✩ rozdział piąty ✩

Klęczałam na samym środku pustej sali tanecznej, zaciskając palce na materiale beżowych dresów. Nie obchodziło mnie, że prawdopodobnie nigdy już ich nie dopiorę, biorąc pod uwagę jak brudne były podłogi w tym budynku. Pracownicy mogliby spuszczać się nad każdym kątem, a i tak nie byliby w stanie dotrzeć do każdego zakamarka. To jedna z wad przerabiania starego, zabytkowego zamku na szkołę, przy jednoczesnej próbie zachowania jego gotyckiego stylu.

Na słuchawkach w zapętleniu leciało „lovely" od Billie Eilish, czyli piosenka, którą wybrałam na utwór dnia. Coś w jej melodii sprawiało, że moje serce rosło i chciało wylecieć z piersi za każdym razem, gdy ją słyszałam. Chociaż dusza rwała się do tańca, ciało nie potrafiło się do niego zmusić. Wiedziałam, że kiedy tylko się przemogę, mój umysł oczyści się z natrętnych myśli. Zawsze mi to pomagało. Mama często wspominała, że podejmowałam pierwsze próby tańca, zanim jeszcze samodzielnie stanęłam na obu nogach.

Gdy dzień wcześniej kładłam się spać, miałam nadzieję, że o poranku wszystkie moje problemy przepadną jak za dotknięciem magicznej różdżki. Rano wszystko miało wrócić do normalności — tata miał wytrzeźwieć i zrozumieć, że popełnił ogromny błąd, doprowadzając się do takiego stanu. Miał przeprosić mnie, a następnie postanowić, że nie możemy oboje żyć w ten sposób i coś trzeba w końcu zmienić. Wybudzenie się ze snu uświadomiło mi, że nie jest to rzeczywistość, a jedynie moje wyobrażenie. Miraż, ułuda. Coś wciąż nieosiągalnego, a na pewno nie teraz i nie tutaj.

Byłam taka naiwna i przeklinałam się za to.

Gorycz zalewała całe moje ciało. Już dawno powinno do mnie dojść, że żadna zmiana nie nastąpi w najbliższej przyszłości. Mimo tego każdego dnia próbowałam wmówić sobie, że tym razem będzie inaczej. Tylko jak miałoby się cokolwiek zmienić, skoro ten sam schemat powtarzał się od tak dawna? Nasza relacja była niekończącym się kręgiem obietnic i ich łamania, co trwało odkąd pamiętam.

Nie potrafiłam funkcjonować z takim ciężarem na sercu, a taniec był jedynym sposobem, w jaki potrafiłam go podnieść. Niestety nie byłam w stanie się go pozbyć, ale stawał się znacznie łatwiejszy do udźwignięcia. Endorfiny dostarczane podczas wysiłku fizycznego sprawiały, że przestawałam myśleć o złych rzeczach. Liczyło się tylko to co tu i teraz: ból, praca mięśni, pot i zdarte kolana. Później była już tylko radość, doskonale maskująca wszystko to, czym jeszcze przed sekundą zaprzątałam sobie myśli.

Piosenka zapętlała się. Przez moment była tylko cisza, którą przerywał jedynie dźwięk mojego oddechu. Słuchawki wygłuszały wszystko dookoła, dzięki czemu nie słyszałam odgłosów z sali gimnastycznej, gdzie właśnie grupka ludzi z mojej szkoły grała w koszykówkę. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki pianina, a zaraz dołączyły do niego skrzypce, zaczęła mrowić mnie skóra. Podniosłam wzrok i napotkałam własne spojrzenie w ogromnym lustrze pokrywającym całą ścianę. Światło wpadające przez strzeliste okna za moimi plecami raziło mnie po oczach, mimo że niebo było zachmurzone. Widziałam jedynie własny cień, słaby i zgarbiony, jakby uleciała ze mnie cała pewność siebie, za którą na codzień doskonale się maskowałam.

„Thought I found a way

Thought I found a way out

But you never go away

So I guess I gotta stay now."

Wzięłam głęboki wdech i zmusiłam się do ruchu, gdy usłyszałam pierwszy wers piosenki. Wyprostowałam plecy, uniosłam dłonie, układając je w finezyjne figury. Nie miałam żadnego konkretnego układu, pozwalałam mojemu ciału poruszać się według uznania, odzwierciedlając chaos w mojej duszy. Nie zmuszałam się do niczego, każdy krok płynął z mojej podświadomości. Wczułam się w melodię i pozwoliłam, aby ciało wykonywało pasujące do niej ruchy. Niedługo po tym stałam się jednością z muzyką, zapominając o całym świecie wokół mnie.

„Oh, I hope some day I'll make it out of here

Even if it takes all night or a hundred years

Need a place to hide, but I can't find one near

Wanna feel alive, outside I can't fight my fear."

