, ale my nie uszłybyśmy cało ze starcia. Szczęście w nieszczęściu prawdę znałam tylko ja i Welst. I może Żagota.

– Jak ci na imię? – spytałam. Lubiłam zwyczajnie wiedzieć, z kim mam do czynienia. – Ty moje znasz. Jestem Karmen – przypomniałam na wszelki wypadek.

– Serafia – powiedziała głośno, przedstawiając się. Podjechała bliżej, lecz nie na tyle blisko, aby przekroczyć moja ochronną barierę. Po prawdzie, sama nie miałam pojęcia, co by się stało, gdyby doszło do fizycznego kontaktu. – To członkini twojej czeredy?

– Owszem – poparłam. Nie było sensu kłamać. Na pewno wyczuli moją aurę, szczególnie że w pierwszej kolejności określili mnie jako strzygę, później przekonując się, że nie jestem jak inne. – I dlatego ręczę, że zostaną wyciągnięte konsekwencje.

– Jaką pozycję zajmujesz w czeredzie? – spytała prosto, choć nie kryła zaciekawienia.

– Wysoką.

Zmrużyła oczy, lustrując mnie czujnie. Możliwe że usiłowała określić ją po moim wyglądzie, ale nie mogłam też wykluczyć, że zwyczajnie już o mnie słyszała. W końcu, ile wiedźm żyło wśród strzyg? Dobra, było nas więcej, lecz o pozostałych jakby świat zapomniał.

– Ja jestem pierwszą wojowniczką gromady – poinformowała. Welst ochoczo pomknął z pomocnym wyjaśnieniem. Miałam rację. Centaury były bojowymi istotami, a pozycję w stadzie sankcjonowano siłą. Pierwszy wojownik oraz wojowniczka dzierżyli w swych dłoniach najwięcej możliwości, mogąc zaprezentować starszyźnie stada własne poglądy oraz pomysły na rozwiązanie rozmaitych trudności bądź konfliktów. Te drugie najczęściej bazowały na sile przeciwnika. – Gzado to pierwszy wojownik.

– Sefi – fuknął na nią wściekle.

Sefi jednak niezbyt przejęła się kompanem. Dziw, że dopiero teraz zaczęła okazywać swą pozycję, wcześniej dając mu wolną rękę w działaniu. Cóż, najlepszym rozjemcą ani dyplomatą Gzado nie był, jedynie zaostrzając nasz spór. Zamilkł jednak, a obruszony przeniósł wzrok na nas, gdy posłała mu wojownicze spojrzenie. I kto twierdził, że to kobiety są słabe?

– Dobrze, jestem nestorką czeredy – obwieściłam, wzbudzając tym chyba jeszcze większe poruszenie niż faktem, iż jednocześnie byłam wiedźmą. – Dlatego mogę was zapewnić, że ona zostanie solidnie oraz przykładnie ukarana.

– Jesteś nestorką i nie wiesz, gdzie znajdują się granice? – spytała, mrużąc przy tym niebezpiecznie oczy.

– Jestem też wiedźmą – podkreśliłam. – I mam więcej spraw na głowie niż wasze granice.

– Chcesz odebrać nam ziemię?

– Nic z tych rzeczy – zanegowałam błyskawicznie. Rozejrzałam się, omiatając pozostałe centaury spojrzeniem. Słuchali uważnie, a mogłabym uznać, iż dech większości z nich zaparło w piersi. – Nigdy moim celem nie było odbieranie wam ziem! – obwieściłam, niemal krzycząc, by każdy centaur oraz centaurzyca zasłyszeli oraz pojęli przekaz.

Słyszałam szmer zwiastujący ich poruszenie. Mówili miedzy sobą, rozprawiając nade mną oraz mym stanowiskiem, ale uszu dobiegało tyle różnych dźwięków, iż poszczególne wyrywki nic mi kompletnie nie zdradzały. Serafia cofnęła się. Ona również słuchała swych pobratymców, a może nawet szło jej to lepiej ode mnie. Zrównała się z Gzado, który tkwił niezmiennie w tym samym miejscu, a gdyby nie poruszający się dość impulsywnie ogon, być może uznałabym go za posąg natury.

– Wiedźma winna dbać i respektować zasady panujące wśród każdego klanu – zawyrokował ktoś, kogo jeszcze nie znałam.

