✩ rozdział drugi ✩
Stałam przed lustrem z szeroko rozdziawionymi ustami, patrząc na spustoszenie, które spowodowała moja wieczorna sesja płakania. Zamiast powiek miałam dwie dorodne bułki od hot dogów.
Uroniłam kilka łez na cmentarzu, ale gdy tylko wróciłam, wyszorowałam się pod prysznicem i nałożyłam ten cholernie drogi krem pod oczy, wszelkie moje hamulce puściły. Beczałam jak dziecko, nie potrafiąc się w żaden sposób uspokoić. Zasnęłam dopiero wtedy, gdy skończyły mi się wszystkie łzy, a oczy wyschły na wiór i piekły przy każdym mrugnięciu. Tak wypruło mnie to z jakichkolwiek emocji i pokładów energii, że nie wstałam już, aby opłukać twarz, czego efekty widziałam we wszechobecnych podrażnieniach.
Cały poranek spędziłam na doprowadzaniu się do porządku. Masaż oczu kostką lodu zajął mi większą część poranka, przez co później musiałam się spieszyć. Dał również najlepsze efekty, gdyż opuchlizna znacznie zmalała.
W trakcie ubierania się zrozumiałam, że w domu nie jest zimno, a dreszcze biegające po moim kręgosłupie mają pewien związek z narastającym bólem głowy. Początkowo uznałam ten objaw za skutek sesji płakania, ale łaskotanie w gardle potwierdziło moją teorię roboczą — coś mnie właśnie rozbierało i to w najmniej erotyczny sposób, jaki istnieje.
— Jesteś gotowa? — zawołał tata z dołu, dokładnie pięć minut przed jego standardowym czasem wyjazdu do pracy. Każdy jego poranek wyglądał tak samo, gdyż działał według ściśle określonej rutyny. Wiedziałam więc, że jeśli nie wyrobię się na czas, będę musiała jechać do szkoły tramwajem. Jasper Wilton nie miał w zwyczaju na nikogo czekać ani zmieniać swojego planu dnia. To wszyscy inni dostosowywali się do niego.
— Prawie! — wychrypiałam, po czym zaniosłam się kaszlem. Ból gardła stawał się coraz gorszy. Wypiłam resztkę już chłodnej kawy, czując chwilową ulgę. Musiałam wziąć jakieś leki, bo w przeciwnym razie ten dzień będzie ciężki. — Zaraz zejdę, daj mi chwilkę!
— Cztery minuty! — Usłyszałam w odpowiedzi, co wywołało małą falę paniki. — Pospiesz się!
Wcisnęłam na siebie śnieżnobiałą koszulę i zieloną, plisowaną spódniczkę w kratę. Przeklęłam pod nosem, kiedy złapałam za krawat, a ten okazał się niezawiązany. Zagryzłam go w zębach, aby w pośpiechu o nim nie zapomnieć, po czym założyłam czarne zakolanówki i buty tego samego koloru. Na koniec zarzuciłam na siebie ciemną marynarkę z herbem szkoły na piersi.
W trakcie wiązania krawatu zastanawiałam się, o czym zapomniałam. Rozglądałam się intensywnie po pomieszczeniu, szukając wskazówek, gdyż bez przerwy coś mi podpowiadało, że nie miałam wszystkiego.
— Minuta!
Cholera! Złapałam za leżące na toaletce perły, które dostałam od mamy jako prezent, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Maria zawsze powtarzała, że każda kobieta powinna mieć w swojej kolekcji tę biżuterię ze względu na jej ponadczasowość. Dopiero z wiekiem doszło do mnie, jak drogi był to prezent.
Nie pominęłam ani jednego dnia noszenia ich od jej śmierci. To moja ulubiona pamiątka i swego rodzaju talizman. Mimo że nie jestem wierząca, wiem, że gdy noszę perły, mama jest przy mnie i nade mną czuwa.
Zacisnęłam krawat pod szyją tak mocno, że zabrakło mi tchu. Spryskałam się intensywnie waniliowo-cynamonowymi perfumami i zaniosłam się kaszlem, gdy gorzki smak wdarł mi się do gardła. Złapałam za torebkę i praktycznie zbiegłam po schodach, w locie łapiąc płaszcz z wieszaka w przedpokoju. Gdy wyszłam na dwór, tata akurat wyjeżdżał z garażu. Niebo spowite było szarymi chmurami, a delikatna mżawka zraszała mi włosy w większości schowane pod płaszczem.