Dreszcze pełzły po moim kręgosłupie, kiedy wokale zaczęły się harmonizować. Dodało mi to mocy i próbowałam pokazać ją w swoich ruchach, które stały się stanowcze, silniejsze i bardziej wymagające. Wielokrotnie ślepłam, gdy moje włosy całkowicie zasłaniały mi widoczność. Zaczęłam czuć ból spowodowany nieregularnymi treningami i nienajlepszym rozgrzaniem się. Mimo tego zdecydowałam się na wyskok tuż przed tym, jak wokal ponownie stał się spokojniejszy. Celowo upadłam na podłogę, po czym kontynuowałam już na niej, zgrywając się z melodią i tekstem piosenki.

„Isn't it lovely, all alone?

Heart made of glass, my mind of stone

Tear me to pieces, skin to bone

Hello, welcome home."

Tańczyłam intensywnie przez kolejne minuty, doprowadzając się na skraj własnej wytrzymałości. Nie przerywałam nawet na moment, przez co szybko zaczęło brakować mi tchu. „Muszę więcej trenować", myślałam sobie. Piętnastoletnia Lux wyśmiałaby mnie, gdyby zobaczyła, jak bardzo zaniedbałam własną kondycję.

Gdy piosenka się skończyła, dyszałam, próbując złapać oddech. Usiadłam na podłodze, przyciskając kolana do piersi i objęłam je. Dopiero kiedy dotknęłam twarzy, uświadamiam sobie, że kilka łez pociekło mi po policzkach. Otarłam je rękawami, rozglądając się na boki, aby upewnić się, że byłam sama. Podczas tańca mogłam być sobą i dać upust emocjom, ale nie zmieniało to faktu, że nie chciałabym, aby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. To nie osoba, którą prezentowałam publicznie, a wręcz przeciwnie — chciałam ją z całych sił chronić, aby nikt nigdy jej nie zranił.

Ściągnęłam słuchawki i podniosłam się z podłogi, po czym podeszłam do moich rzeczy, wciąż podśpiewując pod nosem piosenkę. Zerknęłam na zegarek, uświadamiając sobie, że spędziłam na sali znacznie więcej czasu, niż początkowo zakładałam. Przy okazji zwróciłam uwagę na powiadomienia wyświetlające się na ekranie blokady. Kilka nowych obserwacji na Instagramie nie zrobiło na mnie większego wrażenia, ale za to nowa grupa o dziwacznej nazwie już tak.

kai2112: hej, totalnie zapomniałem się do was odezwać, ale jeśli chcecie to zapraszam dzisiaj do mnie po 16

kai2112: wiem, że słabo bo jutro szkoła, ale w przyszłym tygodniu Blaze nie może

kai2112: mam nadzieję, że mimo wszystko się pojawicie

justliv: przyjadę chwilę wcześniej i pomogę ci wszystko przygotować

kai2112: tutaj nie ma za bardzo co przygotowywać hahah

bcxvs: coś trzeba ze sklepu?

kai2112: nie, wszystko mam

Cały czas miałam z tyłu głowy, że Kai wspominał coś na temat swoich urodzin, ale myślałam, że brak odezwu przez weekend oznacza brak imprezy. Walczyłam przez moment ze sobą, bo nie byłam fanką późnych zaproszeń, ale ostatecznie postanawiam pójść. Przekonał mnie obraz Liv w mojej głowie. Na pewno ucieszyłaby się na mój widok. Tak jak Camila dałam Kaiowi serduszko pod pierwszą wiadomością, mając nadzieję, że to wystarczy, aby domyślił się, iż potwierdzam moje przybycie.

Mój początkowy, sprytny plan legł w gruzach. Miałam zamiar poprosić tatę o podwózkę, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, gdy zauważyłam, że otworzył kolejną butelkę whisky. Wściekłość przepełnia moje żyły na myśl, że wczorajszy wieczór niczego go nie nauczył.

Z tego też powodu siedziałam na przystanku, czekając na autobus, który miał mnie zawieźć pod dom Kaia. Właściwie to jakiś kilometr od wysłanego przez niego adresu, gdyż, jak się okazało, mieszkał w dupie Manchesteru. Nie patrzyłam na zegarek, kiedy wychodziłam z domu, więc musiałam poczekać conajmniej pół godziny na transport. Poświęcałam ten czas na bezmyślne przeglądanie social mediów i nadrabianie nowinek z życia gwiazd.

Podniosłam głowę, gdy przez muzykę w moich słuchawkach przebił się ryk silnika. Miałam wrażenie, że nagle ze świata zostało odessane całe powietrze, gdyż od razu rozpoznałam postać przede mną. Każdy mięsień w ciele spiął się, warkot silnika wibrował w moich kościach i posyłał mieszane sygnały do mózgu.

Blaze opierał pewnie nogę na krawężniku i nie schodząc z pojazdu, podniósł osłonkę w kasku, dzięki czemu widziałam jego lodowate oczy. Zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu, przez co przeszedł mnie mroźny dreszcz.

