25. Nie wierzę w zbiegi okoliczności
Gdy przebudziłem się z drzemki, było już zupełnie ciemno. Wcale nie czułem się lepiej, wręcz przeciwnie – każdy mięsień w moim ciele ścierpł, w prawej skroni czułem lekkie ukłucia bólu, a suchość w ustach sprawiła, że mój język zdrętwiał. Podniosłem się z łóżka, chwytając swój telefon i mrużąc oczy od jasnego błysku wyświetlacza. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści. Był piątkowy wieczór, powinienem w tym momencie bawić się na jakiejś imprezie, jak normalny nastolatek, tymczasem ledwo wygrzebałem się spod koca.
Mimo że wcześniej niczego tak nie pragnąłem, jak odseparowania się od każdej młodzieżowej bzdety, jaką żyli moi rówieśnicy, teraz dałbym się za to pokroić – tak powinno wyglądać moje życie.
Zszedłem na dół, dziwiąc się, że jest tam tak samo ciemno i cicho, co na górze; jedynie blask migających obrazów na telewizorze oświetlał nieco przestrzeń wokół. Poszedłem do kuchni, zapalając po drodze światło na korytarzu, po czym chwyciłem butelkę wody, łapczywie upijając połowę jej zawartości.
Wtem moje uszy wyłapały jakiś dziwny dźwięk dobiegający z łazienki. Właściwie był to dźwięk raczej każdemu znajomy – coś jakby krztuszenie się – i nie zajęło mi więcej niż dwie sekundy, aby zorientować się, co było przyczyną tych odgłosów. Ojciec wymiotował w toalecie.
Z obrzydzeniem wycofałem się z kuchni, czując oziębiające przerażenie. Skierowałem się w stronę salonu, włączając lampę i od razu dostrzegając przyczynę jego „niestrawności", nawet nie do końca jeszcze wypitą.
Wróciłem do swojego pokoju, działając jak na autopilocie: zarzuciłem na siebie bluzę, schowałem do kieszeni telefon, wziąłem kluczyki od samochodu, zszedłem z powrotem na dół, wyciągnąłem z kurtki ojca jego portfel, wyjąłem z niego kilka banknotów, którymi miałem zamiar zapłacić za benzynę, po czym wyszedłem z domu.
Wsiadając do auta, a następnie odpalając silnik, czułem, że cały drżę. Wycofałem się z podjazdu, walcząc z własnymi stopami, które wydawały się jakby niepołączone z resztą mojego ciała. Czy to naprawdę nigdy się nie skończy? To było gorsze niż rosyjska ruletka, bo w jej przypadku, gdybym wylosował nabój, po prostu bym zginął – w tej wersji, nie dość, że zostałem trafiony, to wciąż żyłem, zmuszony do dalszego znoszenia katuszy.
Zajechałem na stację akurat w tym samym momencie, w którym zapaliła się kontrolka rezerwy. Zatankowałem prawie do pełna, wiedząc, że prawdopodobnie połowę z tego wyjeżdżę już tej nocy, ponieważ nie miałem zamiaru wracać do domu. Przez głowę przeszła mi słodko-gorzka myśl o zamieszkaniu w samochodzie. Może powinienem się do tego przyzwyczaić, bo jak już nas eksmitują z domu, ze względu na nieopłacone rachunki, tylna kanapa mojego auta może stać się moją nową sypialnią. Czarny humor to chyba ostatnia deska ratunku, aby nie oszaleć.
Jeździłem uliczkami przez jakieś piętnaście minut, obserwując zapalone światła w pobliskich domach, przyglądając się z apatią osobom, wyprowadzającym na spacer swoje psy i pozwalając sobie na coraz głębsze zatapianie się w melancholii, aż do momentu, kiedy moją uwagę przykuła pojedyncza sylwetka – niewysoka i szczupła, przemierzająca chodnik szybkim krokiem. Kolejna nieznajoma, na którą natrafiam podczas powolnej przejażdżki autem? Ostatnim razem właśnie w takiej się zakochałem i skończyłem ze złamanym sercem, ogromnymi pokładami żalu oraz pretensji do samego siebie.
