12. Kategoria dziewczyny bez kategorii
Cieszyłem się, że w końcu poznałem kogoś, z kim chciałem spędzać czas. Miałem wrażenie, że z Gwen łączyło mnie coś więcej niż tylko fizyczny pociąg – w pewnym momencie nawet to, co dotychczas zawsze było fundamentem w moich relacjach z dziewczynami, przestało mieć aż takie znaczenie i zsunęło się na dalszy plan.
Żałowałem, że pojawiła się komplikacja w postaci Denise i że będę musiał się tym zająć, bo inaczej wszystko byłoby takie proste i naturalne, czyli takie, jakie powinno być w przypadku budowania relacji. Zastanawiałem się, jak zareagowałaby Gwen, gdyby dowiedziała się o tamtym występku – nie znaliśmy się, więc czy miała prawo mnie z tego rozliczać? Na pewno w jakiś sposób mogłoby to wpłynąć na naszą znajomość; łatka kochasia, który bez skrupułów sięgnął po cudzą własność, mogłaby okazać się dość istotną skazą, wpływającą na postrzeganie mnie przez nią.
Wróciłem do domu koło północy i byłem niezadowolony, że ten wieczór tak szybko się skończył, jednak to Gwen zobowiązała się przed rodzicami do powrotu o tej porze, nie miałem więc zbytniego pola do negocjacji, poza tym nie chciałem grabić sobie u Greenów, porywając ich córkę na całą noc. Dziwne, że o tym myślałem, ale wolałem wyjść przed nimi na porządnego chłopaka – tak w razie wypadku – mimo że nie mieli pojęcia, kim jestem.
W drodze powrotnej cały czas rozmawiałem z Gwen i opowiadałem jej o sobie – szczerze mnie to zdumiało, jak łatwo było mi się przy niej zwierzać w pewnych rzeczy. Mówiłem jej o przebiegu choroby mojej mamy, o problemach, które czekały mnie w domu, o tym, że często chodziłem przygnębiony i miałem wrażenie, że przestałem pasować do swojego środowiska. W pierwszej chwili żałowałem aż takiego odsłonięcia się, lecz szybko odkryłem, że przyniosło mi to ulgę – nie jakąś wielką, ale Gwen potrafiła słuchać, potrafiła także udzielać mądrych odpowiedzi.
Było to dla mnie dziwne – nie mogłem przestać o niej myśleć i bezproblemowo przejść do porządku dziennego. Nawet szykując sobie następnego ranka śniadanie, wciąż rozpamiętywałem wydarzenia minionego wieczoru, przypominałem sobie prawie każdą naszą wymianę zdań oraz to jak często się uśmiechała i żartowała. Byłoby to normalne, gdybyśmy, na przykład poszli razem do łóżka, a zbliżenie okazałoby się na tyle przyjemne, że przeżywałbym je jeszcze przez następny dzień, ale przecież my tylko ze sobą rozmawialiśmy i jeździliśmy na wrotkach. Robiłem z nią to, co mogłem robić z każdym, nawet z Robertem. No, może przy nim nie czułbym tego specyficznego napięcia, które upewniało mnie w tym, że jeżeli kiedykolwiek dojdzie między mną a Gwen do jakichś intymnych wydarzeń, na pewno będzie to smakować nieziemsko. Nie musiałaby nawet jakoś szczególnie się starać, chodziło po prostu o nią, o samą jej osobę.
– Przemyślałeś sobie to, co mówiłem o psychologu? – Ojciec zaskoczył mnie, kiedy wkładałem miskę do zmywarki, aż prawie podskoczyłem.
– Co? – sapnąłem zdezorientowany.
– Czy byłbyś skłonny pójść ze mną na taką wspólną wizytę?
O czym on bredził? Czy znowu był pijany? Wyprostowałem się i zmierzyłem go wzrokiem. Wyglądał normalnie, ale przecież chodzenie podpitym z samego rana też było dla niego normalne.
Podszedłem bliżej, niby chcąc oprzeć się o kuchenny blat, lecz tak naprawdę chciałem sprawdzić, czy czuć od niego alkohol. Nie zarejestrowałem żadnej podejrzanej woni. Tata spoglądał na mnie zza okularów, a jego oczy nie wydawały niepokojąco przeszklone ani zaczerwienione.