— Już myślałem, że nie zdążysz — powiedział tata, kiedy zajęłam swoje miejsce w samochodzie.
— Jestem gotowa, możemy jechać. — Zignorowałam jego słowa i zapięłam pasy bezpieczeństwa.
Szybko uświadomiłam sobie, że wcale nie byłam gotowa i przez pośpiech zapomniałam wielu rzeczy. Nie wzięłam ze sobą jedzenia ani picia, leków na przeziębienie ani ładowarki do telefonu, który lubił rozładować się w najmniej odpowiednim momencie.
Tata prowadził auto ze skwaszoną miną, dlatego postanowiłam nie prosić go o zatrzymanie się pod sklepem czy apteką. Wątpiłam, żeby w ogóle chciał to zrobić. Prędzej wściekłby się jak wtedy, gdy Riley dopiero pod samą szkołą poinformowała go o zostawionym w domu plecaku ze wszystkimi książkami. Ojciec oczywiście nie wrócił się, a moja siostra już nigdy w życiu niczego nie zapomniała.
Obie wyciągnęłyśmy z tego dnia niezwykle cenną lekcję: „nie denerwuj taty przed jego drugą kawą". Jedna nigdy nie działa, choćby zamiast cukru użył amfetaminy.
Okres od poranka do przerwy lunchowej był dla mnie gęstniejącą mgłą, która stopniowo zaczęła spowijać mój umysł. Wszystkie objawy zaczynały się nasilać, męcząc mnie coraz bardziej z każdą kolejną godziną.
— Masz — powiedziała Liv ze zmarszczonymi brwiami i tym zmartwionym wyrazem twarzy, tak charakterystycznym dla niej. Podsunęła mi pod nos blister z tabletkami i butelkę wody, co dopiero po chwili zarejestrowałam. — Weź sobie dwie.
Nie miałam pojęcia, kiedy tak szybko minął czas i jak znaleźliśmy się na stołówce. Ledwo kontaktowałam. Byłam w szoku, że przeziębienie tak zmiotło mnie z planszy.
— Wyglądasz jak śmierć — komentuje Kai, zamykając pudełko, w którym najprawdopodobniej przed chwilą miał jeszcze jedzenie. — Gdzie się tak załatwiłaś?
— Dziękuję — wychrypiałam, wypychając z blistra dwie tabletki. Sprawdziłam przelotnie nazwę leku, po czym oddałam go przyjaciółce. Od razu zapomniałam, co przeczytałam. — Twój wspaniały przyjaciel wczoraj przejechał obok mnie po kałuży i przemokłam. A potem znowu przemokłam i przemarzłam.
— Blaze?
Boże, jego imię brzmi jak jakaś klątwa. Przeszedł mnie dreszcz.
— Nie, ten drugi przyjaciel, który uznał mnie za swoje największe nemezis — sarkam, a mój głos brzmi zdecydowanie wredniej niż się spodziewałam. Wzdycham zrezygnowana i zmęczona. — Tak, Blaze.
Chciałam wziąć już tabletki i zaczekać w agonii, aż zaczną działać, ale Cam zatrzymała mnie silnym chwytem za nadgarstek. Możliwe, że wcale nie był taki mocny, jednak takie miałam wrażenie, gdy bolał mnie każdy centymetr skóry.
— Jadłaś coś? — zapytała, mrużąc zielone oczy. Pokręciłam głową. — Nie bierz leków na pusty żołądek, idiotko. Masz.
Wcisnęła mi do ręki kanapkę.
— Z czym? — zapytałam, posłusznie ją rozpakowując.
— Z szynką i majonezem.
— Nienawidzę majonezu. — Skrzywiłam się.
— Jedz, nie marudź.
Camila poklepała mnie po głowię, po czym pochwaliła słowami „dobra dziewczynka", kiedy wgryzłam się w bułkę. Zamknęłam oczy ze zmęczenia, ale to spowodowało, że każdy kolejny kęs uderzał mocniej w moje otumanione receptory. Obrzydliwy posmak majonezu oblepiał mój mózg. Wielokrotnie małam ochotę wypluć pieczywo, które wydawało się pęcznieć w ustach. Z trudem skończyłam kanapkę i połknęłam tabletki.
