Rozdział 2
Lan XiChen już o świcie wyruszył do Przystani Lotosów. Liczył na jakieś ulgi, gdyż sytuacja była skomplikowana i to on, przyjmujący rolę pana młodego, zmieniał sektę, a nie Jiang Cheng, czyli poniekąd panna młoda. Oczekiwał więc, że obejdzie się bez wszystkich tradycyjnych wygłupów. Wei WuXian jednak go nie zawiódł.
Już podczas wyjścia z pawilonu napotkał pierwszą przeszkodę. Od jednej ściany do drugiej przechodziły czerwone wstążki, uniemożliwiając mu wyjście z sypialni. Za progiem natomiast stał Wei Ying, obejmowany przez Lan Zhan, który też miał w oku pewien rozbawiony błysk.
— Prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że mi odpuścicie. — westchnął zbolały Lan XiChen i zaczął odchylać wstęgi, przeciskając się między nimi.
Było to trudniejsze niż wyglądało. Czerwone wstążki zlewały się z równie czerwoną szatą mężczyzny, aż wreszcie nikt nie był w stanie zorientować się, jak bardzo zaplątany jest Lan XiChen.
— Wyszło bardzo dobrze! — żartował Wei Ying, zginając się ze śmiechu.
ZeWu – jun nie był natomiast ani trochę rozbawiony. Wreszcie poddał się i szarpnął kilka razy. Wstążki oderwały się od ścian i opadły prosto na ramiona Lan XiChena.
Nie czekając na pochwały, ruszył do miasta. Tam natomiast ludzie zdawali się specjalnie zastępować mu drogę. A gdy mężczyzna prosił, by ktoś się przesunął, ci zdawali się go nie słyszeć. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że całe Gusu zdecydowało się wziąć udział w tym przedsięwzięciu.
Zdesperowany wskoczył na dach jednego z budynków i popędził dalej, aż nad kanał. Tam zeskoczył i już chciał wejść do łódki, gdy zorientował się, że już ktoś w niej był. A raczej coś.
Lan SiZhui i Lan JingYi rozsypywali na łódcę mnóstwo kwiatów. Ale kwiatów nie byle jakich! Na pokładzie pełno było słoneczników, lotosów, chryzantem i wielu innych gatunków, które nie należą do najmniejszych. Łódka zanurzała się pod ich ciężarem, niemal zapraszając wodę na parkiet. Lan XiChen zrozumiał. Jeśli nie pozbędzie się zbędnych, kwiatowych kilogramów, to nie da rady wypłynąć.
— Powodzenia, bracie. — rzucił Lan Zhan, który pojawił się nagle za nim.
I on i Wei Ying mieli na sobie już odświętne szaty. Kierowali się właśnie do jednej z innych łódek, by wypłynąć już do Przystani Lotosów. Jedynie Lan XiChen napotykał przeszkody.
Niech szlag trafi tę tradycję! — warczał w myślach, zrzucając kwiaty do wody.
Rośliny zatrzymywały się na tafli, otulając kadłub łodzi. Co prawda wyglądało to pięknie, jednak było co najmniej niewygodne. Zirytowany mężczyzna wreszcie wszedł na pokład i usiadł na pierwszej ławeczcę, zaczynając wiosłować.
Zdawać by się mogło, że był to już koniec tego istnego toru przeszkód, jednak wtedy łódź nagle się zatrzymała. Coś zachrzęściło pod pokładem, wzburzając na chwilę wodę. Zaraz ponad taflę wychyliła się ziemista twarz Wen Ninga. Upiorny Generał spoglądał nieśmiało na Lan XiChena, który westchnął ciężko.
— Panicz Wei kazał jakoś panicza spowolnić. Proszę wybaczyć. — powiedział, zatapiając głowę pod wodą.
Na tafli pojawiło się kilka bąbelków, niewiadomego pochodzenia. Z tego co Lan XiChen wiedział, zmarli nie oddychali. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanowić. Szybko doskoczył do miejsca, w którym Wen Ning przytwierdził łańcuch. Drugi jego koniec był pod wodą, prawdopodobnie zaczepiony o jakąś skałę. Ewentualnie Upiorny Generał trzymał go osobiście.