– Więc? – dopytywał. – Uważam, że powinniśmy tego spróbować.
– Chcesz mnie zabrać na terapię? – mruknąłem, lekko się przy tym krzywiąc.
Ojciec chrząknął i wsadził ręce w kieszenie swoich czarnych dresów. Było widać jak na dłoni, że się stresuje.
– Tak, w sumie to tak.
– Jeżeli ktoś potrzebuje czegoś takiego, to jesteś to wyłącznie ty, wiesz o tym? – odparłem. – Czemu mnie w to mieszasz?
Głupszego pomysłu jeszcze od niego nie słyszałem. Miałem wrażenie, że to tylko próba pokazania mi, jak się stara i że spodziewa się, iż docenię go za ten wysiłek.
– Może byłoby nam łatwiej... rozmawiać ze sobą – powiedział. – Gdyby ktoś nam pokazał jak. Ktoś, kto się na tym zna i potrafi pokierować... różnymi relacjami.
Jakże zwinnie unikał nazwania „naszego" problemu alkoholizmem. „Kierowanie relacjami" – chyba powinien przygotować sobie tę mowę wcześniej, skoro używał takich określeń.
– Nie mam teraz głowy do takich rzeczy – wykręciłem się. – Jestem zajęty... szkołą i w ogóle.
– To tylko jedno spotkanie – wyjaśnił od razu. – Nic zobowiązującego, więc jeżeli to się nie uda, nie będziesz musiał tego kontynuować.
Kiedy tak mu się przyglądałem, przez chwilę dostrzegłem w nim starego tatę, tego, którym czasami bywał dawno temu; kiedy jeszcze nie uciekał aż tak od rzeczywistości lub może po prostu byłem wtedy zbyt mały, aby widzieć i rozumieć pewne rzeczy – może miałem wyryty w pamięci fałszywy obraz, ale był to bardzo miły obraz: jak przychodził do mojego pokoju, stawał w drzwiach i pytał się mnie, czy mam ochotę po kolacji porzucać piłką w ogrodzie. Był wtedy o wiele pulchniejszy, żywszy, jego włosy nadal miały swój przyjemny, jasnobrązowy kolor. Teraz stał przede mną zupełnie mizerny i osiwiały, a po jakiejkolwiek energii życiowej nie pozostał w jego oczach nawet ślad.
– Rozumiem. Nie będę naciskać – westchnął w końcu i już chciał się wycofać, gdy nagle zacząłem się wahać.
– Kiedy? – zapytałem.
Ojciec drgnął i odwrócił się do mnie z powrotem. Mimo że starał się przybrać obojętną pozę, ucieszył się, że ostatecznie wykazałem zainteresowanie jego pomysłem.
– Może być w środę o siedemnastej? Zaklepałem wstępny termin.
Przełknąłem ślinę.
– Okej. Może być – zgodziłem się.
Tata się uśmiechnął, a mnie zalała fala gorąca. Co, jeżeli faktycznie to mogłoby położyć kres jego problemom? Był w tym sam, a ewidentnie nie chciał być sam. Nigdy jakoś szczególnie nie okazywałem mu swojego wsparcia – jedyne co robiłem, to denerwowałem się i żywiłem głęboką urazę po każdym jego wyskoku. Byłem tym zmęczony. Gdyby w końcu ktoś profesjonalny przedstawił mu, jak bardzo rujnował moje życie – w grzeczniejszy sposób oczywiście – zadziałałoby to niczym elektrowstrząsy.
– Fajnie – odrzekł tata. – Zobaczysz, że będzie dobrze – dodał na odchodne i ulotnił się do salonu.
Może to miał być jakiś kamień milowy, pomyślałem. Może.
