16. Nic nie musimy, ale wiele chcemy
Przez pewien czas faktycznie wiele rzeczy zaczęło układać się całkiem nieźle. Chociaż mój ojciec nie zaangażował się należycie w swoją terapię i nadal popijał, a kiepskie oceny sypały się na mnie z niemal każdego przedmiotu, coś w moim życiu nagle błysnęło. Był to bardzo jasny błysk, który rozpromienił sporo przestrzeni wokół – wśród wszystkich tych problemów i drobnostek nie byłem już sam, nie chciałem tego ani trochę.
W wolnym czasie zabierałem Gwen na przejażdżki autem po okolicy, wychodziliśmy coś zjeść, odwiedziliśmy nawet tor wrotkarski, tym razem z zamiarem skorzystania z niego w godzinach otwarcia. Dziewczyna twierdziła, że państwo Greene mnie polubili, dlatego bez większych obaw odwiedziłem ją parę razy w przeciągu ostatniego tygodnia, kiedy nie mieliśmy nic ciekawszego w planach, a grudniowa pogoda, mimo że niemal bezśnieżna w tym roku, nie zachęcała do wychodzenia. Zresztą podobno jej rodzicom podobał fakt, że nie krępuję się ich obecnością w domu, a co za tym szło – „mogli mieć nas na oku" i domniemywać, że przestrzegamy chrześcijańskich wartości, przynajmniej tak twierdziła Gwen. Jeżeli była to prawda, uznałem, że przyjęcie tej strategii jest dobrym pomysłem, mimo że mocno dla mnie wadliwym.
Istniało bowiem coś, co doskwierało mi dość mocno. Coś czego nie mogłem się doczekać, ale wiedziałem, że muszę być cierpliwy. Chodziło o rzecz, której oboje chcieliśmy, lecz nie było ku temu sposobności. O ile pocałunki i pieszczoty przechodziły za zamkniętymi drzwiami pokoju, gdzie na dole w salonie siedziała pani Greene, a Elliott, zgodnie z zapowiedzią Gwen, wpadał do nas, gdy się nudził, o tyle seks w takich warunkach nie wchodził w grę. Dotykałem ciała dziewczyny i żałowałem, że nie mogłem go zobaczyć. Było to swoistą torturą – bolesną, lecz równie nieubłaganie przyjemną. Wyczekiwałem wspólnych popołudni, by móc przez kilka długich chwil błądzić dłońmi pod ubraniami Gwen, zaglądać w jej srebrzyste oczy i czuć pod opuszkami palców jej niesamowicie wrażliwą w niektórych miejscach skórę.
Jednak w końcu uznałem, że muszę naszemu szczęściu trochę pomóc. Wiązało się to niestety z nieuniknionym poznaniem dziewczyny ze swoim ojcem. Tata średnio raz na dwa tygodnie jeździł do psychologa i chociaż nie wiedziałem po co, bo efektów nie miało to żadnych, przynajmniej przez plus minus dwie godziny nie było go w domu. Nie mogłem potraktować Gwen, tak jak traktowałem kiedyś inne panny – zaprosić ją do siebie, kiedy ojciec już wyjdzie, spędzić z nią przyjemny moment, a potem subtelnie wygonić przed jego powrotem. Musiałem zaplanować to zupełnie inaczej.
– Co powiesz na to, aby przyjść do mnie w środę? – zapytałem Gwen, gdy po poniedziałkowych zajęciach odwoziłem ją do domu. Zwykle zabierała się z Ruby i Grace, ale odkąd zostaliśmy parą, mogłem rościć sobie pełne prawo do wyręczania jej koleżaneczek w tym procederze.
Dziewczyna zareagowała na to pytanie bardzo żywo – od razu na mnie spojrzała, po chwili uśmiechając się pod nosem.
– Poznam w końcu twojego tatę?
– Przykro mi, ale tak. Z góry przepraszam, jeżeli będzie czuć od niego alkohol.
– Więc może go uprzedź, że przyjadę – zasugerowała, od razu poważniejąc.
– Mogę to zrobić, ale to żadna gwarancja. Co prawda jedzie do Norbeck na wizytę z doktor Hill, mimo wszystko i tak mu nie ufam.
– Więc nie będzie go przez jakiś czas w domu?
Wiedziałem dokładnie, co przeszło jej przez myśl. Wiedziałem też, że ona wiedziała, co w myślach miałem ja. Był to subtelny, aczkolwiek jasny przekaz.
– Nie będzie – potwierdziłem.
Na kilka minut zapadła między nami cisza. Nie miałem pojęcia, czy Gwen nieoczekiwanie poczuła się skrępowana, ale samo to przypuszczenie wywołało u mnie dziwne podenerwowanie. Nigdy nie miałem problemu ze wstydem i nawet jeżeli czasem mnie ogarniał, potrafiłem szybko go przezwyciężyć i skupić się na tym, na czym powinienem, jednak niespodziewanie coś mnie w tym wszystkim onieśmieliło. Tyle razy snułem wyobrażenia na ten temat, dlatego byłem przekonany, że kiedy do tego dojdzie, będzie to naturalne i oboje poczujemy się pewnie, ucieleśniając coś, co dotychczas pozostawało w sferze naszych rozmyślań.
