30. Kurtyna

Dokładałem wszelkich starań, aby bezceremonialnie nie wpatrywać się w Gwen, ale ilekroć przesuwałem wzrok w jej kierunku, przyłapywałem ją na udawaniu, że wcale na mnie nie patrzy. Kwestionowałem, czy to nie wyłącznie moje chore urojenia i po prostu nie wmawiam sobie, że dziewczyna zwraca na mnie uwagę, bo przecież wcześniej niczego tak nie pragnąłem, jak tego, aby w końcu przestać być dla niej obojętnym.

Zauważyłem, że nie wyglądała na wesołą. Zresztą ciężko było jej się dziwić – Ruby z Grace zajęły się chłopakami, sterczącymi nad ich głowami z puszkami piwa w rękach i średnio zwracały uwagę na cokolwiek innego poza adoracjami w ich wykonaniu. Jeden młokos próbował zagadywać również i Gwen, nie zniechęcając się ani trochę przez nietęgi wyraz jej twarzy.

Sam byłem niepocieszony, że Harper i jej koleżaneczka non stop świergotały przy moim uchu, starając się zaangażować mnie w ich rozmowę. Przytłaczał mnie cały ten zgiełk i jazgot. Zamiast się wyluzować, czułem się bardziej podminowany niż przed przyjściem tutaj. Jednak przede wszystkim z równowagi kompletnie wytrąciła mnie obecność Gwen; to ona zatrzymała mnie w tym miejscu.

Nie tak powinno to wyglądać. Nie powinienem pozwalać, aby posiadała taką kontrolę nad moją osobą; jasne, że nie miała świadomości, w jak wielkim stopniu na mnie wpływała – to ja odpowiadałem za swoje zachowanie i byłem przy tym niesamowicie żałosny.

Wytrzymałem pół godziny, nim oświadczyłem rozczarowanej Harper, że wracam do domu.

– Miło, że mnie tutaj zaprosiłaś, ale to nie moje klimaty – rzuciłem na pożegnanie, puszczając mimo uszu jej pretensje. Byłem zły, że z premedytacją przemilczała tak istotną dla mnie kwestię, bylebym tylko się zjawił na tym ognisku.

Wstając z miejsca, rzuciłem okiem na kawałek pniaka naprzeciw mnie, aby ten ostatni raz zobaczyć twarz Gwen – w końcu nie będę widzieć jej przez calutkie dwa miesiące – jednak najwyraźniej w ciągu tych kilku minut, kiedy nie patrzyłem w tamtą stronę, dziewczyna zdążyła dokądś pójść.

Odrobinę zdezorientowany rozejrzałem się dookoła, próbując nie wyglądać przy tym jak skończony desperat. Jej koleżanki wydawały się nie być ani trochę zmartwione jej nieobecnością, więc może po prostu dała im znać, że gdzieś idzie. Ale to nie moja sprawa, zganiłem się w myślach, ruszając do przodu.

Odnalazłem wąską dróżkę, prowadzącą do asfaltowej jezdni i patrząc pod nogi, zacząłem przemierzać ciemność, która powoli ustępowała światłom latarni, wyłaniających się zza koron drzew.

Poczułem zadowolenie – postępowałem słusznie, nareszcie troszcząc się o swoje zdrowie psychiczne i nie poddając się naciskom własnych emocji. Czasem odpuszczenie, mimo że wolałoby się zrobić coś zupełnie odwrotnego, było najlepszym wyborem.

Gdy uniosłem głowę, zyskując pewność, że nie potknę się o nierówny teren, mój cały samozachwyt wyparował, a wszystkie wcześniejsze owacje, jakie kierowałem pod swój adres, zniknęły, jakby ktoś gwałtownie wyciągnął z kontaktu kabel od radia.

Wszystko dlatego, że przy krawędzi ulicy stała ona. Trzymała w dłoniach telefon, ale nie spoglądała na jasny wyświetlacz, zaabsorbowana odgłosami mojej obecności – szelestem wysokiej trawy, po której stąpałem oraz trzaskiem nadepniętej przeze mnie gałęzi.

Oboje się dostrzegliśmy, momentalnie zamierając bez ruchu. Tego wieczoru moim jedynym celem było zrelaksowanie się i uspokojenie własnych myśli, a w zamian za to dostałem rozszerzony pakiet nerwów, stresu oraz arytmii serca. Tak dobrze mi szło; chciałem tylko wrócić do domu.

