Rozdział 1
Jiang Cheng od zawsze nie miał łatwo. Wielokrotnie wypominano mu, że jego przyszywany brat osiąga więcej. A nawet nie pochodził ze szlacheckiej rodziny! Jiang WanYin czuł, że to niesprawiedliwe. Nie miało znaczenia, w jakiej rodzinie się urodziłeś. Wszystkim i tak rządziła płeć i uwarunkowania fizyczne.
Mianowicie Wei WuXian był alfą.
A Jiang Cheng betą.
Nie było łatwo. Co prawda mógł zostać liderem, jednak problem stanowiło coś innego. Potrzebował partnerki. Gdyby był alfą, sprawa byłaby prostsza. Wystarczyłoby odnaleźć przeznaczoną mu omegę, co dzięki różnym pieśniom było wręcz dziecinnie proste. Tak więc żadna omega nie chciała zgodzić się na małżeństwo z betą. Musiał wybrać więc żeńską betę. I znowu schody. Żeńskie bety były, tak zwanymi, kobietami wojowniczkami. Rodziły się najczęściej w pospólstwie, co od razu skreślało je z ewentualnych kandydatek na żonę. Natomiast dwie męskie bety niestety nie mogły mieć dzieci. Tak więc, mimo ogólnego przerażenia, Jiang Cheng musiał poślubić alfę. I urodzić dziecko. Za każdym razem, gdy miało dojść do spotkania domniemanego kandydata, w pokoju Jiang Chenga rozpoczynał się alarm, zwany potocznie Tarczą Dziewictwa.
Nazwę oczywiście wymyślił Wei Ying. Chłopcy, zawsze po ogłoszeniu alarmu przez Jiang YanLi, rozpoczynali ewakuację.
Zaczynało się od tego, że córa klanu Jiang wbiegała do pokoju, krzycząc głośno "wystawić Tarczę! Wróg na horyzoncie!" Wtedy Wei WuXian zaczynał pakować ubrania i kilka innych rzeczy, potrzebnych do przetrwania. Natomiast Jiang Cheng ściągał wszystkie drogie ozdoby, by nie przkuwać uwagi. Potem Patriarcha brał brata pod pachę i wyskakiwali przez okno. Docierali do jeziora, wsiadali do łódki i płynęli na drugi brzeg.
Udało przeprowadzić się pięć alarmów.
Potem Madame Yu zaczęła zamykać Jiang Chenga w przybudówce przeznaczonej dla ważnych gości. Młody dziedzic musiał spędzić tam wszystkie dni, aż do przybycia kandydata, lub kandydatki, na męża, lub na żonę. Zresztą i tak nie miało to większego znaczenia. Tak czy siak to Jiang Cheng byłby na dole.
Problem z odpowiednim narzeczonym rozwiązał się stosunkowo szybko.
Do Przystani Lotosów przybyła delegacja z Gusu. Wei WuXian usilnie próbował jakoś im przeszkodzić. Sam został jednak wysłany do grajka, więc nie mógł bezpośrednio wrzucić prawdopodobnego narzeczonego jego brata do jeziora.
Jiang Cheng natomiast został wciśnięty w obszerne, purpurowe szaty. Włosy miał ciasno spięte, w pełni uwydatniając swoją twarz, która tego dnia była bardziej niż niezadowolona. W kok wbite były dwie szpilki, by, w razie takiego życzenia przybyłej alfy, szybko rozpuścić włosy. W wielkim skrócie Jiang Cheng czuł się idiotycznie.
Wyszedł jednak do kandydata, prowadzony przez służbę.
W pawilonie czekało już trzech mężczyzn. Jeden był nieznacznie starszy. Pozostał dwójka wyglądała jak bliźniaki. Różniło ich tylko to, że domniemany kandydat miał na sobie szaty skrojone tak samo, jak te Jiang Chenga, z tą różnicą, że kultywator z GusuLan ubrany był w biel.
Obok nich natomiast stało kilka osób ze służby Zacisza Obłoków i także kilku z Przystani Lotosów.
Jeden ze służących GusuLan spojrzał podejrzliwie na obstawę Jiang Chenga. Niepewnie nachylił się do starszej kobiety, w której dłoni wciąż spoczywała szmatka.
— Po co ci żołnierze wokół panicza? — zapytał cicho, ukradkiem patrząc na Jiang Chenga.
Kobieta natomiast roześmiała się niemo.
— Żeby nie uciekł. Nie śpieszy mu się do małżeństwa, więc dosłownie zawsze nam ucieka.