Obróciłam głowę, spoglądając ponad ramieniem. Niewielu ciemnowłosych, a tym bardziej krótko ściętych centaurów miałam okazję ujrzeć, a ten wyróżniał się wśród swoich charakterystycznie odmienną urodą. Podczas gdy Sefi i Gzado mogliby uchodzić śmiało za potomków Słowian, bezimienny centaur bardziej pasował do mieszkańców słonecznych Włoch. Czarne włosy, ciemniejsza karnacja i czarna sierść tworzyły swoisty, unikatowy obraz groźnego bojownika gotowego poderżnąć nam gardła dla zasady.

– I respektuję – odparłam. – Jednakże czas chyba ewoluować. – Kilka prychnięć dobiegło mych uszu, oznajmiając, co myślały o tym centaury. – Mówiłam z leszymi – zakomunikowałam dużo głośniej niż dotychczas, aby wszyscy dokładnie mnie słyszeli. Zaciekawiłam ich, widziałam to jak na dłoni. – Wasze postulaty również otrzymałam.

– My nie mamy postulatów – warknął obruszony Gzado.

– Nie? A nieograniczony dostęp do świeżej wody, wodopoju? – zripostowałam natychmiast, rzucając pierwszym lepszym postulatem. Ten co prawda dotyczył nie tylko centaurów, ale wyraźnie poruszył je mój respons. – No, chyba że coś błędnie zrozumiałam i wcale nie...

– Leszy przedstawili ci taki postulat? – spytała zaskoczona, nieco skonsternowana Serafia, podjeżdżając bliżej.

– A nie jest wasz? – zagadnęłam. – W takim razie... – zamilkłam. Zwieszone głowy, mizerne twarze i ogólne zaniknięcie ich waleczności przyciągnęły moją uwagę. – Nie jestem waszym wrogiem. Chcę dobrze, także dla was, choć może rzeczywiście nic dziwnego w waszej nieufności. Kto ostatnio o was dbał? Kto sprawił, że każda chwila nie musiała wiązać się z walką?

– Nasze życie to ciągła walka – odparła Serafia. Próbowała sprawiać wrażenie dumnej bojowniczki gotowej umrzeć w starciu. – My walczymy, tak jesteśmy stworzeni. To nasz honor.

– I ciągła gonitwa, nieustanna rywalizacja – podsumowałam. – Albo chcecie być najlepsi pośród was, albo wpadliście w wir niezaprzestanej walki, by przestać się bać.

– Gzado nikogo się nie boi – rzucił blondyn, prychając na mnie.

– I to się chwali, Gzado – stwierdziłam od niechcenia. Irytował mnie już. – Ale czy twoje siostry i bracia też niczego ani nikogo się nie boją? – Gestykulując wskazałam wokół. – Jeśli tak, to czemu tylko nocą korzystacie z wód, które dostępne są przecież cały czas? – Zacisnął szczęki tak mocno, że nietrudno było dostrzec jego grymas. – Ano, widzisz, Gzado? To chyba nieco bardziej skomplikowane niż stwierdzają pozory, co?

Centaur o siwym umaszczeniu nie odpowiedział. Mierzył mnie zielonymi oczami, a ja nie umiałam określić czy jego spojrzenie było bardziej nienawistne, czy smutne. Wyprostował się, naprężając mocniej pierś jak na wojownika przystało. Naprawdę zaczynałam się zastanawiać, jak skonstruowaną mają skórę, skoro nawet nie drżał z zimna, mimo że niemal nic nie miał ubrane. Coś, co przywodziło na myśl kamizelkę okrywało jego ramiona, a także prawdopodobnie plecy, ale tors pozostał odsłonięty.

– Wiedźma stworzy nam dostęp do wód? – spytał ponownie tamten ciemnowłosy, podjeżdżając jeszcze bliżej. – Czy to tylko próba wymuszenia, byśmy jej zaufali? – zwrócił się z pytaniem do Serafi i być może reszty.

Serafia wyglądała na rozdartą. Ewidentnie bojowała sama ze sobą we własnych myślach. Doskonale to rozumiałam. Stan, kiedy wszyscy czegoś oczekują, ale nie ma się pojęcia ani jak, ani właściwie co powinno się naprawdę uczynić. Nie powiedziałam jej jednak, że wiem, co czuje, bo uznałam, że omawianie rozterek dotyczących stania się strzygą oraz przyjęcia na barki odpowiedzialności jest nieadekwatnym zagadnieniem do jej problemów.

Wreszcie postanowiła, a instynkt podpowiadał, że jej decyzja będzie wiążąca. Nic w tym świecie nie istniało za darmo, więc realia centaurów najwyraźniej wcale tak mocno się nie różniły od ludzkich. Przyjęła bowiem hardą postawę, wyciągając przed siebie rękę dzierżącą oręż i celując we mnie jego metalowym ostrzem.