Przyspieszyłem, wyprzedzając ową postać, a kiedy mimowolnie zerknąłem w lusterko, szybko puściłem pedał gazu, bowiem światło latarni idealnie oświetliło twarz dziewczyny. Niemożliwe. To była Gwen.
Mój puls od razu się podwyższył, wyrywając resztę ciała z odrętwienia. Wgapiałem się w jej odbicie, przybliżające się coraz bardziej i wręcz nie mogłem uwierzyć w ten głupi przypadek. To wszystko musiało być jakąś symulacją; ktoś tym wszystkim sterował, podrzucając na ulicę, którą akurat przejeżdżałem właśnie ją.
Niewiele myśląc, zatrzymałem się i opuściłem szybę, czekając niecierpliwie, aż dziewczyna znajdzie się w równej linii z moim autem. Nie mogła przytrafić mi się lepsza okazja, aby z nią porozmawiać. Obserwowałem w lusterku, jak Gwen z zaniepokojeniem zerka w stronę samochodu, zapewne w pierwszej chwili nie kojarząc, że należy on do mnie.
Gdy w końcu pokonała dzielący nas dystans, zatrzymała się, a moje serce załomotało jeszcze szybciej na widok jej jasnych oczu, bladych policzków i okalających je ciemnoblond włosów.
– Hej – przywitałem się, ledwo wydobywając z siebie głos.
Gwen zmarszczyła brwi, rozglądając się dookoła, jakby szukała jakiejś ukrytej kamery. Nie tylko mi ciężko było uwierzyć w taki zbieg okoliczności.
– Cześć? – odparła, nie kryjąc swojego zaskoczenia. – Co ty... Skąd się tu wziąłeś?
Ucieszyłem się, że nie zareagowała gniewem albo że nie odwróciła się gwałtownie, niechętna, by ze mną w ogóle rozmawiać.
– Podwieźć cię? – zapytałem od razu. Najwyżej odrzuci moją propozycję, ale musiałem podjąć ryzyko, musiałem chociaż spróbować.
Dziewczyna ściągnęła mocniej swoje ciemne brwi. Dostrzegłem jej wahanie i przez chwilę pomyślałem, że jednak mi odmówi, a nagła szansa na znalezienie się tak blisko niej, czego pragnąłem w tamtym momencie jak nigdy, przepadnie. Zamaskowałem swoje zaniepokojenie uśmiechem, błagając w myślach, aby usiadła na fotelu obok mnie.
Gwen po raz ostatni zerknęła za siebie, po czym zrobiła dokładnie to, o co prosiłem w swojej głowie – wsiadła do mojego samochodu. Z ekscytacją patrzyłem, jak zajmuje miejsce obok, odgarniając przy tym splątane przez wiatr kosmyki z oczu.
W pierwszych sekundach żadne z nas się nie odzywało. Miałem taki mętlik w głowie, że nie potrafiłem znaleźć ani jednego sensownego zdania, jakim mógłbym zacząć rozmowę.
– Wracasz z jakiejś nieudanej imprezy? – zagadała w końcu Gwen.
Uśmiechnąłem się, tym razem szczerze. Nie zachowywała się, jakby był między nami jakiś konflikt. Może minęło już wystarczająco czasu i uznała, że możemy zacząć traktować się... normalnie?
– Nie tym razem – odrzekłem. – A ty?
– Byłam tylko u Ruby.
– To już brzmi jak nieudana impreza.
Dziewczyna parsknęła.
– Siedziałyśmy w trójkę z Grace – odparła. – Ciężko coś takiego określić „imprezą".
Poczułem ulgę, gdy wyznała, że swój wolny wieczór spędziła z koleżankami. Nigdy nie sądziłem, że wieść o jej spotkaniu z Ruby tak mnie ucieszy; w tamtej chwili towarzystwo panny Rollins wydawało mi się po stokroć lepsze od towarzystwa innej, konkretnej męskiej jednostki.
Znów na krótki moment zapadła między nami cisza. Pomimo całego tego pozytywnego pobudzenia, czułem się trochę dziwnie i niezręcznie – nie wiedziałem, co powiedzieć, aby czegoś przypadkiem nie zepsuć. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek aż w takim stopniu stracę język w gębie.
– Nie powinnaś praktykować takich samotnych spacerów nocą – zagaiłem.
– Nie mam daleko.
