✩ rozdział trzeci ✩
Blaze
Gdy wyłączałem silnik w motocyklu, moje dłonie wciąż drżały z nerwów i przejęcia. Byłem nabuzowany wydarzeniami sprzed kilku godzin, mimo że emocje już dawno powinny opaść. Sięgnąłem do kasku i ściągnąłem go, od razu czując zbawienny chłód na karku. Miałem nadzieję, że jeśli pozwolę sobie na odrobinę szybszą jazdę, uda mi się w ten sposób oczyścić umysł. Nie podziałało. Gdy tylko sąsiadująca z moim domem kamienica pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, wszystko uderzyło we mnie, jakbym wjechał z rozpędu w ścianę.
Pieprzona Lux Wilton.
Wciąż miałem przed oczami jej szyderczy uśmiech, kiedy rozmawialiśmy w tamtej klasie. Wspomnienie jej słodkich, cynamonowych perfum przyprawiało mnie o mdłości. Złośliwe spojrzenie zielono-niebieskich oczu lizało mnie po kręgosłupie, tworząc dreszcze utrzymujące się jeszcze długo po naszym spotkaniu. Nienawidzę jej, powtarzałem sobie. Zawsze pewna siebie, nie potrafi ugryźć się w język i musi wtrącić swoją rację. Arogancka, rozpieszczona córeczka tatusia, która myśli, że wszystko jej wolno. Że każdy będzie na jej zawołanie, na jedno skinienie palca. W tamtym momencie miała kontrolę nad sytuacją i doskonale o tym wiedziała. Mogłaby zażyczyć sobie wszystkiego w zamian za milczenie, a ja bym jej to dał. To straszne, do czego jest w stanie posunąć się zdesperowany człowiek, a przerażające, jak ludzie potrafią bez drgnięcia powieką wykorzystać tę presję.
Zażenowanie ściskało mój żołądek i wywracało go na drugą stronę. Jestem idiotą. Mogłem stracić wszystko przez własną głupotę, bo poczułem się odrobinę zbyt swobodnie. Nie potrafiłem wytrzymać chwili dłużej, aby chociaż ukryć się w jednej z kabin. Do tej łazienki mógł wejść każdy, niekoniecznie skłonny do negocjacji jak Wilton. Gdybym został wyrzucony ze szkoły za ćpanie, moja przyszłość stanęłaby pod znakiem zapytania. Ojciec prawdopodobnie zapłaciłby komu trzeba, aby temu zapobiec, ale nie chciałbym być mu za cokolwiek dłużny. Wystarczy mi na ten moment zobowiązań względem niego.
Granatowe bmw zaparkowało na moim podjeździe, co od razu wyrwało mnie z zamyślenia. Jedną dłonią złapałem za kask, a drugą przegrzebywałem kurtkę motocyklową w poszukiwaniu kluczy do domu. Usłyszałem ich brzęczenie, gdy uderzałem dłońmi w poły, a mimo tego moment zajęło mi ich zlokalizowanie. Kai zgasił silnik i wyszedł z auta, po czym zamknął za sobą drzwi, uważając, aby nimi nie trzasnąć. Traktował swoje auto lepiej niż niejeden facet swoją dziewczynę.
— Wygrałem — zauważyłem z rozbawieniem. Oczywiście musiałem usprawiedliwić sobie czymś przekraczanie prędkości w drodze powrotnej, więc zaproponowałem przyjacielowi wyścig.
Seo wziął świszczący oddech.
— Byłbym pierwszy, gdyby jakiś palant nie wymusił pierwszeństwa. — Nacisnął przycisk na kluczyku, a jego auto mrugnęło dwukrotnie światłami, gdy wszystkie zamki się zamknęły. — Wlokłem się za nim ze dwie minuty, bo nie miałem możliwości wyprzedzić.
— Tłumacz się, tłumacz. — Włożyłem klucz do zamka i obróciłem go. Po drugiej stronie byłem w stanie usłyszeć opętane krzyki Salem.
