13. Nagły obrót spraw
Nie potrafiłem się uspokoić, a to denerwowało mnie jeszcze bardziej i tylko nasilało moją żałosną histerię. Przecież ojciec wcale nie był w tak fatalnym stanie, jak wtedy, gdy znalazłem go przed imprezą Grace, a zachowywałem się, jakby przebił czymś tamten wyskok. Widywałem go w gorszej kondycji, teraz „tylko" spił się i zasnął. Co aż tak wyprowadziło mnie z równowagi? Co się zmieniło?
Przetarłem wierzchem dłoni swój wilgotny policzek, po raz kolejny się na siebie irytując. Problemem była moja nadzieja i wiara w to, że on naprawdę dąży do zmiany. Pozwoliłem sobie zatracić się w pozytywnej wizji poprawy sytuacji – to ojciec mnie nią omamił, a ja bezmyślnie chwyciłem się tej złudy. Ciekawe, ile zajęło mu podjęcie decyzji o złamaniu swoich postanowień. Minutę, dwie? Może wcale się nie zastanawiał, tylko poczuł ukłucie głodu i od razu pomaszerował po flaszkę.
Obaj byliśmy godni pożałowania; on ze względu na swoją arogancką bezmyślność, a ja przez swoją nieostrożność i zaufanie, jakim go bezpodstawnie obdarzyłem.
Gwen czekała na mnie przed domem, tak samo jak wtedy, gdy zabierałem ją w piątkowy wieczór do wrotkarni, z tą różnicą, że teraz była opatulona czarną kurtką, a ręce wsadziła pod pachy. Dostrzegłszy, że nadjeżdżam, zaczęła iść w moją stronę.
Wszystkie moje łzy zdążyły już spłynąć, jednak nawet głupi zorientowałby się, w jakim znajdowałem się stanie. Nie przejmowałem się tym, chciałem tylko być przy tej konkretnej dziewczynie.
Zatrzymałem się, a Gwen wsiadła do środka, spoglądając na mnie ze zmartwieniem. Przejrzałem się w jej szarych oczach, po czym ponownie ruszyłem, obierając randomowy kurs przed siebie oraz mając zamiar nieśpiesznie się wlec, nie naciskając prawie gazu.
– Czy chodzi o twojego tatę? – odgadła, zanim zdążyłem cokolwiek z siebie wydusić.
Skinąłem głową.
– Znowu się upił, a mieliśmy iść jutro na tę durną terapię. – Głos miałem zachrypnięty, jakbym to ja przed chwilą wypił butelkę wódki.
– W jak... złym jest stanie? – spytała cicho.
– Leżał wpółprzytomny na swoim biurku.
– Och – sapnęła.
– I tak było z nim lepiej niż ostatnim razem – stwierdziłem gorzko. – Przynajmniej mógł wstać o własnych siłach, ale nic mądrego mi nie powiedział, jedynie bełkotał.
– Robi to tylko w domu? Nikt oprócz ciebie nie wie, co się dzieje?
– Jesteś trzecią osobą wtajemniczoną do kręgu. No, może ludzie z jego pracy mają jakieś podejrzenia, chociaż z nimi będzie krótka piłka, bo zwolnią go, jeżeli przekroczy granicę i to przestanie być ich problem.
Mżawka zaczęła przybierać na sile, a niebo jeszcze bardziej pociemniało. Wokół nas zapanował klimat niczym z nadchodzącej apokalipsy.
– A co z krewnymi? Jakaś dalsza rodzina? – dopytywała Gwen. – Nie ma nikogo, z kim mógłbyś porozmawiać o...
– Niby o czym miałbym porozmawiać? – przerwałem jej. – Poprosić, żeby ktoś go zabrał do siebie, jak pieska na wakacje?
Miałem wujka, brata ojca, który mieszkał w stanie Wirginia, ale nie zauważyłem, aby którekolwiek z moich rodziców utrzymywało z nim kiedyś jakieś głębsze kontakty. Wpadał tylko na szybkie wizyty z okazji świąt, a ostatnim razem widziałem go chyba na pogrzebie mamy. Poza tym niedawno urodziło mu się pierwsze dziecko – już biegłem do telefonu, aby pochwalić się, co odstawia jego braciszek.
– Masz zamiar znosić to wszystko, dopóki nie wyjedziesz na studia? – rzuciła cierpko dziewczyna.