– Wiesz, uznałem, że moglibyśmy posiedzieć też czasem u mnie – rzuciłem. – Nie chcę non stop wpraszać się do ciebie, tak chyba będzie fair. Problem w tym, że mój ojciec jest jaki jest, dlatego raczej wolałabym, żebyśmy – przynajmniej na razie – unikali jego nadmiernej obecności.
Była to wymówka tylko po części. Naprawdę traktowałem poważnie to, że Gwen nie była zbyt doświadczona w pewnych kwestiach, w związku z czym mogła mieć obawy, nawet przy mnie. Nie chciałem, aby poczuła, że na nią naciskam.
– Jasne – odparła dziewczyna. – Rozumiem i cieszę się, że i tak mnie zapraszasz.
Zerknąłem w jej stronę, upewniając się, czy mówiła szczerze. Może i wydawała się odrobinę nieswoja, ale wciąż się uśmiechała.
– Mam nadzieję, że twój kot mnie polubi – dodała.
– Przekupimy go jakimś smakołykiem. Kotka przyjmuje łapówki.
Odetchnąłem, gdy Gwen się zaśmiała, lecz niespodziewana niepewność, jaka pojawiła się z tyłu mojej głowy, nie zniknęła.
Kiedy wróciłem do domu, miałem zamiar od razu przedstawić ojcu swój plan dotyczący nadchodzącej środy. Już wcześniej wydawał się szczerze zainteresowany faktem, że mam dziewczynę, dlatego nie spodziewałem się żadnych utrudnień z jego strony. Nim jednak zdążyłem zapukać do jego gabinetu, sam wyszedł mi naprzeciw.
– Musimy porozmawiać – oznajmił z powagą.
Od razu zrobiłem się czujny, niemalże zapominając, z jaką sprawą do niego przyszedłem. Tata wydawał się trzeźwy i ewidentnie był w trybie pracy – okulary na nosie, uczesane włosy oraz granatowy, wyprasowany półgolf, odrobinę na niego za duży, przez co mogłem zauważyć, że znów schudł. Wyglądał na odrobinę zmartwionego.
– Słucham – odparłem, czując, jak mimowolnie ściska mi się żołądek. Ostatnio na obecność ojca moje ciało reagowało stresem.
– Dzwonili do mnie ze szkoły – zaczął, a ja wiedziałem już, że mam lekko przekichane – w sprawie twoich ocen, które są... cóż, pani Lewis użyła słowa „niepokojące".
Nie odpowiedziałem na to w żaden sposób, tylko mierzyłem się z ojcem wzrokiem. Czekałem, aż doda coś od siebie w związku z tą informacją.
– Wiesz, Hektor, masz siedemnaście lat i myślałem, że nie będę musiał trzymać cię za rękę w temacie szkolnych obowiązków – mruknął w końcu. – Ale jeżeli dzwoni do mnie dyrektorka...
– Powiedziała coś więcej? Czy tylko wyraziła swoje troskliwe zaniepokojenie? – spytałem, opierając się o ścianę.
– Wykazywała się dużym zrozumieniem, przez wzgląd na twoją... naszą sytuację, lecz nie omieszkała zaznaczyć, że koniec zimowego semestru nie zapowiada się dobrze, jeśli twoja sytuacja się nie poprawi.
Więc znów rozłożył się nade mną parasol ochronny w postaci śmierci mojej mamy, pomyślałem.
– Okej, w takim razie się poprawi – odparłem. – Szkoda, że nie pogadała o tym ze mną, zamiast dzwonić do ciebie.
– Przerwa świąteczna to dobry i ostatni moment, aby się zmotywować. Powinieneś być jej wdzięczny i wziąć się do roboty.
– Wdzięczny – powtórzyłem beznamiętnie. – No tak.
– Zasugerowała też tryb indywidualny – zasygnalizował tata. – Czasami takie rozwiązanie jest lepsze w pewnych przypadkach.
Zmarszczyłem brwi. Tryb indywidualny – aż mnie zmroziło. To prawda, że nie radziłem sobie najlepiej, ponieważ zupełnie nie obchodził mnie temat ocen, ale nie byłem jedynym uczniem, który miał gdzieś sprawdziany i prace domowe. Najwyraźniej pani Lewis uznała mnie za wyjątkowy płatek śniegu, bo na pewno nie wysyłała każdego takiego omnibusa na indywidualny tok nauczania. Mój złoty spadochron zaczął robić ze mnie ofiarę losu w jej oczach, a to przestraszyło mnie chyba najbardziej.