Gwen zacisnęła wargi i odwróciła wzrok, skupiając się na powrót na ekranie swojego smartfona – ja natomiast nie wiedziałem, co robić. Zaszumiało mi w uszach, mój żołądek się ścisnął, a z moich dłoni odpłynęła cała krew, przez co od nadgarstków po końcówki palców czułem jedynie lodowate mrowienie. Zawrócić się? Wyminąć ją bez słowa? Przecież nie mogłem jak ofiara losu tak tam stać, wbity w ziemię.

Powietrze zadrżało w moich płucach, ale zebrałem się w sobie i siląc się na swobodny chód, pokonałem te kilkanaście metrów, dzielących mnie od ulicy, a wtedy dziewczyna po raz drugi na mnie zerknęła – z zupełnym spokojem i łagodnym błyskiem oczu, takim, jaki w niej uwielbiałem. Ach, gdybyśmy się nie znali, gdyby to było nasze pierwsze spotkanie, gdybym miał czystą kartę... Nie wahałbym się ani chwili, aby do niej zagadać.

Ale i tak zawsze robiłem to, na co miałem ochotę.

– Cześć – powiedziałem, krzyżując z dziewczyną swoje spojrzenie.

Gwen słysząc moje przywitanie, rozluźniła ramiona, opuszczając dłonie wzdłuż swojego ciała.

– Hej – odparła, niepewnie obracając się w moją stronę.

– Uciekasz stamtąd? – spytałem, chwytając się pierwszego lepszego tematu, jaki wpadł mi w tamtym momencie do głowy. Stanąłem tak blisko niej, że mogłem dostrzec wyraźnie każdy detal jej twarzy.

– Tak – potwierdziła. – Czekam aż Uber odpowie.

– Pewnie trochę to zajmie. Nie jesteśmy na zbytnio uczęszczanej trasie – stwierdziłem, z zaskoczeniem zauważając, jak w jednej sekundzie reakcja mojego ciała zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.

Prawie zdążyłem zapomnieć, z jaką łatwością zwykle przychodziło mi rozmawianie z nią, a dodatkowo, teraz poczułem się niczym palacz, który po tych kilku tygodniach bez papierosa może zaciągnąć się nikotyną. Szkoda tylko, że ta fajka posiadała tyle substancji smolistych.

– Wiem – przyznała dziewczyna. – Miałam zabrać się z Grace, bo koło północy przyjedzie po nią brat, ale nie mogłam tam wysiedzieć.

Tak, widziałem to bardzo dobrze, pomyślałem.

Gwen odgarnęła z policzka jeden zbłąkany kosmyk włosów i przesunęła stopą po ziemi.

– Jesteś ostatnią osobą, której się tutaj spodziewałam – wyznała bez krępacji, zupełnie naturalnym tonem, jakby mówiła o pogodzie.

Najwidoczniej nie tylko ja wolałem unikać naszego spotkania, chociaż akurat w jej przypadku nie było to niczym dziwnym, skoro kierowała się tą zasadą od początku naszego rozstania.

– Ja też się ciebie tutaj nie spodziewałem – oznajmiłem szczerze. – Przyszedłem tylko ze względu na zapewnienie, że nie będzie nikogo z naszego rocznika.

Dziewczyna pokiwała głową, spuszczając wzrok.

– Ruby zna się z jakimiś chłopakami z drugiej klasy i dostała zaproszenie – wyjaśniła.

– A tam gdzie ona, tam i ty – skomentowałem bez ogródek.

Wykorzystując chwilę, w której Gwen na mnie nie patrzyła, przyjrzałem się jej wychylającym zza koszulki obojczykom, zwracając instynktownie uwagę na jej piersi, podkreślone przylegającym materiałem, a następnie przesunąłem oczyma w dół, na jej nagie uda, pokryte gęsią skórką.

– Nikt mi pistoletu do głowy nie przyłożył – mruknęła, spoglądając na mnie w tym samym momencie, w którym ja spojrzałem na powrót na jej twarz, w ostatniej sekundzie unikając przyłapania na świdrowaniu wzrokiem jej ciała.

Staliśmy tak, przypatrując się sobie w milczeniu. Szare tęczówki dziewczyny migotały dziwnym zmęczeniem i dałbym wiele, żeby poznać jej myśli. W jak dużym stopniu wciąż ją odstręczałem? Co tak naprawdę czuła? Dlaczego mimo tych wszystkich słów, jakie od niej usłyszałem, nie mogłem jej sobie po prostu odpuścić? To było takie niedorzeczne.