Musiałam przyznać, że w tej wersji wygląda całkiem nieźle. Miał na sobie skórzaną kurtkę motocyklową o barwie smoły z prostymi tłoczeniami na ramionach i jeansy tego samego koloru. Jego dłonie okrywały rękawiczki, a nogi wypolerowane i ciężkie buty. Gdyby mnie nimi skopał, wymieszałby mi wszystkie organy.

— Lux Wilton i komunikacja miejska? — zapytał z wyczuwalną kpiną w głosie, którą wyczułam pomimo że jego głos był stłumiony kaskiem. — Nie potrafisz zamówić taksówki?

— Nienawidzę taksówek — odpowiedziałam bez zastanowienia, chociaż nie wiedziałam, dlaczego miałabym mu się tłumaczyć. — Wolę już siedzieć w autobusie koło menela niż sama z obcym typem.

Caswell zmarszczył brwi, jakby zdziwiła go moja odpowiedź, ale nie skomentowałam tego.

— Wskakuj — powiedział w końcu, skinieniem głowy wskazując na wolne miejsce za sobą. — Podwiozę cię. I tak jedziemy w to samo miejsce.

— Jak już wspominałam, wolę jechać w autobusie koło menela niż sama z obcym typem.

Blaze zaśmiał się, co zbiło mnie z pantałyku. Zazwyczaj nie bawiły go moje żarty, a raczej od razu obrażał się i denerwował. Nie podobał mi się ten obrót spraw. Wolałam, gdy go irytowałam.

— Nie daj się prosić. — Uniósł brew, po czym sięgnął do swojego podbródka, aby odpiąć kask. Zsunął go z głowy, mierzwiąc przy tym włosy. — Chyba że właśnie tego chcesz. Mam cię błagać, Wilton?

Serce zaczęło bić mi tak szybko, jakbym miała w piersi dwa organy. To pewnie dlatego, że czułam niepokój na samą myśl o jeździe na motocyklu.

Na sto procent.

— Nie zaszkodziłoby. — Uśmiechnęłam się, budując fałszywą pewność siebie. Zawinęłam rudy kosmyk na palec, wygładzając prostujące się od wilgoci loki. — Wiatr popsuje mi fryzurę.

Caswell wywrócił oczami. Przybiłam sobie mentalną piątkę na myśl, że już udało mi się go zirytować. To chyba moja ulubiona rozrywka w ostatnim czasie.

— Stałaby się istna tragedia — powiedział ironicznym tonem, wyciągając w moją stronę kask. — Masz, nie marudź.

Skrzywiłam się.

— Robisz to specjalnie.

Wzruszył ramionami, wciąż trzymając wyprostowaną rękę.

— Jak nie chcesz, to wcale nie musisz zakładać. — Uśmiechnął się szyderczo. — Ta maź w twojej głowie udająca mózg pięknie rozleje się po asfalcie.

Długo walczyłam ze sobą, zastanawiając się, czy powinnam z nim jechać. Musiałam przyznać, że kłamałam — pomimo niepokoju, jaki odczuwałam na myśl o jeździe motocyklem, wolałam to niż autobus.

— Aż taki słaby z ciebie kierowca? — droczyłam się, łapiąc za kask. Zważyłam go w dłoniach i obejrzałam go z każdej strony, szukając czegoś, co go wyróżniało. Nie zauważylam jednak żadnych elementów, wszystko było czarne i zlewało się w jednolitą masę. — Planujesz spowodować wypadek?

Wsunęłam włosy za uszy, aby mi nie przeszkadzały, po czym włożyłam kask na głowę. Pomimo starań, był on na tyle ciasny, że czułam, jak kosmyki zaczęły się plątać. Próbowałam wymacać zapięcie, ale gdzieś się zapodziało.

— Specjalnie dla ciebie mogę wjechać w jakieś drzewo. — Przyglądał się moim marnym próbom z politowaniem. W końcu westchnął głośno. — Daj, pomogę ci.

— Weź się. — Odsunęłam się o krok i w końcu znalazłam zapięcie. Uśmiechnęłam się, gdy usłyszałam kliknięcie zatrzasku. Dość niezdarnie wdrapałam się na motocykl, po czym obmacałam przestrzeń wokół moich bioder, szukając uchwytów. — Dobra, nie marudź już, tylko jedź.

Caswell przez moment się nie poruszał. Przyglądałam się tłoczeniu skrzydeł na jego plecach, które wyglądało niecodziennie. Po jednej stronie widniało skrzydło anioła, a po drugiej nietoperza, mające najprawdopodobniej reprezentować diabła. Pomiędzy nimi znajdowały się maleńkie inicjały, „BC". Brunet odwrócił głowę w moją stronę, a jego twarz wyrażała czyste poirytowanie. Mogłabym przysiąc, że w jego piersi budowało się warknięcie próbujące się uwolnić.

— Trzymaj się mocno — powiedział, opierając się o kierownicę.

