22. Chciałbym mieć dokąd uciec
Całą niedzielę nastawiałem się psychicznie na powrót do liceum. Oprócz tego spędziłem kilka długich godzin na robieniu zaległych prac, aby móc od razu oddać je nauczycielom i nie przeginać z tym wszystkim jeszcze bardziej. Co prawda każdemu może zdarzyć się zachorować, jednak ja byłem kiepskim uczniem, przez co podejrzewałem, że moja pozycja w ich oczach zgoła różniła się od tej, w jakiej znalazłby się, na przykład Todd – wzorowy kujon oraz ulubieniec, znający odpowiedź na każde zadane pytanie. Ostatnio odkrywałem, że w wielu rzeczach byłem kiepski.
Wewnętrznie cieszyłem się i denerwowałem za razem, że zobaczę w końcu Gwen, choć z pewnością było to uczucie jednostronne. Oby tylko ona nie zmieniła swojego planu lekcji, unikając mnie tak samo jak Robert – może i takie rozwiązanie byłoby lepsze dla nas obojga, ale nie mogłem pogodzić się z tym, że mógłbym jej nie widywać.
Przekraczając w poniedziałkowy poranek próg liceum, nie potrafiłem opanować swoich nerwów. Chyba dokładnie tak czułaby się osoba, wchodząca w paszczę lwa.
Byłem przygotowany na te wszystkie spojrzenia na korytarzu, byłem przygotowany na szepty między ludźmi, byłem nawet przygotowany na pogardliwy wzrok Finna i Victora, siedzących tuż obok Harper. Dokładnie z taką samą emocją zerkały na mnie Ruby z Grace, stojące naprzeciw Gwen i zasłaniające sobą jej postać, jakby celowo mnie od niej izolując. Widziałem tylko skrawek jej ramienia, na którym spoczywały pokręcone blond włosy, lecz tyle wystarczyło, aby moje serce na powrót się obudziło, wystukując szybszy rytm.
Zatrzymałem się przy ścianie, ściskając jedną ręką pasek plecaka i starając się nie wyglądać głupio, rzucając co chwilę nerwowe spojrzenia w stronę dziewczyn. Było już pięć minut po dzwonku na lekcje, a punktualna jak dotąd pani Ellison się nie pojawiała.
Próbowałem jakoś taktycznie spojrzeć prosto na Gwen i złapać jej spojrzenie, ale jak na złość, kiedy tylko wykonałem minimalny ruch, przesuwając się odrobinę w prawo, Grace – mimo że stała do mnie plecami – również robiła lekki krok w tę stronę. Gdy natomiast przestąpiłem z nogi na nogę, ostrożnie wychylając się w lewo, nagle Ruby położyła rękę na biodrze, zasłaniając mi ramieniem Gwen. Czy to była jakaś zasrana telepatia? Nie zdziwiłoby mnie, gdyby okazało się, że te dziewuchy mają z tyłu głowy dodatkowe oko, jak przystało na prawdziwe zmory z horrorów.
Czas mijał i powoli wszyscy z radością zaczęli snuć przypuszczenia, że może nauczycielka się dzisiaj nie zjawi.
Świetnie, rzuciłem w myślach, siedziałem wczoraj półtorej godziny nad zaległym wypracowaniem, a ona miała zamiar nie przyjść.
W końcu zza zakrętu wyłoniła się dyrektora, idąca szybkim krokiem w naszym kierunku, a stukot jej obcasów skutecznie uciszył wesoły gwar. Jej beżowa spódnica oraz elegancki żakiet do kompletu były tak wykrochmalone, że sztywny materiał ewidentnie ograniczał swobodę jej ruchów.
Pani Lewis przesunęła wzrokiem po twarzach uczniów, sprawdzając, czy zyskała naszą uwagę, po czym oznajmiła:
– Pani Ellison nie jest w stanie dotrzeć na lekcję. Miała drobną stłuczkę, ale wszystko jest w porządku. Przykro mi, że przyjechaliście na marne. Możecie wolny czas wykorzystać w bibliotece.
Z westchnięciem ruszyłem od razu z miejsca, porzucając zabawę w złapanie kontaktu wzrokowego z Gwen i planując przesiedzieć ten czas w swoim samochodzie, ale ku mojemu nieszczęściu, dyrektorka mnie zatrzymała.