– Mogę cię podrzucić do domu – zaproponowałem. Nie potrafiłem jak gdyby nigdy nic odejść, ale tłumaczyłem to sobie tym, że zostawienie jej samej na środku pustej drogi, otoczonej zaroślami, to nieodpowiedzialne zachowanie. Upewnię się jedynie, że bezpiecznie dotrze do siebie i będzie to ostatni raz, kiedy ją widzę, a potem zniknie dla mnie na okres wakacji, dzięki czemu wyleczę się z tego fatalnego uczucia.

Gwen patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym zerknęła na swój telefon. Najwidoczniej wciąż nikt nie zaakceptował jej przejazdu, ponieważ zgasiła ekran i pokiwała spokojnie głową.

– Niech będzie – odparła. – Dziękuję.

Nagły przypływ endorfin ponownie wywołał w mojej klatce piersiowej szybki i niemiarowy stukot, tym razem przepełniony kojącym entuzjazmem. Ale może wcale nie miała ochoty ze mną przebywać, może najzwyczajniej w świecie naprawdę chciała tylko pojechać do domu? Musiałem ostudzić swoje ożywienie. Zgodziła się, lecz to nic nie znaczyło.

Ruszyliśmy poboczem wzdłuż linii wysokich traw, w niecałą minutę docierając do mojego samochodu, skrytego pomiędzy skupiskiem krzewów. Zerkałem co chwilę na Gwen, która spokojnie szła obok mnie, najwidoczniej nie przeżywając tego wszystkiego z takim zdenerwowaniem i ekscytacją co ja.

Wsiadając do auta, ganiłem się za to, że znów nie byłem w stanie przepuścić okazji, aby znaleźć się blisko niej, mimo że powinienem się wycofać. Pomyślałem o Finnie, o ich relacji, o tym, że wybrała jego zamiast mnie i ogarnęło mnie natychmiastowe przygnębienie. Byłem tylko żałosnym idiotą, który chwytał się każdej szansy na kontakt z dziewczyną nieodwzajemniającą już moich uczuć.

– Jak bawiłaś się na przedwczorajszym balu z okazji końca roku szkolnego? – wypaliłem, nim zdążyłem się przed tym powstrzymać. Kiedy kierowała mną złość, traciłem umiejętność racjonalnego zachowania.

– Było okej – odpowiedziała Gwen, nie kryjąc zaskoczenia moim pytaniem.

– Wybacz, że odebrałem ci partnera – rzuciłem kwaśno, po raz drugi nie hamując się z wypowiedzeniem na głos swoich idiotycznych żalów.

– Co? – zdziwiła się jeszcze bardziej i obrzuciła mnie nic nierozumiejącym spojrzeniem.

Złapałem za kierownicę, po raz kolejny wyzywając w głowie samego siebie. Odpalaj ten silnik i zakończ tę szopkę, nakazałem sobie. Nie masz prawa się o to na nią wściekać.

– Finn nie mógł iść z tobą na te głupie tańce przez to całe zawieszenie – przypomniałem jej, paląc się ze wstydu, że zupełnie znikąd poruszyłem ten temat.

– Przecież i tak się z nim tam nie wybierałam – sprostowała.

Moja ręka zamarła w połowie drogi do kluczyków w stacyjce.

– Co? – Teraz to ja szczerze się zdziwiłem.

– Nawet z nim o tym nie rozmawiałam. Skąd masz takie informacje?

– Od niego.

– Od niego? – powtórzyła zdumiona.

Zacisnąłem szczękę. Czyżbym został elegancko wyrolowany? Świetne zagranie, co za dupek. Jednak z drugiej strony – ulga, jaka mnie ogarnęła była nie do opisania i cieszyłem się, że Finn najzwyczajniej w świecie mnie okłamał, a dodatkowo, jego drobne oszustwo wyszło właśnie na jaw przy Gwen.

– Powiedział mi, że będzie musiał cię wystawić, ale po twojej reakcji sądzę, że chyba chciał mnie tym tekstem po prostu... zdenerwować – wytłumaczyłem, chociaż tak w zasadzie Finn nie użył wtedy jej imienia. Nadmienił tylko, że musi „kogoś" wystawić – sam dointerpretowałem resztę, zapewne dokładnie tak, jak było mu to na rękę.

