-7-

– Wstawaj! Wstawaj! – wrzeszczy Gemma. Naciągam puchową kołdrę na głowę, ale ona ją natychmiast zrywa. – Tata mówi, że jeśli natychmiast nie wstaniesz, przyjdzie do ciebie z mokrą szmatą! – szczerzy się, jakby chciała, aby do tego ostatecznie doszło.

Przewracam się na drugi bok, jednak ona jest dużo szybsza i zwinniejsza. Zawsze o tym zapominam. Stoi nade mną i krzywi się w uśmiechu. Dziecięcym, pięknym, beztroskim uśmiechu. Kiedy mi to odebrano?

– Tata mówi, że masz wstawać każdego ranka i coś robić. – mówi, jakby z wyższością.

Wymierzam jej solidnego kopniaka i znów naciągam kołdrę na głowę.

– Gówno mnie to obchodzi, Gemm! Wynocha. – mamroczę.

Dziwne, że nie przejmuję się, kiedy wreszcie wychodzi. Następuje inwazja dźwięków: Gemma dudni piętami, zbiegając po schodach, z kuchni słychać brzęk porcelanowych naczyń, kiedy otwiera drzwi i nie zamyka ich za sobą. Dobiegają mnie różne odgłosy – mleka nalewanego do miski z płatkami, łyżki unoszonej w górę. Tata syczy ze zniecierpliwieniem, próbując zetrzeć ścierką plamę ze szkolnej koszulki mojej siostry. Kot zeskakuje na podłogę. Słyszę, jak tata otwiera szafę i wyjmuje kurtkę młodej. Wkłada jej ją, sprawnie zasuwa zamek błyskawiczny i zapina guzik pod szyją, żeby na pewno nie zmarzła. Dochodzi mnie odgłos czułego cmoknięcia i zaraz potem słyszę westchnienie: wielka fala rozpaczy spływa na dom. Pojawia się temat mnie.

– Idź się pożegnać. – prosi ją w końcu tata.

Gemma hałasuje, wbiegając po schodach. Zatrzymuje się na chwilę pod moimi drzwiami, a potem wchodzi i zbliża się do łóżka.

– Mam nadzieję, że umrzesz, kiedy będę w szkole! – syczy mi do ucha. – Umrzesz w męczarniach i pochowają cię w jakimś okropnym miejscu, na przykład w sklepie z rybami albo w gabinecie stomatologicznym.

Pa, siostrzyczko, pa, pa... Też cię kocham.

Czuję się taki pusty i rozgoryczony. Nie będzie za mną tęsknić. Może nikt nie będzie.

Tata zostanie w kuchennym rozgardiaszu w szlafroku i kapciach, nieogolony i przecierający oczy, jakby dziwił się, że jest tam sam. W ciągu kilku ostatnich tygodni wypracował sobie poranną rutynę. Po wyjściu Gemms parzy kawę, sprząta ze stołu, zmywa naczynia i włącza pralkę. Zajmuje mu to około dwudziestu minut. Potem przychodzi do mnie i pyta, czy dobrze spałem, czy jestem głodny i o której wstanę. Zawsze w tej samej kolejności. Odpowiadam: Nie, Nie i Nigdy, a wtedy on idzie się ubrać i schodzi na dół do komputera, przy którym przesiaduje godzinami, szukając w internecie informacji, które pomogą utrzymać mnie przy życiu. Mówiono mi, że proces żałoby dzieli się na pięć etapów. Jeśli to prawda, tata utknął na pierwszym: zaprzeczaniu.

Dzisiaj puka do mnie dużo wcześniej niż zwykle, nie zdążył wypić na spokojnie swojej mocnej, ohydnej kawy bez cukru czy mleka ani pozmywać po śniadaniu. Co się dzieje? Leżę nieruchomo, gdy wchodzi, cicho zamyka za sobą drzwi i zrzuca kapcie obok mojego łóżka.

– Posuń się. – prosi i unosi rąbek kołdry. Widać tam moje blade, chude nogi.

– Tato! – oburzam się natychmiast. – Co robisz?

– Kładę się obok ciebie. – wzrusza jedynie ramionami.

– Nie ma mowy! – próbuję go zepchnąć, jednak całkowicie bezskutecznie.

Mocno obejmuje mnie ramieniem po chwili tak, że nie mogę się ruszyć. Ma twarde kości. Czuję dotyk jego skarpetek na bosych stopach. 

– Tato! Wynoś się z mojego łóżka! – warczę, a on jedynie szeroko się uśmiecha.

– Nie. – odpowiada mi z cichym śmiechem.

Odpycham jego rękę i siadam, żeby mu się przyjrzeć. Cuchnie papierosami i piwem, i wygląda starzej niż zazwyczaj. Słyszę bicie jego serca i nie podoba mi się to wszystko.

– Co ty wyprawiasz, do cholery? – pytam zirytowany, gromiąc go wzrokiem.

– Nigdy ze mną nie rozmawiasz, Harry. – odpowiada spokojnie.