Służący zamrugał kilka razy. Jeszcze nie zdarzyło mu się spotkać bety tak niechętnej do ślubu.
Nikt jednak nie mógł nic powiedzieć. Do pawilonu wstąpiła Madame Yu, a zaraz za nią jej mąż. Wszyscy zasiedli przy niskich stolikach. Oczywiście prócz służby, która stała kilka kroków dalej.
— Nie przedłużając, chciałabym omówić sprawę małżeństwa Jiang Chenga, z Lan WangJi. — odezwała się kobieta, dumnie wypinając pierś.
Obaj młodzieńcy znali się już Zacisza Obłoków, w którym to Jiang WanYin pobierał nauki. Nie zmieniało to jednak faktu, że wyglądali na wyraźnie przybitych. Nawet nieruchoma twarz Lan Zhan stężała.
Żaden nie chciał tego ślubu. Drugi panicz Lan miał już osobę bliską jego sercu i za nic w świecie nie chciał jej wyrzucić. Etykieta jednak nakazywała, by każde racjonalne małżeństwo odbyło się, nawet jeśli parę młodą trzebaby było związać i zaciągnąć pod ołtarz.
Dorośli rozmawiali jeszcze długo, aż wreszcie ustalono datę ślubu. Wszystko miało odbyć się zaraz po tym, jak Lan WangJi przejdzie pierwszą ruję.
Nic z tych planów jednak się nie wydarzyło.
Zamieszanie z sektą Wen i Patriarchą Yiling skutecznie odciągało od siebie uwagę narzeczonych. A gdy już to minęło, Jiang Cheng i Lan Zhan byli dorosłymi mężczyznami.
Jiang WanYin dodatkowo został liderem. Zerwali więc zaręczyny i rozeszli się w swoje strony, zapominając o tym, że kiedyś na świecie miał istnieć ich wspólny potomek.
_______________________
Lan XiChen już od dłuższego czasu nie mógł znaleźć kandydatki na żonę lub też męża. Pieśń nie znalazła żadnej omegi, więc albo jej nie posiadał, czasami się to zdarzało, lub zmarła na wojnie. W każdym razie nie mógł znaleźć nikogo, kto byłby w stanie stać u jego boku i urodzić mu dziedzica. A przynajmniej tak myślał, aż do momentu, gdy wyruszył na Nocne Polowanie.
WangJi, odkąd wziął ślub, wybierał tylko te zlecenia, przy których pozbawiony rdzenia Wei Ying mógł sobie poradzić. Tak więc Nocne Polowanie odpadało. Ktoś jednak musiał dopilnować juniorów. Zabawne było to, że młodzieńcy nadal myśleli, że starszyzna Gusu wypuszcza ich samych. Zawsze ktoś z nimi był, nawet jedna osoba.
Tym razem postanowił się tym zająć sam Lan XiChen.
Ciemny las blokował wiatr z zewnątrz, dając mylne uczucie spokoju. W zaroślach wciąż czaiły się zjawy i potwory, mogące w każdej chwili zaatakować.
Grupę juniorów prowadził Lan SiZhui. Mimo tego, że przez większość czasu wychowywał go Lan WangJi, to były członek sekty Wen posiadał kilka cech Wei Yinga. Pech chciał, że nie były to takie cechy, jak spryt, czy też intelekt, a raczej umiejętność wpakowywania się w kłopoty i lekceważenia własnego stanu zdrowia.
Doprowadziło to do tego, że cała grupa była w niebezpieczeństwie. Zdeformowany stwór usiłował zaatakować juniorów. Lan Yuan i tak był już ranny, więc szanse na jego przeżycie były znikome.
Lan XiChen miał już wyskoczyć z zarośli, gdy górę ogarnął przytłaczający zapach lotosów. Juniorzy, w większości alfy, również wyczuli niezwykłą woń. Zdezorientowani patrzyli na Jiang Chenga, który Zidianem zabił bestię. Wyglądała ona teraz tak żałośnie, a jeszcze niedawno groziła śmierciom młodym kultywatorom.
— Jin Ling! — warknął mężczyzna, chwytając chłopca za ramię — Jeszcze raz ruszysz na polowanie, nie mówiąc mi o tym, to połamię ci nogi!
Juniorzy nadal przyglądali się odchodzącemu liderowi YunmengJiang, nieświadomie napawając się słodkim zapachem lotosów.
Lan JingYi jakby nagle się otrząsnął.
— To bety mają zapach? — zapytał zdziwiony, spoglądając na innych juniorów, którzy także byli betami.