— Trzymam się.

— Trzymaj się mocno — powtórzył.

— Trzymam się mocno.

— Jesteś pewna?

Nie. Miałam wrażenie, że zaraz spadnę i zaryję twarzą o beton.

— Tak.

Prychnął pod nosem, więc kopnęłam go w kostkę czubkiem buta. Syknął, a ja zacisnęłam palce na uchwytach tak mocno, że pobielały mi knykcie. Mimo to nie czułam się pewnie. Caswell pokręcił powoli głową, po czym szarpnął motocyklem tak niespodziewanie, że uderzyłam kaskiem w jego plecy.

Mogłam przewidzieć, że wysunie najbardziej sztampowy ruch, o jakim można tylko pomyśleć.

— Złap się — wycedził przez zęby. Niechętnie objęłam go w pasie, ale niezbyt mocno, żeby mu się nie spodobało. Policzki płonęły mi z zażenowania na myśl, że przytulałam się do jego ciała. — Masz robić to co ja. Jak ja się pochylam, to ty też się pochylasz, jasne?

— Okej — wymruczałam pod nosem.

— Mówię poważnie, to cholernie ważne.

— Dobra, dobra.

Klatka piersiowa zaczęła mnie boleć i brakowało mi powietrza. Caswell, Bogiem to ty nie jesteś, ale mogę się do ciebie modlić, bylebyś nas nie zabił.

Na początku nie było aż tak źle, bo Blaze nie jechał zbyt szybko po przedmieściach. Na naszej drodze było za wiele ostrych zakrętów z bardzo ograniczoną widocznością oraz skrzyżowań. Dało mi to moment na przyzwyczajenie się do jazdy. Motocykle działają w dziwny sposób, gdyż chłopak praktycznie nie skręcał kierownicą, tylko pochylał nasze ciała w odpowiednim kierunku.

Cieszyłam się, że miałam na sobie wełniany płaszcz, gdyż świetnie izolował mnie od zimnego wiatru.

Kiedy wyjechaliśmy na obwodnicę Manchesteru, moje ciało stężało. Caswell przyspieszył, a ja miałam wrażenie, że już dawno przekroczyliśmy prędkość. Ryk silnika wypełnił moje uszy i mieszał się z szumem powietrza, które przecinaliśmy niczym strzała. Zamknęłam oczy, bo gdy trzymałam je otwarte, drzewa i barierki za szybko uciekały mi z pola widzenia. Czułam chłód na karku, który idealnie kontrował adrenalinę rozgrzewającą ciało do czerwoności. Zapomniałam, jak się oddycha.

Zacisnęłam palce na połach skórzanej kurtki Blaze'a, jakby miało mnie to przed czymkolwiek uratować w trakcie kolizji.

Nagle poczułam, że zaczęliśmy przechylać się na bok. „Nie krzycz, nie krzycz, nie krzycz, nie krzycz!", powtarzałam sobie. „Boże, zaraz spadniemy i roztrzaskamy się o asfalt! Zetrzemy się, jak kredka świecowa na papierze!"

— Nie walcz ze mną, kurwa!

Nie wiedziałam, jakim cudem udało mi się go usłyszeć. Musiał wyczuć mój opór, który okazał się znacznie większy niż przypuszczałam. Otrząsnęłam się z transu. Pochyliłam się razem z Caswellem, dzięki czemu skręciliśmy na zakręcie. Na szczęście nie był zbyt ostry, ale i tak mogło się to skończyć źle. Całość trwała może dwie sekundy, ale miałam wrażenie, jakbyśmy spędzili na tym łuku dwie godziny. Mogłabym przysiąc, że całe ciało chłopaka drżało, jakby po jego kościach wibracjami przenosiła się obelga.

Kiedy w końcu dojechaliśmy pod dom Kaia, poluzowałam uścisk. Wydawało mi się, że nie trzymałam się go tak mocno, a jednocześnie ramiona i uda bolały mnie od wysiłku. Blaze ostentacyjnie wziął głęboki wdech, jakby dawno nie napełnił płuc do końca. Walczyłam przez moment z zatrzaskiem, bo Caswell nie miał zamiaru mi pomagać. Moje kolana drżały, jakby nie potrafiły utrzymać mojego ciężaru. Gdy w końcu udało mi się zdjąć kask, od razu zaczęłam wygładzać zmierzwione włosy. Loki poplątały się ze sobą na wietrze w ogromne gniazdo.

— Nie wracasz ze mną — powiedział chłopak, wyszarpując mi kask, po czym wskazał na mnie palcem. — Miałaś jedno zadanie i prawie nas zabiłaś.

Zaskoczona zatrzepotałam rzęsami, trzymając przez moment wyciągnięte dłonie, jakby mój mózg nie zarejestrował, że już nic w nich nie miałam.