Gdy koło południa napisałem Gwen, co dzisiaj ustaliłem z ojcem, od razu wyraziła aprobatę w stosunku do mojej spontanicznej decyzji. Sama przez pewien czas chodziła na wizyty do psychologa, dlatego była w stanie opowiedzieć mi o tym nieco więcej; wiele rzeczy tam przepracowała i w zasadzie to udało jej się nastawić mnie do tego wszystkiego bardziej pozytywnie, poza tym jej młodszy brat też aktualnie uczęszczał na terapię i twierdziła, że radził sobie lepiej. Nie chciałem pokładać wielkich nadziei w tym jednym spotkaniu, ale jeżeli miałoby to przynieść dobre efekty w dalszej przyszłości...
Po obiedzie poszedłem do Deana, aby oddać mu klucze, a przy okazji posiedzieć u niego dla zabicia czasu. Gwen umówiona była z Ruby i Grace, dlatego uznałem, że też powinienem się czymś zająć, zresztą od samego ranka chodziłem nabuzowany mieszaniną specyficznych emocji i potrzebowałem skupić swoją uwagę na bardziej przyziemnych rzeczach.
– I jak tam? – zaśmiał się Dean, gdy rozsiadłem się na jego kanapie. – Mam nadzieję, że nie zostawiliście po siebie syfu.
– Byliśmy grzeczni. Po naszej obecności nie został żaden ślad – oznajmiłem, uśmiechając się pod nosem.
– Chyba nie aż tak grzeczni, co? Musiało to na lasce zrobić wrażenie.
– Pierwszy raz jeździła na wrotkach, ale podobało jej się.
Dean spojrzał się na mnie z pobłażaniem i przez parę sekund nie wiedziałem, o co mu chodzi, dopóki nie dorzucił:
– Pewnie na tylnych siedzeniach twojego auta działo się więcej?
Parsknąłem. W zasadzie, to nie chciałem odpowiadać na to pytanie, ale domyślałem się, że będę zmuszony do udzielenia odpowiedzi i nie myliłem się.
– Powiedz mi chociaż, czy spotkanie zakończyło się sukcesem. – Dean dalej drążył temat, wciąż świdrując mnie zbereźnym wzrokiem, zapewne mając już w swoich myślach jakiś scenariusz.
– Tak, zakończyło się sukcesem – potwierdziłem szczerze.
– Więc gdzie to zrobiliście?
– Nigdzie.
– Co? – zdziwił się. – Wkręcasz mnie.
– Nie wkręcam cię. Nie doszło do niczego. Rozmawialiśmy, jeździliśmy na wrotkach i dobrze się bawiliśmy.
Chłopak uniósł brew, po czym włączył telewizor. Nie byłem pewien, czy ta informacja do niego dotarła, bo zachowywał się wręcz przeciwnie.
– Zrobiłeś się nagle nieśmiały? – prychnął. – Wcześniej chętniej opowiadałeś mi o swoich podbojach. Co to za dziewczyna, że się z tym kryjesz? Jakaś nauczycielka albo zakonnica? Odstawić taką akcję i nie dostać tego, po co się ją tam zabrało?
– Wcale jej tam po to nie zabrałem – oznajmiłem momentalnie, choć nie było to do końca prawdą. Z początku na coś liczyłem, ale to, że tego nie dostałem, nie oznaczało dla mnie marnotrawstwa swojego czasu czy też „przegranej".
– Nie wmówisz mi, że organizuje się taką rzecz, żeby naprawdę tylko pojeździć na wrotkach – stawiał się dalej Dean. – Po co wtedy przychodzić, gdy nikogo nie ma?
– Okej, zamysł był inny, ale sprawy potoczyły się inaczej – powiedziałem. – I wcale tego nie żałuję, bo naprawdę było... fajnie.
– „Fajnie"?
Wzruszyłem ramieniem, powoli tracąc cierpliwość.
– Nie planowałem na nic naciskać.
– Ach, więc to jedna z tych słynnych cnotek?
Tym razem nie miałem zamiaru udawać, że jego teksty mnie nie irytują.
– Nie, to nie „jedna z tych" – warknąłem. – Żadna „z tych" i żadna „z tamtych".
Dean po raz kolejny się zdziwił, ale chyba w końcu coś do niego dotarło.
– Okej, nie denerwuj się tak od razu – bąknął. – Nie wiedziałem, że ona jest bardziej na poważnie niż te wszystkie inne.