Przerwa skończyła się szybciej niż się zaczęła, a przyjaciele musieli mnie zostawić. Oni mieli zaraz zajęcia, a ja okienko, które zamierzałam spędzić na powolnym umieraniu przy stoliku. Złapałam jeszcze Liv resztką sił za rękę, powstrzymując ją przed odejściem.
— Weź zadanie z matmy z mojej torby i przekaż Evans — powiedziałam słabo, jakby miało to być moje ostatnie życzenie na łożu śmierci. W prawdzie nie rozwiązałam tego zadania sama, tylko spisałam od przyjaciółki, ale skoro już je mam, to nie mogło się zmarnować.
Flynn zmarszczyła brwi i zaraz je rozluźnia.
— Już jej oddałaś. Nie pamiętasz?
Położyłam się na ławce i zamknęłam oczy, marząc o tym, aby być już w domu.
— A no tak.
Liv kazała mi dzwonić, gdyby coś się działo, a ja pokiwałam głową, jakbym miała siłę podnieść telefon. W końcu zastałam sama. Zaczęłam rozważać zadzwonienie po tatę, aby zabrał mnie do domu. Obawiałam się jednak, że musiałabym spędzić kilka kolejnych godzin na tej niewygodnej kanapie w jego gabinecie, przykrywając się jego marynarką.
Kiedy już byłam pewna, że wytrzymam jakoś do końca dnia, mój żołądek zrobił salto, a ja poczułam mdłości. Cholerny majonez! Wiedziałam, że zjedzenie go nie będzie dobrym pomysłem — mój żołądek nigdy go za dobrze nie znosił.
Wstałam i popędziłam do łazienki najszybciej jak potrafiłam w obecnym stanie. W połowie drogi zrezygnowałam z damskiej toalety, która znajdowała się znacznie dalej na korytarzu. Zdyszana wpadłam do męskiej, nieprzejęta tym, że mogę tam kogoś spotkać.
Początkowo wydawało mi się, że mam halucynacje. Widziałam pochylonego nad umywalką Caswella, który wyprostował się, gdy tylko drzwi się otworzyły. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, gdy wycierał nos wierzchem dłoni. W drugiej trzymał banknot, który starał się ukryć przed moim spojrzeniem. Zachowywał się, jak dzieciak przyłapany na podjadaniu słodyczy przed obiadem.
Patrzyłam na niego, przez moment łącząc kropki. W międzyczasie zamknęłam za sobą drzwi, a raczej opadłam na nie. Odepchnęłam się i chwiejnym krokiem ruszyłam do jednej z kabin, ale zrezygnowałam w połowie z tej odległej podróży. Zwłaszcza, że drzwi faktycznie w moich oczach zaczęły się ode mnie oddalać.
— To męska — poinformował mnie Blaze tym swoim aroganckim głosem, za który zawsze mam ochotę mu przywalić.
— A ty ćpasz. — Nie rozpoznawałam własnego głosu.
Caswell otworzył usta i zaraz je zamknął. Czyli nie miałam halucynacji!
— Nie twój zasrany interes, Wilton.
Kręciło mi się w głowie i chyba zaczynałam widzieć podwójnie. Jeśli nie, to miałam nadzieję, że brat bliźniak Blaze'a będzie milszy od oryginału. Szkoda, żeby taka ładna buźka się zmarnowała. Czy ja właśnie stwierdziłam, że Caswell jest przystojny? Typie, wzywaj pogotowie, moja gorączka chyba właśnie przekroczyła wszelkie normy, a mój mózg się gotuje.
Oparłam się o chłodną ścianę, czując momentalną ulgę.
— Mój może nie — zaczęłam, przeciągając sylaby — ale ciekawe, co powie dyrekcja, gdy dowie się, że ich najlepszy uczeń ćpa na przerwach w łazience?
Już właściwie nie kontrolowałam tego, co mówiłam. Wyłączył mi się filtr pomiędzy mózgiem a ustami. Przepaliły mi się zwoje.
Caswell w sekundę zmniejszył dystans pomiędzy nami, złapał mnie za ramiona i uderzył moim ciałem o płytki. Wyrwał mi się zaskoczony okrzyk. Przeszył mnie jednocześnie lęk i coś dziwnego... Elektrycznego.
— Słuchaj, kurwa...
Chciałam posłuchać, co ma mi do powiedzenia, naprawdę!
Ale świat spowiła czerń.