— Ktoś ci chyba morduje kota.
— Niech cię nie zwiedzie, ona całe życie udaje, że jej nie karmię. Jest mądrzejsza niż my we dwaj razem wzięci.
Pchnąłem drzwi i od razu uderzył mnie zapach waniliowego odświeżacza powietrza. Tyle razy prosiłem mamę, aby go zmieniła, a ona wciąż jest głucha na moje błagania. Pokusiłem się nawet kilka razy o kupienie zamiennika o innym zapachu, ale nawet go nie rozpakowała. Regularnie również sam zmieniałem puszkę w urządzeniu na inną — zawsze magicznie wanilia wracała na swoje miejsce, zanim dom zaczął zmieniać swoją woń.
Przykucnąłem obok Salem, która od razu zaczęła ocierać się o moje kolana. Nie przeszkadzało mi, że jutro rano znowu będę musiał dokładnie wyczyścić garniturowe spodnie z sierści. Pogłaskałem miękkie, czarne futerko, po czym poświęciłem odrobinę więcej uwagi drapaniu policzków kocicy. Zmarszczyła uroczo pyszczek w nieukrywanej przyjemności i sama zaczęła wciskać maleńką główkę w moją dłoń.
— Cześć, Sally — przywitał się z nią Kai, dając jej kilka bardziej agresywnych głasków. Zwierzę od razu zmieniło obiekt zainteresowania, pozwalając mi ściągnąć buty i kurtkę. Seo położył obie dłonie na bokach kocicy, po czym zaczął intensywnie pocierać jej futerko, jakby chciał rozpalić ogień przy pomocy kijka. Ku mojemu zaskoczeniu, Salem wydawało się to podobać, bo bodła go głową w nogi i rozkładała się u jego stóp, błagając o więcej uwagi. — Nie rozumiem, dlaczego tak brzydko nazwałeś kota.
— Czemu brzydko? — zdziwiłem się, wieszając kurtkę. Skierowałem się prosto do małej kuchni, która znajdowała się zaraz za schodami. — Kot z „Sabriny, nastoletniej czarownicy" się tak nazywał.
— Oni też nie popisali się, nazywając kota po miasteczku, gdzie setki kobiet spłonęło na stosie za uprawianie czarów.
— Właściwie to w samym Salem zginęło około dwudziestu osób, a dwieście zostało oskarżonych o czary. To było małe miasteczko — poprawiłem go, od razu przypominając sobie najważniejsze fakty. — Swoją drogą w Salem nikt nie spłonął na stosie, bo to metoda popularna w Europie. W Ameryce rzeczone wiedźmy były wieszane.
— Masz ciekawostkę historyczną na każdą okazję, co? — zapytał retorycznie, prostując się. Gdy postawił kilka kroków w moją stronę, zostawiając kocicę w tyle, ta zaczęła za nim biec i z rozpędu uszczypnęła go w łydkę. Nie dało się tego nazwać pełnoprawnym ugryzieniem, ale doskonale wiedziałem, jaki to ból, gdy atak zostanie przeprowadzony z zaskoczenia. — AŁA?
— Widzisz, Salem podoba się jej imię i nie życzy sobie żadnych dyskusji na ten temat. — Zaśmiałem się pod nosem, gdy zobaczyłem minę przyjaciela. Kiedy zwierzak zauważył, że wyciągam z szafki puszkę karmy, od razu zaczął głośno miauczeć. — Głodna?
Salem wydała z siebie przeciągłe miauknięcie, które wydarło się z głębi jej duszy.
— Dobra, powiedz mi w końcu, co się odwaliło pomiędzy tobą a Lux dzisiaj. — Kai nagle zmienił temat, gdy nakładałem mięsną papkę na talerzyk. Kot od razu zaczął pałaszować swój obiad, nie czekając, aż skończę. Przez moment rozproszenia pobrudziłem jej futerko. — Tylko bez większego owijania w bawełnę, Blaze. Widzę po tobie, że coś się wydarzyło, a dodatkowo mam informacje od Livy, które tylko potwierdzają moją teorię.
