Rozdział 3
Jiang Cheng zacisnął zęby. Chwycił szatę podciągając ją niemal do samej brody. Oddychał ciężko i płytko, nie mogąc poradzić sobie z duchotą, jaka nagle ogarnęła pokój.
Natomiast Lan XiChen zdawał się być nieobecny. Zapach drzewa sandałowego coraz to bardziej wypływał z jego ciała, a wzrok stawał bardziej zamglony, jakby poniekąd nieobecny. Głośne westchnięcie uciekło z jego ust, gdy z obnażonymi kłami spojrzał na męża. Oczy błyszczały subtelną czerwienią, kiedy stawiał pierwszy krok w stronę Jiang Chenga. Feromony, które do tej pory rozchodziły się równomiernie po pokoju, zdawały się nagle skierować tylko i wyłącznie na lidera YunmengJiang.
Nogi Jiang Chenga trzęsły się, w nagłych napadach wiotczenia mięśni. Kolana miał jak z waty, a im bliżej był Lan XiChena, tym większe miał wrażenie, że jego ciało wcale nie należy do niego. Wreszcie opadł na parkiet, podtrzymując się drżącymi dłońmi. Pomruk, który wydostał się z usta alfy wydał się być bardziej niż zadowolony.
Silne, jasne palce chwyciły brodę Jiang Chenga. Lan Huan uniósł do góry jego głowę, podziwiając ekspresje malujące się na opalonej twarzy. Jiang WanYin zaciskał zęby i mrużył oczy, posyłając górującemu wściekłe spojrzenie. Lan XiChen ogarnięty był jednak nagłą gorączką, pozbawiającą zmysłów.
Zachłannie złączył ich usta, jakby chciał krzyczeć, że nie może już dłużej czekać. Że od teraz Jiang Cheng nie ma już wyboru i musi stać się jego.
Jiang WanYin nieświadomie jęknął, raczej bardziej z zaskoczenia, aniżeli podniecenia.
Niecierpliwe dłonie Lan XiChena zabłądziły pod narzutę, szarpiąc ją, gdy podnosił Jiang Chenga z kolan. Lider YunmengJiang, zazwyczaj pewny siebie i patrzący na wszystkich z góry, teraz chciał zapaść się pod ziemię. Nieznany mu dotąd gorąc ogarnął jego ciało, barwiąc policzki nieśmiałym różem.
Mokry język Lan XiChena przejechał po jego szyi, zatrzymując się na uchu, które zaraz chwycił w zęby, ciągnąc stanowczo.
Jiang Cheng wykorzystał moment, wyrywając się z objęć męża. Potknął się na własnej szacie, obracając na jednej nodze i stając przodem do ZeWu – juna. Ogromne, przerażone oczy skakały po twarzy alfy, próbując znaleźć sposób, by wyciągnąć go z rui.
Lan XiChen jednak nie widział i nie czuł nic poza Jiang Chengiem i jego upijającym zapachem. Wystawił rękę w stronę bety i chwycił, przyciskając do ściany.
Plecy Jiang Chenga wygięły się w łuk, gdy przeszywający ból przebiegł po jego kręgosłupie. Zaraz jednak na nowo skulił się, próbując odepchnąć chłodne palce Lan XiChena, które zawędrowały pod czerwone szaty.
— Czekaj...— poprosił słabo, nie mogąc dokończyć, gdy jego usta znów zostały zamknięte przez Lan XiChena.
Sapnął cicho, wbijając paznokcie w ramiona partnera. Przekręcił głowę na bok, chcąc złapać oddech wśród całej tej duchoty. Lan Huan mruknął krótko, przerzucając się na szyję.
Jeszcze długo szamotali się przy ścianie, nim Jiang Cheng skapitulował. Czerwona szata opadła w dół, zatrzymując się na jego biodrach. Na nagiej piersi majaczyło kilka blizn. Niektóre były zadane mieczem, inne przypominały ślady po oparzeniach. Oczy Lan XiChena na chwilę złagodniały. Jasne palce podążyły szlakiem szram, robiąc to tak powoli, jakby bały się, że mogą znów sprawić ból.
Jiang Cheng nieświadomie westchnął, zatapiając palce w długich włosach partnera. Ciało Lan XiChena była ciepłe, wręcz rozpalone. Usta alfy powoli zbliżyły się do blizn i zostawiły tam mokry pocałunek. Tworząc wilgotną ścieżkę podążył na pierś mężczyzny, przez chwilę bawiąc się różowymi plamkami.