Dziewczyna zmarszczyła brwi w ujmującej pobłażliwości, jakby cała ta sytuacja ją rozbawiła. Jej przejrzyste oczy w końcu zyskały więcej połyskliwości i temperamentu, a kiedy na mnie spojrzała, kąciki jej ust zadrżały.

– Szkoda, że przejmujesz się takimi pierdołami – stwierdziła z lekkością – ale jesteś uparty i nic do ciebie nie dociera. Nie umawiam się z Finnem. Zakolegowałam się z nim, bo jego młodszy brat zakumplował się z Elliottem. I chociaż wiem, że może chciał czegoś więcej, to... on też jest dupkiem. A skoro już jesteśmy w temacie – nadmieniła, kręcąc głową – mimo wszystko naprawdę mogłeś oszczędzić sobie to rzucanie się na niego na szkolnym parkingu.

Nawet wspomnienie o tamtym wyskoku nie było w stanie zaburzyć mojej radości. Parsknąłem wesoło, mierząc się z Gwen wzrokiem.

– Mogłem – zgodziłem się. – Niestety należy on do kategorii pierdół, którymi się przejmuję.

Dziewczyna znów pokręciła głową, przykładając pięść do swoich ust, aby zakryć uśmiech. Wszelkie moje strapienia zniknęły i cieszyłem się, że siedziała teraz obok mnie w moim samochodzie. Kiedy emanowała od niej ta charakterystyczna dla niej pogoda ducha, nie potrafiłem dłużej się dąsać. Pozwoliłem sobie czerpać z jej obecności czystą przyjemność, chociaż ten ostatni raz.

– Więc z kim tam poszłaś? – dopytałem.

Tym razem Gwen w końcu się roześmiała, doskonale wiedząc, że odpowiedź, jakiej mi udzieli, zszokuje mnie jeszcze bardziej.

– Z Toddem – oznajmiła.

– Z Toddem Gilesem? – Aż uniosłem lekko głos.

Wzruszyła ramieniem.

– Wisiałam mu przysługę za wysyłanie mi zadań z matmy.

– Skubany – westchnąłem pod nosem. – Nie doceniłem go.

Gdzie dwóch się bije... tam wkracza cichy Todd Giles. Zdecydowanie wolałem jego osobę przy boku Gwen na balu niż przeklętego Finna. Todd nijak stanowił dla mnie zagrożenie i zapewne sam zdawał sobie sprawę z tego, że udało mu się znaleźć partnerkę tylko ze względu na swoją hojność w wysyłaniu zadań domowych.

– W liceum trzeba zwierać różne transakcje, żeby się utrzymać na powierzchni – zażartowała Gwen.

– Ale nie dałaś mu się obmacywać na sali gimnastycznej za trybunami?

– Jesteś okropny.

Jej udawane oburzenie mnie rozbawiło, a kiedy usłyszałem własny śmiech, pomyślałem o tym, że w ciągu tych ostatnich kilkunastu minut zdążyłem uśmiechnąć się więcej razy niż w ciągu całego miesiąca. Przy niej byłem normalny, wszystko było przy niej normalne i to stanowiło problem.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a dziewczyna nagle spoważniała. Splotła ze sobą palce swoich dłoni, wyginając nienaturalnie nadgarstki.

– Słyszałam, że wyjeżdżasz – wspomniała niepewnie, chyba nie do końca wiedząc, czy poruszać ze mną tę kwestię.

Nie miałem zamiaru owijać w bawełnę i nie zdziwiło mnie, że zdążyła dowiedzieć się o mojej ekspedycji do Wirginii. Długi jęzor Harper miał spory zasięg, poza tym wystarczyło, by ta informacja dotarła do Ruby; stamtąd pewnie szybko poszła dalej w świat, a tym bardziej trafiła prosto do Gwen.

– Tak – przytaknąłem, odrobinę zasępiając się na myśl o czekające mnie gehennie. – Zostałem oddelegowany przez ojca na całe dwa miesiące do wujostwa w Madison.

– Dlaczego? – spytała, lustrując moją twarz przenikliwym wzrokiem. Odniosłem wrażenie, że domyślała się powodu.

– Niestety nie dla licznych atrakcji, jakie mogą tam na mnie czekać – odparłem. – Ojciec jedzie do ośrodka leczącego uzależnienia i nie ma co ze mną zrobić.

Gwen nic na to nie odpowiedziała. Wlepiała we mnie te swoje szare oczy, pełne zrozumienia. Okropnie mi jej brakowało. Okropnie będzie mi jej brakować.

– Ale nic mnie tutaj tak na dobrą sprawę nie trzyma – dorzuciłem cicho.