Teraz to ja się zmieszałem. Dlaczego musiał skakać ze skrajności w skrajność? Przeniosłem wzrok na ekran telewizora, na którym właśnie ładował się pasek wczytywania gry i splotłem ze sobą swoje palce, zataczając kółka kciukami. Na szczęście Dean szybko się rozproszył, skupiając swoją uwagę na odbiorniku. Zaczął psioczyć na swój wolny internet, a temat mojego piątkowego wypadu odszedł w zapomnienie.
Czy ja naprawdę myślałem o Gwen na poważnie?
***
W szkole nie miałem zbyt dużo okazji, aby z nią rozmawiać – trzymała się ze swoją świtą, a ja raczej siedziałem na uboczu. Nie widziało mi się do niej podchodzić, gdy przebywała w towarzystwie Ruby i Grace, to byłoby aż nadto dziwne. Poza tym byłem skupiony na czymś innym: musiałem jakoś złapać Denise, kiedy oddzieli się od reszty paczki i porozmawiać z nią na pewien dość istotny temat. Pragnąłem to załatwić jak najszybciej, co nie było takie łatwe, skoro non stop trzymała się z Robertem, a jeżeli szła do toalety, to oczywiście razem z Harper. Napisanie do niej wiadomości odpadało – nie chciałem zostawiać jakichkolwiek dowodów po naszej wymianie zdań.
Jednak w końcu jedna taka sytuacja się nadarzyła, jakby opatrzność nade mną czuwała i specjalnie dla mnie pokierowała Denise tak, że po zakończeniu lekcji cofnęła się do swojej szafki, zapewne czegoś z niej zapominając. Widząc, że w końcu rusza sama w kierunku opustoszałego korytarza, czym prędzej – pilnując, aby nikt mnie nie dostrzegł – podążyłem za nią niczym drapieżnik za swoją upatrzoną ofiarą. Jedynym świadkiem naszej obecności była jakaś nauczycielka, zamykająca właśnie salę, ale nawet nas nie uczyła, więc uznałem, że nie stanowiła przeszkody, by zacząć tę przeklętą rozmowę.
– Hej. Pogadajmy – zażądałem, stając za plecami Denise.
Dziewczyna się wystraszyła, ponieważ byłem chyba ostatnią osobą, którą spodziewała się spotkać, a mało tego, na pewno nie spodziewała się, że będę chciał z nią o czymś dyskutować. Lecz sama do tego doprowadziła.
– Będę się streszczać, bo masz wrócić do reszty zanim nabiorą podejrzeń, że coś cię zatrzymało – kontynuowałem oschle.
Denise zrobiła wielkie oczy i od razu wyczułem bijące od niej zdenerwowanie. Zacisnęła palce na drzwiach swojej szafki, spuszczając wzrok.
– No słucham – niemal szepnęła.
Oparłem się o metalową gablotę, zagradzając jej dostęp do książek, po które próbowała sięgnąć.
– Masz się nie mieszać w sprawy związane z Gwen – nakazałem. – Masz nie rozsiewać plotek i nie mącić w naszej relacji.
– W waszej relacji? – powtórzyła, a jej ciemne tęczówki błysnęły. – Zresztą – żachnęła się, natychmiastowo zmieniając swoją postawę – nie powiedziałam jej niczego, co nie byłoby prawdą. Równie dobrze mogłaby to usłyszeć od kogoś innego, kogokolwiek, kto cię zna.
– Ale usłyszała to od ciebie, bo postanowiłaś ją „ostrzec". Nie zmuszaj mnie do tego, abym to ja musiał przed czymś ostrzegać Roberta.
Denise pobladła i lekko się wystraszyłem, że może zaraz dostanie ataku paniki lub zemdleje, lecz dziewczyna gwałtownie zamrugała, zacisnęła usta, po czym ściągnęła brwi i na powrót spojrzała się na mnie ze złością.
– Myślisz, że możesz mi tak grozić, żebym tańczyła, jak zagrasz? – wycedziła. – Skoro rzekomo posiadasz z Gwen jakąś „relację" to masz coś do stracenia, tak samo jak ja.
– To nie ja zdradziłem swojego chłopaka – przypomniałem jej, od razu odbijając piłeczkę.