✩
Rozchyliłam powoli powieki i zamrugam kilka razy. Mimo że na dworze było pochmurno, światło wpadające przez okno raziło mnie po oczach. Obróciłam powoli głowę, ślizgając spojrzeniem po ścianach w paskudnym odcieniu brudnego błękitu. Zmarszczyłam brwi, bo nie rozpoznawałam tego pomieszczenia, przez co w pierwszej chwili zalała mnie fala paniki.
Głowa mnie bolała, jakbym miała kaca stulecia.
— Wiesz może, czy jest ktoś, z kim można się skontaktować, żeby po nią przyjechał? — usłyszałam kobiecy głos dobiegający z drugiego końca pomieszczenia.
— Najprędzej jej tata — odpowiedział jej męski głos. Blaze. Powoli zaczęłam analizować rzeczywistość i doszło do mnie, że znajdowałam się w gabinecie pielęgniarki. Zdradziły ją kolorowe plakaty z piramidą żywienia i te promujące aktywny tryb życia. — Jego numer pewnie jest w systemie.
Caswell zaniósł mnie do gabinetu pielęgniarki zamiast zostawić mnie na brudnej podłodze w męskiej toalecie? Niesamowite. Jestem w szoku.
Kobieta pokiwała głową i wstała od biurka.
— Zadzwonię do niego. Zostaniesz z nią na moment? Muszę...
— Nie. — Mój głos wciąż był zachrypnięty. Miałam wrażenie, że teraz bardziej niż wcześniej.
Pielęgniarka zbliżyła się do mnie szybkim krokiem.
— Witamy w świecie żywych — powiedziała, uśmiechając się lekko, ale nie było w jej mimice nic przyjaznego. Wyglądała, jakby się do tego zmuszała. — Muszę zadzwonić do twojego taty.
Pokręciłam głową.
— To naprawdę konieczne? — zapytałam. — Chyba wytrzymam do końca zajęć.
— Dziecko, masz wysoką gorączkę i właśnie straciłaś przytomność. Musisz odpocząć i porządnie się wykurować.
Westchnęłam, wlepiając wzrok w sufit.
— Okej, ale ja dzwonię — wyciągnęłam rękę w kierunku mojej torby, którą dostrzegłam przewieszoną przez krzesło. Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej, w czym pomogła mi kobieta. Zaraz po tym przyniosła mi torebkę, z której wyciągnęłam telefon.
Szczerzę wątpiłam, że tata urwie się z pracy tylko po to, żeby zawieźć mnie do domu.
— Lepiej będzie, jeśli wrócisz na lekcję. — Kobieta zwróciła się do opierającego się o ścianę Blaze'a. Chłopak wyglądał, jakby ktoś przymuszał go, aby został.
— Mam na razie okienko.
Wybrałam numer do taty i przyłożyłam telefon do ucha, czekając na sygnał połączenia. Jeden. Zerknęłam na Caswella, który wpatrywał się we mnie lodowatym spojrzeniem. Wciąż widziałam jego jasne tęczówki, mimo że jego źrenice były znacznie rozszerzone. Dreszcz spełzł mi wzdłuż kręgosłupa. Dwa. Odwróciłam wzrok, nie potrafiąc utrzymać go ani sekundy dłużej. Trzy.
— Halo, Lux?
— Hej, tato — zaczęłam, przeciągając samogłoski. Błagam, nie wścieknij się, nie wścieknij się, n i e w ś c i e k n i j s i ę. — Jest szansa, że odwiózłbyś mnie do domu? Zemdlałam w szkole, mam gorączkę i źle się czuję.
Po drugiej stronie usłyszałam szelest papierów i głośne westchnienie.
— Wytrzymasz jeszcze godzinę? — Stukał w klawiaturę. — Za dwadzieścia minut mam spotkanie. Resztę pracy myślę, że uda mi się zrobić zdalnie.
Otworzyłam szeroko usta, bo byłam w szoku. On naprawdę chciał się wyrwać z pracy, żeby mnie odwieźć? Dotknęłam czoła, które parzyło skórę na dłoni. Tak, to na pewno halucynacja, a Caswell czuwający nade mną w gabinecie szkolnej pielęgniarki jest jej częścią.
Dlaczego jeszcze sobie nie poszedł?
— Tak, jasne. — Pokiwałam energicznie głową, mimo że nie mógł tego zobaczyć. — Do potem.
— Na razie.
