*VII* To Musi Być Dzisiaj
-Ale jak to?- wręcz wykrzyczał do rudowłosej dziewczyny, próbując nie uwolnić milionów łez, które cisnęły się do jego oczu. To wszystko wydawało się być na tyle absurdalne, że aż niemożliwe. Jak to Janka aresztowali? Dlaczego akurat jego?
- Musieli wtargnąć w nocy, albo nad ranem. Ojca też zabrali.- wyszlochała rozpaczliwie Dusia, po czym wtuliła się w Zośkę. Chłopak był pozornie spokojny. Udawało mu się powstrzymywać płacz, ale czuł się jakby jakaś jego część zaginęła. Niczego nie pragnął bardziej niż znów go zobaczyć. Od początku wiedział, że musi go odbić. Musi uratować swojego ukochanego. Odsunął od siebie harcerkę i jednym krokiem (a robił je dość duże) podszedł do telefonu, wykręcił numer i powiedział krótkie Rudy zachorował. Mówił to jakby kompletnie go to nie przejęło. Nie mógł sobie pozwolić na nieopanowanie przed oddziałem, a tym bardziej dowództwem. Jednak wewnątrz siebie szlochał, jęczał, wrzeszczał ze strachu, tęsknoty i swego rodzaju bólu. Dobrze wiedział jaki jest los aresztowanych. Z każdą torturą zadawaną Jankowi,cierpiał w podświadomości. Czuł jakby to jemu samemu ktoś robił krzywdę.
Opracował całą strategię i od razu spotkał się z oddziałem i dowódca.
-Orsza,ty dowodzisz całą akcją.- oznajmił dosadnie przełożonemu, co spotkało się z dezaprobatą chłopaków. Nikt chyba Orszy nie lubił. Zośka też i to nawet ze wzajemnością. Stanisław zawsze gdy jego chłopcy zrobili coś pomyślnie, przypisywał sobie wszystkie zasługi, a Zawadzkiego oskarżał za wszystkie potknięcia.
- To nie ma szans się udać, poza tym nie ma na razie zgody AK.
- Ale, katują Rudego i musimy to zrobić. Dzisiaj! - ciemnowłosy pokręcił niezadowolony głową.- Zawadzki nie przejął się zbytnio zdaniem Orszy na temat akcji odbijania Rudego. Przedstawił dokładnie plan akcji i wszyscy stawili się o ustalonej godzinie pod arsenałem.Nie interesowała ich opinia dowództwa ani potencjalne utrudnienia, które miały być powodem pewnej klęski. To był Rudy. Sprawa taka jak odbicie tego chłopaka była oczywista. Nie było żadnych wątpliwości.
***
Najpierw te ohydne twarze ludzkich karykatur jakimi są naziści. Krzyki i wyzwiska. Potem już tylko kolejne uderzenia, płacz, rozbryzgująca się krew na wszystko wokół. W pewnym momencie czekał na te mocniejsze ciosy, które powodowały omdlenia. Ogromny dar jakim była chwilą wytchnienia. Gdy przymykał oczy widział pod powiekami Tadeusza, starał się usłyszeć jego głos, przywołać ton śmiechu, przypomnieć dotyk. Chciał odbiec myślami od tego co z nim robiono, był przekonany, że już za chwilę umrze i już nigdy nie spotka swojego chłopaka, rodziny, przyjaciół. Bo tak jak na śmierć już zaczął czekać jakoby była ona jego wybawieniem, to chciał umierać wśród swoich, w cieple domowego zacisza, a nie w mroku siedziby gestapo.
***
Tadeuszowi krew szumiała w uszach, miał wrażenie, że zaraz zemdleje z tych wszystkich emocji. Przerażenie, stres, ale i nadzieja. Nadzieja na to, że już za chwilę znów zobaczy swojego Janeczka. Do pojawienia się więźniarki zostało jeszcze tylko kilka minut, wszyscy stali na swoich stanowiskach gotowi do walki i wtedy podbiegł do Zośki Orsza. Tłuste włosy opadały mu na spocone czoło, a on chamski gestem poprawiał jej nieustanie i wciąż bezskutecznie.
-Nie możemy tego zrobić. Nie ma zgody od AK.- oznajmił, w opinii Tadka bezczelnym tonem.
-Ale musimy! - Zawadzki nie miał zamiaru zmieniać planów.
