3. Zazdrość
Była sobota. Budzik dzwonił jak oszalały, a ja nie miałam siły nawet żeby poruszyć ręką. Co mnie wczoraj podkusiło, żeby iść na tę cholerną siłownię? Lubiłam aktywnie spędzać czas, ale tym razem przegięłam. Każdy mięsień mojego ciała informował mnie, że to zemsta za katowanie ich dnia poprzedniego. No to świetnie. Na zegarku widniała godzina siódma, a ja już wiedziałam, że ten dzień będzie należał do niezbyt udanych. Zwlokłam się z łóżka i poruszając się niczym Quasimodo ruszyłam do kuchni. Zrobiłam sobie shake'a, który miałam nadzieję choć troszkę ukoi moje obolałe ciało.
Ogarnęłam się szybko, zgrałam zdjęcia dla szefa (tak, tak sobota a ja do pracy), wzięłam sprzęt i wyszłam z domu. Pokonanie schodów na dól było prawdziwą męczarnią. Zrezygnowałam z jazdy motocyklem i ruszyłam w kierunku przystanku. Oczywiście musiałam wdepnąć w jakąś psią pamiątkę pozostawioną na samym środku chodnika. Do cholery!!! But wytarłam w trawnik i pokuśtykałam na przystanek. Czekając na autobus zaczęłam zastanawiać się nad tym co mam dziś do załatwienia. Ze zgrozą stwierdziłam, że musiałam być pijana zgadzając się na te wszystkie rzeczy. Najpierw przez kilka godzin zastępowałam znajomą w pracy, później plener nowożeńców. Jak się okazało panna młoda ponoć chodziła ze mną do szkoły, ale ja jej nie kojarzę. Zresztą z liceum niewiele kojarzę, rzadko miewałam trzeźwy umysł. Boże jakim cudem ja w ogóle maturę zdałam...Ada, bo tak dziewczynie na imię, próbowała pogadać, ale jakoś rozmowa nam się nie kleiła. Po zakończonych zdjęciach ruszyłam w kierunku stadionu. Z radością stwierdziłam, że moje mięśnie przestały mi dokuczać i zaczęłam poruszać się całkiem jak człowiek. Cieszyłam się również z faktu, że pomimo wizyty na stadionie nie będę musiała spotkać się z żużlowcami. Moja euforia ulotniła się razem z usłyszanym rykiem motorów.
Po dotarciu na miejsce ruszyłam prosto do prezesa pokazać fotki. Jednak przed wejściem usłyszałam krzyki. Szlag. To oni.
- Wiikii. Hej Wiktoriaaa! - darli się jeden przez drugiego bracia Pawliccy. Zengoty z nimi nie było więc pomyślałam, że może w ogóle go nie ma. Spojrzałam tylko na nich, pomachałam i weszłam do budynku. Szybko dotarłam do biura, zapukałam do drzwi i słysząc zaproszenie otwarłam je. Prezes właśnie kończył rozmawiać przez telefon.
- Dzień dobry Wiktorio!
- Dzień dobry. - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć bo szef wtrącił od razu
- Wiem, że mieliśmy przejrzeć dziś zdjęcia na plakaty, ale niestety wypadło mi właśnie bardzo ważne spotkanie. Wybacz, że musiałaś przyjeżdżać, no ale widzisz tak bywa. Muszę już jechać. Aha. Zapomniałbym. Na piątek zaproszono chłopaków do jednego z przedszkoli. Zjawisz się tam? Kilka fotek dla reklamy. Pani Ewa wyśle Ci dokładniejsze informacje o której i gdzie.
- Dobrze będę tam. A kto się pojawi?
- Tobiasz Piotrek i może Przemek. Jeśli się uda to będzie też Emil, ale to jeszcze nic pewnego.
Uff, pomyślałam - OK, to do widzenia - opuściłam biuro i skierowałam się do wyjścia. Pomyślałam o mojej obietnicy. Zawsze dotrzymuję słowa, ale też staram się unikać sytuacji, które zmuszają mnie do realizacji przyrzeczeń składanych nie po mojej myśli. Tak właśnie było w tym przypadku. Nie lubiłam angażować się w zbędne znajomości.
Wyszłam z budynku i ponownie usłyszałam ryk silników. No cóż. Chcąc nie chcąc to było silniejsze ode mnie. Musiałam popatrzeć jak jeżdżą. Weszłam na trybuny i przeszłam na przeciwległą stronę gdzie znajdował się sektor gości. Tam mogłam spokojnie podejść do samej bandy i wdychać ukochany aromat. Na tor wyjechał jeden z zawodników. Nie ustawił się na starcie, a ruszył w moim kierunku. Dopiero wtedy dostrzegłam, że to Zengi. Osz Ty... Chciałam szybko się oddalić, ale było za późno. Stał już przy bandzie i zdejmował kask.
- No hej, chyba nie uciekasz.