Jiang Cheng zaciskał i rozluźniał wargi, próbując nie wydać żadnego dźwięku. W gruncie rzeczy szło mu dobrze, jednak od czasu do czasu urywany jęk uciekał z jego ust, pieszcząc uszy Lan XiChena. Lider YunmengJiang był jednak wściekły. Wiedział, że musiał urodzić dziecko jak najszybciej. Nie oznaczało to jednak, że ktokolwiek ma prawo skazywać go na alfę w rui. ZeWu – jun zachowywał się jak nimfoman, który właśnie wrócił z odwyku.
— Ach...! — krótki krzyk wyrwał się z jego gardła, gdy duże dłonie Lan XiChena boleśnie zacisnęły się na jego biodrach.
Szarpnął małżonka za włosy i spojrzał w jego oczy, wciąż zasnute czerwoną mgłą.
— Ty cholerny, głupi, niewyżyty... — Jiang Cheng po kolei wyrzucał wszystkie wyzwiska, jakie tylko wpadły mu do głowy.
Lan XiChen jednak patrzył na niego nieobecnym wzrokiem. Bursztynowe oczy zdawały się jedynie śledzić ruch opuchniętych już warg. Mężczyzna wyprostował się i powoli zbliżył dłoń do ust Jiang Chenga. Jak ciekawskie dziecko przejechał kciukiem po dlonej wardze. Młodszy zamilkł, patrząc na niego zdezorientowany. Jakby dopiero zrozumiał, że tak naprawdę nie ma znaczenia, jak bardzo obrazi alfę. Że nie ma znaczenia, czy będzie go teraz wyzywać, szarpać, wykilnać. Lan XiChen opanowany był przez instynkt i nic do niego nie docierało.
Ta noc była dla Jiang Chenga dłuższa niż każda inna. Targał nim ból i przyjemność, wywołując drżenie nóg. Był zmęczony i obolały, jednak Lan XiChen zdawał się mieć niezmierzone pokłady siły. Czekał cierpliwie na koniec, by zakopać się pod pościelą i udawać, że nie jest świadom obecności drugiego mężczyzny.
__________________________
Lan Huan, mimo wieloletniego przyzwyczajenia, nie obudził się o godzinie piątej. Zapewne nie obudziłby się też i o dziewiątej, gdyby nie skrzypienie łóżka i głośne jęknięcia. Zdezorientowany otworzył oczy, zaraz mrugając kilka razy, gdyż nad jego głową, zamiast jasnych barw, rozciągały się ciemne deski, uraczone kilkoma zdobieniami.
Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, gdzie jest i co się właściwie wydarzyło. Kiedy już jednak wszystko się rozjaśniło, coś ciężkiego zaległo na jego piersi. Oddech trwogi łaskotał jego kark, gdy zrywał się z materaca.
Na drugim końcu łóżka, z nogami opuszczonymi na ziemię, siedział Jiang Cheng. Czarne włosy były poplątane i kleiły się od potu. Kilka kosmyków zawinęło się w kłębki, sprawiając, że mężczyzna wyglądał jak osierocone dziecko. Narzuta luźno wisiała na jego ramionach, które drżały, gdy lider próbował podnieść się z łóżka.
Lan XiChen wyciągnął w jego stronę dłoń, chcąc go dotknąć i upewnić się, że beta jest zupełnie realna. Nim jednak zdążył chociażby musnąć jego ramię, Jiang Cheng odwrócił się w jego stronę. Oczy miał opuchnięte od zmęczenia, a na twarzy wciąż lśniły resztki wczorajszego złota.
— Nie dotykaj mnie! — zawołał szybko, odsuwając się od alfy.
Lan XiChen nie rozumiał i zapewne nikt by mu nie wytłumaczył, gdyby nie narzuta, która opadła do łokci młodszego, odsłaniając tors i biodra.
Fioletowe plamy w kształcie palców odznaczały się na całym ciele, gdzieniegdzie były zadrapania. Bliżej szyi majaczyły też malinki i ślady po ugryzieniach, którymi Lan XiChen próbował oznaczyć Jiang Chenga.
Przełknął ciężko ślinę, gdy już w zupełności dotarło do niego, co zrobił. Jego głowa opadła, a oczy przymknęły. Zaciekle próbował wymyślić, co powinien powiedzieć. Nie było to jednak konieczne.