– Obojgu wam to dobrze zrobi – uznała w końcu. – Twojemu tacie na pewno.

– Prawdopodobnie. Nie biorę niczego za pewnik.

– W takim razie... wygląda na to, że to nasze pożegnanie.

Drgnąłem na dźwięk tych słów. Nie chciałem sobie wmawiać, że w jej głosie słyszalna była nuta przygnębienia, ale wydawało mi się, że naprawdę ją wyłapałem.

– Nie musimy się żegnać, skoro i tak nie utrzymywalibyśmy ze sobą kontaktu – mruknąłem. – Nic to nie zmienia. Zobaczymy się w nowym semestrze, tak jak by było nawet i bez mojego wyjazdu.

Gdy dziewczyna pokiwała głową i przesunęła delikatnie dłońmi po swoich udach, moje spojrzenie natychmiastowo powędrowało za ruchem jej palców. Przypomniałem sobie tamten późny wieczór, kiedy natknąłem się na nią wracającą od Ruby.

– Masz rację – przyznała. – Nic to nie zmienia.

Przełknąłem ślinę, a raczej narastającą w mojej krtani gulę rozczarowania.

– A ty masz rację co do tego, że lepiej będzie nie kontynuować żadnej bliższej znajomości – odrzekłem – ale mogłabyś chociaż pokazać mi ten swój tatuaż. Ciekaw jestem, czy tamten chłop nie schrzanił roboty – dorzuciłem żartobliwie.

Nie spodziewałem się, że Gwen przystanie na moją propozycję, ale uznałem, że warto spróbować. Skoro już ze sobą rozmawialiśmy, a ona nie popędzała mnie, abym odpalił silnik i w końcu ruszył, może najwyraźniej sama – o dziwo – nie kwapiła się do powrotu do domu. Nie wyglądała na osobę, która odczuwa jakiś dyskomfort, mimo że stwierdziła, iż impreza przy ognisku ją okropnie zmęczyła.

W napięciu obserwowałem, jak Gwen uśmiecha się łagodnie, po czym spuszcza wzrok, podwija lewą stronę swojej spódniczki, odsłaniając przede mną coraz więcej jasnej, nagiej skóry. Nie wiedziałem, co skłoniło ją do bezsprzecznego spełnienia mojej prośby, ale nie zastanawiałem się nad tym ani chwili dłużej, kiedy ciemny materiał mknął w górę i w górę, kierowany jej dłońmi.

Tylko jeden jedyny raz widziałem te rejony jej ciała – gdy kochałem się z nią u siebie w pokoju. Nic dziwnego, że moja wyobraźnia szybko wymknęła się spod kontroli, momentalnie podsycając pożądanie.

Wpatrywałem się jak zaczarowany w cienki kontur wytatuowanego na jej udzie wzoru, bezwiednie nachylając się w jej stronę. Był starannie wykonany, a przez bladą karnację dziewczyny, półksiężyc wyglądał jak prawdziwy. Ze względu na to, że umiejscowiony został tuż pod jej kością biodrową, spod spódniczki wyłonił się również kawałek jasnej bielizny.

– Bardzo ładny – wychrypiałem, nie odrywając oczu od niczym nieokrytego fragmentu jej nogi, nie mogąc nic poradzić na to, że mój wzrok zaczął błądzić po reszcie ukazanej przez nią nagości.

– Dzięki. – Szept, jaki wydobył się z jej ust zabrzmiał niesamowicie, aż coś w moich lędźwiach zawibrowało.

Spojrzałem na jej twarz, wydającą się być wykutą z kamienia, jednak ukazującą dziwne wzburzenie. Gwen także na mnie zerknęła, wypuszczając ostrożnie powietrze przez usta.

Nie zasłoniła z powrotem swojego uda. Siedziała bez ruchu, przypatrując się, jak moja ręką niekontrolowanie podąża w stronę jej tatuażu, wzdrygając się odrobinę, gdy opuszkami palców go dotknąłem, przesuwając delikatnie po czarnym pigmencie. Nie odsunęła się, nie odgoniła mnie.

Jej skóra była gładka i przyjemnie ulegała każdemu mojemu powolnemu muśnięciu. Mimo że zachowywałem najwyższą ostrożność w tej nieoczkiwanej pieszczocie, wewnątrz mnie rozszalał się prawdziwy ogień, jakby bramy piekieł otworzyły się na oścież, zachęcając mnie do przekroczenia ich progu i zanurzenia się w przyjemnym żarze.