— Myślisz, że będę cię teraz przepraszać i błagać o wybaczenie? — prychnęłam, starając się wygładzić włosy. Potrzebowałam lustra na już. — Lepiej idź do łóżka, bo zobaczysz to tylko w swoich snach.

— Widzisz czasem coś więcej niż czubek własnego nosa? — Zmarszczył brwi. — Jesteś tak zapatrzona w siebie, że nawet nie dochodzi do ciebie myśl o własnej winie.

Oczywiście, że to moja wina. Wiedziałam to. Nie był jednak dla mnie nikim ważnym, abym pokazała mu prawdziwą twarz. Lux Wilton nie okazuje skruchy, woli przenieść odpowiedzialność na innych. Taką mnie znał i nie miałam zamiaru tego zmieniać.

— Wściekasz się na mnie, a wystarczyło tak szybko nie jechać.

— Nie przekroczyliśmy nawet prędkości. — Zacisnął palce na grzbiecie nosa. — Wszystkie samochody nas wyprzedzały, idiotko.

— Miałam wrażenie, że jedziemy ponad stówę. — Z jego gardła wydarło się poirytowane warknięcie. On naprawdę zachowywał się jak pies. Warczał, szczekał i dramatyzował. Już chciał coś powiedzieć, ale szybko go odcięłam. — Dobra, husky boy, rozejm. Zakopmy topór wojenny na czas tej imprezy. Nie chcę psuć atmosfery dziecinnymi przepychankami.

Westchnął i zastanowił się przez moment, jakby analizował plusy i minusy tej sytuacji.

— Niech będzie — odpowiedział, mimo że wiedziałam, co naprawdę myślał. Chciał mnie rozszarpać. Widziałam to w jego spojrzeniu. Czasem próbował być miły i powstrzymać swoje odruchy, ale one zawsze wracały.

Ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych, aby zadzwonić dzwonkiem jak normalny człowiek. Wdrapałam się na sam szczyt schodów murowanego domu z białej cegły, po czym sięgnęłam do zdobionego przycisku koło wejścia. Zanim jednak go przydusiłam, obróciłam się, aby sprawdzić, gdzie znajdował się Caswell. Zaskoczona zauważyłam, że chłopak szedł już w kierunku ogrodu, nie zwracając na mnie większej uwagi.

— Zaczekaj na mnie! — zawołałam speszona, biegnąc za nim.

Znowu założyłam botki na obcasie, przez co prawie zabiłam się, gdy moja kostka wygięła się pod nienaturalnym kątem na ostatnim stopniu. Pisnęłam zaskoczona, a Blaze nawet nie obrócił głowy, aby sprawdzić, czy coś mi się stało. Zrobił to dopiero po kilku sekundach, jakby musiał zmusić się do ludzkich odruchów.

— Żyjesz? — zapytał, omiatając mnie spojrzeniem.

— Żyję — potwierdziłam, utykając za nim. Moje obcasy stukały rytmicznie o kostkę, którą wybrukowana została ścieżka prowadząca za dom. Po paru krokach zapomniałam, że cokolwiek mnie bolało. — Nie wchodzimy do środka?

Zrównałam się z nim. Caswell popchnął furtkę prowadzącą do ogrodu, który robił wrażenie, mimo że wciąż była zima. Potrafiłam wyobrazić sobie, jak pięknie wyglądał podczas wiosny. Trawa wydawała się zieleńsza niż normalnie i miałam wrażenie, że również pachniała, jakby dopiero została skoszona. Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec, co znajdowało się na samym końcu podwórka i zaskoczona rozpoznałam wielką, drewnianą rzeźbę, przedstawiającą... sama nie wiem co. Musiałabym podejść bliżej.

— Najpierw muszę się ciebie pozbyć, a tam jest taka fajna szopa... — Blaze machnął palcem w kierunku zabudowań po prawej stronie. — Znajdą się tam jakieś liny.

Wymierzyłam mu uderzenie łokciem w bok, ale uchylił się przed nim, gdy skręcił za domem. Skierował się do tylnych drzwi, ale przed dotknięciem klamki, dokładnie oczyścił buty o leżącą na kostce wycieraczkę.

— Przezabawne — prychnęłam. Gdy zrobił mi miejsce, również wytarłam buty. — Miałeś okazję pozbyć się mnie na drodze.

— Próbowałem, ale za mocno się trzymałaś.

Przytrzymał drzwi przez moment, przez co miałam wrażenie, że chciał mnie przepuścić przodem, ale po chwili bezceremonialnie wszedł do środka. Drewniana powierzchnia uderzyła mnie w obolałą po wczorajszym incydencie rękę, a ja syknęłam mimowolnie z bólu.

— Dzięki za przytrzymanie dla mnie drzwi — sarknęłam pod nosem. — Prawdziwy z ciebie gentleman.

— Taki ze mnie gentleman jak z ciebie dama.