Jeden z nich uderzył się otwartą dłonią w czoło. Lan JingYi nie przejawiał żadnych cech geniusza, jednak czasami jego głupota osiągała apogeum.
— Tak, mają. — odparł mimo wszystko, uśmiechając się sztucznie — Jak wiesz, zapach alf jak i omeg jest uwalniany na ich życzenie. Omegi mają w ten sposób uwodzić alfy, a alfy zdominować omegi. — gdzieś za plecami chłopaka rozniósł się chichot. No tak, rozmowa o feromonach. Zaiste zabawne. Beta rzuciła im ostre spojrzenie i wróciła do tłumaczenia. — Bety natomiast nie mają kontroli nad zapachem. Ma on ciągle to samo nasilenie i czują go zarówno bety jaki i alfy i omegi. — wolał nie wspominać, że zapach przybiera na intensywności, gdy beta jest podniecona.
Lan SiZhui podrapał się po głowię, marszcząc brwi. Coś mu nie pasowało.
— Skoro czuć go cały czas, to dlaczego od ciebie nic nie czuję? — zapytał, podejrzliwie mrużąc oczy.
— Myślisz, że tak po prostu, pachnąc jak piekące się ciasto, przyszedłbym na polowanie? Możemy to blokować, choć nie naturalnie, jak alfy i omegi. Raz na tydzień wystarczy wykąpać się w odpowiednich ziołach i na siedem dni masz spokój.
— To dlaczego Jiang WanYin teraz miał zapach, chociaż przyszedł na polowanie? Mógł o tym zapomnieć?
Tłumaczący chłopak pokręcił głową.
— Zioła muszą suszyć się przez tydzień, zanim dadzą jakikolwiek efekt. Zapewne jeszcze się nie wysuszyły, a mu skończyły się zapasy.
Uczniowie sekty GusuLan pokiwali głowami. W międzyczasie zapach lotosów zdążył już się rozwiać, pozostawiając tylko woń iglastych drzew.
Lan XiChen natomiast wciąż przyglądał się juniorom, czekając, aż ci ruszą w drogę powrotną. Nogi mu ścierpły od kucania w krzakach. Zresztą w jego głowię zaczął rodzić się plan.
________________________
— Czyś ty do reszty zgłupiał? — warknął Lan QiRen, patrząc na swojego bratanka.
Ten jednak wyglądał na w zupełności poważnego. W dłoni trzymał kopertę, przewiązaną czerwoną nicią. Propozycja małżeństwa.
— Nie. Po prostu szukam najlepszych opcji. WangJi już wziął ślub. Wei WuXian po odrodzeniu przejął ciało omegi, więc bez problemu może urodzić dziecko, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego mój młodszy brat jest o wiele lepszym materiałem na lidera. Ja natomiast udam się do innej sekty, która także potrzebuje dziedzica, ale jej lider niestety nie ma z kim go począć.
Lan QiRen zamknął usta. Naprawdę nie miał jak na to odpowiedzieć. Nie, bo nie, nie wydawało się dobrym argumentem. Zresztą Lan XiChen był dorosłym mężczyzną, który sam decydowały o swoim życiu. Dlatego też jego wuj milczał, gdy lider GusuLan opuszczał pawilon, kierując się do gońca.
_______________________
Jiang Cheng był bardziej niż zdziwiony, gdy otrzymał kopertę z czerwoną wstążka. Jin Ling, który akurat był u niego, zakrztusił się sokiem. Zaczął kaszleć, zrywając się z ziemi. Dopadł do wuja i zawisnął nad jego ramieniem. Jeszcze większego szoku doznał, gdy na kopercie, prócz wstążki, widniał herb sekty GusuLan.
Jiang Cheng po całości zignorował siostrzeńca. Drżącymi dłońmi rozerwał kopertę i wyjął list. Pergamin rozłożył się, roztaczając zapach drzewa sandałowego. Lider YunmengJiang zmarszczył brwi, zaczynając czytać. Z każdym słowem jego brwi podlatywały do góry, jednak nie wyglądał na zirytowanego. Bardziej zaskoczonego.
— Lan XiChen!? — Jiang WanYin skrzywił się, gdy Jin Ling wrzasnął do jego ucha — Chyba nie zmierzasz się zgodzić!?
Jiang Cheng spojrzał na niego chłodno. Zrzucił z ramion siostrzeńca i prychnął, zadzierając głowę.
— Po pierwsze, nie wrzeszcz mi do ucha. — warknął mężczyzna, podnosząc chłopaka z ziemi — Po drugie, dlaczego miałbym się nie zgodzić?