– Panie Lowery, zapraszam na chwilę do mojego gabinetu – rozporządziła, uśmiechając się do mnie ze sztuczną sympatią, zapewne starając się mnie nie spłoszyć.
Świetnie, pomyślałem znów. Jakie poniedziałki są wspaniałe! Trzeba było odpuścić sobie jeszcze jeden dzień i zostać w domu.
Posłusznie ruszyłem za nią, czując na sobie wzrok wszystkich ludzi na korytarzu. Czy Gwen także na mnie patrzyła? Zerknąłem przez ramię i odnotowałem, że tak – zerknęła w moją stronę, podnosząc się z miejsca. Niestety było to raczej zerknięcie spowodowane mimowolnym odruchem; kto by nie spojrzał się na osobę, którą właśnie dyrektorka zaprosiła do siebie na rozmowę?
Nasz wzrok skrzyżował się dosłownie na sekundę, ale ciśnienie w moich żyłach i tak zdążyło wyraźnie podskoczyć, wprawiając mnie przy tym w niemały dyskomfort, dlatego sam uciekłem oczyma w kierunku pleców upierdliwej kobiety w beżowym żakiecie, zmuszającej mnie do podążenia za nią.
Gdy znaleźliśmy się przed odpowiednim pokojem, pani Lewis otworzyła przede mną drzwi, zapraszającym gestem nakazując, bym wszedł pierwszy. Przeczuwałem, że będę musiał spowiadać się ze swoich ocen, ale chociaż tym razem postanowiła porozmawiać o tym ze mną, a nie z moim ojcem.
Zająłem miejsce naprzeciw jej masywnego biurka, a ona usiadła po drugiej stronie.
– Pewnie wiesz, że rozmawiałam przed przerwą świąteczną z twoim tatą – zaczęła, a ja od razu pokiwałem głową.
– Zastanawiałam się, czy rozmyślałeś już nad tym, co zrobisz po skończeniu liceum? – zapytała, pochylając się nad blatem.
Pokręciłem głową. Cóż, moim jedynym pragnieniem była ucieczka z domu zaraz po ostatnim roku w tej budzie, a kierunek, w jakim zmierzę, przynajmniej na ten moment, grał drugie skrzypce – zostało mi przecież jeszcze trochę czasu, aby się nad tym wszystkim zastanowić.
– Masz na oku jakiś college? Uniwersytet? – ciągnęła nieustępliwie.
– Hm – wydusiłem z siebie w końcu. – Chyba jeszcze nie.
Dyrektorka sięgnęła do szuflady i wyjęła z niej plik broszur, które rzuciwszy na biurko, przesunęła w moim kierunku.
– Może coś z tego cię zainteresuje – powiedziała. – Wielu naszych absolwentów jest zainteresowanych studiami w Nowym Jorku. Oczywiście to nie jedyna opcja, sporo uczelni ma bogate oferty, więc przejrzyj je, a może trochę ci się wszystko rozjaśni – zawahała się odrobinę – bo mam wrażenie, że jak uczeń wie, do czego chce dążyć, łatwiej mu się odnaleźć w całym tym systemie. Pomyślenie o powrocie do szkolnej drużyny też byłoby dobrym pomysłem. Wiesz, jak ważne są zajęcia dodatkowe i jaką mają wagę przy wyborze studiów. Trener Parker byłby bardzo zadowolony, gdybyś wrócił.
Od razu zrozumiałem do czego nawiązywała. Cierpliwie czekałem, aż kontynuuje.
– Nie chcę, żebyś zmarnował ten rok – wyznała w końcu. – Twój tata zapewniał, że jesteś w stanie podciągnąć swoje oceny, że to tylko „chwilowy" przestój, ale bądźmy realistami...
Przełknąłem ślinę.
– Mam dzisiaj wszystko, co zostało mi do zrobienia – odparłem, wchodząc jej w zdanie. – Naprawdę nad tym przysiadłem i mam zamiar pracować na potrójnych obrotach, żeby nadgonić resztę.
– A co z tymi wszystkimi niedostatecznymi ocenami, jakie udało ci się nazbierać podczas jesiennego semestru w rekordowym tempie?
– Będę brać dodatkowe zadania. Jakoś to... wyrównam.