– W takim razie biegnę ślęczeć nad książkami – powiedziałem sarkastycznie, odpuszczając zupełnie sprawę, w jakiej pierwotnie przyszedłem.
Naprawdę w całym liceum nikt nie miał poważniejszych problemów, że to akurat mnie chcieli wysłać na indywidualny tryb? Takich propozycji nie rozdaje się jak ulotek. Powinienem zacząć lepiej dogadywać się z Toddem Gilesem, pomyślałem. Ostatnio nie był zbyt skory do pomagania mi na testach.
Zamykając za sobą drzwi do pokoju, wyciągnąłem telefon, z zamiarem zwierzenia się ze wszystkiego Gwen, gdy dostrzegłem powiadomienie od Roberta.
Hej! Czy macie już z Gwen jakieś plany na sylwestra? – napisał.
Sylwester. Niemal zapomniałem, że koniec roku kalendarzowego świętuje się huczną imprezą. Zapominałem także o Bożym Narodzeniu, choć ozdoby i reklamy wokół bombardowały świetlistymi lampkami, bombkami i przerażającymi, karykaturalnymi Mikołajami. Głupie show, nikomu niepotrzebne, a na pewno nie mnie. Przynajmniej nic nie zapowiadało, aby w moim domu miało zostać to jakoś bardziej uczczone – w zeszłym roku ojciec nawet nie pofatygował się, aby pojechać po choinkę, dlatego liczyłem, że teraz będzie dokładnie tak samo, a nasza świąteczna kolacja ograniczy się do odgrzewanej zapiekanki i herbaty.
Przebywając w domu Gwen, zdążyłem zauważyć, że ona oraz jej rodzina mają do tego zupełnie inne podejście, ale co tym dziwnego, skoro państwo Greene co tydzień chodzili do kościoła. Nie wiedziałem tylko, jak mogą zapatrywać się na kwestię sylwestrowej zabawy, skoro wypuszczanie córki na imprezy stanowiło dla nich nieprzespaną z nerwów noc. Ale skoro miała odpowiedzialnego chłopaka, który mógłby mieć ją na oku oraz fakt, że jest to wyjątkowa noc, jedna w roku, może odsunęliby od siebie wszelkie obiekcje?
Jeszcze nad tym nie myśleliśmy, a co? – odpisałem Robertowi.
Wizja spędzenia z nim oraz jego ekipą tego „święta" nie napawała mnie radością, ale nie posiadałem innych alternatyw. Ostatnio nasze kontakty nie były aż takie złe, nawet Finn normalnie się do mnie odzywał, a Harper lubiła Gwen i miały wspólny temat do rozmów o wtórnym rynku odzieży, z którego korzystały za pomocą jakiejś aplikacji.
Drzazgą w tym wszystkim była oczywiście Denise. Niby kwestia, która ostatnio wywoływała u mnie spore wyrzuty sumienia, została przez nas przegadana i zamknięta – o ile można tak nazwać tamtą krótką wymianę zdań, podczas której wyraźnie rozkazałem jej trzymać język za zębami – nie ufałem tej dziewczynie, bo miałem wrażenie, że jest nieprzewidywalna, a spojrzenia, jakimi mnie obrzucała były oschłe i wredne.
Kiedy tak dumałem nad tą całą sytuacją, przy okazji czując kuriozalny niepokój, przyszła odpowiedź od Roberta:
Harper zdecydowała się wyprawić u siebie kameralną imprezkę, bo jej rodzice i siostry wyjeżdżają na narty. Mamy zamiar być tylko my, w starym składzie, więc fajnie, jakbyście wy też przyszli.
Wziąłem głębszy wdech i uznałem, że nie ma co zwlekać.
Dzięki. Myślę, że będziemy – odpowiedziałem, po czym zadzwoniłem od razu do Gwen, aby przekazać jej wszystkie najnowsze newsy. Dziewczyna ucieszyła się z zaproszenia do Harper oraz przejęła moją sytuacją z ocenami.
– Nie chciałam bawić się w rodzica, ale od dłuższego czasu uważam, że przeginasz ze swoją kolekcją luf – westchnęła do słuchawki. – Sama nie jestem orłem w nauce, ale wiesz... skoro nawet zadzwoniła dyrektorka...
– Wiem – przerwałem jej. – Wiem, Gwen. Nadrobię to wszystko, podobno jeszcze mam na to szanse.
– Jasne, że masz. Nikomu nie zależy na tym, żeby cię udupić. Jak chcesz to w środę możemy razem pozakuwać do historii i angielskiego.
Błagam, tylko nie wspólna nauka, rzuciłem paranoicznie w myślach.
– Brzmi jak dobra zabawa – bąknąłem, nie kryjąc sarkazmu.
– Ach, Hektor – westchnęła znów. – Im szybciej podciągniesz oceny, tym dla ciebie lepiej, więc przestań jęczeć.