– Zdradziłeś swojego przyjaciela. Istotny dowód na to, że lojalność dla ciebie nie istnieje.
– Naprawdę chcesz się licytować, kto wypada gorzej?
To niby ja miałem wyjść na tego złego? Co ona w ogóle wygadywała? Nie mogła uważać, że to mnie spotka ostracyzm, a ją ominie cała fala nienawiści. Wszyscy by się od niej odwrócili.
– Słuchaj – syknąłem. – Nie wiem, co ci takiego zrobiłem, że teraz się mścisz. Nie wiem, czego ty ode mnie oczekujesz. Znałaś sytuację, oboje ją znaliśmy, a mimo to, nie wycofałaś się, więc, do cholery jasnej, ogarnij się i zostaw mnie w spokoju.
Powiedziawszy to, odwróciłem się gwałtownie i nerwowym krokiem przemierzyłem korytarz, wychodząc na zewnątrz. Oby to podziałało, pomyślałem. Obym już więcej nie musiał się przejmować Denise.
Szkolny parking nadal był pełen ludzi, ale nie zwracałem uwagi na nikogo. Wsiadłem do auta i czym prędzej odjechałem. Dopiero gdy mknąłem ulicą, poczułem, jak mocno biło mi serce. Chciałem, żeby ta rozmowa wszystko załatwiła, ale moje obawy wcale nie zniknęły, a z tyłu głowy wciąż kłębiły się ciemne scenariusze.
W domu na wejściu przywitał mnie ojciec, który najwyraźniej, kiedy tylko usłyszał, że zajeżdżam na podjazd, postanowił urządzić mi komitet powitalny.
– Jak było w szkole? – nagabnął mnie.
– Niesamowicie, jak zawsze – odparłem, kierując się od razu w stronę schodów.
– Nie potrzebujesz pomocy z jakimś przedmiotem? – zawołał za mną.
– Nie!
– Tylko pamiętaj o środzie!
– Pamiętam!
Zamknąłem za sobą drzwi do pokoju, położyłem się na łóżku i wziąłem głębszy wdech. Miałem dziwne poczucie, jakby grunt mi się palił pod nogami i nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego. Jeżeli, czysto hipotetycznie, Gwen dowiedziałaby się o tym, co zaszło między mną a dziewczyną Roberta, mógłbym jej to przecież sprawnie wytłumaczyć – że byłem samotny i przybity, że Denise zawsze się do mnie kleiła, że chciała tego, może nawet udałoby mi się wmówić jej, że to ona wszystko zainicjowała. Ale nie zajdzie taka potrzeba, bo nic takiego nie będzie miało miejsca. Skoro Denise przez tak długi czas się nie wygadała, nie zrobi tego teraz. Zresztą Gwen nie mieszkała wtedy nawet w Brookeville, nie miała pojęcia o moim istnieniu. Żyła sobie swoim rytmem, nieświadoma, że kiedykolwiek się spotkamy.
Odsunąłem od siebie negatywne myśli, kiedy zszedłem zjeść obiad, a tata zagadywał mnie przy stole. Dawno nie jedliśmy wspólnie posiłku, w dodatku przy tym rozmawiając, dlatego była to dziwna odmiana, ale... w zasadzie dość przyjemna. Rzadko widywałem go w tak dobrym humorze – opowiadającego mi o mało ważnych bzdurach, jak ostatni mecz siatkarski albo wredna kasjerka w supermarkecie.
Gdy po raz drugi wróciłem do swojego pokoju, a na moim telefonie widniało powiadomienie od Gwen, zupełnie ochłonąłem i wszystkie emocje niewiadomego pochodzenia, ulotniły się całkowicie. Zdecydowałem się do niej zadzwonić, ponieważ musiałem odrobić lekcje, więc tak wygodniej było mi z nią rozmawiać.
– Chyba denerwuję się przed tym spotkaniem w środę – wyznałem od razu, kiedy tylko odebrała ode mnie połączenie. Być może to faktycznie stanowiło przyczynę mojej niespokojnej podświadomości, wysyłającej w eter mojego ciała pokręcone sygnały.
