victims :((

TW. self-harm. That's it, that's a plot

takze duzo samoobwiniania i toksyczne relacje, usprawiedliwianie abusera przez ofiare

***

Dziewczynka nie rozumiała, w którym momencie przestała być sobą, a kiedy zaczęła być tylko swoim nickiem, którego używała w przestrzeniach internetowych. Killcheroy. Widziała swoją nazwę więcej razy, niż słyszała swoje imię, lecz nie dlatego, że została zapomniana przez osoby w jej życiu, ale dlatego, że dowiedziały się o jej istnieniu osoby w Internecie, które nie miały wobec niej dobrych intencji. Jej codziennością teraz stało się patrzenie na swoją nazwę, gdy ją oznaczano i czytanie kolejnych kłamstw na swój temat i kolejnych, coraz poważniej brzmiących gróźb, których tak bardzo nie rozumiała.

Na żadną z wiadomości nie zwracała jednak tak dużej uwagi, jak na te, które zostały napisane przez użytkownika, który powiedział, że ma adres jej domu, że mieszka blisko i który ten adres udostępnił. To była najstraszniejsza rzecz, która mogła jej się wydarzyć, a o której nigdy wcześniej nie myślała, gdy zamieszczała swoje posty. Była tylko małym kontem i nastolatką w Internecie, nigdy by nie pomyślała, że ktoś mógłby przeszukiwać jej stare posty i znaleźć coś, co udowodniłoby im, gdzie mieszka.

Tak bardzo się teraz o siebie bała. Ci ludzie nie tylko ją teraz obrażali, lecz ich słowa stawały się coraz groźniejsze i groźniejsze i nawet deaktywowanie konta na krótkie chwile nie pomagało. Gdyby to było tylko tyle, może by to jakoś zniosła, ale z tym adresem, który wypłynął i było wiadomo, że zna go przynajmniej jedna osoba... Nie czuła się bezpiecznie nawet we własnym domu. W każdym momencie ktoś mógłby tu przyjść i zrobić jej krzywdę.

Nie wiedziała, jak radzić sobie z tym psychicznym bólem, nie wiedziała komu ma powiedzieć i czy ktokolwiek mógłby coś z tym zrobić. Jej bliscy zauważyli zmianę w jej zachowaniu, rodzice coraz częściej wypytywali, dlaczego tak często sprawdza swoje wiadomości na telefonie, a przyjaciele propnowali wspólne wyjścia, by zapewnić jej jakieś rozproszenie w jej złym humorze. Nie mogła jednak powiedzieć nikomu z nich co się stało. Mogła być córką, mogła być przyjaciółką, ale problem jaki sprawiła sobie w mediach społecznościowych był problemem Killcheroy. Bała się też, że nie uwierzyliby w jej szczere zapewnienia, że miała pozwolenie na wstawienie tego zdjęcia, tak jak nie uwierzyli wszyscy ci ludzie, którzy tak ją teraz dręczyli.

Powoli się od wszystkich izolowała, próbowała zaszyć się sama i nie doprowadzić do tego, by z kimkolwiek ją kojarzono, by i na jej bliskich nie wymyślano dziwnych i raniących plotek. Jej rodzice przychodzili do jej pokoju od czasu do czasu, by spytać czy wszystko dobrze, ale szybko ich zbywała. Tym razem też była gotowa to zrobić.

— Hej, wiem że jest ci teraz ciężko, ale mogłabyś czasem przewietrzyć pokój. Czemu pachnie tu spalenizną? — jej mama starała się zachować pogodny nastrój, nawet gdy była zmartwiona. Teraz położyła nawet dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się w sposób, który miał być pocieszający. — Przecież wiesz, że nie pogniewam się, jeśli spaliłaś swój obiad. Powinnaś zejść na dół i zjeść z nami, co ty na to?