– Podobno nie chciałaś bawić się w rodzica – wytknąłem jej.
– Jestem tylko twoją troskliwą dziewczyną – przypomniała, a ja od razu się uśmiechnąłem.
Ostatecznie uznałem jednak, że wymówka o wspólnym przygotowaniu się do testów, będzie idealnym podłożem do poinformowania mojego taty o wizycie Gwen i następnego dnia przedstawiłem mu to wszystko w taki sposób, aby poczuł satysfakcję, że wziąłem sobie do serca jego słowa i mam zamiar poprawić swoje wyniki.
Tata przyjrzał mi się dokładnie, odkładając na stolik kawowy szklankę „z herbatą" – jej brązowy kolor był zbyt jasny, więc napój na pewno został przez niego doprawiony pewnym procentowym dodatkiem.
– Jasne, nie ma problemu, chętnie w końcu ją poznam – powiedział, ignorując zupełnie wzmiankę o nauce. – Rozumiem, że specjalnie wybrałeś dzień, kiedy muszę wyjść z domu?
Nie spodobała mi się jego bezpośredniość.
– Dzień jak każdy inny, nie analizowałem żadnej strategii – zakomunikowałem mu stanowczo, oczywiście kłamiąc przy tym jak z nut.
– W porządku, łapię – odrzekł, zatapiając usta w herbacie. – Skoro już gadamy, to na święta przyjedzie do nas twój wujek z ciotką z Wirginii. Zaoferowali, że złożą wizytę. Myślisz, że powinienem przebrać się za Świętego Mikołaja? Ich małej Clair to by się pewnie spodobało, nie?
Córka wujka Ericka, jego własnego brata, nazywała się Chloe, nawet ja to pamiętałem. Ogarnęła mnie fala zażenowania. Nie chciałem dłużej z nim rozmawiać. Ani o tym, ani o niczym innym. Był tak obrzydliwie wesoły, że nie mogłem na to patrzeć, ponieważ wiedziałem dokładnie, dlaczego jego humor się tak poprawił. Pewnie pił już drugą szklankę. Albo trzecią.
***
Środowy poranek okazał się słoneczny, chociaż gdy wyszedłem rano przed dom, mój nos niemal od razu zrobił się czerwony od kłującego mrozu. Nie znosiłem dobrze zimna, zapewne ze względu na swoje greckie korzenie, lecz tym razem zignorowałem ten dyskomfort. W końcu ten dzień miał być ważny; zbyt ważny, aby martwić się takimi drobnostkami.
W szkole Gwen wydawała się być nadzwyczaj pogodna, ale wcale mi się to nie podobało, ponieważ rozmawiała niemal z każdym, tylko nie ze mną. Poczułem, że mnie unikała, mimo iż odpowiadała normalnie, gdy do niej mówiłem. Nie byłem głupi i zrozumiałem od razu – denerwowała się dzisiejszym popołudniem. Nie odwołała spotkania, nawet kiedy zapytałem o której po nią przyjechać, ale jej zachowanie było oczywiste. Przejąłem się tym. Czy ona myślała, że jest do czegoś zobowiązana? Że skoro zgodziła się przyjść, to wydała na siebie jakiś wyrok? Co gorsza – czy uważała, że jestem takim typem chłopaka, który będzie coś na niej wymuszać? Wywołało to u mnie zaniepokojenie, bo nigdy nie spotkałem się z taką reakcją na sugestię o przeżyciu ze sobą miłych, intymnych chwil. Jeżeli nie była gotowa, to czy uważała, że nie poczekam? Nie wiedziałem, jak bardzo absurdalne obawy może mieć Gwen, ale może powinienem już na samym początku zaznaczyć przed nią, że przecież nie musimy robić niczego więcej, niż to, do czego dochodziło między nami dotychczas.
Wisienką na torcie w tym wszystkim okazała się wiadomość, którą dziewczyna wysłała mi na ostatniej lekcji: dzisiaj do domu podrzuci ją Ruby. Podparła to jakimś wytłumaczeniem o dodatkowych zajęciach, na które chodziły i musiały coś przygotować, lecz ja tego kitu nie kupiłem. Nie miałem zamiaru robić jej wyrzutów ani zmuszać do zmiany decyzji. Uznałem, że najlepiej będzie po siebie niczego nie pokazywać, a o szesnastej przyjechać po nią, jak gdyby nigdy nic. Niech do niej dotrze, że nie jestem zaborczy.
Tak też zrobiłem – wróciłem do domu, zjadłem obiad, nakarmiłem Kotkę, wziąłem prysznic, sprzątnąłem z podłogi w swoim pokoju kilka pogniecionych koszulek, odniosłem brudne talerze do kuchni, potem napisałem na szybko streszczenie artykułu, które było zadane na jutro, by nie musieć zawracać sobie tym głowy wieczorem. Im bliżej wyznaczonej godziny naszego spotkania było, tym więcej nerwów zaczynałem w sobie gromadzić.