– Wiadomo, takie rzeczy rzadko przychodzą łatwo – stwierdziła dziewczyna. – Daj mi znać, jak poszło.
– Przeczuwam, że nie będzie miło. W końcu to dotyczy mojego ojca.
– Ale to dobrze, że podjął się takiego kroku.
– Nie wiem, on raczej uważa, że problem jest w naszej relacji, a nie w jego piciu.
– Psycholog szybko nakieruje go na ten trop i w końcu to do niego dotrze – pocieszyła mnie.
Uśmiechnąłem się, kreśląc ołówkiem kółka w swoim zeszycie.
– Może z wrażenia spadnie z kozetki – zażartowałem.
Słysząc jej śmiech po drugiej stronie słuchawki, sam się roześmiałem.
– Terapia szokowa jest podobno bardzo skuteczna – przyznała z rozbawieniem.
Nagle usłyszałem w tle jakiś głos – należał do dziecka, więc domyśliłem się, że do pokoju Gwen wszedł Elliott, jej przyszywany brat.
– Z kim gadasz? – zapytał, zbliżając się do mikrofonu, przez co mogłem rozumieć wyraźnie, co mówi. – Ze swoim chłopakiem? – dopytywał.
Przestałem bazgrać po marginesach, po raz kolejny uśmiechając się pod nosem i wyczekując reakcji dziewczyny. Byłem ciekaw, co mu odpowie oraz poczułem do tego dzieciaka sympatię, że bez żadnych krępacji zadał jej to pytanie – ale w końcu miał tylko siedem lat.
– Piszę esej – odparła Gwen. – Przeszkadzasz mi.
– Wcale nie piszesz, kartka jest pusta.
Usłyszałem jego śmiech i szelest papieru.
– Idź stąd. – Gwen chyba próbowała go wygonić, ale po jej tonie głosu wyczułem, że również się uśmiechała.
– Też chcę z nim porozmawiać!
Elliott najwyraźniej jakimś cudem dorwał się do jej telefonu, bo po kilku sekundach głośnego szeleszczenia, usłyszałem jego wesołe i donośne: „Cześć!", przez co mój smartfon aż zadrżał.
– Hej – przywitałem się. – Jak się masz?
– Jesteś chłopakiem Gwen? – Chciał wiedzieć, bezceremonialnie rzucając tym pytaniem i mając przy tym niezły ubaw, że może podenerwować swoją siostrę.
– A mogę być jej chłopakiem? – zapytałem go.
– Nie! – krzyknął radośnie, a po hałasach, jakie rozległy się wokół, domyśliłem się, że zaczął uciekać. Skrzywiłem się, gdy tuż przy moim uchu po raz kolejny rozległ się akompaniament głośnych dźwięków, ale Gwen w końcu go dopadła i odebrała mu swój telefon.
– Przepraszam – powiedziała zmieszana do słuchawki. – Mój brat się nudzi.
– Szkoda, że przynajmniej nie uzyskałem jego zgody na bycie twoim chłopakiem – stwierdziłem swawolnie. – Chociaż dobrze, że pilnuje swojej siostry.
Gwen cicho się zaśmiała.
– Tak, lubi robić wokół siebie zamieszanie – sapnęła, nie komentując w żaden sposób moich słów, w których wyraziłem istotne zainteresowanie pewną kwestią. Czy zrobiła to celowo? Może uznała, że to tylko niewinne żarty, które udzieliły mi się od Elliotta? Nie miałem co do tego pewności, dlatego uznałem, że bezpieczniej będzie odpuścić. Sam zresztą do końca nie wiedziałem, co mnie opętało.
– Słyszałem, że kiepsko idzie ci ten esej – podchwyciłem inny temat, czego zaraz pożałowałem, ponieważ dziewczyna westchnęła i uznała, że jest kiepska w multitaskingu, dlatego lepiej będzie, jeżeli pogadamy później.
