1. Ratunek
Piotrek siedział pod pomazanym sprayami murem i wpatrywał się w zachodzące słońce. Lubił spędzać czas obok torów. Tutaj nikt nie przychodził, więc mógł odpocząć od codziennej monotonii i pomyśleć trochę. Założył słuchawki i zaciągnął kaptur swojej czarnej bluzy na głowę. Nie wiedział, czemu mu smutno. Kiedyś był żywiołowym, wesołym, mądrym dzieckiem. Później wszystko tak nagle się odwróciło. Zrozumiał jak bardzo ten świat jest zakłamany, jak ludzie sa fałszywi i podli. Nie spotkał do tej pory nikogo, kto byłby dla niego wyjątkowy.
Słońce zniknęło już i chłopak zaczął odczuwać wieczorny chłód. Podniósł się, otrzepał bluzę i ruszył ścieżką w stronę ulicy. Nagle zza zakrętu wyłoniła się grupka głośno krzyczących i lekko podpitych facetów. Piotrek chciał ich ominąć, lecz wtem najwyższy z nich, idący na przodzie, złapał go za bluzę i zasyczał:
-Czego tu szukasz smarkaczu?? To nasz teren.
Pozostali dresiarze odpowiedzieli zgodnym, złowrogim pomrukiem.
Piotrka ogarnęło przerażenie, lecz postanowił zachować zimną krew.
-Ten teren nie należy do nikogo, więc mam prawo sobie tu przychodzić- spojrzał wysokiemu prosto w oczy.
-Coś ty powiedział??- prychnął facet i popchanął chłopaka tak, że ten upadł na ziemię. - Teren jest nasz, a ty lepiej uważaj jak odzywasz się do starszych.
Piotrek podniósł się i odwrócił szepcząc pod nosem:
- Banda nachlanych debili.
Jeden z dresiarzy stojący na końcu, usłyszał słowa Piotrka i krzyknął:
- Ee gówniaku czekaj. Nauczymy cię kultury.
Mężczyźni otoczyli Piotrka i jeden z nich uderzył go tak mocno w brzuch, ze ten zwinął się z bólu. Wtedy drugi złapał chłopaka za rękę, wykręcił mu ją i przycisnął go do ziemi. Piotrek z przerażeniem pomyślał, że nie ma już żadnej szansy, by wyjść z tego cało, gdy wtem gdzieś na ścieżce odezwał się głos:
-Ej wy! Puśćcie go!
Dresiarze odwrócili się w jego kierunku. Na ścieżce stał wysoki chłopak z czerwonymi włosami i zaciętym wyrazem twarzy.
-Haha patrzcie, bohater się znalazł- zakrzyknął najwyższy z mężczyzn, na co pozostali odpowiedzieli śmiechem.
-Śmiejcie się, śmiejcie. Zadzwoniłem na policję, za trzy minuty tu będą.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i widocznie uznali, że nie chcą mieć do czynienia z policją, więc odeszli zostawiajac chłopaków na ścieżce. Czerwonowłosy podbiegł do leżącego Piotrka i przyklęknął przy nim.
-Nic ci nie jest? Dobrze, że przechodziłem tędy, bo zbili by cię na kwaśne jabłko.
Piotrek uniósł głowę i spojrzał na zmartwioną twarz swojego wybawcy.
-Dziękuje, uratowałeś mnie- uśmiechnął się z wdzięcznością.
-Nie ma sprawy. Dasz radę wstać?- chłopak podał rękę Piotrkowi. Ten spróbował wstać chwytając jego ramię, lecz tylko syknął z bólu i usiadł z powrotem na ziemi.
- Poczekaj, strasznie mnie boli głowa z tyłu.
Czerwonowłosy dotknął delikatnie tył głowy chłopaka. Gdy cofnął rękę, zobaczył na niej sporą plamę krwi.
- Cholera, masz dużą ranę. Musiałeś uderzyć się o coś, gdy upadłeś. Lepiej zadzwonię po pomoc- wykręcił szybko numer pogotowia.
Piotrek siedział lekko przymroczony. Podniósł dłoń i dotknął swoich ust. Z przeciętej wargi leciała krew. Czekali na przyjazd ambulansu.
-Właściwie to jak się nazywasz? Chcę wiedzieć komu zawdzięczam ratunek- uśmiechnął się ponownie do czerwonowłosego.
- Bartek. A ty?
- Piotrek - odpowiedział. Chciał jeszcze o coś zapytać, lecz w tej chwili rozległ sie dźwięk syreny i po minucie na ścieżce pojawili się ratownicy.
〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰〰
×××
To jest moje pierwsze opowiadanie, mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Sorrki, jeśli są jakieś błędy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top