-5-

Czasem w niedzielę tata zawozi mnie i Gemmę do mamy. Tylko na kilka godzin, ale to zawsze coś. Wjeżdżamy malutką windą prosto na ósme piętro. Ściskamy się przez kilka chwil, aby potem wyjść na wąski, jednak zadbany, korytarz. Mama zazwyczaj otwiera drzwi i woła: Jesteście!, obejmując wzrokiem całą trójkę. Tata przystaje na chwilę na schodach i rozmawiają. Tak już jest.

Ale dzisiaj, kiedy radośnie otworzyła nam drzwi, tata wyraźnie chciał ode mnie uciec jak najszybciej i od razu cofnął się do windy.

– Uważaj na niego. – mówi lekko podniesionym głosem, pokazując na mnie palcem z wyrzutem w oczach. – Nie można mu ufać.

Mama się roześmiała. Zawsze reagowała tak na takie zachowanie ojca.

– Dlaczego? – unosi brew wyraźnie rozbawiona. – Co takiego przeskrobał?

Gemma nie może wytrzymać z podniecenia, przeskakuje z nogi na nogę i w końcu to wszystko puszcza i z uśmiechem na mnie kabluje:

– Tata zakazał mu wyjścia do klubu. – mówi z dumą, jakby teraz każdy powinien jej podziękować.

– Ach. – wzdycha mama, a mały uśmiech maluje się na jej wąskich ustach. – To całkiem do niego podobne. – śmieje się. 

– Ale on i tak poszedł. Dopiero teraz wrócił do domu. Nie było go przez całą noc! – piszczy, jakby to było coś nadzwyczajnego. Może u nas w domu tak, ale trzeba było popatrzeć na Carę czy innych w moim wieku i dopiero potem to oceniać. Każdy znikał na noce, każdy oprócz mnie. 

Mama uśmiecha się do mnie z zadowoleniem, po czym pyta zaciekawiona:

– Spotkałeś jakiegoś chłopca?

– Nie. – mamroczę. 

– Spotkałeś. – chichocze, przeciągając e, zachowuje się jak w przedszkolu. –Jak ma na imię?

– Nikogo nie spotkałem! – bronię się.

Tata jest wściekły, zdradza go gniewne spojrzenie i czerwone policzki.

– Daj spokój. – prosi mama. – Przecież nic mu się nie stało, prawda?

– Spójrz na niego. Jest kompletnie wyczerpany. – warczy tata.

Cała trójka przygląda mi się przez chwilę. Nie mogę znieść ich oceniających spojrzeń, u taty wyjątek, bo jego spojrzenie jest krytyczne. Robi mi się zimno i cały czas boli mnie brzuch. Odczuwam ten ból od czasu, kiedy kochałem się z Jakiem. Nikt mnie nie uprzedził, że tak będzie.

– Przyjadę o czwartej. – mówi tata, wsiadając do windy. – Od dwóch tygodni nie chce się poddać badaniu krwi. Zadzwoń do mnie, gdyby coś się działo. Zrobisz to? – musi się upewnić. 

– Tak, tak, nie martw się. – mama nachyla się i całuje mnie w czoło. – Będę się nim opiekowała. – szczerzy się do niego.

Siadamy z Gemm w kuchni przy stole. Mama nastawia czajnik, znajduje trzy filiżanki wśród brudnych naczyń stojących w zlewie i myje je. Sięga do szafki po herbatę, wyjmuje mleko z lodówki i wącha je, wysypuje ciastka na talerz. Zawsze ten sam schemat.

Od razu wkładam sobie jedno z łakoci do ust. Pyszne. Tania czekolada i cukier, czyli dokładnie  to, czego nie powinienem jeść.

– Opowiadałam wam kiedyś o moim pierwszym chłopcu? – pyta nagle mama, stawiając herbatę na stole. – Miał na imię Kevin i był zegarmistrzem. Uwielbiałam patrzeć, jak pracuje z lupą przy oku.

Gemms sięga po kolejne ciastko.

– Ilu właściwie miałaś chłopców? – pyta, unosząc brew, wyraźnie zainteresowana poruszonym tematem.

Mama śmieje się, odgarnia długie włosy na ramię. Jest piękna.

