7. Kolejna impreza, ale wygląda na to, że dziś się dobrze bawię

Stając przed domem Grace, ogarnęło mnie silne déjà vu. Zupełnie jakbym cofnął się do tamtego wieczoru, do momentu imprezy u Denise, z tą różnicą, że tym razem nie byłem sam.

Muzyka odbijała się echem od sąsiednich parceli przez uchylone okna i po prostu czuło się, że w środku musi być już dużo osób, pomimo zasłoniętych żaluzji.

Stwierdziłem, że drink wypity u Roberta, w końcu mnie rozluźnił, więc mój humor był kolejną rzeczą, odbiegającą od sytuacji sprzed ponad miesiąca – wtedy zastanawiałem się, czy nie cofnąć się do auta, zanim w ogóle wszedłem do środka, a teraz byłem ciekaw, co zastanę, przekraczając próg tego domu.

Nic jednak nie wydało mi się nadto zaskakujące czy ciekawe; salon wypełniony był ludźmi, tak samo jak kuchnia, choć tam panował mniejszy ścisk, a w jadalni na długim stole dwie grupki grały ze sobą w piwnego ping ponga, na widok którego Victorowi zaświeciły się oczy.

Grace tylko pomachała do nas z kanapy, nie schodząc z kolan Chrisa, jednego z chłopaków z klasy wyżej, po czym ponownie zajęła się karykaturalnym trzepaniem rzęsami w jego kierunku. To najwidoczniej miał być flirt albo przynajmniej jakaś jego odmiana, choć Chris wydawał się chętny na branie udziału w tym frymuśnym pokazie.

Niby przypadkowo próbowałem napotkać wzrokiem Ruby, ponieważ w jej obecności zapewne znajdowała się Gwen. Przypomniałem sobie, jak mówiła, że zawsze, kiedy przychodzi na imprezy, żałuje, że nie została w domu. Więc może jednak wyszła, zanim w ogóle zdążyłem się pojawić? Zastanawiałem się, na ile jest to prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że teraz przyjaźniła się z Ruby i Grace – dziewczyny na pewno by się na nią obraziły, chyba że wymyśliła jakąś dobrą wymówkę, na przykład ból brzucha albo głowy.

Robert pociągnął mnie za ramię, abym poszedł ze wszystkimi do kuchni, gdzie na kawałku wolnego blatu można było kontynuować zabawę w barmana.

Harper już wesoło podrygiwała, Denise dyskutowała z Victorem, że gdyby znaleźli gdzieś połówkę cytryny, to można by ją dodać do naszych napojów, a Finn, mniej dyskretnie niż ja, rozglądał się dookoła, ewidentnie szukając tej samej dziewczyny, za którą przed paroma sekundami sam wytężałem wzrok. Czy chowała się przed nim, dlatego nigdzie nie było jej widać? Pewnie zamknęła się z Ruby z łazience, a ta dawała jej rady, co powinna teraz zrobić z Finnem.

Oparłem się o kant kuchennej szafki, zakładając ręce na piersi. Dwie panny, które znajdowały się obok, od razu zerknęły z uśmiechami w moim kierunku, po czym szepcząc coś do siebie, cicho zachichotały. Jednej z nich poszło oczko w rajstopach, ale najwyraźniej tego nie zauważyła. Czemu w ogóle je ubierała, skoro wieczory były jeszcze tak ciepłe?

Odwróciłem głowę, napotykając spojrzenie Denise. Pozwoliła sobie na to, ponieważ Rob wtrącił się do rozmowy z Victorem, inaczej szybko by się z tego wycofała, odpalając swój talent aktorski i pokazując mi, że przecież tak łatwo przychodzi jej ignorowanie mnie. Chyba pierwszy raz poczułem się szczerze niekomfortowo. Niech ona o tym wszystkim w końcu zapomni, pomyślałem. Niech przestanie się zadręczać, niech przestanie zadręczać mnie. Próbowała to ze mną przegadać może ze dwa razy, zaraz po tamtej nocy, ale nie chciałem z nią rozmawiać, bo nie miałem jej nic do powiedzenia.

Po raz kolejny odwróciłem wzrok, przenosząc go na inny punkt i wtem dostrzegłem ją. Blond włosy opadały jej falami na plecy, sięgając do łopatek, ramiona miała odkryte, nogi również, ale jej sukienka wcale nie była wulgarna. Jak nazywał się ten kolor? Kobaltowy? Ciekawy odcień niebieskiego podbijał jasny ton jej skóry, tak samo jak szarość jej oczu. Oczu, które skierowane były na mnie. Nie, nie na mnie – tylko chciałem, aby to na mnie patrzyła i na nikogo więcej, tak samo jak te dziewczyny, stojące obok.