— Tak... Zaraz przyjdę — ciężko byłoby jej odmówić. Była głodna i zmęczona byciem tak bardzo samą. Chciała być z ludźmi, którzy byli dla niej dobrzy, którzy nie byli jak jej napastnicy z Internetu. Jej mama była właśnie tak miła. Chciała być tu dla niej, nawet gdy córka izolowała się od świata bez pozornie żadnego powodu.

— Bardzo się cieszę. I no, naprawdę wietrz tu częściej. Wiem, że teraz źle się czujesz, ale nie możesz zapominać o dbaniu o siebie i swoje otoczenie — mama była zatroskana i próbująca udzielać dobrych rad nawet w tak ciężkiej sprawie. Ostatni raz rozczochrała włosy córki, zanim podeszła do drzwi pokoju, by zostawić ją w spokoju i dać jej potrzebną przestrzeń. — Pamiętaj, że możesz porozmawiać ze mną i tatą, jeśli tego potrzebujesz.

— Będę pamiętała — uśmiechnęła się do niej córka, zanim jej mama wyszła z pomieszczenia. Naprawdę ucieszyła ją na moment tą swoją troską, jednak szczęście to zniknęło od razu z zamknięciem się drzwi, a z gardła dziewczynki wydobył się szloch.

Odwinęła ramiona swojej koszuli, by spojrzeć na miejsca na skórze, które wcześniej przypaliła przy użyciu zapalniczki i czuła tak wielką ulgę, wiedząc że nie zostało to zauważone przez jej mamę. Tak bardzo chciała ulżyć sobie w bólu psychicznym, a nie miała możliwości by zrobić to w jakikolwiek inny sposób, niż zadanie sobie tego fizycznego i skupienie się tylko na nim. Odpowiedzią znów stał się dla niej Internet, gdzie znalazła wszystkie możliwe porady, jak zrobić to, by bolało ją jak najbardziej, a czytanie tego, co pisali atakujący ją ludzie, było wystarczającą motywacją.

Mimo że zrobiła to kilka godzin temu, to ciągle bolało tak samo mocno. Ból rozchodził się po jej całym ciele, nie tylko przypalonym miejscu. Jej mama miała rację — w jej pokoju rzeczywiście cuchniało tą spalenizną, a to ona była tą, która chciała tutaj spłonąć.

Spłonąć ze wstydu, że skończyła w taki inny sposób. Spłonąć, by zmienić się w proch, który mógłby zostać rozwiany przez wiatr, by zniknąć na zawsze z oczu wszystkich, którzy ją tak nienawidzili. Spłonąć jak wiedźmy palone na stosie za niewinność, które nie wiedziały nawet, czym były czary, za które je skazano. Spłonąć od ognia, który podłożył człowiek, który znalazł jej adres i go upublicznił.

Znów pomyślała o swoich rodzicach, o swojej dobrej mamie i tacie, którzy czekali aż z nimi porozmawia, którzy nie wiedzieli nawet, że adres ich domu lata pomiędzy osobami, które mogły nie mieć wobec niej dobrych zamiarów. Nie tylko ona była w niebezpieczeństwie — oni też byli.

Nie wiedziała jeszcze, jak ma odebrać swoje życie, czym usatysfakcjonuje wszystkich, którzy życzyli jej źle, ale mogła znów sięgnąć po trzymaną w kieszeni zapalniczkę i zacisnąć zęby, gdy muskała płomieniem skórę, by chociaż na chwilę zapomnieć o swoich dylematach i bólu wewnętrznym.

Tym ogniem mogła próbować ukryć — nawet gorętsze od niego — palenie głęboko w jej sercu. Presja miała jednak tylko narastać.

***

Po zerwaniach z Mahiru, jej chłopak lubił ukrywać się przed światem w swoim pokoju i nie spotykać się z nikim. Być może było tak dlatego, że gdyby spotkał się z swoimi przyjaciółmi, wypunktowaliby mu, że wygląda na szczęśliwszego niż zwykle. Spytaliby, czy może wydarzyło się coś dobrego, skoro wyglądało na to, że coś bardzo ulżyło mu i zepchnęło kamień ciążący na jego sercu, a on bardzo wystraszyłby się, znając odpowiedź. To byłoby straszne, by powiedzieć im, że czuje się lepiej, dlatego że zerwał ze swoją dziewczyną.