– Zamiast mnie, mógłby się zatrzymać przy tobie jakiś czubek.
– Nie musisz prawić mi takich morałów.
Ta niespodziewana uszczypliwość mocno mnie ukuła.
– Jasne – bąknąłem.
Dziewczyna słysząc w moim głosie niezadowolenie, zwróciła do mnie swoją twarz, a ja, nie potrafiąc zamaskować tego, że poczułem się urażony, zacisnąłem usta.
– Dzięki za troskę – zreflektowała się. – Jak widać, trafiłam na ciebie, więc pech mnie omija. Przynajmniej w tej kwestii – dorzuciła ciszej.
Zrozumiałem od razu, co zainsynuowała i ogarnęło mnie rozgoryczenie.
– No więc jak ci się układa z Finnem? – spytałem na pozór beznamiętnym tonem, zanim zdążyłem się opanować przed poruszeniem tej niemiłosiernie uwierającej mnie kwestii.
– A jak ci się układa z Harper? – prychnęła od razu Gwen.
– Nie jestem z Harper – odpowiedziałem stanowczo. – Nawet ze sobą nie kręcimy.
– Ja też nie jestem z Finnem – odrzekła, przybierając równie dobitny ton.
Poczułem niesamowitą ulgę.
– Ale ze sobą kręcicie? – naciskałem, chcąc usłyszeć kolejne zaprzeczenie.
– Po prostu ze sobą rozmawiamy.
– Czyli kręcicie.
– Nazywaj to sobie jak chcesz.
Zerknąłem na nią w tej samej chwili, co ona na mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a przestrzeń między nami jakby się naelektryzowała. Odwróciłem wzrok.
– Skąd pomysł, że pomiędzy mną a Harper coś jest? – Choć to pytanie było głupie, chciałem wiedzieć, co takiego Gwen słyszała na ten temat lub jakie wnioski sama wyciągnęła. Miałem zamiar od razu wszystko zdementować.
– Ruby posiada bogaty zasób informacji, jeżeli chodzi o szkolne romanse, a to, że przyjechałeś w poniedziałek... – urwała nagle, zapewne orientując się, że przecież sama skorzystała z „usług transportowych" Finna, a podobno „wcale ze sobą nie kręcili". – Poza tym Victor chodzi wkurzony i Finn twierdzi, że jest ku temu bardzo jasny powód – dokończyła nienaturalnie spokojnym głosem.
– Finn tak twierdzi, no pewnie – prychnąłem. – Akurat jemu bardzo na rękę jest rozsiewanie takich plotek.
Szkoda, że nie masz pojęcia, co nim kieruje, pomyślałem gorzko.
– Na rękę? – powtórzyła Gwen. – Żeby co? Zniechęcić mnie do ciebie?
– Oczywiście.
– Myślę, że nie musi mnie do niczego zniechęcać.
– Więc czemu pozwoliłaś mi się podwieźć, skoro jesteś do mnie tak źle nastawiona? – spytałem kąśliwie, uznając, że muszę zmienić temat, bo osoba Fina Dawsona to ostatnie, o czym chciałem się z nią kłócić, mimo że sam ją o niego zapytałem.
– Zrobiło mi się zimno. Wiosna w tym roku się spóźnia – odparła dziewczyna bez ogródek.
Zerknąłem na termometr na desce rozdzielczej – wcale nie było tak zimno. Spojrzałem także na jej wątłe ramiona, otulone swetrem, pod którym miała na sobie jeszcze szary półgolf.
– No to masz szczęście, że akurat przejeżdżałem – mruknąłem, domyślając się, że użyła pogody tylko jako wymówki, a dzięki temu natychmiastowo poczułem się lepiej.
Gwen głośno westchnęła, ale nie wyglądała na zirytowaną. Właściwie to odniosłem wrażenie, że na jej twarzy tlił się uśmiech. Wziąłem to za dobry znak, dlatego ciągnąłem rozmowę dalej, w nadziei, że uda nam się lepiej dogadać, tak jak kiedyś. Nie mogłem wykorzystać tego czasu na sprzeczanie się z nią.
– Ale chyba nie zmarzłaś zbyt mocno?