– Czy twój tata wspomniał ci też o indywidualnym toku nauczania? – spytała, a mnie standardowo zmroziło na dźwięk tych słów.
– Tak, ale to nie dla mnie. Miałem ciężki okres, ale już jest lepiej. Jestem na prostej.
Kobieta zacisnęła usta, widząc mój gwałtowny sprzeciw. Postanowiłem wykorzystać tarczę, którą zasłaniałem się w takich niewygodnych chwilach – obiecałem sobie jednak, że to ostatni raz, kiedy sięgam do tych sztuczek.
– Byłem z mamą dość blisko, dlatego wciąż mi jej brakuje – wyrecytowałem smętnym tonem. – Nie miałem dobrych relacji z ojcem i obu nam jest ciężko. Potrzebowałem trochę więcej czasu, żeby przywyknąć do... nowej sytuacji.
Nie było to ciężkie kłamstwo – z mamą naprawdę miałem lepsze stosunki niż z tatą i naprawdę czułem się fatalnie, kiedy zostałem z nim sam, ale głównie przez jego alkoholizm, ciągnący go w dół. Do takiej sytuacji raczej ciężko szybko przywyknąć, o ile w ogóle można do czegoś takiego „przywyknąć".
– Rozumiem – oznajmiła pani Lewis. – Mam to wszystko na uwadze, Hektorze, ale moim zadaniem jest skupienie się na twojej edukacji i tym, żeby szła prawidłowo pomimo przeciwności. Chcę też, abyś wiedział, że nasza szkoła oferuje pomoc psychologiczną...
– Tak, wiem – przerwałem jej szybko. – Jestem tego świadom. Dziękuję, że jest pani wyrozumiała. – Machnąłem plikiem ulotek. – Przejrzę to i może coś faktycznie mnie zaciekawi.
Nie czekając na jej odpowiedź, podniosłem się z krzesła i posyłając jej wyrafinowany uśmiech, chwyciłem za klamkę, czując, jak całe moje ciało spina się w odwecie na wzmiankę o psychologu.
Wychodząc z jej gabinetu, ogarnęły mnie niespodziewane wyrzuty sumienia. Ta babka nie była złą osobą, wydawało mi się, że naprawdę chciała pomóc, a ja jak zwykle mydliłem jej oczy pozą nastolatka straumatyzowanego śmiercią rodzica.
Idąc korytarzem, kartkowałem wręczone mi w jej gabinecie broszury, uznając, że zainteresowanie się swoją dalszą drogą, nie jest głupie. Im szybciej podejmę jakąś decyzję, tym łatwiej będzie mi wynieść się z domu – będę miał jasny, konkretny cel. Chyba wypadałoby jakiś w końcu mieć.
Dumając tak nad tym wszystkim, wpadłem na Ruby, która wychodziła z toalet, wycierając mokre ręce w swoje spodnie. Obrzuciła mnie aroganckim spojrzeniem, przystając przy drzwiach i zerkając do środka łazienki, z której wyłoniła się także Gwen. Zaskoczony, że znalazłem się tak blisko jej osoby i mogłem po raz pierwszy od tych kilkunastu dni przyjrzeć się z bliska jej twarzy, przystanąłem, przepuszczając ją przed sobą. Zareagowałem na jej osobę, jak dzieciak złapany przez matkę na paleniu papierosów – moje serce najpierw zamarło, aby po sekundzie raptownie przyspieszyć, a moje dłonie znów zrobiły się wilgotne.
– Hej – powiedziałem automatycznie, czując jak nienaturalnie zabrzmiało to słowo.
– Hej – odpowiedziała, odwracając się do mnie plecami i dołączając do czekającej na nią Ruby.
Dziewczyny odeszły i nie oglądając się za siebie, zniknęły na schodach, a ja zamarłem w miejscu, wgapiając się w przestrzeń, w której jeszcze przed chwilą stały.
Przywitała się ze mną. Ton jej głosu był neutralny, ale nie wrogi ani przesycony jakimiś negatywnymi emocjami. Po prostu się ze mną przywitała. Nie spojrzała na mnie, ale odpowiedziała na moje „hej". Nie zignorowała mnie. Może jednak nadejdzie w końcu ten dzień, kiedy będziemy ze sobą rozmawiać?
– Idziesz do biblioteki? – Usłyszałem nagle.