-Zośka, nie.- Tadek miał wrażenie, że zaraz jego pięść przywita się z nosem Stanisława. Zakręciło mu się w głowie, znów wydawało mu się, że straci przytomność. Przed chwilą był pełen nadziei, a teraz to wszystko zniknęło. Był już tylko wściekły do tego stopnia, że aż oszołomiony.
-To powiedz chłopakom, że Rudego nie ma w więźniarce.- wyszeptał głosem wypranym z emocji. Smutnym, zmęczonym. Już się nie bronił, pozbawiony sił poddał się. Wtedy na plac wjechał olbrzymi pojazd. Wielki tak bardzo,że nadawałby się na salon. Tadek wiedział, że Jan jest w środku. Wiatr wiał mu w twarz, niszcząc ułożoną fryzurę. Przypomniała mu się słodycz jego śmiechu. Słyszał go, ten głos rozbrzmiewał w jego uszach na tyle intensywnie, że zaczęło mu się wydawać, że Bytnar faktycznie stoi tuż obok.
Najmniejszy ruch wywoływał u Rudego ogromny ból, nawet nie mógł kiwać palcami. Jego dłonie były zmiażdżone, sine, zawinięte w przesiąknięty krwią bandaż. Bolało go całe ciało, zwłaszcza brzuch. Miał połamane ręce, poobijaną głowę. Leżał na brudnym kocu na podłodze pojazdu. Wyobrażał sobie, że wóz się zatrzymuje, a drzwi otwierają chłopaki na czele z Zośką i zabierają go do domu. Ale to się nie wydarzyło w rzeczywistości. To była jedynie fikcja.
Tadek stał tak jeszcze przez jakiś czas próbując odróżnić obłęd od faktycznego biegu wydarzeń. Otrząsnął go krzyk jednego z chłopaków. Może Alka. Nie był co do tego przekonany. Wsiadł do samochodu Jeremiego, którym miał być transportowany Janek. Odwieźli go do domu. Był zdruzgotany. Nie miał siły nic robić i tylko leżał wgapiony w biały sufit. Jeszcze dzień wcześniej leżał w podobny sposób, ale wtedy był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Teraz po jego policzkach zaczęły płynąć pojedyncze łzy. Jak mogłem tak po prostu odpuścić i zostawić Rudego na pastwę tych bestii? Jak on się teraz trzyma? Czy w ogóle jeszcze żyje? Oczywiście, że tak przecież on nie może tak po prostu umrzeć. PO PROSTU NIE MOŻE. Obiecał sobie, że go odbije. Jutro spróbuje znowu i tak do skutku. Przekręcił się na bok, widział stojącą na szafce nocnej fotografię, a na niej on, Rudy, Alek, Paweł. Cała czwórka, jeszcze przed wojną. Radosne dzieciaki, nigdy wcześniej niewidzące śmierci, nietrzymające nawet broni w ręku. Dlaczego to wszystko musiało się skończyć? Dlaczego nie ma już Pawła, a Janka zabrali? Dlaczego nie zapobiegłem temu wszystkiemu? Na pewno mogłem coś zrobić. Ujął ramkę w dłonie i ucałował postać Jasia, potem utulił przedmiot do piersi i kuląc się w kłębek bezpieczeństwa, przymknął powieki i usnął głębokim snem. Śniły mu się elementy poprzednich lat, tygodni, miesięcy. Zwykłe migawki.
Najpierw siedział w szkolnej ławce, a jego wzrok latał pomiędzy zegarem, a chłopakiem przed tablicą. Uczeń odwrócił głowę, ukazując twarz o najpiękniejszym uśmiechu świata. Twarz Janka. Brunet odłożył kawałek kredy i usiadł w jednej z pierwszych ławek, tuż obok Aleksego, który był zdecydowanie za wysoki jak na siedzenie w pierwszym rzędzie. Zasłaniał takim osobą jaką był na przykład Kazik, chociaż on i tak spał sobie słodko i nie był zainteresowany lekcją.
-Zawadzki, do tablicy.- woła łysy belfer, a przerażony wizją rozwiązywania zadania z matematyki Tadek wstaje z katedry i pomału staje przed czarnym prostokątem. Nauczyciel dyktuje, on zapisuje. Chwilę się zastanawia, nie wie. Odwrócił łepetynę, szukając nieoficjalnej pomocy u kolegów z klasy. Zobaczył usypiającego Pawłowskiego, Baczyńskiego, którego zakłopotana twarz mówiła, że on tym bardziej nie umie rozwiązać zadania. Chłop miał łeb do poezji, ale matematyki nie potrafił kompletnie. Alek tak jak inni w klasie głowił się nad kajecikiem. Spojrzał w końcu na Rudego. Ruchem warg powiedział mu wynik. Zapisał.- Dobrze!- oznajmia matematyk radośnie i pozwala Tadeuszowi wrócić na miejsce.