Odłożyłam telefon na kozetkę i naciągnęłam spódnicę, która nie sięgała mi nawet kolan. Największą wadą bycia wysoką jest dobór ubrań, gdyż wszystko jest za krótkie.
— Będzie po mnie za godzinę. — Odgarnęłam włosy za uszy. — Mogę już iść?
— Jeśli czujesz się na siłach to tak. — Pielęgniarka usiadła przy biurku i zaczęła pisać coś w swoim notatniku. — Jeśli nie, to możesz zaczekać tutaj.
Ostatecznie zdecydowałam się wyjść, dlatego wstałam z kozetki, wciąż odczuwając delikatne zawirowania w głowie. Przewiesiłam torbę przez ramię, rzuciłam kobiecie podziękowania i wyszłam na korytarz. Za mną podążał Blaze, zupełnie jakby został moim cieniem. Wtedy przypomniałam sobie, co widziałam, zanim straciłam przytomność.
— Czemu mnie nie zostawiłeś w tej łazience? — zapytałam, zatrzymując się na środku korytarza. Caswell prawie na mnie wpadł. — I czemu cały czas za mną łazisz?
— Wystarczy „dziękuję, Blaze, za twoją pomoc" — prychnął, zatrzymując się zdecydowanie za blisko. Zrobiłam ostentacyjny krok w tył, dając mu znak, że szanuję moją przestrzeń osobistą. — Nie jestem aż takim skurwielem, żeby cię zostawić.
— A mi się wydawało, że jesteś. — Uśmiechnęłam się szyderczo. — Przyznaj. Po prostu boisz się, że twój mały sekrecik ujrzy światło dzienne. Myślisz, że zabranie mnie do pielęgniarki wyrówna nasze rachunki i od razu ci odpuszczę?
Caswell zacisnął usta i odszedł. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu się obraził, ale on zaglądał po kolei do klas przez oszklone okienko w drzwiach, aż znalazł pustą. Otworzył ją, po czym wrócił się i popchnął mnie w kierunku pomieszczenia. Nie miałam siły protestować, a nawet gdybym miała, to był ode mnie znacznie silniejszy. Jeśli chciałby mnie zamordować, byłaby to najłatwiejsza ofiara w historii.
Od razu zamknął ze sobą drzwi i pociągnął mnie za łokieć wgłąb pomieszczenia. Znowu znalazłam się w tej samej sytuacji: moje plecy przyciśnięte do ściany, jego ręka tuż obok mojej głowy. Intensywny wzrok wbity we mnie. Jego oczy normalnie były tak przeszywające, że czasem przechodziły mnie dreszcze, ale tego dnia były inne. Przerażające. Źrenice były ogromne, prawie nie widziałam śladu po tym charakterystycznym dla niego błękicie.
— Zaciągnąłeś mnie tutaj, bo chcesz się pozbyć świadków twojego ćpania? — zapytałam szyderczo, chociaż moje wnętrze drżało ze strachu. Już raz pokazałam mu słabość, drugiego nie będzie.
Mimo że był silniejszy, wyższy i bardziej nieprzewidywalny, czułam, że to ja kontrolowałam sytuację.
— Z przyjemnością, ale mordowanie cię w takim stanie to żadna przyjemność. — Wywrócił oczami. — Słucham.
Zmarszczyłam brwi, skacząc wzrokiem pomiędzy jego prawym i lewym okiem.
— Czego słuchasz?
— Jaką ofertę masz mi do zaoferowania.
— Ofertę? — zdziwiłam się.
W sumie...
Nie wpadłam na to. Miałam zamiar po prostu go szantażować, żeby zrobić z niego swojego pieska, swoją ofiarę. Chciałam go odrobinę pomęczyć i ponabijać się z niego dla własnej rozrywki, ale jego pomysł wydawał znacznie lepszy.
— Przecież widzę, że chcesz czegoś za milczenie. — Westchnął, a mnie omiótł zapach truskawkowej gumy do żucia, co niesamowicie mnie bawiło. Po takim samcu alfa spodziewałam się ostrej, odurzającej mięty i wody kolońskiej, atakującej i paraliżującej moje zmysły. Blaze pachniał w tamtym momencie jak sernik na zimno, który mama często robiła latem.
Caswell sam zaproponował, żebyśmy poszli na układ połączony z szantażem. Kimże ja jestem, żeby wybijać mu ten pomysł z głowy?