Cały się spiąłem, kiedy Gwen roztoczyła przede mną taką scenerię. Nie chciałem sobie tego wyobrażać.
– Pójdź z nim jutro na tę wizytę – zaproponowała ostrożnie i nim zdążyłem wyśmiać ten pomysł, kontynuowała: – Jeśli nie wkroczy w to ktoś z zewnątrz, to nic się nie zmieni. Widzisz, że twój tata nie ma nad sobą kontroli.
Próbowałem znaleźć jakiś kontrargument i podważyć jej słowa, ale nie byłem w stanie. Przemawiał przez nią rozsądek; przeze mnie przemawiały wyłącznie emocje – z całego serca nie chciałem nigdzie iść ze swoim ojcem. W tamtej chwili szczerze go nienawidziłem.
– Mogę go tam zawieźć – mruknąłem. – Mogę go stamtąd odebrać. Natomiast za nic w świecie nie będę z nim tam siedział.
Wydawało mi się, że Gwen się uśmiechnęła, dlatego odwróciłem twarz w jej stronę. Zerknęła na mnie i faktycznie kąciki jej ust uniesione były ku górze, jednak był to bardzo obcesowy gest.
– Co? – burknąłem.
– Przepraszam – zreflektowała się i zacisnęła wargi, aż zbielały. – Jesteś po prostu strasznie uparty, choć jak stawiam siebie w twojej sytuacji, to poniekąd to rozumiem. Mimo wszystko, ja chciałabym sobie pomóc, a podejrzewam, że to nie będzie szybki proces, więc wolałabym zacząć jak najszybciej.
– Łatwo ci to mówić. W twoim domu nie ma patologii i wszyscy się kochają – odpyskowałem bez namysłu.
– Też przeszłam przez parę rzeczy – zaznaczyła chłodno. Pomijając nasze pierwsze spotkanie po imprezie na zakończenie wakacji, chyba po raz pierwszy odezwała się do mnie takim tonem. – Mam perspektywę – dodała równie apatycznie.
Westchnąłem i poczułem się głupio, że ją uraziłem.
– Wiem – powiedziałem. – Przepraszam.
Umilkliśmy na kilka minut, dlatego nieco przyspieszyłem, a kiedy zza zakrętu wyłonił się Greenwood Park, postanowiłem znaleźć jakiś zajazd, aby się zatrzymać.
Powinienem bardziej ważyć swoje słowa i przestać zachowywać się jak rozkapryszone, wkurzone dziecko, rzucające zabawkami w losowym kierunku. Nie chciałem kłócić się również z nią, musiałem się opanować. Gwen była ostatnią osobą, która zasługiwała na to, abym się na niej wyżywał.
Skręciłem na ubite, piaszczyste pobocze, wjeżdżając pod korony wysokich drzew i wyłączyłem silnik, dzięki czemu odgłos pojedynczych, dużych kropi deszczu, uderzających o dach samochodu stał się bardziej wyraźny.
Żadne z nas się nie odzywało i przestraszyłem się, że dziewczyna naprawdę się na mnie zdenerwowała za tą głupią wypowiedź. Potrzebowałem jej obecności, a jedyne co zrobiłem, to pozwoliłem sobie na nonsensowne docinki.
– Przepraszam – powtórzyłem, spuszczając wzrok.
– O nic się nie gniewam – odparła spokojnie.
Drgnąłem, gdy niespodziewanie chwyciła mnie za rękę. Dłoń miała strasznie zimną, w porównaniu do mojej, dlatego ująłem ją, pocierając kciukiem jej wierzch.
Najwyraźniej uznała to za przyjemne, ponieważ się do mnie przysunęła, podała mi drugą dłoń, a głowę oparła na moim ramieniu. Tylko tyle wystarczyło, abym skupił swoje myśli wyłącznie na niej. Uciekłem do tego, co działo się w moim domu, od tego, co mnie tam dzisiaj spotkało i wsunąłem twarz w jej jasne włosy, gładząc jej drobne ręce. W tamtej chwili niczego tak bardzo nie pragnąłem, aby ta dziewczyna była moja, pomimo wszystkich tych fatalnych okoliczności.
– Ucieknijmy stąd – szepnąłem.
Poczułem, że Gwen się uśmiecha.
– Dokąd? – spytała.