Najgorsze było to, że sytuacja ta faktycznie zdarzyła się już kilka razy. Mówiono mu, że wygląda na ucieszonego, mówiono mu, że wygląda na to, że jest u niego lepiej, cieszono się jego szczęściem, a on tylko przełykał gulę w swoim gardle, która pojawiała się tam, bo świat potwierdzał mu, że jest z nim lepiej, gdy nie jest z Mahiru. Na całe szczęście dla ich obu, dla ich związku i ich miłości, on wcale nie lubił, gdy było z nim lepiej.

Właściwie to przyzwyczaił się do bólu, w jaki wpędził go ten związek i to uczucie. Kiedyś próbował jeszcze powiedzieć Mahiru w jak duże cierpienie wpędzało go to wszystko, ale teraz nie miał już nawet siły prosić o nic, bo nie było dla niego żadnego rozwiązania. Mahiru zawsze chciała mu pomóc, chciała by ich serca się od siebie nie oddalały i dzieliła z nim ból, a mimo tego nie potrafiła go uratować żadna z tych rzeczy. Być może jego serce po prostu miało wykrwawiać się i zawodzić do momentu, gdy przestanie bić, a Mahiru będzie musiała być świadkiem, który to wszystko będzie widział i który nie będzie mógł nic z tym zrobić.

A może nie była świadkiem? Co jeśli była sprawcą? Nie chciał tak myśleć, po przecież bardzo ją kochał. Było mu jej tak żal, było mu jej szkoda, bo musiała z nim utknąć, bo ze wszystkich ludzi na jakich zasługiwała, ona pokochała go, tak pełnego wad i niespełniającego jej marzeń o wielkiej miłości. Pokochała go który będzie musiał ją zostawić, który był już tak bliski śmierci. Zajmie mu to tylko jeszcze chwilę... był tak blisko końcowej mety... miał już to prawie na wyciągnięcie ręki... któregoś dnia, a ten dzień był coraz bliższy, przestanie być takim tchórzem, chwyci za sznur i zrobi to, co powinien był zrobić już dawno.

Był takim tchórzem, dlatego że ją kochał. Był tchórzem dlatego, że czasem podczas ich spotkań i randek było tak pięknie i czuł się po nich tak kochany i dowartościowany, że jego samolubne uczucia chciały pozwolić mu dożyć do kolejnego momentu, gdy będzie dobrze, gdy znów będzie mógł się tak świetnie się poczuć. A później, gdy nastąpi kłótnia z Mahiru, gdy coś, co ona mu powie lub zrobi, sprawi że on poczuje się źle, lub gdy on zrobi to samo jej, znów będzie gorzej niż kiedykolwiek, gorzej niż było poprzednio.

Jednak nie było nic złego w tym, gdy czuł się gorzej. To tylko udowadniało mu, że mimo wszystkich tych pięknych momentów z Mahiru, to wszystko musiało skończyć się śmiercią jednego z nich. A skoro tak ją kochał i ona tak bardzo go kochała, to on musiał być tym, który to zrobi.

Zastanawiał się, czy Mahiru też miała czasem tak szpetne myśli, które prosiły o odebranie sobie życia i torturowanie siebie, czy może był w nich absolutnie sam. Miał nadzieję, że był w nich sam. Nie chciał by ktokolwiek inny musiał przeżywać coś podobnego.

Mahiru zapewniała go, że tak długo, jak kocha i ma pozwolenie na okazywanie swojej miłości, chciała być żywa, więc może nie musiał się tak bardzo bać o to, czy też czuła to samo co on. Jednak co wydarzy się po jego śmierci? Czy ból jaki spowoduje w jej sercu sprawi, że ona uzna, iż powinna przestać kochać? Go tu już nie będzie, nie będzie mógł już tego sprawdzić i się o nią zatroszczyć.