— A jaka jest twoja teoria? — zapytałem od razu zaciekawiony. Przyjaciel zobaczył jednak, że próbuję go odwieść od głównego tematu rozmowy i posłał mi znaczące spojrzenie, które bez problemu rozszyfrowałem. Moment ciszy przerywało mlaskanie Salem. — Nie wiem nawet, od czego zacząć.
Przełknąłem ślinę.
— Najlepiej od samego początku. — Kai westchnął, rozmasowując skronie. Gdy zobaczył, że idę w kierunku schodów, od razu ruszył za mną. Po drodze złapał w dłoń puszkę coli z wieży ułożonej na blacie kuchennym. — Rano wyglądała masakrycznie, według mnie nie powinna w ogóle pojawiać się w szkole w takim stanie. Szczerze nie chciałem jej zostawiać po przerwie obiadowej, ale nie miałem większego wyjścia. Potem Livy mówiła, że Lux była u pielęgniarki, bo ją tam zabrałeś. Brakuje mi po prostu paru informacji po drodze, bo to nie jest w twoim stylu, aby się o nią troszczyć.
— Nie troszczyłem się. Po prostu zemdlała w męskiej toalecie, więc nie mogłem jej tak zostawić na łaskę losu — wyjaśniłem po krótce, omijając specjalnie powód mojej dobroduszności. Podświadomie próbowałem uniknąć reprymendy, którą na pewno miałem otrzymać, kiedy przyjaciel już dowie się całej prawdy.
Pchnąłem drzwi do mojego pokoju. Od razu przeszył mnie dreszcz, gdy poczułem zimne powietrze wlatujące przez uchylone okno. Przyklejone do ściany obrazki z okładkami moich ulubionych albumów oraz pojedyncze kartki wyciągnięte z rozpadających się książek powiewały na wietrze. Rano zostawiłem otwarte okno, aby pomieszczenie odrobinę się przewietrzyło. Nie sprawdziłem wcześniej prognozy i założyłem, że temperatura nie będzie aż tak niska. Cóż, myliłem się. Mieszkam w Anglii od urodzenia i wciąż głupio wierzę, że pogoda tutaj nie jest aż tak kapryśna.
— Jestem po prostu ciekawy, co się w tobie przestawiło, że jej pomogłeś.
Klęknąłem na łóżku, aby zamknąć okno. Mimowolnie zerknąłem przez nie, zauważając ledy świecące tuż pod sufitem w pokoju Wilton. Ze wszystkich kar na świecie, Bóg wybrał, bym miał sypialnię równolegle do znienawidzonej dziewczyny. Przekląłem się w myślach za to, że w ogóle tam spojrzałem. Za którymś razem naprawdę zobaczę ją w najmniej odpowiednim momencie.
— Przecież nie jestem bezdusznym potworem... — Odwróciłem się z powrotem w stronę przyjaciela, a on przerwał mi w pół zdania.
— Blaze, ale to nie do mnie tak. — Kai ściągnął z siebie marynarkę, po czym rzucił ją niedbale na fotel. Wskoczył na łóżko i podłożył sobie pod głowę poduszkę, którą przez chwilę maltretował i zginał w pół, mimo że cały czas się rozprostowywała. — Oboje doskonale wiemy, że gdyby Lux topiła się w morzu, wziąłbyś popcorn i dopingował fale.
Ułożyłem usta w odwróconą podkówkę, zainteresowany brutalnym obrazem, który pojawił się przed moimi oczami. Kai pstryknął palcami, aby wyrwać mnie z transu.