– Może gdzieś, gdzie jest ciepło.
– W twoim samochodzie też zaczyna się robić ciepło.
Nie wiedziałem, czy miała na myśli coś więcej oprócz włączonego ogrzewania – może tylko w mojej głowie rodziły się burzliwe aluzje i życzenia. Chciałem, żeby czuła to samo, co czułem do niej ja; gdybym miał pewność, że to wszystko odwzajemnia, przynajmniej ten aspekt przestałby uwierać mnie niczym kamień w bucie.
Puściłem jej jedną dłoń i ująłem ją ostrożnie w pasie, zatapiając palce w zgłębieniu jej talii, a Gwen cicho sapnęła – przez przypadek musnąłem jej nagą skórę, która odsłoniła się spod koszulki. Byłem spięty; nie ze zdenerwowania, ale przez nagły przypływ pożądania. Rozkoszowałem się tym uczuciem, dziwiąc się, że jest tak zaskakująco intensywne, jakbym nigdy nie dotykał żadnej dziewczyny.
Przesunąłem nosem po czubku jej głowy, a wtedy Gwen uniosła swoją twarz. Wyglądała tak pięknie, mimo że w jej oczach dostrzegłem lekki przestrach i niepewność, lecz były one przykryte czymś silniejszym – zupełnie jakby ona także odczuwała dokuczliwe pożądanie. Gdy jej rozedrgane spojrzenie spoczęło na moich wargach, przestałem się wahać i nachyliłem się nad nią, przyciskając swoje usta do jej ust. Pocałowałem ją bardzo delikatnie, powstrzymując się przed zbyt gorączkowymi ruchami, które były pierwszą instynktowną rzeczą, jaką pragnąłem zrobić, aby jak najbardziej zaznać smaku naszego pierwszego pocałunku.
Minęło kilka sekund, a Gwen się odsunęła. Miała lekko zarumienione policzki i mrugała gwałtownie, jakby próbując się ocucić. Nasze twarze wciąż znajdowały się bardzo blisko siebie, czuliśmy swoje ciepłe oddechy. Wpatrywałem się w nią w napięciu, czekając, czy kontynuuje, czy mnie odepchnie, łamiąc mi serce.
– Nie chcę... żebyś na mnie odreagowywał – wyszeptała.
– Wiem, że może byłyby lepsze momenty – powiedziałem równie cicho – ale bardzo chciałem móc cię w końcu pocałować.
Dziewczyna znów sapnęła i najwyraźniej porzuciła wszystkie swoje wcześniejsze obawy, ponieważ objęła mnie za szyję, przybliżając się do mnie już bez niepokoju, jakim reagowała wcześniej na moje próby wykonania tego pierwszego kroku. Momentalnie chwyciłem ją mocniej w pasie, drugą ręką ujmując ją za tył głowy i wplatając place w jej włosy, po raz drugi złączyłem z nią swoje usta, tym razem pozwalając sobie na większą żarliwość. Nasze wargi nachalnie na siebie naparły, rozchylając się, a wtedy nasze języki się ze sobą zetknęły.
Nie mogła całować mnie w ten sposób, jeśliby na to nie czekała, jeśliby tak samo mocno jak ja tego nie pragnęła. Z namiętnością odpowiadałem na każdy ruch jej ust, zanurzając się całkowicie w tej długo wyczekiwanej chwili i zachwycając się, jaka jest wspaniała. Dotarłem do punktu, o którym dotychczas tylko rozmyślałem przed snem. No, może wyobrażałem sobie nieco więcej, nie miałem jednak zamiaru śpieszyć się aż tak. To, że nie była to kolejna senna fantazja, a cudowna rzeczywistość, potwierdzało moje łomoczące serce i przyspieszony oddech oraz nagłe, przyjemnie porażające ciepło, bijące od ciała dziewczyny.
To naprawdę się działo. Dotykałem ustami jej ust, czułem językiem jej smak i napawałem się jej zapachem; przesuwałem dłonią po jej wątłej szyi, czując, jak puls szybko uderza pod jej skórą i obejmowałem jej talię, pilnując, by nawet na ułamek chwili się ode mnie nie oddaliła.