— Nie przepraszaj. — mruknął Jiang Cheng, poprawiając szatę — Po prostu nie rób nic, w co musiałbyś włączyć mnie. Zwyczajnie daj mi spokój.
Mężczyzna wstał szybko z łóżka, potykając się, gdy nieznany dotąd ból zaatakował jego biodra. Zmarszczył brwi i wziął głęboki oddech, próbując powstrzymać narastającą wściekłość. Był zirytowany, zmęczony, obolały. W skrócie – wysoce niezadowolony. Pracować jednak musiał, choć najchętniej udałby się na jezioro, unikając ludzi do końca dnia.
Powolnym krokiem wszedł do łazienki. Wanna była już pełna ciepłej wody, jakby ktoś dokładnie wiedział, o której godzinie wstanie Jiang Cheng. Właściwie mężczyzna w to nie wątpił, jednak był tym odrobinę przerażony. Miał wrażenie, że służba śledzi każdy jego krok, by być zawsze gotowym na wszystko.
Zrzucając narzutę, wszedł do wody, zanurzając się całkowicie. Kilka bąbelków uniosło się na powierzchnię i zaraz zniknęło, stratowane wynurzającą się głową Jiang Chenga.
Mężczyzna rozpuścił włosy, zaczynając je myć i rozczesywać, szarpiąc bezlitośnie. Zdawał się być odrealniony, jakby myślał zupełnie o czymś innym. I w istocie tak było.
Jego głowę zaprzątała sprawa pilna i ważna, choć niewątpliwie zawstydzająca. Mianowicie – czy istnieje szansa, że doszło do zapłodnienia?
Skrycie miał nadzieję, że tak i już więcej nie zostanie skazany na współżycie z kimkolwiek, do kogo nie żywi romantycznych uczuć. Było to męczące i raniące. Gdyby nie fakt, że potrzebują dziecka, to zapewne nawet by się nie dotknęli.
Jiang Cheng westchnął ciężko, zatapiając palcem jeden z listków ziół, pływających po tafli. Nie dość, że musiał ukryć swój zapach, to dodatkowo próbował zmyć także zapach Lan XiChena, którym zdążył przesiąknąć zeszłej nocy.
Opłukał włosy, związując je w kok. Akurat wtedy ktoś zapukał do drzwi.
— Czy mogę wejść? — rozległo się po drugiej stronie.
Jiang Cheng wyszedł z wanny, owijając się kawałkiem materiału, z którego zawisały kolorowe frędzle. Czasami miał wrażenie, że Yunmeng jest stolicą szczęścia i nawet w łaźniach nie może zabraknąć pozytywnych ozdób.
— Zaraz wyjdę. Bądź cierpliwy, też zdążysz się umyć. — odparł chłodno młodszy, udając, że nie wie, dlaczego Lan XiChena miałby wejść do pomieszczenia.
Brwi ZeWu – juna zmarszczyły się. Mógłby przysiąc, że słyszał w głosie partnera jakąś kpiącą nutkę.
Jiang WanYin opuścił łazienkę, z wciąż mokrymi włosami. Prócz tego wyglądał nieskazitelnie. Kołnierz szaty przewiązał wstążką przy samej szyi, zasłaniając wszystkie rany i skazy. Pas na biodrach był delikatnie mniejszy, dzięki czemu ściągał mięśnie, niwelując problemy w chodzeniu. Nie oznaczało to jednak, że ciało przestało go boleć.
Lan XiChen miał wrażenie, jakby właśnie dowiedział się prawdy na temat czegoś, w czym zawsze był oszukiwany. W końcu pod warstwami szat i ozdób, Jiang Cheng był poobijany i poraniony. A jednak wyglądał tak samo nieprzystępnie jak co dzień. Gdyby ktoś jeszcze jakiś czas temu powiedział mu, że pod purpurowym materiałem skrywa się mnóstwo blizn i ran, zapewne wyśmiałby go. Lan Zhan posiadał na plecach ponad trzydzieści blizn. Nikt tego nie widział, jednak Lan Huan zauważył, że jego drogi brat zaczął chodzić bardziej wyprostowany. Chociaż bardziej adekwatne byłoby powiedzenie, że mocniej ściągał łopatki. Niegdyś miał postawę naturalną, choć wciąż nienaganną. Ramiona trzymał w jednej lini, będąc prostym jak struna. Po otrzymaniu jednak wielu ciosów, jego ciało odruchowo zaczęło bardziej chronić plecy.