— Ciężko się nie zgodzić. — Uśmiechnąłem się lekko, siadając na krześle przy biurku. Złapałem za leżącą na nim książkę, która jest następna na mojej liście „do przeczytania" i przekartkowałem ją, od razu tego żałując. Egzemplarz kupiony na pchlim targu był tak stary, że wypadły z niego pożółkłe kartki i posypały się po wyłożonej wykładziną podłodze. — Mimo to nie miałem nic wspólnego z jej omdleniem. Nie zostawiłem jej tylko i wyłącznie dlatego, że widziała, jak wciągam kreskę.
Nie odzywaliśmy się przez moment. Nie podniosłem wzroku. Nastąpiła pomiędzy nami gęsta cisza, w której grzęźliśmy jak w lepkiej brei. Przerwało ją syknięcie otwierającej się puszki coli i szelest zbieranych przeze mnie kartek.
Kai wielokrotnie próbował przekonać mnie do tego, abym odstawił prochy. Prosił, tłumaczył, dawał sensowne, naukowe argumenty, potwierdzające szkodliwość niektórych substancji. Groził, bo nikt w końcu nie zatrudni ćpającego prawnika, zwłaszcza, jeśli kiedyś wpadnę i zostanie to odnotowane.
Ale ja nie potrafiłem inaczej. Zaczęło się od moich zbyt dużych ambicji. Chciałem być najlepszym uczniem w szkole, czego nie dałbym rady osiągnąć bez wielu godzin wyczerpującej ciało i umysł nauki. Zaczęło się od kawy, potem przerzuciłem się na słodkie energetyki, ale kofeina przestała na mnie działać. Znalazłem coś mocniejszego. Początkowo brałem tylko przed egzaminami, pomagało mi się to skupić i bez problemu zarywałem jedną nockę za drugą. Potem pisałem test, zdawałem go z bardzo wysokim wynikiem i odstawiałem to gówno na jakiś czas.
To było za piękne, żeby mogło długo takim pozostać. W końcu przestałem traktować prochy tylko jako sposób na zarwanie nocki przy nauce.
— Poważnie? — Seo w końcu odezwał się. Jego ton był niski i wściekły.
— Tak, stary, poważnie! — Rzuciłem książkę z powrotem na biurko. Nie miałem w tamtym momencie cierpliwości, aby układać luźne kartki w odpowiedniej kolejności. Poza tym dłonie wciąż mi drżały i zaczynałem podejrzewać, że nie miało to już związku z Wilton. Mój organizm po prostu domagał się więcej. — Nie wiem, co mi strzeliło do łba. Myślałem, że szybko się uwinę i nikt nie zdąży wejść, a ona pojawiła się z nikąd.
Przeczesałem zmierzwione włosy palcami.
— Jesteś idiotą — poinformował mnie przyjaciel, jakby odkrył jakąś skrupulatnie ukrywaną prawdę życiową. — Nie sądziłem, że aż takim.
— Skąd mogłem wiedzieć, że Wilton zmaterializuje się nagle w męskim kiblu? — Załamałem ręce. — Tego nie było w moim bingo.
— Nie o to mi chodzi. — Spojrzenie Kaia powędrowało do drzwi pokoju, które uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Salem weszła do pomieszczenia, z gracją machając puszystym ogonem i oblizując dokładnie pyszczek z resztek karmy. Spojrzała na mnie przez moment zielonymi ślepiami, po czym wskoczyła na łóżko i usiadła tuż obok Seo. Ten wyciągnął do niej rękę, na co kocica od razu uciekła na stojącą obok półkę z książkami. — Jesteś idiotą, że bierzesz w szkole. Gdyby ktoś doniósł do dyrekcji, że masz coś ze sobą, miałbyś problem i to ogromny.
Przyglądałem się Salem, która zaczęła dokładnie wylizywać sobie łapki, ze szczególnym uwzględnieniem dla przestrzeni pod pazurkami.