Nie chciałem tego przerywać. Całowałem ją przez długi czas, nie zważając, że na zewnątrz rozszalała się ulewa oraz że zaczęło się ściemniać. Odrywaliśmy się od siebie tylko na parę sekund, aby wymienić ze sobą uśmiechy, po czym znów łączyliśmy się w pocałunku – raz ostrożniejszym, delikatnie muskając się wargami, a później nieco łapczywiej, w zupełnie odwrotnym rytmie od poprzedniego.
Byłem niepocieszony, kiedy dziewczyna w końcu zaczęła wysuwać się z moich objęć, ale pozwoliłem jej na to, starając przywołać się do porządku.
Gwen oparła się o swoje siedzenie i odgarnęła włosy z twarzy, przesuwając dłonią po jasnej tafli poskręcanych kosmyków, wprowadzając w nich jeszcze większy nieład. Wyglądała dokładnie tak, jakby ktoś ją właśnie przez kilka minut całował i nie mogłem przestać na nią patrzeć, wiedząc, że to ja jestem przyczyną jej wypieków na policzkach, szybkiego oddechu oraz zaróżowionych ust.
– Musisz już wracać? – zapytałem ochryple.
Dziewczyna nieco nieprzytomnie wyjęła telefon z kieszeni swojej kurtki i zerknęła na godzinę. Przy okazji dostrzegłem, że na jej ekranie nie widniało żadne powiadomienie, więc chyba nikt nie dopominał się o jej powrót.
– Nie wiem – odparła, po czym posłała w moim kierunku subtelny uśmiech. – W sumie to... może pojechalibyśmy coś zjeść?
Wydało mi się to śmieszne, że rzuciła czymś tak trywialnym zaraz po tym jak przez przemiły, gorący moment wymienialiśmy się namiętnymi pocałunkami, dotykaliśmy po twarzach i zacieśnialiśmy uściski na swoich ciałach.
– Co powiesz na pizzę? – zaproponowałem od razu. Mój żołądek przypomniał sobie o pominiętym obiedzie, mimo że wcale nie byłem głodny, ale nawet gdyby Gwen stwierdziła, że ma ochotę na skok ze spadochronem, zabrałbym ją na skok ze spadochronem.
– Może być pizza – zgodziła się.
W przyjemnym odrętwieniu, usadowiłem się na swoim fotelu w bardziej przyzwoitej pozycji, po czym zapiąłem swój pas, posyłając przy tym dziewczynie jeszcze jeden uśmiech. Przeczesałem dłonią włosy i przekręciłem kluczyk w stacyjce, odpalając auto.
Musiałem wykrzesać z siebie jakieś pokłady racjonalności i ochłonąć. Najchętniej nie ruszałbym się z tego wspaniałego, skąpanego w ciemnościach pobocza przy drodze, skupiając się wyłącznie na dziewczynie obok mnie. Nabrałem dyskretnie powietrza przez nos, nakazując sobie zachowanie zdrowego rozsądku i większej kultury osobistej niż stereotypowy napalony małolat.
Przezwyciężyłem swoje głośne, niepoprawne myśli, zastanawiając się, jaki obrać kurs. Znałem tylko jedną dobrą knajpę w mieście, a w zasadzie, to znali ją wszyscy i często można było spotkać tam ludzi z liceum River Hill. Pogoda dzisiaj nie sprzyjała siedzeniu na zewnątrz, jednak liczyłem, że znajdzie się jakiś wolny stolik.
W drodze na miejsce Gwen bawiła się radiem, zmieniając co sekundę stację. Normalnie by mnie to irytowało, ale nie dziś. Nie dziś i nie ona. Domyśliłem się, że lubiła stare hity, gdyż zostawiała na dłużej tylko te piosenki z ubiegłych dekad.
– Nie mogę uwierzyć, że tego nie znasz – oburzała się, gdy przyznawałem się, że nie kojarzę lecącego utworu. Podobało mi się jej infantylne nadąsanie, dlatego odrobinę ją oszukiwałem, bo tak naprawdę słyszałem większość tych kawałków nie raz.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod pizzerią, zmuszeni byliśmy przebiec cały odcinek z samochodu do drzwi, ponieważ deszcz nie miał zamiaru zelżeć ani na chwilę. W czasie naszego pośpiesznego truchtu złapałem ją za rękę i nie puszczałem jej aż do wejścia do środka. Sporo stolików było zajętych, ale bez problemu wypatrzyliśmy puste miejsce, tuż przy ścianie z ogromnym popartowym plakatem, porwanym w dolnych rogach.