Ostatni raz – pomyślałem gorączkowo – na to pieprzone pożegnanie.

Uniosłem głowę, nie odrywając dłoni od uda dziewczyny i napotkałem wargami jej usta. One również rozkosznie mi uległy, rozchylając się i pozwalając, abym złożył na nich pocałunek. Zmuszałem się do opanowania swojego przyspieszającego coraz bardziej oddechu oraz dygocących z ekscytacji i podniecenia rąk, ale nie potrafiłem wykrzesać z siebie żadnej samokontroli.

Gwen ujęła moją twarz, przesuwając lodowatymi palcami po mojej szczęce, a ten ciepły gest zawrócił mi w głowie.

Poprzednim razem się wycofała, dlatego gdzieś w zakamarkach mojego umysłu migotała czerwona lampka, że może i teraz zachowa się tak samo, ostatecznie zostawiając mnie samego i rozpalonego do granic, ale kiedy lekko wysunęła swoje biodra w górę, przyciskając udo do mojej ręki, światełko alarmujące mnie o możliwym rozżaleniu zgasło.

Nie odrywając od niej swoich ust, wsunąłem dłoń pod jej spódniczkę, między jej nogi, których drżenie wzmogło się, gdy z subtelnością zrobiłem to, czego za żadne skarby nie spodziewałbym się, że tego wieczoru zrobię. Gwen mocno chwyciła mnie za szyję, przygarniając mnie do siebie, a jej oddech co chwilę się urywał w odpowiedzi na ruchy moich palców, bezwstydnie wsuniętych pod jej bieliznę.

Nie myślałem, nie obawiałem się, nie analizowałem – wyłącznie czułem i przeżywałem ten moment całym sobą, rozkoszując się tym, jak jej wargi zaczęły namiętniej chwytać moje, kiedy jej dotykałem.

– Może wolisz rozsiąść się na tylnej kanapie? – wyszeptałem do jej ucha.

Ucisk w dole mojego brzucha nasilił się, gdy dziewczyna skinęła głową. Zostawiłem na jej ustach krótki pocałunek, po czym wyprostowałem się i bez żadnej chwili zwłoki, wysiadłem z samochodu, zauważając przelotnie, że Gwen robi dokładnie to samo, a na jej policzkach kwitną wypieki, podbijające rozkojarzony błysk jej oczu. Ona również nie wyglądała, jakby zbyt dużo rozmyślała nad tym, co właśnie się dzieje. Najwyraźniej oszaleliśmy razem.

Siadając z tyłu auta, od razu przygarnąłem ją do siebie, kontynuując pocałunek, tym razem bardziej popędliwie, do końca niedowierzając w zaistniałą sytuację, ale przyjmując ją z jak największą ochotą i zaangażowaniem.

Z moich ust wydobyło się ciche, rozgorączkowane westchnienie, kiedy Gwen na mnie usiadła, przytłaczając mnie z każdej strony ciepłem swojego ciała i wpijając się z przemiłym stęknięciem w moje usta.

Wszystko działo się tak szybko, jakbyśmy oboje naprawdę postradali swoje rozumy, zdając się wyłącznie na prymitywne, pierwotne instynkty. Nie ściągnęliśmy nawet swoich ubrań – rozpiąłem jedynie spodnie, z niczego tak się nie ciesząc, jak z faktu, że Gwen założyła dzisiaj tę cholerną spódniczkę.

Nim jednak dziewczyna pozwoliła mi działać i doprowadzić do ostatecznego zbliżenia, odsunęła ode mnie twarz na kilka centymetrów, wsuwając palce w moje włosy.

– Jeżeli zrobisz mi dziecko, to cię zabiję – pogroziła cicho, a jej stanowczy głos zdołał otrzeźwić mnie na te kilka sekund i dopiero wtedy przypomniałem sobie o dość istotnej kwestii, dotyczącej zabezpieczenia się. Skąd mogłem wiedzieć, że tego dnia będę uprawiać seks? Nie trzymałem zapasowych prezerwatyw nawet w portfelu, więc tym bardziej nie miałem ich schowanych nigdzie w samochodzie. A jak się okazało, powinienem.

– Spokojnie, wszystko mam pod kontrolą – obiecałem, chociaż okrutnie mijało się to z prawdą. Nie panowałem nawet nad poprawnym oddychaniem, a co dopiero mówić o nadzorowaniu innych fizycznych zachowań.