– Centaury cechuje słowność – zakomunikowała. – Kiedyś z wiedźmami łączyło nas wiele. – Ciekawa byłam czy tak tylko powiedziała, czy znała historie ich przodka. – Ale strzygi... Strzygi to odrębny temat. To wróg. Krwawe demony wysysające cudze dusze. – Chciałam wejść jej w słowo, oznajmić, jak mocno się myli oraz wyjaśnić, ale Welst przekonał mnie, że nie ma sensu kopać się z koniem. Milczałam więc, choć ostro pilnowałam, by przy okazji nie odgryźć sobie języka. – Ona nie powinna naruszać granic. Jednak ten jeden raz uczynimy wyjątek.

– Co? Ser...

Spojrzenie jasnowłosej centaurzycy wywarło niemałe wrażenie na Gzado. Zamilkł, cofając się o dwa stąpnięcia. Mierzył nas przy tym świdrującym, nienawistnym spojrzeniem. A mawiano, że zieleń to symbol pokoju i nadziei.

Rozchyliłam usta, przenosząc uwagę z powrotem na półkobietę. Zamierzałam podziękować i zapewnić, że zadbam, aby Żagota więcej na ich teren nie wlazła. W sumie mieliśmy święta za pasem, a wierzyłam, że centaury także obchodziły Szczodre Gody.

– To nie znaczy jednak, że tak po prostu zezwolimy wam odejść – wyrzekła, wyprzedając mnie. Niebieskie spojrzenie przeszyło moje z taką siłą, iż gdyby nadać mu fizycznej barwy, przebiłaby mi czaszkę niczym tą swoją bronią. – Cenimy siłę. Nikt, kto nie ma dość siły, nie zdoła pokonać barier. Siła jest naszym gwarantem.

– Więc co proponujesz? – zapytałam.

Instynkt podpowiadał, że wpakowałam się w kłopoty. Podwójne, bo jak Milan się dowie, zyskam szlaban na najbliższy wiek, choć formalnie nie byłam jego dzieckiem a partnerką. Co więcej, chroniłam czeredę, jak zawsze tego pragnął. Jakby na to zatem nie spojrzeć, spełniałam właśnie jego wolę.

– Próbę – oznajmiła.

– Jaką?

– Karmen, nie...

Uniosłam rękę, uciszając Żagotę. Być może dobrze słyszałam zmartwienie i troskę w jej głosie, a może tylko mi się zdawało. W końcu chodziło o Żagotę, strzygę niedarzącą mnie bodajby gramem sympatii. Tę kwestię wszak wyjaśniłyśmy sobie dość dobitnie, choć pozostało kilka innych, które potrzebowałam sobie rozjaśnić.

– Mów, Serafio – poleciłam. Wciąż spoglądałam na nią zza płonącego pentagramu. Nie byłam aż tak głupia, aby odwołać znaki, bo potencjalny wróg podjął próbę negocjacji. Zrobili to przede wszystkim właśnie z powodu mej magii. – O jakiej próbie mowa?

– Zawalczysz – oznajmiła, nadal celując we mnie orężem. – Ze mną.

– Nie masz szans z moją magią – przypomniałam, przyglądając się jej uważnie. Albo było tak samo ograniczona jak Gzado, albo rozwiązała problem. – Z kolei ja nie walczę waszym orężem. Jak chcesz zatem sprawić, by walka była uczciwa?

– Zawalczymy na młoty.

– Na... młoty? – zdumiałam się.

– Zakładam, że nie posługujesz się tym przestarzałym orężem – uznała.

– Nie rób tego, Kara – Żagota ewidentnie nie mogła patrzeć ani słuchać, jak się pogrążam. Jakoś jednak musiałyśmy się stąd wydostać. – Nie masz pojęcia, o co chodzi. Przecież mogą cię zmiażdżyć lub pogruchotać kości.

– Nie mam wyboru.

– Masz. Niepotrzebnie za mną przylazłaś – fuknęła na mnie skrzekliwie. – Idź, wracaj do domu i zostaw mnie w...

– Pierdol się, Żagota – zaskrzeczałam na nią. – Chuj mnie obchodzi, co sądzisz o mnie, ale póki należysz do mojej czeredy, nie dam cię zabić. Nawet jeśli bardzo tego chcesz.

Patrzyła na mnie oniemiała, nie pojmując. W zasadzie słusznie, bo nie istniał żaden racjonalny argument, bym chciała ją ratować. Fakt faktem była członkiem rodziny, mojej rodziny, więc nie mogłabym też z czystym sumieniem wrócić do domu bez niej i obwieścić, że zostawiłam ją świadomie na pastwę losu. No, i pasowałoby ugruntować sobie jako taką pozycję wśród centaurów.