Potem nagle siedzi w lesie, przy ognisku. Ciasno pomiędzy Alkiem i Rudym. Gra gitara, któregoś z pomarańczarni. Na przeciwko siedzą dziewczyny z błękitnej. Wszyscy oprócz Zośki śpiewali.
Chorałem dzwonków dzień rozkwita
Jeszcze od rosy rzęsy mokre
We mgle turkoce, pierwsza bryka
Słońce wyrusza na włóczęgę
Drogą pylistą, drogą polną
Jak kolorowa panny Krajka
Słońce się wznosi nad stodołą
Będziemy tańczyć walca
A ja mam swoją gitarę
Spodnie wytarte i buty stare
Wiatry niosą mnie
A ja mam swoją gitarę
Spodnie wytarte i buty stare
Wiatry niosą mnie
Rozbrzmiewają słowa piosenki, harcerskiego szlagieru. Ogień przyjemnie ogrzewał jego ciało, przymknął oczy, delektował się chwilą.
Chwilę później stoi sam z Jasiem na polu, w górach. Rozmawiają, ale słowa porozmazywały się i został sam ruch warg. Potem ujęli się w uścisk.
Nagle usłyszał strzały, krzyk. Zobaczył przed sobą biegających chłopaków, z budynku wyszedł Paweł. Chłopak upada, umiera.
Chwilę później tańczy z Rudym, w jego mieszkaniu. Zaczynają się całować. Potem żegnają się w progu. Ostatni raz łączą swoje usta. Umówili się na spotkanie następnego dnia.
Zośka obudził się zalany potem i łzami. Wciąż ściskał kurczowo zdjęcie, słoneczne światło wpadało do pokoju przez niezasłonięte niczym okna. Promienie raziły go po potwarzy. Otwieranie oczu przypominało mu bardziej rozklejanie ich, były na tyle spuchnięte od płaczu i zmęczenia. Wstał z łóżka, przemył twarz zimną wodą i ubrał świeże ubrania. Nie zjadł nawet śniadania, musiał biec porozmawiać z Orszą. Jak najszybciej.
-To jest duży oddział, blisko getta. W dodatku w biały dzień. Szkopy zlecą się szybciej niż ci się wydaje, a wtedy po nas.- Stanisław próbował odciągnąć Tadka od realizacji akcji odbicia więźnia, ale chłopak nie próżnował. Tym razem sobie tego nie odpuści.
-Ale nie ma innego wyjścia. Robimy. Dziś.
-Będą się mścić.
-Orsza!- syknął szatyn, jakby grożąc mężczyźnie.- Dziś o 16.- ciemnowłosy pokiwał niejednoznacznie głową, Zośka uznał to za zgodę. W końcu nie powiedział nie. Powiadomił oddział, plan był taki sam jak wczoraj. Pozostało już tylko wykonanie go i cieszenie się sukcesem. Nie było innej opcji niż powodzenie.
Wszyscy znów stanęli ma swoich pozycjach, Tadeusz stał w tym samym miejscu co wczoraj. Ogarnęła go ta sama mieszanka emocji, która powodowała wrażenie, że zaraz zemdleje. Zimny wiatr uderzał w jego twarz, tak jakby starał się się go ocucić, wyrwać z amoku. Obudził się z transu dopiero wtedy, gdy zobaczył jadącą w jego kierunku więźniarkę.
-Butelki!- wrzasnął, co jeszcze bardziej go otrzeźwiło. Momentalnie pojazd stanął w ogniu, a ze środka kabiny wybiegło dwóch płonących szwabów. Ktoś zaczął do nich strzelać, ukracając im cierpienia. Z części, w której siedzieli więźniowie wybiegło dwóch kolejnych Niemców z karabinami w gotowości. Strzelanina rozpętała się na dobre, na szczęście nie trwała długo. Nieprzyjaciele byli już martwi, Zośka rozejrzał się dookoła i zobaczył ciało martwego Buzdygana. Zaklął pod nosem i wraz z kilkoma innymi chłopakami rzucił się do drzwi wozu. Otworzyli je, ich oczom ukazały się przerażone twarze ludzi, siedzących na swego rodzaju ławkach. Nie dowierzali, że są wolni. Dopiero po chwili rozbiegli się w popłochu, uradowani odzyskaną wolnością. Zośka spojrzał w dół, na chwilę zapomniał jak się oddycha. Stał jak wryty i nie mógł się ruszyć. Słoń i Anoda podnieśli koc z chłopakiem.