Westchnęłam jedynie, wzruszając ramionami. Wiatr ucichł, kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Znajdowaliśmy się w sporym pomieszczeniu, gdzie stało kilka szaf ustawionych pod ścianą. W rogu znajdowały się starannie ułożone plastikowe pudła z różnorodną zawartością, które wyglądały, jakby czekały, aż ktoś je gdzieś wyniesie. Jeden z nich na pewno wypełniony był elektroniką, inny książkami, a reszcie nie zdążyłam się przyjrzeć, ponieważ Caswell zniknął mi z pola widzenia i musiałam za nim podążać.

Zaprowadził mnie do drzwi znajdujących się tuż obok schodów na górę, co mnie odrobinę zaniepokoiło. Nie byłam pewna, czy chciałam zaszywać się z Caswellem w nieznanej mi piwnicy. Gdy je otworzył, od razu uderzyły we mnie dźwięki muzyki i bzyczenie, których wcześniej nie słyszałam. Pomieszczenie doskonale wygłuszono, co również był niepokojące. Blaze oczywiście zszedł jako pierwszy i nie czekał na mnie, mimo że zatrzymałam się na moment na szczycie schodów, zaskoczona ich stromością. Stąpałam powoli po wąskich stopniach, uważając na każdy krok.

Kiedy weszłam do pomieszczenia, omiotłam go szybkim spojrzeniem. Od razu rzucił mi się w oczy stół do bilarda. Małe okna pod sufitem zasłonięte zostały roletami, przez co do środka nie wpadało naturalne światło. Jedna ze ścian, przy której postawiona została ogromna kanapa, pokryta była różnymi rysunkami. Naprawdę świetnymi, kolorowymi i przepięknymi w swoim chaosie. Nie miały żadnego konkretnego tematu przewodniego, ktoś malował je całkiem losowo, zależnie od tego, na co akurat miał ochotę. Gdzie nie gdzie widać było również niechlujne podpisy, niektóre z nich rozmazane, jakby zostały pozostawione przez kogoś ledwo trzymającego się na nogach.

Wszyscy podnieśli spojrzenia i uśmiechnęli się na nasz widok. Liv od razu wstała i pobiegła w moim kierunku, aby zamknąć mnie w potężnym uścisku. Czułam od niej zapach jej kwiatowych perfum i piwa. Biorąc pod uwagę jej tolerancję alkoholową, musiała dopiero zacząć pierwszą butelkę. Nie zauważyłam Camili, więc postanowiłam od razu zapytać o nią przyjaciółkę. W odpowiedzi dostałam jedynie wzruszenie ramionami.

— Pół godziny temu czekała na taksówkę — wyjaśniła Liv, po czym wróciła na swoje miejsce na kanapie.

Kai oderwał maszynkę do tatuowania od skóry siedzącej na fotelu dziewczyny, aby podać rękę Blaze'owi. Nie rozpoznałam jego klientki. Miała platynowe włosy związane w niedbałego koka na czubku głowy, grzywkę opadającą na czoło i azjatyckie rysy twarzy. Jej twarzy nie zdobił makijaż, przez co wydawała się młodsza ode mnie. Wyglądała bardzo podobnie do Seo, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż mogą być ze sobą w jakiś sposób spokrewnieni.

— Jesteście! — zawołał Kai wesoło i wyłączył maszynkę. Odgarnął przydługie włosy z czoła, ale kosmyki szybko znalazły drogę z powrotem na swoje miejsce. — Lux, poznaj moją siostrę.

— Minako — przedstawiła się dziewczyna, wyciągając do mnie smukłą rękę, którą ścisnęłam. Uśmiechnęłam się lekko, ale niespecjalnie entuzjastycznie. — Jestem od niego starsza jakby co.

Czyli wcale nie była ode mnie młodsza.

— O kilka minut — zauważył Kai — ale nigdy nie przepuści okazji, żeby mi to wypomnieć. Zupełnie jakbym miał jakikolwiek wybór.

Przez moment przyglądałam się Minako. Nie sądziłam, że są bliźniętami, ale gdy zaczęłam analizować jej twarz, zauważyłam znacznie większe podobieństwo niż wcześniej. Możliwe, że to jedynie siła sugestii, ale nie zmieniłabym zdania, nawet gdyby okazało się, że tylko żartowali.

— Lux. — Obróciłam jej rękę, aby przyjrzeć się świeżemu tatuażowi. Byłam zaskoczona jakością wykonania, gdyż sądziłam, że Kai jako początkujący tatuażysta będzie miał wiele nauki przed sobą i jego prace nie będą należały do najlepszych. Chiński smok wijący się wokół ramienia dziewczyny bronił swojego twórce i jego umiejętności. Nie znałam się na rysunkach, więc nie mogłam ocenić go pod kątem technicznym, ale był wystarczająco ładny, abym sama z chęcią wytatuowała sobie taki wzór. — Fajny.

Blondynka uniosła jedną brew i patrząc na mnie przez moment w milczeniu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak ironicznie zabrzmiały te słowa z moich ust. Czasem już nie kontrolowałam wyuczonych odruchów i brzmiałam wrednie nawet wtedy, kiedy naprawdę chciałam być miła.