Chwilę przed wyjściem napisałem do Gwen wiadomość, że zaraz po nią przyjadę, w celu upewnienia się, że dziewczyna się nie wykręci. Nie wykręciła się – odpowiedziała, że jest już gotowa. Ucieszyłem się, że nie planowała sprawić mi zawodu, nawet nieumyślnego; mimo wszystko chciałem się z nią chociaż zobaczyć. Przecierpiałbym wspólną naukę do tej przeklętej historii, byleby tylko spędzić z nią czas.
Gdy zajechałem pod jej adres, dziewczyna jak zwykle czekała już przy krawężniku na ulicy. Wsiadając do auta, uśmiechnęła się do mnie, a ja od razu zauważyłem w niej pewną zmianę – nie potrafiłem dokładnie określić, na czym ona polegała, ale miałem wrażenie, że biła od niej jakaś nieznana mi dotąd aura, ciężka do nazwania. Może już sam zacząłem wmawiać sobie różne rzeczy?
– I jak dzisiaj sytuacja z twoim tatą? – zapytała. Dobrze, że sama zaczęła rozmowę, ponieważ nie miałem pojęcia, o co mógłbym ją zagadać, żeby nie siedzieć w dziwnej ciszy.
Wzruszyłem ramieniem.
– Chyba lepiej niż wczoraj. Wciąż kiepsko, ale chociaż stabilnie – odparłem.
– Wypytywał o mnie?
– A co, stresujesz się?
– Cóż, prawdę mówiąc, to tak.
Nie rozumiałem, jak można było denerwować się przed poznaniem tego człowieka, ale w końcu wciąż był to mój ojciec, a Gwen była moją dziewczyną, więc jej reakcja wydawała się jak najbardziej naturalna. Może to dlatego dzisiaj sprawiała wrażenie takiej spiętej? Może nie chodziło o mnie, a o fakt zetknięcia się z alkoholikiem, o którym tyle już słyszała? Ciekawiło mnie, jak bardzo niezręczne będzie to spotkanie.
Kiedy zajechaliśmy na miejsce, Gwen od razu wyskoczyła z auta, lustrując wzrokiem mój dom. Wciąż kontrolowałem sposób, w jaki się zachowywała – o dziwo, nieumiejętnie skrywane zdenerwowanie, jakie wręcz promieniowało od niej dzisiejszego dnia w szkole, było teraz niedostrzegalne, a może faktycznie po prostu zniknęło. Ta myśl oraz odmienna energia dziewczyny, dodała mi odrobinę pewności siebie. Podszedłem do niej, aby chwycić ją za rękę i razem ruszyliśmy do drzwi.
Tak jak się domyślałem, ojciec zupełnie nie wiedział, jak się zachowywać w takich sytuacjach – czekał na nas zaraz w przedsionku, niczym jednoosobowy komitet powitalny. Nigdy nie przedstawiałem mu oficjalnie żadnej dziewczyny, ale mógłby zachować więcej taktu. Nie miałem wobec niego sporych oczekiwań, więc się nie irytowałem. Przynajmniej nie aż tak bardzo.
– Cześć wam – zagaił, wyciągając rękę z kieszeni, aby uścisnąć dłoń Gwen. – Hej! – uśmiechnął się do niej. – Jestem tatą Hektora.
Zdusiłem w sobie jęknięcie, gdy usłyszałem to durne zdanie.
– Dzień dobry – odparła sympatycznie dziewczyna, a mnie zaskoczyło, jak zręcznie zamanewrowała tą sytuacją: – Jestem dziewczyną Hektora, Gwen.
Dzięki jej refleksowi tata nawet nie odczuł, że powiedział coś głupiego, tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dobrze cię w końcu zobaczyć i poznać – dorzucił wesoło.
Okej, tyle starczy, pomyślałem. Objąłem dziewczynę w talii, pociągając ją za sobą, abyśmy poszli na górę. Ojciec tak czy siak nie wyglądał, jakby wiedział, o co więcej mógłby zagadać, więc przeciąganie tego cudacznego zapoznania nie miało żadnego sensu.
Gdy weszliśmy do mojego pokoju, puściłem Gwen przodem, aby móc kontynuować obserwowanie jej reakcji. Zachowywała się odrobinę tak, jakby weszła do muzeum, ale przypuszczałem, że sam wyglądałem podobnie, będąc u niej po raz pierwszy.
Najpierw rozejrzała się pobieżnie dookoła, a później zatrzymywała wzrok na poszczególnych elementach: na szafie, na stoliku nocnym, na podartym plakacie na ścianie, a na koniec na łóżku, idealnie zasłanym, z pościelą zmienioną dzisiejszego ranka. Po chwili zwróciła uwagę na małego, pluszowego lemura, położonego na parapecie za blatem biurka i uniosła kąciki ust w górę. Wiedziałem dokładnie, co powie.