Musiał wierzyć, że będzie silna, tak jak zawsze była. Była w stanie znieść przegrzewanie się z miłości, wspólny ból i cieszyła się nawet tym, co mogło ją ranić. Nie zasługiwała by znosić tak wiele, ale z jakiegoś powodu to umiała i sama co rusz proponowała, bo nieważne co by się nie działo, ich miłość unosiła ją na duchu. Jednak go ciągnęła w dół, co dowodziło w jego percepcji temu, że to Mahiru była najwytrzymalszą i najbardziej godną podziwu osobom i nie była tak słaba, jak on.

Mahiru na pewno wybaczy mu samobójstwo jako ostatni akt ich miłości.

Gdyby bardziej się postarał, już teraz mógłyby się zabić. Zamknięty w swoim pokoju nie był w stanie poruszyć się, nie był w stanie oddychać i nie był w stanie już nawet unosić noża do tektury, bo obie ręce zranił tak silnie, że powoli tracił w nich czucie. Podłoga wokół niego wyglądała jak miejsce zbrodni, a na jego udach było więcej krwi niż skóry. Było z nim tak źle, a on ciągle wierzył, że mogło być gorzej, zdawał sobie sprawę, że nic co zrobił, nawet nie stało obok najboleśniejszej rzeczy, jaką mógłby sobie zadać, a o której przypominał mu dzwoniący telefon.

Mógłby kontynuować masakrowanie swojego ciała każdym z ostrych przedmiotów, jakie znajdował w swoim domu. Mógłby uderzać swoją głową o ścianę tak długo, aż straciłby przytomność. Mógłby odmówić sobie spania i jedzenia, mógłby czekać aż zgnije albo pomóc sobie zgnić, byłby gotów umrzeć już w każdym momencie. Żadna z tych metod nie byłaby jednak wystarczająco dobra, żadna z tych metod nie umiałaby sprawić mu tyle bólu, ile sprawiała mu jedna konkretna rzecz.

Odebrał telefon od Mahiru i uśmiechnął się szczerze, gdy umówili się na spokojnie, by jeszcze raz spokojnie przegadać swoje zerwanie. Mahiru dodała nawet na koniec słodkie "kocham cię", już teraz pokazując, że nie uważała, by nie dało się tego cofnąć. Odpowiedział jej tym samym, wiedząc już jak to wszystko się skończy, bo zawsze kończyło się tak samo. Wracali do siebie już w rytuałach zrywania i powracania, składając samych siebie jako rytualne ofiary za każdym tym razem, spalając swoje serca na stosie i licząc, że zostanie im za to zesłana nagroda w postaci tego, że tym razem się uda, że tym razem ta miłość będzie tak piękna, jak miała być. Nigdy nie była: może te ofiary nie były wystarczające. Może ofiarą musiało być jego życie, które zostanie odebrane, gdy zgodzą się, by spróbować ponownie.

To związek z Mahiru był jego ulubioną metodą samookaleczania.

***

Hinako była tak absolutnie samotna. Nie umiała już nawet czuć żadnego poczucia przynależności, nie umiała już myśleć, że ktokolwiek mógłby uważać ją za ważną i wartą istnienia, gdy osoba, która miała ją kochać, nigdy tego tak naprawdę nie robiła. Hinako chciałaby być na niego zła, ale nie umiała. Czuła, że może naprawdę zasługiwała na ten brak miłości, na to poczucie, że nie była dla nikogo tak ważna, jak kiedyś się jej wydawało — bo dla Kazuiego rzeczywiście nie okazała się tak ważna, jak obiecywał jej niegdyś, że była.

Nie pozwolił jej nawet być w jego życiu przyjaciółką. Ożenił się z nią, mimo że jej nie kochał. Nie zasługiwała nawet na najprostszą szczerość, a nie wiedząc, że ich małżeństwo sprawiało jej mężowi ból, doprowadzała go do agonii przez samo istnienie i naiwną wiarę w to, że oboje się kochają i on też jest z nią szczęśliwy.