— Wygląda niesamowicie — poprawiłam się, tym razem wkładając w moje słowa więcej pasji. — Liv wspominała, że Kai chce zostać tatuatorem, ale sądziłam, że robi mniej skomplikowane wzory.

— Jest niezły — stwierdziła nastolatka, wysuwając rękę z mojego uścisku, aby móc obejrzeć to dzieło sztuki. — Poleciłabym ten salon, gdyby nie fatalna obsługa.

— Nie narzekaj. — Kai wywrócił oczami, po czym szarpnięciem zmusił siostrę, aby położyła ramię na oparciu kanapy. Pochylił się i ponownie włączył maszynkę. — Gdybym miał podliczać ciebie i Blaze'a za usługi, to w życiu byście mi się nie wypłacili. Będziecie ostro tyrać przy remoncie, kiedy już kupię jakąś melinę pod studio.

Wodziłam spojrzeniem za Caswellem, który ominął mnie i zwalił się na kanapę obok Liv. Pozbył się kurtki motocyklowej i został w samej koszulce z krótkim rękawem, więc mogłam z bliska zobaczyć jego ramiona. Wiedziałam, że skrywał tatuaże pod szkolnym mundurkiem, ale były one rozmieszczone strategicznie, przez co nigdy nawet nie wystawały zza krawędzi koszuli.

— Lux — powtórzyła Minako, zastanawiając się przez moment. Zmarszczyła brwi, kiedy Kai wbijał igłę w jej ramię. — Coś mi mówi twoje imię.

Obróciłam się na pięcie i usiadłam na kanapie obok Liv, zabierając ze stolika puszkę coli.

— Pewnie od Blaze'a, bo nie może przestać o niej gadać — wtrącił Kai, odrywając szybko maszynkę od skóry. — Nie bij mnie, kiedy tatuuję!

— Nie mam zamiaru — bąknął Caswell pod nosem, odrywając na moment wzrok od telefonu. Sięgnął po puszkę piwa, którą zdążył już sobie otworzyć i wziął duży łyk.

— Nie przyjechałeś motocyklem?

— To jakiś problem? — Tym razem Blaze zerknął w moją stronę, jakby chciał sprawdzić moją reakcję. Nie żartował, mówiąc, że nie wrócę z nim do domu. — Przekimam się na kanapie.

Kai zgodził się bez większego protestu, po czym ze zirytowaniem dmuchnął sobie w czoło. Jego włosy nie ruszyły się z miejsca. Olivia ściągnęła z głowy swoją białą opaskę i zebrała nią kosmyki z czoła swojego chłopaka. Seo westchnął z ulgą, jakby ściągnęła mu z pleców ciężki kamień.

— Lepiej? — zapytała Flynn słodkim głosem.

— Lepiej. — Kai ułożył usta w dzióbek, na co dziewczyna złożyła na nich krótki pocałunek.

Jedno spojrzenie na nich wystarczyło, abym poczuła się jak po zjedzeniu całej tabliczki czekolady. Niby byłam usatysfakcjonowana, ale jednocześnie miałam mdłości od zbyt dużej ilości cukru.

— Jesteście obrzydliwi — jęknęła Minako, a ja powstrzymałam rozbawienie, gdy zobaczyłam minę mojej przyjaciółki. — Niektórzy tutaj cierpią w samotności i nie chcą oglądać waszego migdalenia się.

— Może jakbyś od czasu do czasu wyszła ze swojej jamy i spotkała się z ludźmi... — wtrącił Kai, uśmiechając się pod nosem, na co jego siostra wywróciła ostentacyjnie oczami.

— Odwal się od mojej jamy i mojego stylu życia. Po co mi nowi znajomi skoro mam twoich?

Z zainteresowaniem słuchałam ich słownych przepychanek, czując coraz ciaśniejszy supeł zaciskający się na moim żołądku. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że gdyby Riley wciąż żyła, możliwe że dzisiaj miałabym z nią dokładnie taką samą relację. Zawsze wspierałyśmy się nawzajem, nawet jeśli od czasu do czasu zdarzało nam się posprzeczać o największą głupotę. Zazwyczaj jednak mogłyśmy się wyzywać i obrażać nawzajem, a żadna z nas nigdy nie czuła się urażona. Gdyby nie wypadek, miałaby już piętnaście lat i prawdopodobnie musiałabym kryć ją, gdy wymykałaby się z domu, aby spotkać się z chłopakiem. Od małego było z niej niezłe ziółko, więc nie wyobrażałam sobie tego w inny sposób.

Musiałam odwrócić moje myśli od przykrego tematu, żeby nie stracić całego humoru. Liv właśnie odebrała telefon od Camili, więc nie miałam jak ją zagadać. Mimo że Flynn nie włączyła trybu głośnomówiącego, wciąż mogłam usłyszeć wyklinającą jak krasnolud dziewczynę po drugiej stronie. Okazało się, że przyjechała niedługo po nas, ale nikt nie słyszał dzwonka do drzwi przez wygłuszenie pomieszczenia.