– Ładna maskotka – skomentowała. – A mnie się czepiałeś.
– Nie czepiałem się.
Dziwnie było patrzeć na Gwen w otoczeniu moich rupieci – zupełnie nie pasowała do tej scenerii. Mój pokój kojarzył mi się wyłącznie z klaustrofobicznymi, wyblakłymi ścianami, wśród których często przeżywałem w samotności przygnębiające momenty, a ona była przeciwieństwem tych wszystkich chwil.
Dziewczyna usiadła na łóżku, podpierając się rękoma z tyłu, rzucając jeszcze przelotnym spojrzeniem wokół siebie, a po chwili popatrzyła prosto na mnie, jak zawsze czarując mnie przejrzystą szarością swoich oczu.
– Twój tata wydawał się bardzo miły – oznajmiła, kiedy zająłem miejsce obok niej.
– Tak – mruknąłem nieszczerze. – Coraz trudniej mi ocenić, kiedy ma wypite, a kiedy nie.
– Myślisz, że on naprawdę jeździ do tego psychologa?
To pytanie mnie zaskoczyło, ponieważ się nad tym nie zastanawiałem. Najgorsze było jednak to, że ta możliwość wydała mi się bardzo realna. Nie powinienem się tym dołować, lecz niespodziewanie mnie to zmartwiło.
Spuściłem wzrok, nie chcąc pokazywać po sobie tych emocji.
– Nie wiem – przyznałem. – Może siedzi gdzieś na ławce w parku, jak dzieciak udający przed rodzicami, że poszedł na mszę.
Gwen parsknęła.
– Świetnie porównanie. Praktykowałam to przez długi czas, zanim Greenowie mi odpuścili.
Uśmiechnąłem się bezwiednie, kiedy wyobraziłem sobie ją, siedzącą podczas kiepskiej pogody na jakiejś ławce, byleby tylko nie musieć wysłuchiwać kazania, na które wysłali ją rodzice. Wtedy przypomniałem sobie o zaproszeniu, jakie dostaliśmy do Roberta.
– A co z sylwestrem? Puszczą cię? – Chciałem wiedzieć.
– Jeszcze nie zaczęłam z nimi tego tematu.
– Wcześniej pewnie musiałaś trochę wojować, żeby się zgodzili?
Dziewczyna przygryzła dolną wargę, zerkając na mnie z lekkim speszeniem i rozbawieniem jednocześnie.
– W zasadzie, to nigdy nie spędzałam sylwestra ze znajomymi.
– Serio? – zdziwiłem się.
– Tak wyszło. Ostatnim razem mogłam tylko o tym pomarzyć z wiadomych względów, a wcześniej byłam „zbyt młoda", aby gdziekolwiek się wybrać, zresztą mało kto miał wtedy wolną chatę, bo w zasadzie chyba na serio byliśmy za młodzi – wytłumaczyła.
Uznałem, że było to całkiem urocze. Ciekawe, ile istniało jeszcze rzeczy, których Gwen nie doświadczyła, a dla mnie stanowiły całkowitą normalność. Automatycznie pomyślałem o tym jednym, konkretnym aspekcie i przyjrzałem się twarzy dziewczyny. Nie wydawała się spięta, mimo że po jej wcześniejszym zachowaniu w szkole, oczekiwałem z jej strony większych nerwów, gdy już się u mnie zjawi. Może dotarło do niej, że nie mam najmniejszego zamiaru jej do czegoś przymuszać?
– W takim razie fajnie, że mogę cię zabrać na pierwszą oficjalną imprezę sylwestrową – powiedziałem.
– Nawet jeśli będzie cię to kosztować kolejne przesłuchanie z moim tatą? – zaśmiała się.
– Trochę go pobajeruję i przyrzeknę cię pilnować. – Nie wydało mi się to wysoką ceną za możliwość spędzenia z nią tej nocy.
– Pilnować? – powtórzyła. – Wątpię, żeby uwierzył.
Miałem zapewnić ją o swoim darze przekonywania, lecz wtem rozległo się pukanie do drzwi. Momentalnie cały się spiąłem, prostując odruchowo plecy i zaciskając szczękę.
Do pokoju zajrzał ojciec, tradycyjnie nie czekając, aż usłyszy zaproszenie.
– Wyjeżdżam dziś szybciej, zahaczę jeszcze o pocztę – poinformował, skacząc wzrokiem między mną a Gwen, która dostrzegając go, od razu wygięła usta w sympatycznym uśmiechu.
– Okej – burknąłem, wiedząc dokładnie, dlaczego nam o tym mówi i po raz kolejny irytując się jego zachowaniem. W niczym nie pomagał głupimi insynuacjami pod tytułem: „Halo! Wychodzę! Macie cały dom dla siebie!".