Kiedy się rozłączyliśmy, nawiedziła mnie nieprzyjemna myśl: co, jeśli Gwen próbowała wtrącić mnie do strefy przyjaźni? O mój Boże, przecież nie mogłem skończyć jak ostatni frajer, u boku ślicznej panny, której nie mógłbym dotknąć w inny sposób niż koleżeński. Czy to nie byłoby gorsze od dostania kosza? Gwen prawdopodobnie była pierwszą kandydatką, o której myślałem na poważnie. Tak – na poważnie. Przejmowałem się jej opinią do tego stopnia, że zacząłem martwić się głupią Denise, a nawet żałować tamtego wybryku, który teraz mógłby coś popsuć. Nieprzyjemna mieszanka emocji, towarzysząca mi dzisiaj od samego rana znów powróciła. To przecież nie mogło zakończyć się dla mnie tragicznym: „Zostańmy przyjaciółmi".
***
Nazajutrz siedząc na lekcji biologii, uznałem, że muszę znów gdzieś zaprosić Gwen. Może do restauracji? Albo na pizzę, żeby nie wyszło aż tak oficjalnie? Spacer też mógłby wystarczyć, chociaż pogoda zrobiła się jesienna i prawie codziennie było zimno.
Bujałem w obłokach, dopóki nie zwróciłem uwagi na spojrzenie Denise, skierowane prosto w moją stronę – lodowate niczym wiatr za oknem. Na pewno miała mi za złe tamtą rozmowę oraz gadkę o powiedzeniu wszystkiego Robertowi. Trudno, nie mogłem tego tak zostawić, sama się podstawiła, pomyślałem szybko, ale poczułem, że chyba po raz pierwszy tak się spiąłem pod naciskiem jej brunatnych oczu.
Na następnych zajęciach czekał mnie WF. Od kilku tygodni regularnie brałem w nim udział, trochę z powodu groźby testem pisemnym, a trochę przez Gwen, którą mogłem obserwować z boiska obok. Pan Parker w końcu przestał się nade mną znęcać i po każdym zawalonym uderzeniu wysyłać mnie na pięć rundek dookoła hali. Okej, nie trafiałem w piłkę nie dlatego, że nie potrafiłem, ale nie czułem potrzeby angażowania się w grę i nie chciało mi się zbytnio przemęczać, co najwidoczniej było po mnie widać, skoro spotykała mnie za to kara. Dzisiaj miałem więcej wigoru, poza tym stojąc w miejscu, robiło mi się chłodno, a dodatkowo Finn, który po raz drugi został spławiony przez Gwen, używał wyjątkowo dużo siły, rzucając w moją stronę piłką – oczywiście złośliwie – więc musiałem skuteczniej osłaniać twoje ciało, aby przypadkiem nie dać mu satysfakcji, że mi dowalił.
Jednak nic nie zapowiadało tego, co zastanę po powrocie do domu. Może byłbym na to bardziej przygotowany, gdybym nie stracił na te kilka dni czujności i gdybym nie chwycił się z nadzieją frazesu, że „będzie dobrze". Gdybym nie okazał się tak łatwowierny.
Ponieważ po wejściu do środka przywitała mnie głucha cisza, zacząłem rozglądać się dookoła. Nie oczekiwałem głośnych fanfar i zwykle irytował mnie ten grad pytań o szkołę, lecz gdy z żadnego pomieszczenia nie dobiegł mnie ani jeden sygnał, informujący o obecności ojca, odrobinę mnie to zaniepokoiło. Ostatnio wydawał się żwawszy i bardziej skory do zaczepiania mnie.
Salon był pusty, kuchnia także, w jadalni na parapecie siedziała tylko Kotka. Miauknęła na mój widok, ale zignorowałem ją, otwierając drzwi tarasowe i wyglądając do ogrodu, skąd biła tylko pustka i zapach przymrozku. Poczułem na policzkach nieprzyjemny podmuch wiatru i chyba już wiedziałem, co się święci. Poszedłem prosto do gabinetu taty, z którego nie dobiegał żaden dźwięk – ani stukanie w klawiaturę, ani kliknięcia myszki, ani skrzypnięcie krzesła. Nic.