Pojebało cię, zaskrzeczał Welst, unosząc prawdziwie pierwszy raz od długiego, długiego czasu. Nie masz sił stać, a jeśli jeszcze zostaniesz bez magii, jesteśmy skończeni. Tego chcesz?

Jeśli zwieję, też będziemy skończeni, odparowałam. A jak spróbuję ich oszukać, by zabrać z sobą ją, to tym bardziej.

Więc ją olej, zaskrzeczał, pohukując. Sama polazła świadomie tam, gdzie zakazane.

Zmuś mnie, bym ją zostawiła, to i tak oboje zginiemy, zawyrokowałam.

Biały ani trochę nie pochwalał mej decyzji. Mój upór go przerastał o tyle, że nie mógł impulsem wywrzeć na mnie upragnionego zachowania. Gdyby teraz mnie raził, pozbawiłby mnie nawet tej nikłej szansy na przetrwanie, był tego świadom.

Wezwę wsparcie, poinformował.

Lepiej, żeby Milan się jednak nie wtrącił.

Ty jesteś walnięta! Zaskrzeczał głośno, przez co prawie skuliłam się odruchowo. Nie wierzę. Waromira ewidentnie przekazała ci wszystkie swoje geny.

Oby to był komplement, uznałam, podśmiechując się pod nosem. Tęsknił za War? Ponoć owszem, więc w sumie powinien się cieszyć, że byłam aż tak podobna do niej.

– Więc? – Serafia dosyć miała oczekiwania na określenie się. Żagota wciąż z kolei próbowała przemówić mi do rozumu, ale podobnie jak Welst bezskutecznie. – Podejmujesz się walki?

– Chyba nie mam wyboru – oceniłam. Skinęła głowa, potwierdzając. – Jednak jeśli wygram, puścicie nas wolno, zgoda?

– Masz moje słowo – zapewniła. – Możesz zdjąć czary ochronne. Do rozstrzygnięcia walki nikt was nie zaatakuje. Twa strzyga jest... bezpieczna – prawie wypluła to słowo. Jak nic miała pretensje sama do siebie, że stworzyła szansę, by Żagota jednak im umknęła. – Ale decydować musisz natychmiast.

– Ty jesteś nienormalna – oceniła zainteresowana. – Wiesz, co się stanie, jak przegrasz? Wiesz?

– Nie przegram – odparłam. – Nie mogę.

– Milan zajebie nas obie – warknęła, a skrzeczenie nie ustawało, wybrzmiewając z jej krtani. Co więcej, praktycznie w pełni metamorfowała. Pamiętałam. Silne uczucia wywoływały samoczynną reakcję, uaktywniając demoniczne oblicze. – Pojęcia zielonego nie masz, do czego on jest zdolny.

– Fakt, ale może nie odgryzie nam tchawic – syknęłam.

Skrzywiła się. Doskonale wiedziała, o czym mówię. Może te centaury nie zorientowałyby się w przytyku, ale nie Żagota. Ruszyłam krok do przodu, niwelując działanie ochrony. Płonące pentagramy zniknęły, jakby nigdy wcześniej nie wisiały w powietrzu.

– Wierz mi, będziesz wolała, by to zrobił – syknęła za moimi plecami z niezadowoleniem.

Zwątpiłam w słuszność decyzji, rejestrując skurcz w sercach. Niepokój wywołany jej słowami przejął na moment nade mną władzę, lecz Serafia niezmiennie czekała. Prawdę mówiąc, było już za późno, a co więcej, miałyśmy coraz mniej czasu, by wrócić. Lada moment rozpocząć należało obchody Szczodruszki. Kompletnie nie wierzyłam, by zasiedli bez nas do wieczerzy. Mając w pamięci świeże słowa towarzyszki, stanęłam na wprost centaurzycy.

– Więc walczmy. 

No, i jak tam, kochani moi, wrażenia? 
Rozdział się spodobał? 
Wygląda na to, że Kara ma poważne kłopoty... 

Sądzicie, że da sobie radę. A może Welst powinien wezwać pomoc? 
Jak widzicie, nie wszyscy są skorzy do pokojowego załatwiania spraw. 
Niestety Karmen dopiero teraz przekona się, jak trudnym w rzeczywistości jest jej zadanie. 

Dajcie znać, co sądzicie, kochani. 
Jestem bardzo ciekawa, Waszej opinii. 
Pamiętajcie - to Wy mnie motywujecie do tworzenia i publikowania tej historii. 
Jesteście niesamowici <3 
Dziękuję Wam za to <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top