– Myślisz, że to by coś zmieniło? – unoszę na niego brew ze zrezygnowaniem

Wzrusza ramionami.

– Być może.

– Czy ty nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym wszedł ci do łóżka, gdy śpisz?

– Robiłeś tak, kiedy byłeś mały. – pokręcił głową z rozbawieniem. – Mówiłeś, że to niesprawiedliwe, że musisz spać sam. Każdej nocy mama i ja braliśmy cię do naszego łóżka, bo czułeś się samotny. – mówi z uśmiechem, gdy prawdopodobnie widzi to wszystko przed oczami.

To nieprawda, nic takiego nie pamiętam. Tata chyba zwariował. Zrobił to już dawno, jednak dzisiaj się to pogłębiło.

– Jeśli nie wyjdziesz stąd, ja to zrobię. – grożę.

– Świetnie. – oznajmia. – Właśnie tego chciałem.

– A ty będziesz tak leżał? – zapytałem.

Uśmiecha się i nurkuje pod kołdrę, tak, że wystaje mu sponad niej jedynie czubek głowy.

– Jest miło i ciepło.

Moje nogi są słabe. Niewiele wczoraj jadłem i mam wrażenie, że stałem się przezroczysty. Przytrzymuję się oparcia łóżka i kuśtykam powoli do okna. Jest jeszcze wcześnie: księżyc blednie na szarym niebie.

– Dawno nie widziałeś się z Carą. – mówi nagle tata.

– Tak. – przytakuję, kiwając lekko głową.

– Co się wydarzyło tamtej nocy, kiedy poszliście do klubu? Pokłóciliście się? – zalewa mnie pytaniami, a mnie zaczyna boleć już od tego głowa.

Patrzę na ogród. Pomarańczowa piłka Gemmy, z której uszło powietrze, wygląda jak jakaś planeta. Znów spostrzegam tego chłopaka. Przyciskam dłonie do szyby. Widuję go tam każdego ranka, jak grabi, kopie albo wałęsa się bez celu. Teraz przycina gałęzie żywopłotu i układa je na stosie, żeby spalić.

Nie znam nawet jego imienia, ale są takie dni, gdy uważam, że jest przystojny. Czasem jednak zmieniam zdanie, widząc jego niedbale uczesane karmelowe włosy. Jednego dnia jest zadbany, drugiego jednak wygląda, jakby dopiero wstał i od razu zabrał się do pracy w swoim ogrodzie. Wydaje się jednak miły. Może naprawdę jest miły. 

Lubię na niego patrzeć, szczególnie, że on nie wie, że to robię. To taka moja mała rozrywka.

– Słyszysz mnie, Harry? – nagle dociera do mnie głos taty.

– Tak, ale postanowiłem cię ignorować. – mamroczę, nadal patrząc na sąsiada.

Jest starszy ode mnie, ale może o dwa czy trzy lata. Sam nie wiem. Nagle czuję potrzebę dowiedzenia się tego po kilku latach obserwacji.

– Może powinieneś wrócić do szkoły. Spotkałbyś się z przyjaciółmi.

Odwracam się, żeby na niego spojrzeć.

– Nie mam przyjaciół i nie zamierzam ich szukać. Nie interesują mnie pocieszyciele, którzy tylko czekają, żeby mnie poznać i wyrazić współczucie na moim pogrzebie. – prycham, bo zawsze tak właśnie jest. Jedynie Cara nie biadoli nade mną co chwila.

Tata wzdycha, podciąga kołdrę pod brodę i kręci głową.

– Nie powinieneś tak mówić. Cynizm ci nie służy.

– Przeczytałeś to gdzieś? – pytam rozbawiony, bo nigdy nie używa tak wzniosłych słów.

– Pozytywne nastawienie wzmacnia układ odpornościowy. – tłumaczy.

– Więc to moja wina, że jestem chory? – unoszę na niego brew.

– Wcale tak nie myślę. – od razu zaprzecza, jednak ja wiem już swoje. Przyłapany!

– Zachowujesz się tak, jakbym wszystko robił źle. – mamroczę.

Siada.

– Nieprawda! – wyrzuca gwałtownie dłonie w powietrze.

– Właśnie, że tak. – wykłócam się. – Krytykujesz sposób, w jaki umieram. Codziennie przychodzisz do mnie i każesz mi wstać albo wziąć się w garść. Teraz wymyśliłeś powrót do szkoły. To śmieszne!

Przechodzę wzburzony przez pokój, podnoszę jego puchate kapcie i wkładam je. Są za duże, ale to nic. Tata opiera się na łokciach i spogląda na mnie. Ma taką minę, jakbym go uderzył.

– Nie odchodź. – prosi cicho. – Dokąd idziesz?

– Byle dalej od ciebie. – mówię wkurzony.

Z przyjemnością trzaskam drzwiami. Może sobie wziąć moje łóżko. Proszę bardzo. Niech tam leży i gnije.

Jak ja każdego dnia.

Gniję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top