-Zośka, pomóż!- poprosił Rodowicz, wyrywając Tadeusza z osłupienia. Dowódca chwycił materiał w okolicy nieudolnie ogolonej głowy Janka. Ranny co chwilą pojękiwał z bólu, sprawiając, że Zawadzkiemu łzy bezwładnie spłynęły po policzkach. Nie poznawał go, to nie był taki Janek, jakiego wszyscy pamiętali. Tamten Janek miał bujną czuprynę, słodki uśmiech od ucha do ucha, opowiadał żarty i był niepoprawnym optymistą. Zupełne przeciwieństwo osoby, którą teraz widział. Mimo wszystko do odczuwanych emocji doszła jeszcze licha iskierka radości. Znów miał go blisko.
Władowali się na tył samochodu i odjechali do domu.
- Nie sądziłem, że to zrobicie. Dziękuje. - wydukał Rudy, starając się dosięgnąć swoją dłonią tej Tadzia. Szatyn ujął ją delikatnie, nie chciał sprawić swojemu ukochanemu dodatkowego bólu.
-Aleeek!!!- wrzasnął ktoś na zewnątrz. Zośka odwrócił głowę, Jaś chciał zrobić to samo, ale nie miał tyle siły. Oczom dowódcy ukazało się leżąca kilkanaście metrów dalej postać Aleksego, na szczęście się ruszał, żył. Zawadzki przełknął w zdenerwowaniu ślinę, a gula w gardle urosła do większych rozmiarów.
-Co się stało?- zapytał słabo Bytnar.
-Alek dostał. - Janek wstrzymał oddech. Dlaczego akurat Alek?
-Cholera...
-Nic nie mów, odpoczywaj.- poprosił, ocierając własne łzy. Dojechali do domu, wnieśli rannego po schodach. Kluczowe było w tej chwili, aby nie natknęli się na jakiegoś kapusia. Udało im się, Janek bezpiecznie dotarł do domu, położono go w jego pokoju i okryto czystym kocem, który i tak po kilku minutach był umorusany krwią. W końcu w izbie zostali już tylko we dwoje, Tadek usiadł w fotelu obok łóżka i znów chwycił subtelnie dłoń rannego.- Trzeba ci zmienić te bandaże. Poczekaj.- pobiegł szybko do kuchni i wrócił z miską zimnej wody, spirytusu i bandażami. Zaczął odwijać pierwotnie biały, a teraz szkarłatny materiał. Bytnar pojękiwał co chwila, Zawadzkiemu krajało się serce. Nie mógł mu w żaden sposób ulżyć i ogromnie go to frustrowało. Dłonie poszkodowanego były prawie czarne, gdzieniegdzie znajdowały się krwawiące rany, które Zośka zaczął przemywać alkoholem. Rudy syczał za każdym jego dotykiem.- Przepraszam.- mruknął Tadeusz.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię widzę, Tadziu.- wymamrotał cicho, wykrzywiając usta w uśmiech pełnym bólu.
-Ja też skarbie, ja też.
-Kocham cię, Zosieńko.
-Ja ciebie mocniej. - ucałował świeżo opatrzone dłonie, a potem rozpalone od gorączki, poobijane czoło. - Dobrze, że jesteś już w domu. Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem, jak bardzo się martwiłem.
-Też tęskniłem, okropnie. Pocałujesz mnie? - Tadek pokiwał głową i pochylił się nad harcerzem i musnął jego usta.
Użyty tekst to piosenka harcerska "Krajka". Jak byłam w harcerstwie, to śpiewaliśmy to tak często, że po jakimś czasie ta piosenka była wrecz nielegalna bo każdy miał jej dość XD
Siemanko. Dobra, nadal mam wttp na telefonie więc macie rozdział. Generalnie to Rudy bardzo mi przeszkadzał i skakał po klawiaturze,więc wrzechswiat ewidentnie nie chce żebym pisała fanfiki XD Już się pomału zbliżamy do końca :'( Trzymajcie się w tej Wattpadowej zagładzie. Buziolee heejjjj🍒
Słup
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top