Tak bardzo chciałaby nie musieć się o niego martwić, ale ciągle kochała Kazuiego tak samo, jak zawsze go kochała (czy było to samolubne, skoro on nie potrzebował jej miłości?). Nie potrafiła się nie zamartwiać także o niego w tej całej sytuacji, tak bardzo obwiniając się nawet o to, co było obiektywnie jego winą.

Zawsze myślała, że gdy okazywała mu miłość i uwagę, to było dla niego miłe i ważne, tak jak dla niej były miłe wszelkie akty miłości, jakie otrzymywała od niego. Obie rzeczy okazały się jednak kłamstwami. Jego akty miłości były tylko grą, którą desperacko próbował odgrywać, a jej akty miłości wcale nie dawały mu ciepła i poczucia bezpieczeństwa, a tylko pewność, że coś jest z nim nie tak, poczucie winy za to, że nie potrafił tego odbierać. Myślała że go kocha, a jednak nie umiała tego dostrzec. A mimo tego nie mogła przestać kochać go, ale musiała przestać kochać siebie, a nawet więcej: jedyne co czuła teraz wobec siebie to nienawiść.

A mimo tego jak bardzo chciała się nienawidzić, jak bardzo uważała, że nie zasługuje na nic dobrego, gdy płakała teraz sama na balkonie, bo nie chcąc tego robić w obecności Kazuiego, który był w środku ich mieszkania, chciała zostać ukojona w swoim płaczu. Chciała by ktoś ją przytulił, by ktoś inny niż wiatr pogłaskał jej włosy i by ktoś obiecał jej, że będzie dobrze, że jeszcze znajdą na to rozwiązanie. Rozwiązań jednak nie było.

Próbowała sama stać się tym dla siebie, spróbowała sama objąć się swoimi ramionami i stłumić szloch w swoim gardle. Liczyła na to, że stworzy tym iluzję uścisku, że poczuje się chociaż trochę lepiej, ale nie umiała zwalczyć wspomnień każdego z momentów, gdy przytulała się do Kazuiego, gdy on przytulał ją. To już nigdy nie wróci... nic między nimi już nie wróci.

Wbiła paznokcie w swoje ramiona, którymi miała się obejmować. Nawet jeśli to bolało, nawet jeśli wbijała je za mocno i czuła ból, to może ból był niezbędny, by poczuć cokolwiek. Lepszy był bolesny uścisk, który będzie potrafił do niej dotrzeć, niż taki, który bólu nie sprawiał, ale którego nie potrafiła nawet poczuć. Kazui na pewno też czuł tak mały ból za każdym razem, gdy się przytulali. To było sprawiedliwe, jeśli poczuje go i ona.

Jednak nikt jej teraz nie przytulał. Nikt nie chciałby mieć ją w swoich ramionach. Nikt jej nie kochał i nie miała się do kogo zwrócić, bo osoba, która była jej najbardziej zaufana, okazała się osobą, której powinna ufać najmniej. Hinako naprawdę nie miała nikogo i sama nie była też tym, czym chciała być dla osoby, którą kochała. Czuła się jakby nie była kimś, jakby wcale nawet nie istniała.

Była szczęśliwa, gdy nie znała prawdy, ale nie chciałaby cofnąć się w czasie i nigdy jej nie poznać. To było właściwe. To było to na co zasłużyła. Cieszyła się z szczerości nawet, gdy przyszła po tak wielu latach i gdy oznaczała, że Hinako zasługuje tylko na jedno: na zniknięcie, na potraktowanie siebie jakby nigdy nie istniała, bo wszystko na czym opierało się jej istnienie okazało się nieprawdziwe. To zupełnie jakby ona sama była nieprawdziwa.