— Jakby się nad tym zastanowić... — Okej, mam tylko jedną szansę, więc muszę się skupić na moment. Zrobiłam dłuższą pauzę, w trakcie której oświecenie uderzyło mnie jak piorun. — Jesteś dobry z matmy, nie?
— Nie obrażaj mnie — fuknął, odsuwając się odrobinę, przez co mogłam odetchnąć. Bałam się wdychać zapach truskawek, bo odrobinę za bardzo mi się podobał. — Jestem najlepszy. Od dwóch lat zajmuję pierwsze miejsce w konkursie matematycznym.
To mi przypomniało, że kiedyś podjęłam próbę rywalizowania z nim o tytuł najlepszego ucznia. Zrezygnowałam po pierwszych egzaminach.
— Nuda. — Zasłoniłam usta, aby ziewnąć, po czym skrzyżowałam ręce na piersi. Miałam ochotę już usiąść, gdyż strasznie zmęczyło mnie to stanie. — Okej, oto moja propozycja: będziesz mi dawać darmowe korki z matmy i przygotujesz mnie do egzaminów końcowych.
Kto lepiej pomógłby mi zrozumieć materiał? Nie dość, że dzięki temu w końcu mogłabym poprawić oceny, to jeszcze mogłabym mu podnosić ciśnienie. Nie było lepszego rozwiązania!
— Chyba sobie żartujesz. — Przeczesał palcami włosy, robiąc kilka kroków po klasie. — Chcesz, żebym ci udzielał korków? — Wskazał dłonią gdzieś w dal. — Ojciec nie chce ci załatwić korepetytora?
Uderzyłam głową o ścianę i wyciągnęłam szyję, aby spojrzeć w sufit.
— Mój ojciec nie może się dowiedzieć o moich ocenach, więc muszę je szybko poprawić.
Blaze zatrzymał się w pół kroku.
— Dlaczego?
Czy on zawsze zadaje tyle pytań jak czterolatek? W sumie nigdy nie rozmawiałam z nim na tyle długo, bo zawsze szybko ucinał nasze kłótnie.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Caswell. — Wywróciłam oczami, wymyślając wymówkę na poczekaniu, pasującą do osobowości, jaką sobie w tej szkole wykreowałam. — Odetnie mnie od kasy.
Nie wyglądał na zaskoczonego.
— Już mam swój kocioł, wynajęty i opłacony z góry. — Czy on właśnie zażartował?! — Coś jeszcze?
— Hmmm... — Położyłam palec na policzku i zastukałam w niego mozolnie, zastanawiając się. — Zapłacisz za pranie mojego płaszcza, który nie nadaje się do niczego przez twoją brawurową jazdę.
No wywróć oczami, widzę, że chcesz.
— Nie testuj mnie, Wilton. Może jeszcze frytki w zestawie? — pyta, kiedy widzi, że zastanawiam się przez dłuższy moment.
— Nie, frytki nie, ale możesz mi jutro postawić kawę.
Zmarszczył brwi.
— Jutro? Kawę?
— O szesnastej w kawiarni, potem wyślę ci adres. — Puściłam mu oczko i pomachałam na pożegnanie. — Na razie, husky boy.
— Zdążysz wyzdrowieć?
— Tym się nie martw.
Chciałam złapać za klamkę i wyjść, ale on mnie przed tym powstrzymał.
— Jak komuś powiesz o tym, co widziałaś w łazience... — Jego palce zaciskały się na moim nadgarstku, sprawiając mi ból.
— Mamy umowę, tak? Ty dajesz mi korki, ja milczę. — Szarpnęłam się, a on poluzował uścisk. Miałam ochotę rozmasować obolałe miejsce, ale nie chciałam już okazywać przy nim słabości. Nie chciałam pokazywać, że był w stanie zrobić mi krzywdę jedną ręką, a ja nie miałam szans na obronę. — Przygotuj mnie do egzaminów najlepiej jak umiesz, a twój sekrecik pójdzie ze mną do grobu.
Złapałam za klamkę. Tym razem nie powstrzymał mnie przed wyjściem.
⋆。゚☁︎。⋆。 ゚☾ ゚。⋆
#zzpwatt
Hej, miło Was znowu widzieć!
Dziękuję bardzo za aktywność pod poprzednim rozdziałem i cieszę się, że Wam się podobało. Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział również przypadnie Wam do gustu.
Przy okazji wpadnijcie na mojego IG i TikToka: autorkawerka (czasem wrzucam coś fajnego). :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top