— Mleko się już rozlało, Kai. — Oparłem się łokciami na kolanach. — Wilton wie, a ona nie da mi tak łatwo spokoju. Sam wiesz, jak to wygląda, kiedy się na kimś uweźmie. — Zrobiłem krótką pauzę, w trakcie której moje spojrzenie posunęło w dobrze mi znanym kierunku. Pośród przeróżnych zdjęć zdających się nie mieć ze sobą szczególnego związku i sprawiających wrażenie zupełnie przypadkowych, wisiał maleńki polaroid. Nie byłem w stanie dostrzec, co przedstawiał z tej odległości, ale nie przeszkadzało mi to, bo znałem go na pamięć. — Za milczenie zobowiązałem się udzielać jej korków z matematyki i przygotować ją do egzaminów.
Kai podniósł się i usiadł oparty o ścianę. Wziął łyk coli, po czym odstawił puszkę na parapet.
— To chyba niezbyt wielka cena, nie? — Wzruszył ramionami, krzyżując ręce na piersi. — Mogłeś trafić znacznie gorzej.
— Nie wiem, czy jest coś gorszego niż spędzanie z nią czasu. Ze wszystkich ludzi na świecie musiało paść akurat na nią! — Wyrzuciłem ręce w powietrze, a Salem wzdrygnęła się przez mój gwałtowny ruch. Opuściłem je już nieco wolniej przez wyrzuty sumienia po zobaczeniu jej ogromnych, przestraszonych oczu i zjeżonej kity. — Na dziewczynę, która zabiła Violet.
Violet Salvador.
Walczyłem z łamiącym się głosem, gdy wypowiadałem jej imię, ponieważ było ono jak rozżarzony pręt wbity prosto w serce. Paskudna rana, która nie może się zagoić i wciąż boli, przypomina o sobie. Zdawała się pogłębiać zamiast zanikać, za każdym razem, gdy widziałem uśmiechniętą Wilton i przypominałem sobie, że przez nią nie mogę już patrzeć na równie rozpromienioną Violet. Gdy doszło do mnie, że już nigdy nie usłyszy ode mnie „kocham cię" lub „wszystko będzie dobrze", nawet jeśli te drugie to tylko puste zapewnienia, których nigdy nie chciała przyjąć.
Wpadłem w spiralę myśli, przypominając sobie wszystkie maleńkie gesty i sytuacje, które wtedy nie były jeszcze dla mnie aż takie ważne. Nie miałem pojęcia, że tak często będę wspominać te senne poranki w jej pokoju, po tym jak zakradałem się do niej w nocy. Długie rozmowy o głupotach podczas oglądania horrorów, na punkcie których miała obsesję. To, że na zmianę czytała słabe kryminały (i zgadywała mordercę po dwóch pierwszych rozdziałach) i przewidywalne, słodkie romansiki z większą ilością cukru niż fabuły.
Boże, tak bardzo za nią tęskniłem.
— Blaze... — Ton Kaia zmienił się na łagodniejszy. Brzmiał, jakby mówił do dziecka, któremu chciał wytłumaczyć coś bardzo ciężkiego i smutnego. — Wiem, że cierpisz i łatwo jest zaprzeczać, że Violet nigdy nie targnęłaby się na własne życie, gdyby nie Lux, ale wiesz, że to nie prawda.
Nie odpowiedziałem.
Violet nigdy by tego nie zrobiła.
Była szczęśliwa, aż spotkała Lux Wilton, która zmieniła jej życie w piekło. Wyśmiewała ją, dręczyła, była okrutna. Każdego dnia znajdowała jej nowy powód do płaczu, nowy powód, aby bać się wracać do szkoły i nowy powód, aby się nienawidzić.
Zniszczyła ją i od tamtego czasu nie marzyłem o niczym innym niż zemsta.
— Mogłeś trafić znacznie gorzej — powtórzył, gdy nie odpowiedziałem na jego słowa. — Przecierpisz się kilka miesięcy i będziesz miał ją z głowy. Zaraz koniec szkoły, wszyscy rozejdziemy się we własnych kierunkach. — Rozmasował kark i poluzował krawat, jakby dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał na sobie mundurek. — Może to odpowiedni moment, aby zakopać topór wojenny i nie zostawiać za sobą żadnych wrogów?