Dlatego tak bardzo potrzebowała tego przytulenia się sama do siebie, tego wbicia paznokci w swoją skórę i zrobienia tego tak głęboko, że czuła jak z jej ramion opadają kolejne krople, całe strumienie krwi. Nie wiedziała, jak głęboko musiała siebie drapać, skoro to się wydarzyło, ale tylko to przypominało jej jeszcze, że rzeczywiście była człowiekiem z krwi i kości, że istniała. Mogła być istotą żyjącą, ale nie była istotą kochaną. Nie miała prawa. Kiedyś chciała dać Kazuiowi cały świat, gdyby mogła to zrobić, ale okazało się, że on to odrzucał i wcale tego nie chciał. Teraz to ona musiała sama siebie odrzucić.

Jej płacz był tak głośny i nieprzyjemny, a nie chciała by usłyszana przez Kazuiego, który był w mieszkaniu. Próbowała stłumić szloch w sobie, ale wtedy tylko zaczynała się dusić, a przez to płakać jeszcze bardziej i tracić siłę w ciele. Musiała się czymś rozproszyć, zająć, uspokoić trzęsący się oddech.

Wyjęła paczkę papierosów i zapalniczkę, która należała do Kazuia. Wiedziała jednak, że nie obraziłby się, gdy pożyczy jednego. W końcu też chciałby dla niej tego, co pomogłoby się jej uspokoić, a sam uspokajał się swoim uzależnieniem całe swoje życie. Pocieszał się papierosami i alkoholem z jej powodu, to ona była tym od czego musiał znajdować pocieszenie.

Więc skoro on ranił się tak długo, niszczył stan swoich płuc i był samodestruktywny, teraz była to jej kolej. Jej, powodu wielu jego nieszczęść. Jej, która niewinnie myślała kiedyś dobre rzeczy o ich pełnej win relacji. Zaciągnęła się papierosem tak mocno, że czuła dym rozchodzący się po jej płucach i gardle, czuła ten smród wszędzie dookoła siebie i tylko na to teraz zasługiwała.

To nie było wystarczające, to nie było nawet prawdziwie jej raniące, skoro wydarzyło się jednorazowo, skoro stan jej płuc nie był tak zły, jak stan płuc jej męża. Nie mogła znaleźć ukojenia w zranieniu siebie, bo w jej oczach to było to żadne zranienie się. Mogła zrobić lepiej, mogła być lepsza, chociażby w taki sposób, skoro nie mogła być nigdy lepsza dla niego.

Zgasiła papierosa na swoim ramieniu, w miejscu które wcześniej krwawiło z powodu tego, jak mocno zostało rozdrapane. Przycisnęła go tak mocno, mimo że jej ciało chciało się szarpnąć z bólu i nie pozwalać siebie parzyć. Ona musiała jednak zrobić to mocniej, za wszystkie lata ich małżeństwa. Mocniej za to, jaka była. Mocniej za to, jaki był Kazui. Mocniej za całą tą nieszczęsną sytuację. Musiała zacisnąć zęby, zamknąć powieki i znosić ten ból, jak Kazui znosił lata ich bycia razem bez powiedzenia prawy, znosić ten ból, jak sama zawsze znosiła jego małe kłamstwa, nie wiedząc o tym jednym, najstraszniejszym i największym.

Nie płakała już. Nie czuła takiej potrzeby. Wszystko przestawało mieć znaczenie i zostawał tylko ból, jej umysł uświadamiał sobie, jak źle było i jak bardzo nie mieli wyjścia, jak bardzo nie było już sposobu, by kiedykolwiek poczuła się lepiej, że już nigdy nie będzie dało zagrać się kochającego uczucia i bawić się w jakąkolwiek słodką sekwencję. To wszystko było za nimi, ich serca były rozdzielone na pół, ale były to połowy, które absolutnie nie umiały stworzyć wspólnej całości.

Zaklęła pod nosem za uwierzenie, że kiedykolwiek będzie dobrze. Na całe szczęście teraz wiedziała, jak sprawić by było gorzej i zapaliła kolejnego papierosa, wiedząc że robi to tylko po to, by móc zgasić go na swoim ciele. Postanowiła potraktować samą siebie jak popielniczkę.

Czy Kazui nie traktował jej w ten sposób całe ich wspólne życie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #milgram