Przechodząc między krzesłami, nagle dostrzegłem znajomą twarz; najpierw jedną, potem drugą, później kolejną... Oczywiście, że musieli tu siedzieć. Przychodzili tu często, o ile nie trzeba było nic ogarniać do szkoły na następny dzień, sam zresztą uczęszczałem kiedyś w tych rytuałach. Robert z Denise oraz Harper i Victor także nas zauważyli, najwyraźniej dużo wcześniej niż ja ich, ponieważ przyglądali się mnie i Gwen z grobowymi minami, zastygając bez ruchu z kawałkami pizzy w dłoniach.
Gwen nie czuła względem nich takiej rezerwy, co ja, bo i nie miała ku temu większych powodów – może gdyby był z nimi Finn, zachowałaby więcej dystansu. Gdy tylko ich spostrzegła, uśmiechnęła się, nie bojąc się podejść bliżej, aby móc rzucić krótkim przywitaniem. Rzecz jasna, wszyscy wesoło jej odpowiedzieli, przybierając przyjazne pozy i maskując swoje prawdziwe emocje. Ja natomiast tylko skinąłem w ich stronę głową, po czym znów chwyciłem Gwen za rękę, aby przypadkiem nie zatrzymała się przy ich stoliku.
Nie do końca rozumiałem, jaki konkretnie problem mieli Robert i cała reszta – no, z wyjątkiem Denise, chociaż tak na dobrą sprawę, tego także nie pojmowałem. Jedyne, co robiłem, to umawiałem się z dziewczyną, na której mi zależało. To nie było przestępstwo godne potępienia, nawet biorąc pod uwagę fakt, że z początku Finn łudził się, że to on będzie się z nią spotykał. Do niczego między nimi nie doszło, nawet nie poszli nigdy na randkę, więc o co chodziło? O jakieś głupie zasady? O tą słynną solidarność wobec grupy? Teraz przynajmniej mieli namacalny dowód, że nie traktowałem Gwen jako przelotną znajomość, którą „dla frajdy" ukradłem ich koledze, aby po chwili ją porzucić.
Przeszliśmy obok nich i usiedliśmy przy upatrzonym przez nas stole, zajmując miejsca naprzeciw siebie.
– Chyba byli dość zaskoczeni naszym widokiem – skwitowała Gwen, unosząc lekko brew. Wzięła do ręki kartę ze spisem dań i niemal od razu pokazała mi, na co ma ochotę, pytając się, czy popieram jej wybór.
Skinąłem głową zarówno na zgodę z jej decyzją, jak i jej wcześniejszym przypuszczeniem.
– Tak, nie sądziłem, że staną murem za Finnem – przyznałem.
– Serio chodzi tylko o to?
– Nie wiem, o co innego jeszcze mogliby mieć pretensje.
– Może coś jednak przelało czarę goryczy.
Przyjrzałem się jej twarzy, starając się odgadnąć, co mogła mieć na myśli. Nie wyglądała, jakby posiadała jakąś tajemną wiedzę, a wyłącznie głośno się zastanawiała. Chyba.
– Ruby i Grace mocno plotkują z tobą na mój temat? – Próbowałem wymówić to luźnym tonem, niby w żarcie.
– Z początku tak – wyznała – ale powiedziałam im, że takie grzebanie w przeszłości zawsze prowadzi do odkryć, które komuś się nie będą podobać.
Mądra dziewczyna, pomyślałem i poczułem ulgę.
– Chcesz się podzielić ze mną tym, co od nich usłyszałaś? – spytałem, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Zastanawiałem się, ile rzeczy mógłbym obalić w pierwszej minucie, a ile byłoby na tyle problematycznych, że musiałbym się do nich przyznać.
Gwen wstrzymała się z odpowiedzią, ponieważ podeszła do nas kelnerka, więc szybko złożyłem zamówienie, aby móc kontynuować naszą rozmowę.
– Podobno było z ciebie niezłe ziółko – oznajmiła, spoglądając na mnie z zainteresowaniem.
Oparłem ręce na stole, pochylając się nad blatem, niczym podejrzany na przesłuchaniu.