Moje spojrzenie padło na siedzącego obok mnie chłopaka.

— No to, Caswell — zaczepiłam go, zakładając nogę na nogę. — Może wrócimy do tego, jak nie możesz przestać rozmawiać na mój temat?

Blaze wywrócił oczami tak mocno, że przez moment z pewnością zobaczył wnętrze swojej czaszki. Zachichotałam pod nosem, bo niesamowicie bawiło mnie jego poirytowanie.

— To na pewno były same miłe rzeczy — odpowiedział, posyłając mi sztuczny uśmiech. — Nawet teraz nie jestem w stanie wymyślić żadnych obelg.

Jego głos ociekał sarkazmem, więc postanowiłam kontynuować.

— Jasne. — Pochyliłam się w jego stronę. — Wątpię, żebyś w ogóle był w stanie myśleć o mnie pozytywnie.

Blaze zmarszczył brwi i teatralnie spojrzał gdzieś w dal, jakby zastanawiał się intensywnie, co mógłby mi odpowiedzieć. Ta chwila trwała zdecydowanie zbyt długo. Szukał w głowie komplementu dłużej niż ja sposobu na rozwiązanie zadania z matmy.

— Pewnie masz jakieś zalety — powiedział w końcu. — Po prostu musiałbym się chwilę zastanowić.

Jego spojrzenie wróciło do telefonu, czym pokazał mi, że nie jest zbyt zainteresowany rozmową ze mną. Wyprostowałam się i odsunęłam od niego, kiedy drzwi do piwnicy otworzyły się, a po schodach zeszły moje przyjaciółki. Camila miała na sobie skórzane dzwony, dopasowany sweterek z dużym dekoltem oraz czubate botki — wszystko w czerni. Na jej szyi połyskiwał srebrny łańcuszek z zawieszką krzyża. Wyglądała, jakby faktycznie szła na imprezę, a nie na małe posiedzenie ze znajomymi.

— Dobry wieczór, słyszałam, że ktoś organizuje tutaj domówkę! — Zrobiła wielkie wejście, trzymając w dłoni wino. Uwielbiałam w niej to, że zawsze zachowywała się, jakby wszyscy w pokoju tylko czekali na jej przybycie. — Boże, co za stypa — skomentowała, krzywiąc się.

— Słyszałeś, Kai? — zawyła Minako, zerkając na wciąż tatuującego ją brata. — Kończ już, bo musimy rozkręcić imprezę!

Od razu wiedziałam, że dziewczyny się ze sobą dogadają.

— Znowu ukradłaś wino mamie? — zapytałam, gdy Mallory pochyliła się, aby złożyć krótki pocałunek na moim policzku. Uśmiechnęła się dumnie na moje słowa.

— Tym razem Alexandrowi — pochwaliła się dumnie, opadając na miejsce obok mnie. — Jeśli ten dupek myśli, że tak łatwo wejdzie do rodziny, zabierając mamę na kilka dennych randek, to grubo się myli. Tutaj potrzeba ofiary.

Po tym jak ojciec Camili zdradził jej matkę i rozwiódł się z nią, dziewczyna z góry znienawidziła wszystkich następnych partnerów swojej rodzicielki. Ustaliła sobie za cel życiowy, aby każdego jak najbardziej do siebie zniechęcić, utrudniając im życie. Jak do tej pory udawało jej się — buntowała się, chodziła na imprezy i wracała pijana w środku nocy. Nie obchodziły ją szlabany czy zakazy. Alexander jednak okazał się na tyle zapatrzony w jej matkę, że nie przerażała go oczywista niechęć ze strony Camili.

Gdy Kai w końcu skończył tatuować Minako i dobitnie wyjaśnił jej, że jeśli tylko tknie alkohol, to ją zamorduje, impreza w końcu się rozkręciła. Nie pomyliłam się, gdy założyłam, że siostra Seo i Camila dogadają się. Od razu złapały wspólny język, a buzie nie zamykały im się nawet na moment.

Ja z kolei nie czułam się najlepiej, gdy wszyscy wokoło wlewali w siebie kolejne puszki piwa i lampki wina. Z czasem zaczęło robić się coraz głośniej i żywiej, co zaczęło mnie przytłaczać. Nie zawsze czułam się w ten sposób. Czasem potrafiłam się rozluźnić, innym razem potrafiłam nawet wypić trochę i bawić się z resztą.

Niestety nie wtedy, gdy wiedziałam, że tata w domu również właśnie pije.

⋆。゚☁︎。⋆。 ゚☾ ゚。⋆

Hej! 

Jeśli Wam się podobało, nie zapomnijcie zostawić komentarza czy gwiazdki. Na pewno bardzo mnie to ucieszy. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top