Natomiast Jiang Cheng wyglądał zawsze tak samo. W żaden sposób nie zakrywał miejsca, w którym był złoty rdzeń. Nie kulił się, gdy ogień podchodził zbyt blisko jego ciała. Był jak wadliwy egzemplarz, który nie uczy się na błędach. Lan XiChen nie wiedział jeszcze, czy może to mieć jakieś złe skutki.
— Wychodzę. — mruknął Jiang Cheng, rozsuwając drzwi.
Lan Huan chciał go złapać za ramię, zapominając o przestrodzę, jakiej udzielił mu mąż.
— Nie dotykaj mnie. — powtórzył więc młodszy, robiąc unik przed jasną dłonią.
Lan XiChen otworzył usta.
— Przepraszam. — mruknął wreszcie, opuszczają rękę wzdłuż ciała — Chciałem jedynie powiedzieć, że możesz się przeziębić.
Jiang Cheng mlasnął niezadowolony.
— Nie zamierzam opuszczać dzisiaj siedziby. Uczniowie mają wolne, ze względu na wczorajszą uroczystość, a wszystkie polecenia i audiencje mogę przyjmować i wydawać w głównej sali.
Nie czekając na odpowiedź, opuścił pokój, od razu ruszając do jadalni. Na jednym ze stołów stała już miska ciepłej zupy, a obok kwiat lotosu. Jiang Cheng zawsze tak jadał, zawsze samotnie. Tym razem jednak w oczy rzuciła mu się kolejna porcja.
Zrezygnowany usiadł przy stole, czekając na Lan XiChena. Etykieta zabraniała mu zacząć jeść bez małżonka. Czekał więc cierpliwie, coraz to bardziej pogłębiając swoją niechęć do partnera.
________________________
Jiang Cheng umierał z głodu, gdy Lan XiChen łaskawie zjawił się w jadalni. Lazurowe oczy ciskały w jego stronę gromy, niemal wbijając go w ziemię.
— Myślałem, że nie będziesz chciał ze mną zjeść. — odezwał się cicho starszy, siadając po drugiej stronie stołu.
Jiang WanYin spojrzał na niego w sposób dość chłodny i gorzki jednocześnie.
— Widocznie myślenie nie jest twoją mocną stroną. — zaczął, wykorzystując fakt, że Lan XiChen sam się podłożył — Nie czuję się najlepiej w twoim towarzystwie, jednak nie jestem obrażonym dzieckiem, by chować się po kątach. Wbrew wszystkiemu, jeśli teraz się nie udało, będziemy zmuszeni zrobić to raz jeszcze i aż do skutku. — dokończył sztywno, nie pozwalając, by choć jedna literka zabarwiona była nutką uczucia.
Wiedział, że słowa były ostre i niekulturalne. Lan XiChen był jednak jego mężem i powinien przywyknąć do sposobu, w jaki Jiang Cheng mści się na tych, którzy mu podpadli. Jeżeli nie było to nic na tyle poważnego, by karać fizycznie, to atakował psychikę. Rzucał słowa nasączone jadem, plując nimi jak trucizną. Czasami próbował się powstrzymywać, jednak im dłużej to robił, tym bardziej ten jad wyżerał go od środka.
Lan XiChen skinął głową. Był zdezorientowany i poniekąd zdziwiony, jednak nie miał odwagi, by kłócić się z partnerem. Zwyczajnie wiedział, że i tak już za bardzo mu podpadł. Wziął łyk zupy i przełknął, od razu zaczynając kaszleć.
Jiang Cheng patrzył, jak jego małżonek walczy o życie, niezupełnie rozumiejąc, co się tak właściwie wydarzyło.
— Ostre. — wychrypiał wreszcie mężczyzna, spoglądając w talerz.
Zawsze wiedział, że Przystań Lotosów szczyciła się największą wytrzymałością odnośnie ostrości jedzenia. Nie raz widział też, jak Lan WangJi gotował dla Wei Yinga, wsypując po kilka łyżek ostrych przypraw. Myślał jednak, że jest to okazjonalne. Że zwykle dania są łagodne i zwyczajne.
