2. Owieczka
Stałem tak nadal jak wmurowany dopóki ryk motocykla nie ucichł zupełnie. Szybko próbowałem złożyć do kupy ostatnie minuty. Poszliśmy na trybuny dla żartu. Zawsze znajdowały się jakieś fanki, z których niejednokrotnie się nabijaliśmy. Ale Przemo rzucił poprzeczkę wyżej. Chwilę wcześniej wyczaił jakąś fotoreporterkę na torze. Szybko jednak ogarnęliśmy, że z niej się nie żartuje. Zdaje się, że Przemek wybaczyłby jej niemiły ton, gdyby nie uraziła jego dumy. Chociaż wydaje mi się, że był w siódmym niebie.
- Stary, a Ciebie co zaczarowało - wyrwał mnie z zamyślenia Młody. Ten to zawsze wie kiedy się odezwać.
- Co? Nie.
- To jak masz czy nie?
- Ale co? - Nie do końca nadążałem za jego tokiem myślenia.
- Kurwa numer, a co?
- Kogo? Wiki? - nieco oprzytomniałem. - Zapomnij to nie ta liga stary. Ona ma Ciebie bardziej w dupie niż Ty którąkolwiek z szalonych fanek.
- Ale wiesz jak ma na imię to jakiś postęp - zauważył szybko Piter. Znaczące spojrzenie młodszego brata zwiastowało tylko jedno. Nie mają zamiaru dać za wygraną, a znając tajemnicze zdolności obu na pewno ją znajdą. Nie ukrywam, też chciałbym ją jeszcze spotkać. Bez słowa ruszyliśmy do aut i każdy pojechał w swoją stronę. Nie wracając już myślami do tej dziewczyny skupiłem się na powrocie do domu.
***
Jadąc wzdłuż stadionu zaczęłam się zastanawiać dlaczego w ogóle się zgodziłam na ten absurd. Jednak pod zamkniętymi powiekami miałam obraz spojrzenia JEGO oczu. To dlatego. Tylko, że to nie był on. Dziwnie było poczuć znów na sobie to spojrzenie tym bardziej, że wcale nie należało do NIEGO. Motocykl przyspieszył, gdy tylko wyjechałam na drogę wyjazdową z miasta. To było takie naturalne. Prędkość, która zawsze mnie uspokajała i tak bardzo znajoma droga, którą poruszałam się niemal codziennie nie prowadząca bynajmniej do domu. Zaledwie kilka minut i byłam na miejscu. Rutynowo skręciłam na parking i postawiłam maszynę przy samej bramie. Zsiadłam z motoru i wzięłam głęboki oddech. Ruszyłam przed siebie.
- Cześć Owieczko. Jestem zła. Powiedz jakim cudem ktoś może na mnie patrzeć tak jak Ty. Jakoś kiepsko mnie pilnujesz. Tak, tak ja dokładnie pamiętam co mówiłeś. No i nie kłamałeś, tylko Twoje spojrzenie było na tyle rozbrajające, że mogłeś prosić o niemożliwe, a ja nawet nieba bym Ci uchyliła. No jasne wcale tego nie wykorzystywałeś. Ani trochę. Ściemniać to my, ale nie nas. A teraz obiecaj, że będziesz uważniejszy. Nikt nie może mieć Twoich oczu rozumiesz? One są wyjątkowe. I były tylko Twoje. Kocham Cię łobuzie. Spojrzałam po raz ostatni na pomnik i czym prędzej ruszyłam w kierunku motocykla zostawiając cmentarz w tyle.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top