Wywróciłem oczami, bo to był właśnie cały Kai — chłopak, który nienawidził myśli, że mógłby mieć z kimś niewyjaśnione sprawy. Kochał rozmowy i przy ich pomocy zawsze rozwiązywał wszelkie konflikty. Nie chował urazy, bo kiedy coś mu nie odpowiadało, od razu o tym mówił.
— Jasne — prychnąłem, rozbawiony jego optymizmem. — Może się zaprzyjaźnimy i będę chodził z nią na paznokcie, zakupy. — Pomachałem chaotycznie wszystkimi palcami tuż przy twarzy, robiąc przy tym słodką minę. — Powydajemy sobie razem pieniądze jej tatusia! Doskonały pomysł.
Salem zakończyła toaletę i zaczęła szukać miejsca, aby udać się na drzemkę. Rozciągnęła się pokaźnie w drodze na kolana Kaia.
— Nie musicie się od razu przyjaźnić. Kto wie, może macie ze sobą coś wspólnego i znajdziecie nić porozumienia? Z tego, co wiem, to Lux nie żywi do ciebie szczególnych, negatywnych uczuć. Po prostu oddaje energię, jaką ty jej dajesz.
Przyjaciel zesztywniał, kiedy kot położył jedną łapkę na jego udzie, a następnie dostawił ostrożnie drugą. Wyglądał, jakby bał się chociażby wziąć oddech w obawie, że Salem ucieknie i nie wybierze go ostatecznie na swoją poduszkę.
Ja z kolei wciąż szukałem w myślach rozwiązania mojej sytuacji. Nie mogłem przecież stać się pieskiem Wilton, który będzie robić wszystko, aby zadowolić swoją panią. Musiałem obrócić sytuację, aby dała mi spokój. Mogłbym zaaranżować jakąś niebezpieczną sytuację, z której uratowałbym ją, dzięki czemu spłaciłbym swój dług? Albo znalazłbym haka na nią, przez co poszlibyśmy na ugodę: milczenie za milczenie? Tylko jak znaleźć takie informacje? Może mógłbym się zgadać z kimś, aby wspólnie ją zniszczyć? Musiała mieć jakiś wrogów!
— Zastanawiam się, jak mogę z tego wybrnąć — poinformowałem go, dalej błądząc we własnych myślach. Kai westchnął zrezygnowany, gdyż chyba właśnie do niego doszło, że nie przekona mnie do swoich racji żadną siłą tego świata. — Chyba że wcale nie muszę próbować z tego wybrnąć. — Nagłe olśnienie było tak silne, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz. Całe ciało zaczęło mnie mrowić od napływu ekscytacji. — Mogę wykorzystać to przeciwko niej.
Kai pobladł.
— Nie, chłopie... Co ty już kombinujesz?
Podniósł się odrobinę zbyt gwałtownie, przez co Salem uciekła. Przechwyciłem ją i wziąłem na ręce, po czym zacząłem czule głaskać. Na moją twarz wyszedł diabelski uśmieszek.
— Nic takiego. — Pokręciłem głową i wzruszyłem ramionami. — Mógłbym się trochę poświęcić, zbliżyć się do niej odrobinę, może nawet zasiać ziarno sympatii w jej sercu... — Zrobiłem dramatyczną pauzę. — A potem to wszystko zniszczyć. Zniszczyć ją.
Salem wydała z siebie głośne miauknięcie, gdy zbyt długo głaskałem ją w jednym miejscu.
— Daj spokój. Myślałem, że zrezygnowałeś ze swojej vendetty.
— Nigdy z niej nie zrezygnowałem — poprawiłem go od razu. — Po prostu czekałem na odpowiedni moment, który właśnie nadszedł.
Kai wstał z łóżka i stanął na samym środku mojego pokoju. Przez moment zachowywał się jak słup soli, po czym zaczął chodzić od jednej ściany do drugiej.