Gdy na powrót zostaliśmy sami, na parę sekund zapadła głucha cisza. Gwen na pewno zaczaiła, o co chodziło mojemu ojcu i miałem ochotę się za to na niego wydrzeć.
– Cóż – rzekła w końcu – u ciebie to wygląda zupełnie inaczej niż u mnie.
– To znaczy? – dopytałem, spoglądając na profil jej twarzy.
– Sam wiesz. Gdy u mnie jesteś, moi rodzice najchętniej podsłuchiwaliby pod drzwiami, natomiast ciebie tata bezpośrednio informuje, że mamy zielone światło – wyjaśniła bez krępacji. Brzmiała spokojnie i dyplomatycznie, ale nie wiedziałem, na ile ton jej głosu odzwierciedla prawdziwe emocje.
– Nie musimy nic robić – zasygnalizowałem szybko. – W sensie...
Gwen odwróciła głowę w moją stronę, marszcząc brwi.
– Nie chcesz? – spytała.
– Nie no, chcę – zaoponowałem tak szybko, że prawie krzyknąłem.
Dziewczyna zdusiła w sobie śmiech, zaciskając usta, a ja poczułem się jak ostatni kretyn. Dlaczego zachowywałem się jak totalny nowicjusz? Dlaczego byłem onieśmielony?
– To chyba jasne, że chcę – poprawiłem się. – A ty?
– Też chcę – odparła, a jej mina na powrót zrobiła się poważna.
Te dwa krótkie słówka, które wypowiedziała w bardzo intrygujący sposób, spowodowały, że cały wezbrany we mnie niepokój wyparował; na jego miejscu pojawiło miłe, dobrze mi znane ukłucie podekscytowania i ożywienia.
Nie czekając na nic więcej, Gwen zbliżyła się do mnie, aby złączyć nasze usta w pocałunku – ostrożnym, lecz czułym. Zaskoczony tym, że od razu przejęła inicjatywę oraz zdając sobie sprawę, że tego dnia być może jest to wstęp do czegoś, co w końcu po raz pierwszy się między nami wydarzy, moje ciało zareagowało od razu, wywołując prawdziwą burzę także w moim umyśle.
– Teraz? – zapytałem cicho w jej wargi, po raz ostatni pragnąc, by Gwen wypowiedziała na głos, że tego chce.
– Tak – odszepnęła. – Teraz.
Jej ciepły, drżący oddech był tego dokładnym potwierdzeniem. Nie planowała zwlekać, niczego się nie bała.
Współgrając ze sobą idealnie już od pierwszych sekund, położyliśmy się na łóżku, z tą różnicą, że mogłem w końcu bez krępacji znaleźć się nad nią, a kładąc się na jej ciele, byłem wolny od obaw, że zaraz ktoś wejdzie do pokoju lub usłyszymy podejrzane odgłosy, ponieważ któryś z domowników „akurat" przechodził korytarzem. Dziewczyna ewidentnie czuła to samo – odpowiadała na mój dotyk bardziej nieopanowanie, wzdychając przy tym głośniej niż zazwyczaj, nie musząc jednym uchem nasłuchiwać, czy przypadkiem jej brat nie czai się za drzwiami.
Niepotrzebnie dopuściłem do siebie te wszystkie wcześniejsze strapienia, przez które zwątpiłem w naturalność i zjawiskowość tego momentu. Kiedy Gwen zaczęła ściągać z siebie koszulkę, wiedziałem, że będzie właśnie tak, jak to sobie wymarzyłem. Nareszcie mogłem składać pocałunki na jej nagich obojczykach i mostku, kierując się niżej, w stronę jej brzucha, unoszącego się i opadającego coraz szybciej, pod wpływem gwałtownych wdechów i wydechów.
Gdy ponownie odszukałem usta dziewczyny, dostrzegając jak przyjemnie zaczerwienione są jej policzki, a jej oczy błyszczą, wpatrzone we mnie z urokliwym rozmarzeniem, sięgnąłem do zamka jej spodni i od tej chwili wiele rzeczy działo się dość szybko i instynktownie. Nie chciałem oczywiście, aby cała akcja potoczyła się w sposób pośpieszny czy raptowny, jednak nie myślałem o niczym innym, jak tylko o tym, żeby otrzymać to wytęsknione spełnienie.
Gwen kooperowała ze mną w równie naglącym rytmie, pomagając mi ściągnąć T-shirt i rozpiąć spodnie. Ani na sekundę nie odwróciła wzroku od mojego nagiego ciała, a ja bez najmniejszego skrępowania przyglądałem się jej jasnej skórze, wolnej od jakiegokolwiek skrawka materiału, chłonąc wzrokiem miejsca, dotąd dla mnie niedostępne. Była śliczna, zjawiskowa. Przestawałem na nią patrzeć wyłącznie w momentach, w których przykładałem wargi do jej szyi lub piersi, wynagradzając sobie brak przyjemności wizualnej, badaniem palcami jej ciała, chłonąc niemal całym sobą każdą jej reakcję na mój dotyk. Jej odruchy na moje pieszczoty, sapnięcia i westchnienia – wszystko to powodowało, że wewnętrznie cały drżałem, a kiedy Gwen mnie dotykała, drżałem i zewnętrznie.