Jiang Cheng przekrzywił głowę na bok, wydymając wargi.
— Poczekaj tu chwilę. — mruknął i podniósł się z maty.
Spokojnie dotarł do pokoju służby. Kilka omeg spojrzało na niego i uśmiechnęło się promiennie, wyczuwając na nim zapach alfy. Zniechęciło go to do jakiejkolwiek rozmowy, więc poprosił jedynie o danie o łagodnym, niemal mdłym smaku i wrócił do jadalni.
________________________
Zupę doniosła najstarsza służąca, potocznie zwana po prostu babcią. Kobieta jednak, zamiast odejść, usiadła u szczytu stołu, patrząc z góry na młodszych mężczyzn.
Urażony Jiang Cheng chciał zwrócić jej uwagę, gdy ta zaczęła mówić.
— Za cztery dni pójdziemy do lekarza. — powiedziała oficjalnie, znacząco spoglądając na małżeństwo.
Oczy liderów stały się trzy razy większe, jakby usłyszeli o czymś, czego do tej pory nawet nie brali pod uwagę.
— Nie róbcie wielkich oczu. — mruknęła, machając szmatką — Jakbyście nie wiedzieli, skąd się biorą dzieci.
Twrze mężczyzn pokryły się rumieńcem zażenowania. Byli dorośli, a jednak tak łatwo można było ich zawstydzić.
______________________
Przez te cztery dni wszyscy mieszkańcy głównej siedziby chodzili jak na szpilkach. Jiang Cheng był pilnowany nader skwapliwie. Nie mógł nawet sam wejść do łazienki! Wszyscy bali się, że mógłby się wywrócić i przerwać ciążę, która nie została nawet potwierdzona.
Pilonwano go też przy posiłkach, nie mógł dźwigać, uczniowie zostali przejęci przez wojsko. Było to dla niego co najmniej idiotyczne i przesadzone. Nie miał jednak po swej stronie nikogo, więc pozwolił się niańczyć, aż do dnia, w którym wybrał się do lekarza.
Właściwe chciał pójść sam, ale babcia nalegała, by towarzyszyć mu w tak ważnej chwili. Natomiast Lan XiChen czuł się w obowiązku, by być przy tym, gdy oficjalnie dowie się, czy będzie ojcem, czy też nie.
Lekarzem była stara męska omega. Niegdyś pracował jako lekarz wojskowy, jednak wiek zmusił go do ustąpienia miejsca komuś młodszemu. Mimo wszystko nadal był wspaniałym medykiem i nikt nie śmiał temu zaprzeczyć.
Przywitali się standardowym pokołonem. Jiang Cheng wykonał go pierwszy, gdyż to on był gościem. Co prawda to lekarz powinien przyjść do siedziby lidera, jednak Jiang WanYin doskonale zdawał sobie sprawę, że taka wyprawa bywa stresująca, a omega nie należała do najmłodszych.
— Proszę ze mną. — odezwał się cicho starzec, wprowadzając Jiang Chenga za parawan.
Serce Lan XiChena biło jak oszalałe, gdy czekał na werdykt.
— Jak właściwie sprawdza się, czy osoba jest brzemienna? — zapytał w końcu, spoglądając na babcię.
Kobieta podparła ręce na biodrach i wzięła głęboki wdech.
— Omegi potrafią wyczuć ciążę. Specjalny zapach, którego nie czują alfy i bety.
Lan XiChen zmarszczył brwi.
— Dlaczego więc ty nie mogłaś go zbadać? — mruknął, sprawdzając, czy czegoś nie pominął.
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
— Bo nie mam pojęcia, jaki to zapach. Zresztą nie jestem medykiem, więc mój osąd i tak musiałby zostać potwierdzony przez lekarza.
W ten czas zza parawanu wróciła omega i Jiang Cheng, rumieniący się wściekle.
— Drodzy państwo, mamy dobrą nowinę! — zakrzyknął radośnie staruszek, dotykając dłonią brzucha Jiang Chenga — Przystań Lotosów spodziewa się dziedzica!
Czas na chwilę zwolnił. W głowię Lan XiChena zaczęło szumieć, a nagłe mdłości nieprzyjemnie ogarnęły ciało.
Będzie ojcem.
Będzie miał dziecko.
Głośny łomot rozniósł się po pomieszczeniu, gdy nieprzytomne ciało Lan XiChena walnęło o ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top