Ten temat skończył się równie szybko, co zaczął; już po chwili skupiony byłem na czymś zupełnie innym, przyciskając Gwen do siebie i napawając się tym, że znów była tylko moja, przynajmniej na ten spontaniczny, cudowny moment. Kiedy jej biodra poruszały się niespokojnie tuż przy moich, spoglądałem z dołu na jej zamknięte oczy i rozchylone usta, z satysfakcją chłonąc ten widok. Trzymałem ją mocno w pasie, pozwalając całkowicie przejąć jej panowanie nad sytuacją, nad całym sobą.

Było tak samo niezwykle, jak za naszym pierwszym razem, mimo że zupełnie inaczej – pośpiesznie i dziko, a na pewno szalenie nierozsądnie z mojej, jak i z jej strony, ale nic mnie to nie obchodziło. Czułem się wspaniale, doznając z nią przyjemności, której tak długo nie dane mi było przeżywać. Czułem się niewiarygodnie, mogąc znów ją dotknąć, przycisnąć do siebie oraz przesunąć dłonią po jej włosach, plącząc palcami jej jasne kosmyki i pozostawiając w nich uroczy nieład. Czułem się niesamowicie, kiedy ująłem ją pod brodę, a ona na mnie spojrzała.

Patrząc sobie prosto w oczy, przeżywaliśmy ten moment razem, koncentrując się wyłącznie na sobie nawzajem; na naszych ciałach, ocierających się o siebie, na nacisku naszych dłoni, przesuwających się po naszych ramionach i próbujących nauczyć się ich na pamięć. Pragnąłem jej przeokropnie. Pragnąłem, aby to nigdy się nie kończyło; abyśmy zapętlili się w tych zjawiskowo niepojętych minutach na dłużej niż byłoby to kiedykolwiek możliwe.

Zdążyłem zareagować w ostatniej chwili, unikając tragicznego zakończenia, po którym oboje najedlibyśmy się tylko strachu. Odsunąłem Gwen od siebie dosłownie w granicznej sekundzie, już nawet nie przejmując się tym, czy znajdę w samochodzie coś, czym mógłbym posprzątać cały bałagan. Trzeba było nosić ze sobą te nieszczęsne prezerwatywy – nie zna się dnia ani godziny, kiedy się przydadzą.

Dziewczyna opadła na siedzenie obok, przylegając plecami do oparcia. Przyłożyła sobie dłoń do czoła i łapiąc oddech, drugą ręką przesunęła po materiale swojej spódniczki, aby zakryć nim swoje uda.

Oparłem głowę o zagłówek fotela, czując, jak krew szaleńczo buzuje pod moją skórą, pompowana przez szamotające się ile sił serce. Chyba do końca nie docierało do mnie, co właśnie się wydarzyło. Czy ja naprawdę kochałem się z Gwen na tylnych siedzeniach swojego samochodu? W dodatku w sposób tak raptowny, gorączkowy i niepohamowany, jakby świat miał się zaraz skończyć poprzez zderzenie z nadlatującą asteroidą?

Tak. Właśnie kochałem się z Gwen, jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Rozkoszne odrętwienie mojego ciała tylko się wzmogło, gdy o tym pomyślałem.

– Zaczekaj. – Dźwięk jej cichego, lekko zachrypniętego głosu sprawił, że zerknąłem na siedzenie obok.

Dziewczyna wysiadła z auta, jeszcze raz poprawiając swoją spódniczkę, po czym otworzyła przednie drzwi, sięgając do torebki, którą tam zostawiła. Wyciągnęła z niej paczkę chusteczek i rzuciła nimi w moją stronę.

Gdy po jakichś trzech minutach, zasiadłem na powrót za kierownicą, a Gwen zajęła uprzednie miejsce pasażera, żadne z nas się nie odzywało. Nie miałem pojęcia, jak miałbym to wszystko skomentować, ona najwyraźniej także, ponieważ zapięła tylko swój pas i wyprostowana czekała, aż ruszymy.

Odpaliłem silnik, wycofałem samochód z pobocza, nawet nie zerkając we wsteczne lusterko, aby upewnić się, czy przypadkiem na mojej drodze nie znajdują się jakieś przeszkody i wyjechałem na jezdnię, ciesząc się w duchu, że dalsza trasa będzie prosta, bo resztki mojej koncentracji znajdowały się w opłakanym stanie.