— Nic się nie stało. — uśmiechnął się łagodnie do zmarłego — Taka tradycja.
Podwinął rękawy szaty i zanurzył ręce w wodzie. Była przyjemnie chłodna, choć po dłuższej chwili zaczynała mrozić kości. Jęknął cierpiętniczo, trafiając wreszcie na miejsce, które łączyło kadłub i łańcuch. Wen Ning przyglądał mu się uważnie.
— Dlaczego tu jeszcze jesteś? — zapytał wreszcie ZeWu – jun, szarpiąc się z metalem.
Upiorny Generał wynurzył usta.
— Gdyby w przeciągu godziny nie rozwiązał panicz łańcucha, to bym go zerwał.
Wei Ying zdawał się przemyśleć wszystkie rozkazy wydane zmarłemu.
Jednak pomoc Wen Ninga nie była potrzebna. Lan XiChen poderwał do góry ręce, w jednej dłoni trzymając kawałek zerwanego łańcucha. Siła rąk sekty Lan nadal malowała się jako nadludzka. Upiorny Generał zdawał się być zaskoczony, jednak jego pozbawiona mimiki twarz nie zdradzała nic szczególnego.
— Czy teraz mogę płynąć dalej? — zapytał uprzejmie Lan XiChen, wrzucając łańcuch do wody.
Upiorny Generał skinął głową i sam pchnął łódkę mężczyzny, by ta znów zaczęła płynąc wzdłuż kanału.
Do końca wodnej przeprawy nie nastały już żadne trudności. Lan Huan szczerze myślał, że to już koniec. Że wystarczy dopłynąć do brzegu i już można chyżo pomykać na ceremonię.
Rzeczywistość okazał się być zgoła inna. Już na pomoście spotkał następną przeszkodę. Co prawda nie była ona jakaś bardzo niebezpieczna, ale nie wiedział jeszcze, jakie zadanie dla niego ma.
Jin Ling ciężko przełknął ślinę, stając naprzeciwko ZeWu — juna. Syn sekty LanlingJin był znacząco niższy, więc jego nieprzejednana mina wyglądała co najmniej absurdalnie.
— Wykup się. — rzucił jednak z mocą, nie pozwalając, by Lan XiChen opuścił pomost.
Mężczyzna westchnął z ulgą. Wykupienie się było jedną z ostatnich przeszkód. Wyciągnął więc woreczek, w którym znajdowały się monety.
Jin Ling jednak nie ustąpił. Otrzymał od najstarszej służącej wyraźne instrukcje, odnośnie ilości woreczków. Naprawdę bał się stać przed wielką alfą, ale jeszcze bardziej bał się starej omegi.
Lan XiChen westchnął. Uniósł kolejny woreczek i wcisnął go w dłonie Jin Linga. Chłopak przełknął ciężko ślinę, jednak znów się wyprostował i nieustępliwie patrzył w oczy starszego mężczyzny.
Lan Huan był już zmęczony. Wyciągnął więc kolejny woreczek i znów oddał go chłopcu przed nim. Wtedy też Jin Ling przesunął się na bok, przepuszczając pana młodego.
Mężczyzna ruszył więc przed siebie, pewien, że zaraz pochwyci narzeczonego i wreszcie odbędzie się ceremonia. Ku jego ropaczy jednak czekały go jeszcze dwie przeszkody.
Lan XiChen podszedł do przybudówki, w której służba stroiła Jiang Chenga. Szarpnął za drzwi. Te jednak nie przesunęły się. Spróbował więc jeszcze raz.
— I co szarpiesz te drzwi!? — rozniósł się od wewnątrz kobiecy krzyk — Naszarpiesz to się w nocy! Teraz płać!
Nawet przez drzwi dało się słyszeć głośny świst, gdy Jiang Cheng podirytowany wciągnął nosem powietrze.
Lan XiChen zmarszczył brwi. Bardzo możliwe, że zapomniał o tym, że do pokoju panny młodej też trzeba się wkupić.
Lufcik na drzwiach rozsunął się i wysunęła się z niego szczupła, drobna dłoń. Drżała odrobinę, a palce zginały się i prostowały, jakby w każdej chwili gotowe były z powrotem ukryć się po drugiej stronie.