To pytanie chyba jednak jest nie na miejscu.

– Czy tata był najlepszy? – Gemma decyduje się spytać o coś innego.

– Oh, wasz tata! – woła, przyciskając rękę do piersi w melodramatycznym geście. Moja siostra rechocze.

Kiedyś pytałem mamę, co jej się nie podobało w tacie.

– Jest najrozsądniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam. – powiedziała bez cienia emocji.

Miałem dwanaście lat, gdy od niego odeszła. Przez jakiś czas przysyłała nam pocztówki z miejsc, o których nigdy nie słyszałem: Skegness, Grimsby, Hull. Na jednej z nich było zdjęcie hotelu od frontu. Tutaj pracuję  pisała.  Uczę się na cukiernika i tyję w oczach.

- I bardzo dobrze. - skomentował to wtedy tata. - Może pęknie.

Wieszałem te pocztówki na ścianie w swoim pokoju: Carlisle, Melrose, Dornoch. Mieszkamy w szałasie, jak pasterze  pisała.  Wiedzieliście, że haggis robi się z gardła, płuc, serca i wątroby owiec?. Nie wiedziałem, podobnie jak nie wiedziałem, dlaczego pisze w liczbie mnogiej, ale lubiłem patrzeć na zdjęcie przedstawiające wieś John o'Groats i bezkresne niebo nad zatoką.

Potem przyszła zima i postawiono mi diagnozę. Nie wiem, czy mama od razu uwierzyła w to, że jestem chory, bo trochę potrwało, zanim wróciła. Miałem trzynaście lat, kiedy wreszcie zapukała do naszych drzwi.

– Ślicznie wyglądasz! – powiedziała, gdy jej otworzyłem. – Dlaczego twój tata zawsze widzi rzeczywistość w czarnych barwach?

– Zamieszkasz z nami? – spytałem bez przywitania.

I wprowadziła się do swojego mieszkania.

Od tej pory zawsze spędzamy czas tak samo, gdy ją odwiedzamy. Może dlatego że mama nie ma pieniędzy albo dba o to, żebym się nie przemęczał. A może oba?

W każdym razie, będąc u niej, oglądamy filmy na wideo lub gramy w gry planszowe. Dzisiaj Gemm wybrała Grę w życie. Jest beznadziejna i nigdy mi nie wychodzi. Mam męża, dwójkę dzieci i pracuję w biurze podróży. Zapominam jednak wykupić polisę ubezpieczeniową i kiedy przychodzi burza, tracę wszystko. Za to Gemma zostaje gwiazdą muzyki pop i ma domek nad morzem, a mama jest zawziętą artystką, którą stać na wielką rezydencję. Gdy wreszcie przechodzę na emeryturę, wcześniejszą, bo wciąż jestem niezłym facetem, nawet nie sprawdzam stanu swojego konta. Potem Gemms chce pokazać mamie najnowszą sztuczkę. Szuka monety w jej portmonetce, a ja ściągam koc z kanapy i przykrywam nim kolana.

– W przyszłym tygodniu idę do szpitala. – oznajmiam cicho. – Pojedziesz ze mną? – pytam z nadzieją.

– Tata cię nie odwiezie? – już próbuje się wymigać.

– A nie możecie być ze mną oboje? – dopytuję zrezygnowany jej postawą wobec mojej choroby

– Po co tam idziesz? – zmienia temat.

– Znowu mam bóle głowy. Chcą mi zrobić punkcję lędźwiową. – wzruszam obojętnie ramionami.

Mama pochyla się i całuje mnie delikatnie. Czuję jej ciepły oddech na twarzy. Przymykam na naprawdę krótką chwilę oczy.

– Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Wiem, że wyzdrowiejesz. – zapewnia, pokrzepiająco masując moje kolano. 

Gemma wraca z monetą jedno funtową.

– Patrzcie uważnie, drodzy państwo. – mówi radośnie.

Nie chcę na to patrzeć. Nudzi mnie obserwowanie rzeczy, które znikają. Jak moje życie, dzień po dniu trochę więcej.