Dziwną ciszę przerwały po chwili miarowe wibracje, rozlegające się z torebki Gwen. Dziewczyna odszukała swój telefon, a po lekkim zawahaniu, odebrała nadchodzące połączenie.

– Hej, Ruby – odparła, odchrząkując, gdy jej głos zabrzmiał podejrzanie nienaturalnie. – Tak, zaraz będę w domu... Jestem w Uberze – skłamała, rzucając w moim kierunku szybkie spojrzenie. – Nie, nie mogłam nic złapać, dlatego jadę dopiero teraz... Tak, wiem. Napiszę, jak dotrę na miejsce. Bawcie się dobrze.

Jakoś nieszczególnie zdziwiło mnie to, że nie powiedziała koleżance prawdy, bo grad pytań, jaki by się po tym na nią wylał, zapewne trwałby przez kolejne piętnaście minut. W zasadzie zostanie przemianowanym na kierowcę Ubera wydało mi się dość zabawne.

– Wybacz, że... – zaczęła Gwen, zaraz po rozłączeniu się – że nie przyznałam się do...

– Nie martw się, łapię – przerwałem jej. – Mnie też by się nie chciało jej tego teraz wyjaśniać. Zresztą dla twoich przyjaciółek jestem wrogiem publicznym numer jeden.

– No cóż – westchnęła spokojnie – nie będę cię oszukiwać, że tak nie jest.

Zerknęliśmy na siebie, w końcu wymieniając ze sobą uśmiechy, a kiedy dziewczyna z lekkim zmieszaniu spuściła wzrok, później znów go podniosła, aby następnie po raz drugi uciec nim przed moimi oczami, moje serce fiknęło koziołka. Nie widziałem u niej jeszcze takiego zawstydzenia i wyglądała niebiańsko, gdy usilnie próbowała ukryć przede mną onieśmielenie.

– Nie wiem, co... – mruknęła, ale szybko wszedłem jej w słowo:

– Nie musisz się tłumaczyć. To było po prostu nasze pożegnanie.

– Mimo że nie mieliśmy się przecież żegnać – przypomniała.

– Nie mieliśmy – zgodziłem się. – Myślę jednak, że to jedna z ostatnich rzeczy, jakich nie mieliśmy dzisiaj robić.

Uznałem, że jakiekolwiek próby wyjaśnienia sobie zaistniałej sytuacji nie miałyby sensu. Łatwiej będzie – na pewno dla mnie – nie rozgrzebywać pewnych spraw, które zapewne mogłyby wypłynąć w toku naszej dyskusji. Nie miałbym sił słuchać o tym, że „nie powinniśmy". Wolałem zakończyć to wszystko z myślą, że rozstajemy się w dobrej atmosferze i żadne z nas niczego sobie nie wyrzuca.

Kiedy zajechałem pod dom Greenów, żal i tak ścisnął moje serce, lecz nie było to przygniatające albo depresyjne uczucie. Ciężko byłoby mi całkowicie się dołować, w końcu jeszcze kilkanaście minut temu całowałem usta dziewczyny, której udało się wywrócić mój świat do góry nogami i która sprawiła, że po raz pierwszy poczułem coś więcej.

Gwen chwyciła za klamkę, oglądając się na mnie przez ramię. W jej szarych oczach widniał spokój – przyjemny, czarujący spokój.

– Miłego pobytu w Wirginii – powiedziała, otwierając drzwi. – Oby nie było tak strasznie, jak to sobie wyobrażasz.

Po tych słowach, wysiadła z samochodu, rzucając mi jeszcze jedno spojrzenie, po czym odwróciła się, odmaszerowując w górę wąskiego chodnika, prowadzącego do jej domu.

Przez chwilę obserwowałem, jak jej sylwetka oddala się ode mnie, aż ostatecznie zupełnie znika z pola mojego widzenia. Miałem wrażenie, jakby Gwen odchodząc, zabrała coś ze sobą – coś niemal fizycznego, lecz ciężkiego do sprecyzowania. Mimo wszystko, bolało tylko trochę; na pewnie nie tak mocno, jak wtedy, gdy po raz pierwszy powiedziała, że wolałaby cofnąć się w czasie i mnie nie poznać.

Może to przez endorfiny nie czułem jeszcze realności naszego pożegnania. Może moja pierwsza miłość nie miała skończyć się happy endem. Może po prostu nie mogliśmy być razem ze względu na wiele rzeczy, jakie rzutowały na naszą relację oraz naszą przyszłość.

Ale może nie będzie tak strasznie, jak to sobie wyobrażam. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top