Lan XiChen ostrożnie położył na niej woreczek z monetami. Wtedy też dłoń szybko wycofała się, a jej właściciel odetchnął głośno.
— Wang Xiao, przestań tak się go bać. — mruknęła staruszka — Niedługo będziesz z nim mieszkał.
Chłopak pokiwał głową i znów wystawił dłoń. Lan Huan był na to przygotowany. Od razu wcisnął w nią kolejny woreczek.
Tyle wystarczyło.
Drzwi rozsunęły się, wręcz zapraszając mężczyznę do środka.
A wtedy Lan XiChen, tak dotąd pewny wszystkich swoich czynów, zatrzymał się. Niedowierzająco patrzył na Jiang Chenga, który stał przed nim, w ślubnym stroju.
Czerwone szaty spływały do ziemi, ściśle obejmując ciało bety. Złote nici zdobiły biodra, wyznaczając szlak przez nogi, tworząc drobne obrazki, przedstawiające słońce. Na ramiona narzucone miał nakrycie, którego rękawy były znacznie krótsze niż te od szaty głównej. Na niej jednak także mnóstwo było najróżniejszych haftów i zdobień, jakby ktoś nie mógł się zdecydować, co tak właściwie tam zamieścić. Na głowię mężczyzny natomiast, zamiast ciasnego koka, był teraz długi kucyk. Wokół wstążki wbito złote spinki, podtrzymujące czerwony welon, który opadał aż do kostek Jiang Chenga. Policzki mężczyzny rumieniły się, a skronie błyszczały złotym pyłem. Wyglądał wspaniale, jednak niezwykle smutno i łagodnie. Tak niepodobnie do niego.
Lan XiChen chciał już podejść i chwycić go pod ramię, by móc, wreszcie, udać się na ceremonię zaślubin. Jednak stara służąca chrząknęła znacząco, wyrywając pana młodego z błogich myśli.
Mężczyzna spojrzał na nią zdezorientowany. Kobieta podnosiła swoją szatę na wysokość kostek i machała delikatnie obutymi stopami. Wtedy Lan Huan zrozumiał.
Schylił się szybko do nóg Jiang Chenga i niemal nachalnie uniósł szatę. Bose stopy drżały, stojąc na chłodnym drewnie. Onieśmielony syn YunmengJiang przyłożył dłoń do ust i zagryzł palec wskazujący, by nie wydać z siebie żadnych dźwięków. Jiang Cheng nie miał butów i to właśnie Lan XiChen miał je znaleźć.
Zaczął więc krzątać się po przybudówce i przewracać wszystko, co mogło być potencjalną kryjówką. Nawet niewinny wazon z kwiatami został sprawdzony. Butów jednak nigdzie nie było.
Lan XiChen odwrócił się do kobiety i wystawił kolejny woreczek z pieniędzmi.
— Proszę o podpowiedź. — powiedział, bezradnie rozkładając ręce.
Babcia uśmiechnęła się łagodnie. Co prawda miała ochotę jeszcze trochę podręczyć Lan XiChena, jednak Jiang Cheng już zbyt długo stał bez butów. Problemem by było, gdyby zaraz po ślubie się rozchorował.
— Skrytka na dachu, zaraz nad ramą łóżka. — powiedziała, wciskając woreczek do skrzynki z pieniędzmi, które Lan XiChen musiał poświęcić, by dostać się do narzeczonego.
Lan Huan spojrzał tam i rzeczywiście. Kilka desek odznaczało się na tle sufitu, tworząc niewielki prostokąt. Mężczyzna sięgnął parę czarnych butów i z życzliwym uśmiechem wrócił do Jiang Chenga. Klęknął przy jego stopach.
— Czy pozwolisz sobie pomóc w założeniu ich? — zapytał, choć już szczupłymi palcami obejmował kostkę mężczyzny.
Jiang Cheng nie odpowiedział. Jedynie skinął głową, unosząc do góry nogę. Lan XiChen był bardziej niż delikatny. Buty wsuwał powoli, starając się nie być zbyt natarczywym. Mimo wszystko doskonale wiedział, co czuje męska beta, gdy zostaje zdominowana.
— A teraz sio, bo do jutra nie wyjdziecie! — zawołał kobieta, wypychając obu mężczyzn na zewnątrz.