Nawet się nie podniósł, kiedy wszedłem do środka. Przez chwilę zastanawiałem się, czy on w ogóle oddycha, ale jego plecy – na szczęście – unosiły się i opadały. Głowę miał położoną na biurku, okulary spadły mu z nosa, a ręce skrzyżował pod skronią, nieudolnie robiąc sobie z nich poduszkę. Byłem pewien, że to nie spontaniczna drzemka, lecz i tak chciałem się upewnić; zrobiłem trzy kroki przez pokój, wychyliłem się, aby zerknąć za blat i w zasadzie, to nie musiałem dalej szukać, bo odór alkoholu był na tyle wyraźny, że nie potrzebowałem więcej dowodów. Otworzyłem jednak szufladę, a gdy wprawiłem ją w ruch, brzdęknęło w niej szkło.
Dopiero wtedy ojciec się ocknął. Gwałtownie się wyprostował, uderzając mnie przy tym ramieniem w podbródek. Moje zęby aż szczęknęły i od razu się cofnąłem, krzywiąc się bardziej z odrazy do tego człowieka niż z bólu. Wpatrywałem się, jak starał się wyostrzyć swój szklisty, mętny wzrok, zaskoczony, że ktoś w ogóle tu wszedł. Chwycił swoje okulary i próbował odchrząknąć, lecz wyszedł z tego jeden wielki koncert obrzydliwych charkotów.
Przełknąłem ślinę, czując, że zbiera mi się na wymioty. Oto był i on – błazen, umawiający nas na terapię. Mieliśmy iść tam już jutro, za trochę ponad dwadzieścia cztery godziny.
Nie mogłem na to patrzeć i wręcz stamtąd wybiegłem. W pierwszym odruchu zamknąłem się w swoim pokoju, niestety naprawdę ogarnęły mnie mdłości – musiałem udać się do łazienki. Pochyliłem się nad zlewem, panicznie bojąc się, że zaraz zwrócę cały lunch, ze śniadaniem włącznie i dopiero po jakichś trzech minutach, uniosłem głowę, zerkając w swoje blade odbicie. Otworzyłem okno, próbując zaczerpnąć tchu i opadając na parapet, zupełnie bez sił.
Powinienem być bardziej uodporniony, pomyślałem. Nie zrobił tego pierwszy raz. Dlaczego więc dałem się nabrać?
Usiadłem na podłodze, podkurczyłem nogi pod szyją i oparłem się o zimne kafelki. Nie wiedziałem na jak długo zamarłem w takiej pozycji. Pukanie do drzwi rozległo się dwukrotnie, ale w żaden sposób na nie nie zareagowałem. Pomieszczenie zdążyło się porządnie wychłodzić i dopiero to zmusiło mnie do wyjścia – nie miałem natomiast najmniejszego zamiaru zostawać w domu.
Poszedłem do swojego pokoju po bluzę, po czym zbiegłem z powrotem na dół, od razu kierując się do drzwi. Nie interesowało mnie, co dalej działo się z moim ojcem. Obiecałem sobie, że już nigdy nie będzie mnie to interesować.
Normalnie wybrałbym się pieszo, niestety zaczął siąpić deszcz, co w połączeniu z niską temperaturą oraz wiatrem nie było zbyt przyjemne, dlatego wsiadłem do auta. Odpalając silnik, widziałem, jak poruszyła się zasłona w oknie. Czym prędzej wycofałem się z podjazdu, a gdy wyjechałem na ulicę, wyciągnąłem swój telefon.
Gwen odebrała po trzech sygnałach.
– Halo? – Jej głos, mimo że tak spokojny i przyjazny, ścisnął moje serce.
– Możesz wyjść teraz z domu? – zapytałem i dopiero po wypowiedzeniu tych kilku słów, uświadomiłem sobie, jak bardzo byłem roztrzęsiony. Ona również na pewno to usłyszała.
– Co się stało? – zaniepokoiła się.
– Po prostu nie mogę... nie chcę być sam. – Było mi wstyd, że tak się jąkałem, ale nie potrafiłem się opanować. Sam nie wiedziałem, co się ze mną działo. – Przyjadę po ciebie za chwilę... okej? – zaproponowałem łamliwym tonem.
– Dobrze – zgodziła się natychmiastowo.
Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na siedzenie obok. Boże, Hektor, weź się w garść, krzyczałem na siebie w myślach, lecz to przynosiło odwrotny skutek. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio płakałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top