Zerknąłem przez ramię i zobaczyłem Harper. Wracała z automatu z napojami, w jednej ręce trzymając swój portfel, a w drugiej butelkę wody.
– Co? – zawiesiłem się na moment. – Nie. Nie idę.
– Co tak zbladłeś? – zdziwiła się, przystając parę metrów ode mnie. – Co ci nagadała dyrektorka?
– Nic takiego. Przejęła się moją studencką karierą.
– Serio? Wszyscy zakładali, że chodziło o Roberta albo Denise.
– Niby czemu nasze prywatne potyczki miałyby ją obchodzić?
Harper wzruszyła ramieniem.
– Może lepiej, że nie przychodziłeś na lekcje i poczekałeś aż wygoi ci się twarz. Pewnie gdyby cię zobaczyła, zaczęłoby ją to obchodzić.
O co jej chodziło? Czemu mnie zagadywała? Czemu w ogóle ją interesowało, dokąd idę albo o czym gadałem z panią Lewis? Z Denise ucięła kontakt, a do mnie żywiła jeszcze jakieś pozytywne uczucia?
– No to najwyraźniej dobrze zrobiłem – mruknąłem. – Do zobaczenia później.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jej strony, zniknąłem za rogiem, udając się do drzwi wyjściowych. Zatrzymał mnie portier, zmartwiony, że próbuję opuścić szkołę w czasie zajęć, ale wyjaśniłem mu, że zostawiłem coś w aucie i nie mam zamiaru uciekać z lekcji.
– Za pięć minut widzę cię z powrotem – pogroził tylko.
– To liceum czy więzienie? – burknąłem, wychodząc na zewnątrz.
Wsiadłem do samochodu, rzucając ulotkami na siedzenie obok, po czym podłączyłem słuchawki do telefonu. Nienawidziłem takiego marnotrawstwa czasu; mógłbym teraz dopiero wstawać albo jeść śniadanie. Gdyby nie fakt, że miałem przekichane u wielu nauczycieli, pewnie wróciłbym do domu.
Przesiedziałem na parkingu te kilkadziesiąt minut, nim przyszła kolej na angielski. Upewniłem się, że mam ze sobą wszystkie referaty, jakie byłem winny pani Hopkins i wróciłem do szkoły, ignorując zdenerwowane spojrzenie portiera.
Wiele rzeczy zawsze łatwo przychodziło mi ignorować. Ale nie to, że Gwen przez cały czas zręcznie mnie olewała. Miałem wrażenie, że cofnęliśmy się do pierwszych dni roku szkolnego – ja zachodziłem w głowę, czy dziewczyna na mnie spojrzy, a ona uparcie tego nie robiła. Jak zawsze rozmawiała z Ruby, pokazywała coś Grace na telefonie albo przepisywała do zeszytu jakieś sentencje z podręcznika. Ani jednego spojrzenia w moim kierunku.
Ja natomiast z każdą godziną coraz bardziej przestawałem udawać, że na nią nie patrzę. Podziwiałem tylko z bezpiecznej odległości, jak delikatnie przeczesuje palcami swoje włosy lub wygina usta w uśmiechu do innej osoby. Nie sądziłem, że to okaże się dla mnie aż tak męczące. Pamiętałem, jak to ja gładziłem te jasne kosmyki, patrząc na jej uśmiech, a jej szare oczy świdrowały moją twarz, kiedy pochylałem się nad nią, chcąc pocałować jej usta. Teraz to wszystko znajdowało się na szybą, której nie mogłem nijak przekroczyć.
Jeżeli tak ma być zawsze, czemu nie miałbym zdecydować się na ten jebany, indywidualny tryb nauczania, pomyślałem w gniewie. Chciałem ją widywać, ale chciałem, żeby szło za tym coś więcej, żeby chociaż na mnie, do cholery, spojrzała. Kiedy pary się ze sobą rozstawały, zazwyczaj każdy cichcem na siebie zerkał, interesując się drugą osobą, nawet pomimo kłótni i jakiegoś wewnętrznego żalu. Dlaczego Gwen miała mnie gdzieś? To było niepojęte, jak łatwo jej to wszystko przychodziło. Czułem się jak idiota, wzdychając do niej z parapetu naprzeciwko.
W tamtej chwili zrozumiałem bardzo dokładnie, że gorsza od nienawiści była tylko obojętność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top