Gwen rozglądała się po kuchni, najpierw po marmurowych blatach, jakby czegoś szukała, a później przesuwając spojrzeniem po Robercie, Denise i Harper. Od razu ją dostrzegli, dlatego uśmiechnęli się do niej, co dziewczyna szybko odwzajemniła. Delikatny róż na jej ustach maskował bladość jej warg, przez co wyglądały tak żywo, miękko i satynowo.

Od razu zerknąłem na Finna, który także się do niej uśmiechał, ale widać było, że czuje się skrępowany.

Gdy do nas podeszła, nie miała wyjścia – musiała zerknąć i na mnie. Kamienny wyraz mojej twarzy ani trochę jej nie odstraszył, bowiem uniosła jeszcze wyżej jeden kącik ust, a jej oczy ze znajomym błyskiem bystrości, omiotły moją sylwetkę.

– Hej! Masz śliczną sukienkę! – zawołała Harper, obejmując ją w pasie i przesuwając dłonią po materiale, przylegającym do talii Gwen.

Gwen nachyliła się nad jej uchem i coś szepnęła, a tamta uniosła w górę swoje starannie wyregulowane brwi.

– Serio? – skwitowała. – A nie wygląda! Będę musiała się tam kiedyś przejść, może znajdę coś dla siebie. Gdzie zgubiłaś Ruby?

– Jest trochę zajęta rozmową z... Chrisem? Albo Charlesem? Z jakimś chłopakiem w każdym razie.

Harper i Denise się zaśmiały, po czym zaoferowały, że zrobią dla niej drinka, zwracając uwagę, że przyszła z pustymi rękoma.

Gwen chętnie przystała na tę propozycję, po czym oparła się o blat obok mnie. Nasze ramiona dzieliło od siebie może dwadzieścia centymetrów, ale i tak poczułem bijące od jej skóry ciepło. Twarz miała zwróconą w moją stronę, ponieważ przyglądała się, jak koleżanki przygotowują koktajle, mocno nakrapiane alkoholem.

Nachyliłem się ostrożnie nad jej uchem.

– Podobno nie bawisz się dobrze na imprezach – zagadnąłem spontanicznie.

– To prawda – przyznała, unosząc na mnie wzrok. Spodobało mi się, że w końcu skupiła na mnie swoją uwagę.

– Nie wyglądasz, jakbyś miała zamiar stąd uciekać – zauważyłem.

– Na tej imprezie akurat bawię się w miarę nieźle. Ty zresztą też nie wyglądasz najgorzej. Chyba oboje dzisiaj dobrze trafiliśmy.

– Co za ulga, bo nie wziąłem auta.

– Całe szczęście, że dziś nie pada deszcz.

– Mógłby, skoro nie mamy zamiaru tak szybko wychodzić.

Wymieniliśmy ze sobą uśmiechy, a okazanie odrobiny radości z tej nici porozumienia, jaka dotyczyła tylko naszej dwójki, przyszło mi zaskakująco naturalnie.

Kiedy dziewczyny skończyły przygotowywać napoje, Finn szybko chwycił pierwszy kubek z brzegu i oddalił się w stronę salonu. Prawdopodobnie odebrałem mu właśnie szansę na zaczepienie Gwen, ale ona wcale nie wydawała się chętna, aby zostać przez niego zaczepioną.

Oczywiście to, że z nią rozmawiałem, nie uszło uwadze reszty. Harper trąciła ramieniem Denise, która wymownie popatrzyła na Roberta, a później na mnie. Wzrok miała chłodny. Robert natomiast postanowił zainterweniować; podszedł do mnie i podał mi biały kubeczek, który swoją zawartością przywodził na myśl wiśniowy sok, jednak jego zapach z pewnością tego soku nie przypominał. Podobną miksturę wręczyła Gwen Harper, stając naprzeciwko nas.

– Może dołączymy do reszty w salonie? – zaproponował Rob. – Chyba już gdzieś tam widzę miejsce, w którym powstaje prowizoryczny parkiet.

Nie widziało mi się wbijać w ten tłok, ale wszyscy ruszyli w stronę dużego pokoju. Wszyscy, z wyjątkiem mnie i Gwen, o czym pozostali zorientowali się w połowie drogi, odwracając za nami głowy, ale nie mając już innego wyjścia, jak tylko iść dalej, aby nie wyglądało to jeszcze bardziej sztucznie i głupio.

– Więc Ruby sprawdza się w roli kumpeli, dopóki na jej drodze nie stanie chłopak z ostatniego roku? – zwróciłem się znów do Gwen.

– Nie oczekuję, że będzie przyklejona do mojego boku przez cały wieczór – odparła, wsadzając kosmyk włosów za ucho, odsłaniając przy tym zgrabną linię szczęki, która idealnie pasowałaby do wgłębienia między moim kciukiem a palcem wskazującym.