Idę do sypialni i ściągam koszulkę przed lustrem. Jakiś czas temu zacząłem upodabniać się do brzydkiego karła. Moja skóra zrobiła się szara, a kiedy dotykam palcem brzucha, mam wrażenie, że zapada się w nim jak w miękkim cieście. Wszystko z powodu sterydów. Podawano mi wysokie dawki prednizolonu i deksametazonu. To trucizny, przez które człowiek tyje, brzydnie i traci panowanie nad sobą. Od chwili, gdy przestałem je brać, zacząłem się kurczyć. Teraz mam kościste biodra i wystające żebra. Znikam jak duch, uciekam sam przed sobą.

Świetnie, prawda?

Siadam na łóżku mamy i dzwonię do Car.

– Co to jest seks? – pytam, nie siląc się nawet na jakiekolwiek przywitanie, ale ona jest już do tego przyzwyczajona.

– Biedactwo. – użala się nade mną. – Facet nie był w tym dobry, co?

– Nie rozumiem, dlaczego tak dziwnie się czuję. – wzdycham ciężko.

– Jak to dziwnie? – dopytuje mnie, a na końcu pytania można usłyszeć nawet cień zmartwienia. 

– Samotnie, no i brzuch mnie boli. – mówię ponuro.

– Wiem! – mówi Cara. – Pamiętam to, chociaż może u ciebie to trochę inaczej. Jakby cię ktoś otworzył?

– Coś w tym stylu. – wzruszam ramionami.

– To minie. – zapewnia, ale wcale mnie to nie uspokaja. Co jeśli umrę z tym przeklętym bólem brzucha czy może tyłka? Nawet nie potrafię się zdecydować, co mnie w tym momencie boli.

– A dlaczego wciąż chce mi się płakać?

– Nie traktuj tego tak poważnie, Hazz. Seks to sposób na spędzenie z kimś czasu, nic więcej. Zyskujesz chwilę ciepła i czujesz się atrakcyjny. – mówi to tak, jakby to było coś oczywistego.

Cara ma dziwny głos, jakby się uśmiechała.

– Znów się naćpałaś? – pytam cicho.

– Skąd! – zaprzecza od razu.

– Gdzie jesteś?

– Słuchaj, zaraz muszę wyjść. – szybko zmienia temat. – Powiedz mi co jest następne na twojej liście i przygotujemy plan. – teraz na pewno się uśmiecha.

– Wyrzuciłem listę. To był głupi pomysł. – wzdycham.

– Wcale nie. – protestuje. – Nie rezygnuj. Nareszcie zacząłeś robić coś ze swoim życiem.

Odkładam słuchawkę i liczę w myślach do pięćdziesięciu siedmiu. Potem wykręcam numer 999.

Odzywa się kobiecy głos.

– Pogotowie. W czym mogę pomoc?

Milczę.

– Czy coś się stało?

– Nie. – mamroczę ledwo słyszalnie. 

– Proszę potwierdzić, że nie zgłasza pan wypadku. Może pan podać swój adres?

Podaję adres mamy. Potwierdzam, że nie było żadnego wypadku. Zastanawiam się, czy przyślą jej rachunek za tę rozmowę. Mam nadzieję, że tak. Dzwonię na informację i proszę o numer telefonu zaufania. Wystukuję go powoli.

– Halo? – znów słyszę kobiecy głos, miękki, możliwe, że to Irlandka. – Halo. – odzywa się ponownie.

Przykro mi, że marnuję jej czas, więc stwierdzam:

– Wszystko jest do bani.

– Uhm... – mruczy w odpowiedzi. Zupełnie jak tata. Tak samo zareagował sześć tygodni temu w szpitalu, kiedy lekarz zapytał, czy rozumiemy to, co do nas mówi. Pamiętam, jak pomyślałem, że tata na pewno nic nie zrozumiał, bo płacz nie pozwalał mu słuchać.

– Nadal tu jestem. – informuje kobieta.

Chcę jej coś powiedzieć. Przyciskam słuchawkę do ucha, bo rozmowa o tak ważnych rzeczach wymaga bliskiego kontaktu. Nie mogę jednak znaleźć odpowiednich słów.

– Jesteś tam jeszcze? – pyta.

– Nie. – odpowiadam i odkładam słuchawkę. 

Rezygnuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top