– Niezłe ziółko? – powtórzyłem, unosząc kącik ust. – Z tego, co wiem, gdyby porównać zachowanie twoich koleżanek do mojego, to nie różniłoby się niczym: chodzenie na imprezy, umawianie się z innymi ludźmi... – zacząłem wyliczać, ale Gwen wywróciła oczami i wtrąciła:
– Tak, tak, zwyczajne życie nastolatka. Tylko że im chodziło bardziej o coś innego.
– O co?
– O przedmiotowe traktowanie, łamanie serc, dawanie nadziei. Wspomniały też o jakimś konflikcie z Victorem ze względu na Harper – dodała, automatycznie ściszając głos, mimo że tamci nie mogli nas usłyszeć, nawet gdy rozmawialiśmy normalnie.
– Ach, tak. – Jeżeli takie pogłoski krążyły po ludziach, to tylko przez Victora, który pewnie wyżalił się komuś spoza paczki. Chociaż... może inni dostrzegali jego spojrzenia, gdy rozmawiałem z Harper, flirtując z nią na kilku imprezach. Bo skoro nawet ja je widziałem...
– Okej – westchnąłem, chociaż nie podobało mi się podejmowanie tego tematu zaraz po tym, jak doszło między mną a Gwen do przemiłej chwili na siedzeniach mojego samochodu. To na pewno nie będzie romantyczna dyskusja, na jaką miałem ochotę.
– Harper wysyłała mi jasne sygnały, że chciałaby, żebyśmy... no wiesz, umawiali się ze sobą – wyjaśniłem. – Trwało to dość długo, dlatego uznałem, że pomiędzy nią i Victorem sprawa jest raczej oczywista. A właściwie, z jej strony były to oczywiste, bo byłem świadom, że on wciąż się w niej podkochuje. Nagrabiłem sobie u niego, bo nie zostawiłem jej w spokoju. To znaczy – poprawiłem się – ostatecznie odpuściłem.
Chciałem być z nią szczery, ponieważ budowanie naszej znajomości na niedomówieniach, wydało mi się niewłaściwe, ale nie mogłem się przełamać i przyznać się do tego, że uwodziłem Harper z premedytacją, ciesząc się, że to ja miałem przewagę nad tamtym chłopakiem. Tak czy owak, pomimo tego jednego szczegółu cała historia była prawdą.
Gwen pokiwała głową. Szukałem w jej mimice jakiegoś sygnału, że odrzuciło ją to, co powiedziałem, ale nie wydawała się zła czy zmartwiona.
– Wiesz, w poprzedniej szkole na mój temat też dużo gadali – zwierzyła się. – Podpadłam raz pewnej dziewczynie, bo obiekt jej westchnień oglądał się za mną, ilekroć go mijałam. Później napisał do mnie z pytaniem o zadanie domowe, ona się o tym dowiedziała i rozpuściła plotkę, że spałam z nauczycielem. Zrobiła się z tego niezła afera. Greenowie byli wzywani do szkoły.
Ta informacja zszokowała mnie na tyle, że otworzyłem szczerzej oczy. Miałem ochotę rzucić jakimś niecenzuralnym określeniem, lecz się powstrzymałem.
– I jak to się skończyło? – zapytałem.
– Zobaczyła do czego doprowadziła i przyznała się do kłamstwa. Zawiesili ją na jakiś czas.
– Wow – mruknąłem. – Licealiści to jednak najbardziej zawistne istoty na świecie.
Gwen się zaśmiała, ale widać było, że tamto wspomnienie ją zabolało.
Sięgnąłem ręką nad stołem i chwyciłem jej dłoń. Współczułem jej i nie chciałem, żeby myślała o takich rzeczach, będąc przy mnie. Nie powinniśmy w ogóle poruszać takich kwestii. W zasadzie to ten wieczór składał się niemal z samych nieprzyjemnych rozmów, ale przeplótł go i rozświetlił jeden ważny moment – wyczekiwany przeze mnie tak długo, że tylko on się teraz liczył.
– Gdyby spotkało cię coś takiego w River Hill, dopilnowałbym, aby ta osoba dostała coś więcej niż tylko nędzne zawieszenie – oznajmiłem poważnie.
Dziewczyna spojrzała na mnie wesoło, chyba nie biorąc mojej deklaracji na serio.
– Będziesz mnie chronić przed wszelakim złem, czyhającym na mnie w liceum?
– Przed wszystkim, co może sprawić ci przykrość – obiecałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top