– Z tego, co mi wiadomo – ciągnęła – nadal jesteśmy osobnymi jednostkami.

– Oby nic się w tej kwestii nie zmieniało – powiedziałem.

– Czemu za nią nie przepadasz? – spytała, szybko zauważając moją niechęć do Ruby.

– Znam się na ludziach, poza tym niczym szczególnym nie zasłużyła sobie na to, abym ją polubił.

– Też od razu poznaję się na ludziach. To bardzo przydatny talent.

Znów się do mnie uśmiechnęła, jednak tym razem dostrzegłem w jej uśmiechu coś, co mnie zaniepokoiło.

– Na mnie też się od razu poznałaś? – zaciekawiłem się.

– Myślę, że tak – odparła, odwzajemniając moje natarczywe spojrzenie.

– I co? – dociekałem dalej, irytując się odrobinę, że muszę ciągnąć ją za język. Czemu po prostu nie mogła ze mną rozmawiać jak normalny człowiek?

– Od samego początku wiedziałam, że jesteś bucem – wypaliła z takim spokojem i przekonaniem, że rozbawiło mnie to bardziej niż powinno.

Roześmiałem się, spuszczając głowę w dół, ale bynajmniej nie ze wstydu.

– Skoro jesteś taka dobra w przeglądaniu cudzych osobowości – mruknąłem – to dlaczego trzymasz się z Ruby i Grace, dwiema fałszywymi i pustymi laskami? Nie wmówisz mi, że to ukryte geniuszki matematyczne, które w wolnym czasie pomagają bezdomnym.

– No widzisz, to jest właśnie dowód na to, że jesteś bucem, bo oceniasz innych tylko po pozorach – zripostowała zręcznie.

Kolejny raz parsknąłem śmiechem, a ona mi zawtórowała.

– Przestań nazywać mnie bucem – poprosiłem, teatralnie marszcząc w jej stronę brwi.

– To jak mam do ciebie mówić, skoro swojego imienia też nie lubisz?

– Nigdy nie powiedziałem, że go nie lubię.

– Ale wypowiadanie go na głos ci się nie podoba – stwierdziła.

– Sama nie przepadasz za swoim pełnym imieniem – przypomniałem, nieco poważniejąc. Uważałem, że Gwendolyn brzmiało o wiele piękniej niż Gwen, ale nie żyliśmy w osiemnastym wieku, aby ktoś mógł się do niej tak zwracać na co dzień.

– Przynajmniej istnieje od niego jakieś zdrobnienie. „Hektora" chyba nie da się w żaden sposób skrócić? – zapytała, a po chwili w rozbawieniu zacisnęła wargi. – Przynamniej nie w jakiś sensowny sposób.

Wolałem nie dopytywać, jakie określenia przyszły jej na myśl, ale znów ujęło mnie, z jaką normalnością wypowiedziała moje imię. Co najmniej, jakbym nazywał się po prostu „John" albo „Adam".

– Gwen! – Dźwięk jej imienia przeszył nagle przestrzeń w kuchni. Ruby stała w progu, ubrana w przykrótką, czerwoną spódniczkę oraz błyszczący, czarny top, wiązany na szyi. Od razu porównałem ten strój do sukienki Gwen i mimo że u tamtej ubrania na pewno odsłaniały więcej, wcale nie miałem ochoty na nią patrzeć.

– Szukałam cię – powiedziała Ruby, podchodząc do nas z delikatnymi pokładami rezerwy. – Finn już przyszedł? – Chciała wiedzieć, zwracając się bezpośrednio do koleżanki i zadając to pytanie, jakby mnie tam w ogóle nie było.

– Tak, już tu jest – potwierdziła Gwen bez ogródek, po czym pozwoliła Ruby ująć się pod rękę i dziewczyny zostawiły mnie samego.

Miałem ochotę zazgrzytać zębami. Kolejny powód, aby nie lubić Ruby Rollins. Nie dość, że zwinęła mi Gwen sprzed nosa bez żadnego słowa wyjaśnienia, to jeszcze zapewne miała zamiar wkręcić ją w jakieś miłosne intrygi z Finnem w roli głównej. Może to ona kazała jej mu nie odpisywać? Zapewne w tej uroczej główce zrodził się „genialny" plan, aby doradzić przyjaciółce zignorowanie go – „Och, musisz zgrywać niedostępną, faceci wtedy szaleją!".

Ale Gwen nie mogła być tak głupia. Ta dziewczyna, która tak błyskotliwie i inteligentnie potrafiła mi dogryzać, nie mogła słuchać się tak idiotycznych wskazówek.

Upiłem kilka łyków alkoholu i ruszyłem w stronę salonu, gdzie w kącie przy drzwiach tarasowych stał Robert z całą resztą, którzy z nietęgimi minami najwyraźniej wyczekiwali mojego przyjścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top