-42-

Wszystko każdego dnia jest dokładnie takie samo – światło sączy się przez zasłony, gdy słyszę odległy szum ruchu gdzieś na ulicy i bulgoczący grzejnik na wodę. Mógłby to być równie dobrze Dzień Świstaka, gdyby nie to, że moje ciało robi się coraz bardziej zmęczone, a skóra bardziej przezroczysta. To oznacza, że od lutego minęło już trochę czasu. Jest już prawie maj. Dobrze mi idzie to moje postanowienie, żeby dożyć swoich urodzin, a przede wszystkim narodzin Lauren.

Jestem jednak mniejszy niż wczoraj. Mam mniej włosów. Moje mięśnie zwiotczały, praktycznie nie widać ich zarysów, bo zanikają przez ciągłe leżenie. Nie jestem w stanie sam się przemieszczać po domu. Tata już nie nalega na to, żeby znosić mnie do salonu, a co dopiero na dwór. Zmienia tylko regularnie moją pościel i poprawia poduszki. 

Louis leży na łóżku polowym.

Próbuję usiąść, żeby na niego spojrzeć, ale nie mam siły.

– Dlaczego tam spałeś? – pytam cicho.

Dotyka delikatnie mojej ręki. Zaczyna pocierać moje kostki, składając motyle pocałunki na wierzchu dłoni. Jest ostrożny i czuły.

– Bolało cię w nocy. – odpowiada zmartwiony, po czym się podnosi.

Nie pamiętam, żebym skarżył mu się w nocy.

Rozsuwa zasłony tak samo, jak robił to wczoraj. Wygląda przez okno. Za nim rozciąga się blade, rozmyte niebo.

Kochaliśmy się dokładnie dwadzieścia siedem razy i spędziliśmy w jednym łóżku sześćdziesiąt dwie noce, a to dużo miłości.

– Śniadanie? – pyta z łagodnym uśmiechem. Słońce wpada do pokoju zza jego pleców. Jego włosy wydają się przez to tak jasne.

Nie chcę umierać.

Nie widziałem go jeszcze wystarczająco dużo razy w słońcu. Nie wysłuchałem wszystkich dźwięków, jakie mógłby z siebie wydać. Nie poczułem jego ust na każdym milimetrze mojego ciała. Nie trzymałem go za rękę, gdy to on był chory.

Za krótko byłem kochany.

Za krótko kochałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top