– Nie. Miałam niesamowite szczęście, że akurat przejeżdżałeś – podchwyciła z kiepsko skrywanym rozbawieniem. – Co tu właściwie robisz? – zapytała, lustrując mnie wzrokiem.
– Pojechałem zatankować, a przy okazji zrobiłem sobie małą wycieczkę – powiedziałem.
– Czemu pojechałeś zatankować o tak późnej porze?
– Robię czasem takie szalone rzeczy, żeby nie popaść w rutynę. Powinnaś spróbować.
Znów udało mi się ją rozweselić, dzięki czemu sam się uśmiechnąłem.
– Też czasem robię szalone rzeczy – odrzekła z tajemniczym błyskiem w oku.
– Na przykład? – dociekałem, zwalniając jeszcze bardziej, aby ta przyjemna chwila nie kończyła się tak szybko. Nie chciałem wracać do domu, nie chciałem, żeby ona wracała.
Gwen zagryzła wargę i zacisnęła pięści na swoich kolanach. Wyglądała niesamowicie uroczo, przypatrując mi się w taki sposób.
– Zrobiłam sobie tatuaż – zdradziła z drobnym zawahaniem.
Uniosłem brwi, na kilka długich sekund nie skupiając się w ogóle na drodze, a wyłącznie na dziewczynie. Odruchowo przejechałem wzrokiem po jej sylwetce, żałując – nie pierwszy raz zresztą – że nie mogę prześwietlić jej ubrań.
– Żartujesz?
– Nie – zaśmiała się, ale zaraz dodała zupełnie na poważnie: – Na lewym udzie, zaraz pod biodrem.
Myśl o jej gładkiej, jasnej skórze, przyozdobionej jakimś wzorem, zaintrygowała mnie do tego stopnia, że moja wyobraźnia sama wymknęła się na chwilę spod kontroli.
– Jaki? – zapytałem, nawet nie próbując dyskretniej zerkać na jej nogi.
– Półksiężyc – poinformowała, cały czas bacznie przyglądając się mojej minie. Chyba spodobało jej się to, że tak mnie zaskoczyła, bo kąciki jej ust unosiły się coraz bardziej ku górze.
– Półksiężyc? – powtórzyłem. – Dlaczego akurat półksiężyc?
– Wybrałam najładniejszy wzór z możliwych.
– Kto w stanie Maryland robi tatuaże siedemnastolatkom? Nie mów mi, że twoi rodzice się na to nie zgodzili. – Wolałem nawet nie wyobrażać sobie miny jej ojca na wieść, że jego córka planuje zafundować sobie trwały „rysunek" na ciele.
– Oczywiście, że Greenowie o niczym nie wiedzą – oznajmiła, kręcąc głową na sam pomysł poinformowania ich o swoim wyczynie. – Zrobił mi go starszy brat Grace. Poza tym tatuaż jest naprawdę niewielki.
– Wow. Pozwoliłaś mu na sobie ćwiczyć?
– Jest w tym bardzo dobry. Tatuował już innych.
Zadumałem się na chwilę. Naprawdę bardzo chciałem zobaczyć efekt tej pracy; przesunąć palcem po strukturze jej skóry na udzie, obrysować opuszkiem zarys wzoru...
– Dlaczego się zatrzymałeś? – Gwen przerwała moje kosmate rozmyślania, a ja zorientowałem się, że auto faktycznie stanęło w miejscu.
Spojrzałem na dziewczynę, a ona na mnie – Boże, jak bardzo brakowało mi całowania jej. Kiedyś bez wahania ująłbym ją pod brodę i przesuwając ostrożnie kciukiem po jej policzku, przycisnął swoje wargi do jej warg.
Nie umiałem w żaden sensowny sposób odpowiedzieć na jej pytanie. Zatrzymałem się, bo najwidoczniej racjonalne myślenie nie szło w parze z gorzkim pożądaniem, które w żaden sposób nie mogło zostać zaspokojone. Ale... czy naprawdę nie mogło?
Szukałem w oczach dziewczyny jakiegoś sygnału, tlącego się błysku, że chciałaby, abym się nad nią nachylił. Jej mina z każdą sekundą robiła się coraz bardziej poważna; przestała w zdziwieniu marszczyć brwi, przez co wszelkie bruzdy wokół nich się wygładziły, a pogodny uśmiech zniknął z jej twarzy – jej usta rozluźniły się, delikatnie przy tym rozchylając. Przesunęła rozedrganym wzrokiem w dół, na moje wargi, dokładnie tak samo, jak chwilę przed naszym pierwszym pocałunkiem, kiedy siedzieliśmy w zaparkowanym samochodzie przy Greenwood Park.