Jiang Cheng przełknął głośno ślinę. Nie patrzył na narzeczonego. Jego wzrok utwkiony był w jakimś punkcie przed nim. Wyraz twarzy miał zbolały i smutny, jednocześnie zawzięty i nieustępliwy. Ruszył przed siebie, składając ręce przed klatką. Z tyłu wyglądał zupełnie jak kobieta.
Obaj doszli do świątyni, w której pochowane były prochy Jiang FengMaina i Madame Yu.
Najpierw zapalili po kadzidełku i odmówili krótką modlitwę. Dopiero potem złożyli trzy pokłony. Raz Niebu, raz Ziemi i raz sobie nawzajem. Wypili herbatę z okrąglutkich miseczek i wstali, wpatrując się w portrety rodziców Jiang Chenga.
— Jesteśmy teraz małżeństwem. — powiedział wreszcie Jiang WanYin, spoglądając na Lan XiChena po raz pierwszy, odkąd wyszli z przybudówki.
Jego lazurowe oczy były szkliste i wilgotne. Dolna warga drżała, niepewna, czy chce płakać, czy śmiać się żałośnie.
Lan XiChen chciał go przytulić. Chciał go objąć lub nawet zanieść do pokoju, by nie musiał uparcie udawać silnego przy wszystkich gościach. Nie zdążył jednak zrobić niczego. Jiang Cheng pociągnął nosem i otarł oczy. Rzucił mężowi harde spojrzenie i wytrwale ruszył w stronę wyjścia.
— Na co czekasz? — warknął w stronę Lan XiChena — Ten dzień się jeszcze nie skończył. — powiedział z mocą i wyszedł na zewnątrz.
Po wcześniejszej chwili słabości nie było już nawet śladu.
______________________
Jiang Cheng uśmiechał się do ludzi, udając, że małżeństwo jest dla niego prawdziwym szczęściem. Że wydoroślał na tyle, by cieszyć się z posiadania życiowego partnera.
Ale to było idiotyczne. Nie można się cieszyć ze śluby, gdy pozbawiony jest miłości. I nie ma znaczenie, ile ma się lat. Nie można dorosnąć do momentu, w którym miłość stanie się zbędna.
Służba przypilnowała, by każdy gość opuścił siedzibę. Nocleg dla gości został załatwiony już dużo wcześniej. Każdy spał w jakiejś karczmie, czy też najzwyklejszym hotelu. Niektórzy wybrali także słomę w oborach miejscowych rolników. Między innymi byli to Wei Ying i Lan Zhan, wciąż spragnieni wrażeń.
— Idźcie już. — mruknęła staruszka, gładząc zmęczonego Jiang Chenga po plecach.
Mężczyzna spojrzał na nią wdzięcznym wzrokiem. Odpinając złote spinki, ruszył do sypialni. A Lan XiChen za nim.
Ich pokój wydawał się być przytulny i spokojny. Jakby od zawsze na nich czekał. Niepewnie wstąpili do środka. Lan XiChen wszedł głęboko do wnętrza pomieszczenia, jednak Jiang Cheng zatrzymał się od razu przy drzwiach.
Jego oczy były wielkości wieka od słoika, a usta otwierały się i zamykały, jakby chciał coś powiedzieć.
— O nie. — wyjęczał wreszcie, spoglądając przerażony na kadzidło, palące się na szafcę.
Wtedy Lan XiChen zrozumiał. Tak, jak istniały zioła, tłumiące zapach, tak istniały i te, które go pobudzały.
Nim którykolwiek zdążył choćby coś pomyśleć, pokój już tonął w mieszającym się zapachu drzewa sandałowego, z przytłaczająco słodką wonią lotosów.
_________________________
Jedna sprawa.
Czytałam sobie o tradycyjnym ślubie chińskim. Co prawda użyłam elementów, które są dla takowego ślubu typowe, jednak nie wszystko jest takie same. Z dwóch powodów:
a) mamy inną sytuację niż w tradycyjnym ślubie chińskim
b) jesteśmy w świecie omegaverse i kultywacji jednocześnie. Radzę nie wymagać stuprocentowego odzwierciedlenia rzeczywistości.
A teraz dobranoc. (tak, dla mnie dobranoc, bo jest godzina 00:38)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top