— Bo... — Jin Ling zrozumiał, że tak właściwie to nie ma żadnych argumentów — Bo to jest ZeWu – jun! Przecież on jest liderem sekty! Jak się pobierzecie, to będziesz musiał się przenieść!
Jiang Cheng zmrużył oczy. Niezupełnie wiedział, czy Jin Ling po prostu nie przeczytał całego listu, czy raczej potrzebuje jeszcze paru lekcji czytania.
— Lan XiChen ustępuje miejsca młodszemu bratu. — wytłumaczył lider YunmengJiang, litując się nad siostrzeńcem.
— Co?
Jiang Cheng policzył do dziesięciu. Da radę, ma już doświadczenie.
— Lan WangJi wziął ślub z omegą. Oznacza to, że może spłodzić dziecko, bezpośrednio spokrewnione z klanem Lan. Natomiast Lan XiChen nadal nie ma partnera, czy też partnerki. Po prostu wybiera to, co najlepsze dla sekty. A ja, jako lider YunmengJiang, muszę zachować się tak samo.
Jin Ling zamrugał kilka razy.
— Ale dlaczego tak szybko się zgadzasz? Powinieneś to przemyśleć!
Jiang Cheng doliczył już do setki.
— Jin Ling, jakbyś nie zauważył, nie jestem już najmłodszy. Myślisz, że mając sześćdziesiąt lat, mógłbym bez problemu urodzić dziecko? Że mógłbym w ogóle zajść w ciążę? — warknął, cedząc słowa przez zęby — Zresztą i teraz nie będzie to najprostsze. — dodał szeptem, kierując się do stolika.
Jeszcze zanim usiadł, podszedł do jednej z niewielkich półek. Ściągnął stamtąd kałamarz, pióro i pergamin. Mimo wcześniejszego, poważnego i rzeczowego tonu, czuł mdłości. Naprawdę ciężko było brać ślub tylko dlatego, że musiał zapewnić sekcie następce. Jęknął w duchu, stawiając na papierze pierwsze znaki.
A gdy list był już gotowy, oddał go niskiemu służącemu. Rozkazał przewiązać wiadomość czerwoną wstążką, ze złotymi zdobieniami. Oczywiście nic nie mogło przejść przez służbę, nie trafiając uprzednio do najstarszej służącej. Babcia od razu wiedziała, jakie słowa skyrwa koperta.
Szybko znalazła Jiang Chenga. Mężczyzna pił akurat herbatę, kołysząc się na jednej z łodzi. Wzrok miał nieobecny, a jego ramionami wstrząsał co jakiś czas dreszcz. Kobieta usiadła obok niego, chwytając za ciepłą dłoń.
— Wyglądasz trochę jak wtedy, kiedy przeprowadzaliście alarm. — powiedziała, trąc gładką skórę lidera.
Jiang Cheng nie odpowiedział. Nie miał pojęcia, czy wspomnienie Wei WuXiana go denerwuje, czy raczej otula pewną nostalgią.
— Żałujesz, że się zgodziłeś? — zapytała, chociaż nie oczekiwała odpowiedzi.
Jiang WanYin od zawsze nie był chętny do małżeństwa. Teraz jednak nie miał już wyboru.
— Nie. — odpowiedział zachrypniętym głosem — Wiem, że dobrze zrobiłem.
Kobieta uśmiechnęła się smutno. Wstała z łodzi i przytuliła głowę Jiang Chenga. Na ciemnych włosach złożyła czuły pocałunek i delikatnie je poczochrała.
— Pójdę do krawcowej, żeby sprawdzić, jakie ma materiały. W końcu musisz wyglądć równie pięknie, co twoja matka, gdy przybyła poślubić twojego ojca.
I odeszła, zostawiając mężczyznę samego. Mimo prostych słów, Jiang Cheng czuł się spokojniejszy. W końcu nie mogło być źle.
________________________
Kolejny XiCheng na moim profilu. Podejrzewam, że lubię ten ship nawet bardziej niż WangXian. Albo po prostu uważam, że w nowelce poświęcono im za mało czasu.
W każdym razie.
Tak, tak, tak, wiem. Świat omegaverse niezupełnie wygląda tak, jak go tu przedstawiłam. Ale! Światem omegaverse można manipulować. U mnie beta może zarówno urodzić, jak i spłodzić dziecko. Omega tylko urodzić, a alfa tylko spłodzić.
No i to chyba tyle. Mam nadzieję, że się podobało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top