Zamrugała kilkukrotnie, śledząc moje poczynania – jak przysuwam się do niej, prawie że bezwiednie – a gdy w końcu przymknęła powieki, poddając się i unosząc swój podbródek w moim kierunku, wiedziałem, że chciała tego niemniej ode mnie.
Uczucie jej ciepłych, miękkich ust, których nareszcie mogłem dotknąć swoimi, uderzyło we mnie tak mocno, jakbym nigdy przedtem ich nie całował. Gwen ostrożnie odwzajemniła ruch moich warg, muskając mnie nimi równie delikatnie, co ja ją, chociaż moja niepewność znikała z każdą następującą po sobie sekundą. Gdy nasze języki się ze sobą zetknęły, choć zaledwie na krótki, spontaniczny moment, porzuciłem wszelkie gromadzone w sobie pokłady rezerwy – zbyt mocno za nią tęskniłem. Zbyt długo nie mogłem jej dotykać oraz czuć jej ciepła pod swoimi palcami, abym teraz był zdolny do opamiętania się.
Gwen chwyciła mnie chłodną dłonią za kark, wychodząc mi naprzeciw i podnosząc się lekko z siedzenia. Nie spodziewałem się po niej takiego wybuchu żarliwości, na pewno nie po tym, jak odnosiła się do mojej osoby, ilekroć znajdowałem się w jej pobliżu na szkolnym korytarzu. Kiedy dziewczyna zaczęła całować mnie z nasilającym się wręcz uporem, bez wahania opowiedziałem jej tym samym – objąłem ją, przysuwając się tak blisko, na ile tylko byłem w stanie ani na chwilę nie odrywając od niej swoich ust i napierając na nie równie zawzięcie, co ona na moje.
Nie zachowywałaby się tak, gdyby za mną nie tęskniła. Czy wybaczyła mi tamten wyskok? W jakimś stopniu na pewno – jak inaczej miałbym interpretować jej namiętne pieszczoty?
Przesunąłem dłonią po jej talii, zachwycając się tym, jaka wydawała się miękka, mimo że od jej skóry dzielił mnie materiał jej ubrań. Gwen cicho sapnęła, a ja odniosłem wrażenie, jakbym miał zaraz eksplodować – ciepły oddech dziewczyny podziałał na mnie niczym afrodyzjak, w dodatku nasz pocałunek z każdą chwilą stawał się bardziej namiętny i zaborczy. Nie myślałem o niczym innym, tylko o niej; o tym, jaka była zaangażowana w nasz dotyk, jak urocze było to, kiedy jej palce lekko zadrżały, zaciskając się na moim karku...
– Okej, Hektor... – szepnęła znienacka prosto w moje wargi. Poczułem, że próbowała się odsunąć, ale nie pozwoliłem jej na to. Po prostu nie mogłem. Kontynuowałem nasz pocałunek, a Gwen uległa mi na kolejną cudowną minutę, choć wyczułem narastającą u niej rezerwę – zaczęła bardziej się hamować, aż w końcu wysunęła się z moich objęć.
Zdezorientowany zastygnąłem w miejscu, przyglądając się jej zaczerwienionym policzkom i połyskującym oczom. Moje gorączkowe podekscytowanie, zaczęło ostudzać zaniepokojenie, wywołane jej nagłym wycofaniem się.
Dziewczyna oparła się o swoje siedzenie, biorąc głębszy wdech. Otworzyła kilka razy usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zamiast tego, wpatrywała się przed siebie, unikając mojego wzroku. Drgnęła na odgłos wibrującego sygnału w kieszeni swojego swetra.
– Musisz wracać do domu? – zgadłem, próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie takiego obrotu spraw. Pewnie napisała mamie, że jest już w drodze, a jej powrót nietypowo się wydłużył, a domyślałem się, że Greenowie nie należeli w takich kwestiach do cierpliwych czy ugodowych.