Oboje zachowaliśmy trzeźwość umysłu wyłącznie w jednym momencie, pamiętając o zabezpieczeniu, a później odpuściliśmy jakikolwiek wysiłek związany z logicznym myśleniem na rzecz czysto fizycznej satysfakcji, chociaż mimo wszystko starałem się przez cały czas pamiętać o delikatności ze względu na niedoświadczenie Gwen, nie chcąc, aby nawet przez ułamek sekundy poczuła dyskomfort.
Leżąc na niej i w niej przez cały czas przyglądałem się jej twarzy, co chwilę składając pocałunki na jej rozchylonych ustach. Nigdy nie widziałem jej piękniejszej – ani wtedy, gdy zmoczona przez deszcz po raz pierwszy ze mną rozmawiała, ani wtedy, gdy leżała na trawniku w sukience ubrudzonej przez liście i gałęzie żywopłotu, ani nawet wtedy, kiedy wsiadała do mojego samochodu, po tym, jak zgodziła się, żebym zabrał ją na randkę.
Podobało mi się, gdy dziewczyna spoglądając mi prosto w oczy, przesunęła palcami po moich włosach. Podobało mi się, że nie unikała kontaktu wzrokowego, podobało mi się, że nie krępowało jej to, że na nią patrzę. Spodziewałem się po niej większej nieśmiałości, w końcu oprócz tego, że zrobiła to tylko jeden jedyny raz, była praktycznie nowa w tym wszystkim.
A to wszystko było naprawdę idealne. Gdybym prowadził jakiś ranking, jak w zwyczaju miała to robić Gwen, to, co stało się tego popołudnia byłoby na pierwszym miejscu, poza wszelkimi innymi wspomnieniami. Miałem ochotę ją całować, trzymając blisko swojej piersi jeszcze przez długie minuty, kiedy już położyliśmy się obok siebie. Łapałem oddech, nie wpatrując się ze znużeniem w sufit, a w nią – jak również odrobinę szybciej oddychała, a jej jasne włosy otulały jej drżące ramiona, zsuwając się z nich przy każdym ruchu, odsłaniając na powrót jej obojczyki oraz szyję.
Nie pamiętałem, abym kiedykolwiek czuł coś takiego podczas seksu, jakby moje własne ciało mnie wcześniej oszukiwało i pozwalało jedynie na niepełne sto procent spełnienia, mistyfikując każdą cielesną przyjemność. Może jednak wcale nie przeżyłem tak dużo, jak sądziłem i wcale nie byłem tak doświadczony, jak zuchwale lubiłem o sobie myśleć. To przypuszczenie wydało mi się dość zabawne.
Dziewczyna posłała mi delikatny uśmiech, gdy zorientowała się, że ją obserwuję.
– Chyba było... dobrze, co? – zapytała, spoglądając mi w oczy.
Ściągnąłem brwi i zerknąłem na nią z nieukrywanym pobłażaniem. „Chyba"? Potrzebowała zapewnienia? Nie spodziewałem się takiego pytania, nigdy nikt mnie o coś takiego nie dopytywał.
– Jasne, że tak – odpowiedziałem. – Od początku wiedziałem, że tak będzie. Za to ty dzisiaj rano wydawałaś się być nie w sosie – przypomniałem jej, postanawiając spontanicznie poznać przyczynę jej ówczesnego humoru, pomimo domyślania się jego powodu.
Gwen westchnęła, zasłaniając twarz dłońmi, którymi przesunęła po swoich policzkach, spoglądając na mnie spomiędzy palców.
– Zeszłej nocy zbyt dużo myślałam i chyba napędziłam sobie stracha – przyznała się. – Nie sądziłam po prostu, że to przyjdzie mi... tak łatwo. Mój pierwszy raz nie był raczej zbyt przyjemny.
– Szkoda, że to nie ze mną go przeżyłaś.
Dziewczyna parsknęła cichym śmiechem, a ja ponownie się nad nią nachyliłem, zupełnie mimowolnie i odruchowo całując ją w czoło, po czym przesunąłem wargami po wierzchu jej nosa i odnajdując jej wargi, złożyłem na nich nieśpieszny, ciepły pocałunek.
Czułem się dziwnie naelektryzowany jej obecnością, czerpiąc niespotykaną jak dla mnie dotąd radość, która była zaledwie wierzchołkiem góry lodowej pewnego silnego uczucia. W tamtej chwili zupełnie nie mogłem nic poradzić na to – a wyraźnie to do mnie dotarło – że jestem w tej dziewczynie zakochany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top