— Zepsujesz tym wszystko, Blaze — powiedział w końcu, obejmując się ramionami. — Chciałem, żeby Livy nie musiała nigdy wybierać pomiędzy mną a swoimi przyjaciółkami. Chciałem stworzyć paczkę, w której zawsze będziemy się mogli spotkać i w której nikt nie będzie się czuł wyalienowany.
Może gdybym myślał na ten temat na chłodno, zastanowiłbym się przez moment, czy moja zemsta jest warta niszczenia mu szczytnych planów. W tej chwili jednak pochłaniała mnie wszechogarniająca żądza krwi i cierpienia, więc nic innego nie miało dla mnie większego znaczenia.
— A zależy ci na nich? — prychnąłem, nie poznając już własnego głosu. — Nie musisz szukać uznania w przyjaciółkach swojej dziewczyny. To może być moja jedyna szansa, żeby pomścić Violet. — Zacisnąłem zęby tak mocno, że miałem wrażenie, jakby zaczęły się kruszyć. Kolejne słowa wysyczałem już przez nie, z gorzkim posmakiem na języku: — Doskonale wiesz, co Wilton jej zrobiła.
Kai podszedł do mnie w dwóch krokach jego długich nóg i usiadł na samym krańcu łóżka, przez co znajdował się tuż przed moją twarzą. Patrzył na mnie smutnymi oczami, jakby porzucił już wszelkie nadzieje przekonania mnie do swojej racji i przeszedł do błagania.
— Blaze... — Położył mi dłoń na kolanie. Przez moment patrzyłem na jego szczupłe palce, podczas gdy on robił krótką pauzę. — Violet miała problemy, dużo problemów. Odebrałaby sobie życie niezależnie od tego, czy Lux ją dręczyła. — Głos mu się załamał. Nie dziwię się. Violet nie była tylko moją dziewczyną, ale również jego przyjaciółką z dzieciństwa. Boli mnie fakt, że nie tylko ja ją straciłem. — Próbowałeś jej pomóc, ale tak naprawdę nie mogłeś nic zrobić. Tutaj zawinili głównie lekarze, którzy za długo ignorowali jej wołanie o pomoc.
Nie rozumiałem tego. Dlaczego nie był wściekły na Wilton za to, że odebrała mu bliską osobę? Dlaczego nie podzielał ze mną tej nienawiści?
Dlaczego?
— Gówno prawda, Kai. Ona ją zniszczyła — uniosłem się dosłownie i w przenośni. Salem uciekła w popłochu, gdy spadła z moich kolan. Zapewne rzuciła mi również jedno z tych swoich obrażonych spojrzeń, ale nawet na nią nie spojrzałem. — Wyciągnęła z niej ostatnie pokłady szczęścia, które miesiącami starałem się pielęgnować. Zabiła w niej chęci do życia. Nie możesz powiedzieć, że jest bez winy. Zasłużyła sobie na wszystko, co ją spotka!
— Nie przyłożę ręki do tego twojego planu. To jest chore i chyba nie pojmujesz, jakie może to mieć konsekwencje. — Kai również wstał. Złapał za marynarkę i zarzucił ją na ramiona. Już miał zamiar wyjść z mojego pokoju, jednak zatrzymał się w progu i odwrócił. — Lubię cię i zawsze mówię, że możesz na mnie liczyć, ale nie w tej sprawie. Wiedziałem, że nienawidzisz Lux, ale nie sądziłem, że będziesz chciał posunąć się do takiego świństwa. Naprawdę chcesz to zrobić?
Nie waham się nawet przez moment przy odpowiedzi.
— Tak, chcę — mówię pewnie i wyniośle. — Chcę, aby cierpiała, Kai. Chcę, żeby cierpiała, tak jak ja, gdy Violet odebrała sobie życie. Zasłużyła sobie na to. Nie potrzebuję cię, aby osiągnąć swój cel.
⋆。゚☁︎。⋆。 ゚☾ ゚。⋆
#zzpwatt
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top