– Tak – odparła, wyciągając swój telefon.
Spiorunowało mnie, gdy na wyświetlaczu zamiast jednego z jej rodziców, widniało imię Finna.
Dziewczyna w końcu przelotnie na mnie spojrzała, a widząc, że dostrzegłem kto próbował się z nią właśnie skontaktować, odrzuciła połączenie.
Próbowałem walczyć ze złością – bezskutecznie. Zacisnąłem mocno szczęki, wyprostowałem się i wróciłem do swojej poprzedniej pozycji na fotelu, łapiąc z rozsierdzeniem za kierownicę.
– Twój chłoptaś chyba się zmartwił – warknąłem. Czy to dlatego się odsunęła? Pomyślała o nim i oprzytomniała? Czuła się w jakimś stopniu zobowiązana do bycia wobec niego „fair"? Cholera jasna, przeklęty dupek! Wyzwiska przelatywały przez moją głowę niczym gromy, moje serce napędził gniew i obezwładniająca zazdrość, a mój oddech znów stał się nierówny.
– Nie chodzi o niego – odezwała się cicho Gwen. – Powinnam być już w domu od jakichś piętnastu minut. Dałam znać ojcu, że zaraz będę.
Chciałem wierzyć w to kłamstwo. Chciałem, żeby to kłamstwo nie było kłamstwem. Zapewniała mnie, że nic ich nie łączy, ale gdyby tak było, dzwoniłby do niej o takiej porze? Na jakim etapie rzeczywiście byli, że nie uznał za niestosowne wybierania jej numeru o tak późnej godzinie? Był piątek – na pewno nie chodziło o zadanie domowe z matematyki.
Przesunąłem palcami po kierownicy, opanowując drżenie swoich dłoni.
– Hektor. – Gdy Gwen znów wypowiedziała moje imię, brzmiała bardziej zasadniczo. – Naprawdę nie chodzi o niego. Chodzi o ciebie.
– O mnie? – rzuciłem cierpko. – Myślałem, że ten tekst brzmi inaczej.
– Chodzi o to, że nie będziemy się spotykać. Nie powinniśmy się przed chwilą całować.
Cały zdrętwiałem po usłyszeniu tych słów. Odtrącała mnie po raz drugi, mimo że przed paroma minutami przyciskała mnie do siebie, ledwo łapiąc dech w piersiach.
– Co takiego się nagle zmieniło? Bo sekundę temu tak gorąco szukałaś moich warg.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Szkoda, pomyślałem. Bardzo miło by było, poznać jej wyjaśnienie.
Dodałem więcej gazu, nie pilnując już spokojnego tempa jazdy. Nie miałem ku temu dalszych powodów, chociaż byłem rozdarty. Niczego tak bardzo nie pragnąłem, jak być przy Gwen, a nasz pocałunek sprawił, że zapomniałem o wszystkich fatalnych rzeczach, jakie mi się tego dnia przytrafiły, rozkoszując się wszechogarniającym mnie szczęściem. To również musiało zostać mi szybko odebrane.
W upiornym milczeniu zajechaliśmy pod jej dom. Nawet nie liczyłem na to, że sytuacja jeszcze odwróci się na moją korzyść – Gwen siedziała sztywno, z dłońmi wciśniętymi pomiędzy swoja uda, a kiedy się zatrzymałem, kątem oka dostrzegłem, że na mnie spojrzała.
Nie miałem zamiaru na nią patrzeć. Wgapiałem się tępo przed siebie, przygnieciony każdym możliwym negatywnym uczuciem.
– Przepraszam – powiedziała prawie szeptem.
– Oczywiście – odburknąłem nad wyraz sarkastycznie. – Wiesz, życzę ci, żebyś się na nim nie przejechała. Mimo wszystko.
Gwen otworzyła drzwi, lecz nie wysiadła.
– Dobrze byłoby w końcu na nikim się nie przejechać – oznajmiła.
– Daj znać jakie to uczucie.
Kiedy dziewczyna podniosła się i wyszła z auta, stając na chodniku, wszystko we mnie krzyczało, aby jednak ją zatrzymać. Nie zrobiłem tego; odjechałem z głośnym rykiem silnika, nurzając się w bolesnym rozczarowaniu i poczuciu wykorzystania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top