- Cześć. Nie. Przyszłam tylko na chwilę. Nie chcę przeszkadzać. - odpowiedziałam nie patrząc nawet na niego.
- Nie przeszkadzasz. Powiem Ci, że chociaż teraz bym się na to nie zgodził, ale szanuję naszą umowę. Tylko że oni -- tu wskazał na zmierzający w naszą stronę team Pawlickich - po pierwsze nic o niej nie wiedzą, a po drugie tak łatwo nie odpuszczą.
- To ja w takim razie spadam nim tu dotrą. Miłego treningu.
Zengota podziękował i odjechał, a ja czym prędzej ruszyłam do wyjścia. Jak się jednak okazało otwarta była tylko brama przy wieży sędziowskiej co oznaczało tylko jedno - brak szans na ucieczkę.
- Zaczekaj - wołali zasapani - gdzie tak pędzisz?
- Spieszę się, mam jeszcze masę rzeczy do załatwienia. A wy chyba macie trening? - spojrzałam na chłopaków. Byli w kevlarach co sugerowało taką opcję.
- Owszem mamy. Czekamy na swoją kolej. Chcieliśmy zapytać czy jesteś na nas zła za to ostatnie? My tylko się wygłupialiśmy. - wybuchłam śmiechem. Wyglądali przekomicznie. Gadając jeden przez drugiego tworzyli coś na kształt przeprosin. To było naprawdę dobre jednak wyczuwałam w tym jakąś dywersję.
- Zła? Nie, dajcie spokój. Ale serio muszę już lecieć.
- A spotkamy się jeszcze? - zapytał Piter - to może daj nam numer, zdzwonimy się jakoś?
- Zobaczymy się na pewno, ale numeru wam nie dam. - Zengi miał rację - nie odpuszczą.
W tym momencie zabrzęczał mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i spojrzałam na ekran. "Czekam na parkingu przed stadionem. Ewka powiedziała gdzie Cię znajdę." Byłam zaskoczona. Nie sądziłam, że już zdążył przyjechać. No cóż skoro nawinął się teraz to pomoże mi wyprowadzić psiaki na spacer. Co weekend jeżdżę pomagać do schroniska jako wolontariuszka i nie zamierzam tego odpuszczać. Będziemy mieli z Piotrem czas na pogaduchy. Znaliśmy się od dziecka, ale nie byliśmy przyjaciółmi. Jako para też nigdy nie było nam po drodze choć niby mieliśmy się ku sobie. On za bardzo lubił wszystkie dziewczyny, a ja na pierwszym miejscu stawiałam zawsze mojego przyjaciela. Pozostało nam flirtowanie przy okazji naszych spotkań. I to nam najlepiej wychodziło. Ruszyłam w kierunku parkingu, a Pawliccy jak dwa cienie za mną.
- Chłopaki słuchajcie, bardzo was lubię, sama nie wiem czemu, ale w tej chwili naprawdę nie mam czasu na pogaduchy. W piątek będę wam robić fotki w przedszkolu. Zdaje się, że później mogę wam poświęcić trochę czasu i będzie okazja lepiej się poznać- byliśmy już w parku maszyn i podszedł do nas Zengota. Uśmiechnęłam się do nich i rzuciłam - to narazie.
Gdy zobaczyłam opartego o terenówkę Piotra, zaczęłam biec. Rzuciłam się na niego, a on oczywiście podniósł mnie do góry chwytając za tyłek co zapewne nie uszło uwadze obserwujących nas moich nowych znajomych. Gdy odstawił mnie na ziemię wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do Henrykowa. Po raz kolejny opuszczając parking zostawiłam za sobą trzech osłupiałych żużlowców.
***
Po raz kolejny staliśmy jak wmurowani obserwując jak Wiki znika. Pieprzone deja vu. I jeszcze ten koleś.
- Chłopak? - przerwał ciszę Piter, który widoczne pomyślał o tym samym co ja.
- Niee. Nie całowali się- odparł Przemo i od razu próbował dalej- to może brat? - w jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei.
- A łapiesz tak Dajanę za tyłek?- warknąłem na starszego Pawlickiego. - To co przyjaciel? - kombinował dalej młodszy.
- Sam nie wiem - zastanawiałem się na głos - to nie było przyjacielskie klepanie po tyłku. Na gębie miał wypisaną dziką satysfakcję z faktu , że na nich patrzymy.
- To kto to do cholery?
W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko śmiech Tobiasza.
- Macie przejebane. Jesteście zazdrośni o jedną dziewczynę...
Spojrzeliśmy po sobie. Kurwa. On ma rację. Bez słowa każdy ruszył do swojego busa. Zdawałem sobie sprawę, że każdemu z nas zależy na innym rozwinięciu tej znajomości, ale sam fakt, że chodzi o jedną pannę był dziwny. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Bezapelacyjnie miała w sobie coś co każdego z nas do niej przyciągało i musiała sobie doskonale zdawać z tego sprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top