-4-
– Nie lubisz piwa? – pyta mnie Jake. Można powiedzieć, że jest mną zaintrygowany.
Opiera się teraz o srebrny kuchenny zlew, a ja stoję zdecydowanie zbyt blisko niego. W zasadzie... robię to celowo. Czuję jego oddech na wrażliwej skórze. To ekscytujące. Takie nowe.
– Miałem ochotę na herbatę. – odpowiadam obojętnie, zresztą zgodnie z prawdą.
Wzrusza ramionami, stuka ciemnozieloną butelką o moją porcelanową filiżankę, po czym gwałtownie odchyla głowę, żeby się napić. Obserwuję jego gardło, kiedy przełyka. Łyk po łyku, a naczynie całkowicie się opróżnia. Zauważam małą, bladą bliznę pod jego brodą, cieniutką kreskę, pewnie skutek dawnego wypadku. Jake ociera swoje pełne usta rękawem i spostrzega, że mu się przyglądam.
– Dobrze się czujesz? – pyta, patrząc na mnie uważnie z lekko zmarszczonymi brwiami.
– Tak, a ty?
– Jasne. – uśmiecha się delikatnie.
– To świetnie. – dodaję, niezbyt wiedząc, co powinienem w tym momencie zrobić.
Uśmiecha się do mnie szerzej. Ma ładny uśmiech. Proste zęby. To dobrze. Czułbym się znacznie gorzej, gdyby był brzydki, a teraz naprawdę nie mam na co narzekać.
Pół godziny wcześniej Jake i jego kumpel, ćpun, wymienili spojrzenia, kiedy wprowadzali mnie i Carę do domu. Oznaczały one ich zwycięstwo. Car powiedziała im wprawdzie, żeby się niczego nie spodziewali, ale gdy weszliśmy do przedpokoju, pozwoliła ćpunowi zdjąć swój długi płaszcz bez nawet chwili najmniejszego zawahania. Śmiała się jego dennych dowcipów, paliła kolejne skręty, które podsuwał jej pod nos. Stopniowo się pogrążała, jej oczy stawały się coraz bardziej zamglone, a ciało rozluźnione.
Widzę ją zza drzwi. Włączyli muzykę, jakiś łagodny jazz. Nie denerwowała mnie, była nawet przyjemna. Zgasili światło i tańczą przytuleni do siebie w powolnym rytmie, zataczając pijane kręgi na puszystym dywanie. Cara w jednej ręce trzyma skręta, drugą wepchnęła ćpunowi z tyłu za pasek od spodni. On otacza ją silnymi ramionami. Wyglądają tak, jakby podtrzymywali się nawzajem i może tak właśnie jest, on pijany ledwo trzyma się na nogach, a jej obcasy bujają się niebezpiecznie na boki, gdy zapadają się w miękki materiał okrywający podłogę. Wybrała na dzisiaj zdecydowanie zbyt wysokie szpilki. Takie niedywanowe.
Nagle zaczynam myśleć praktycznie. W kuchni, nad gorącą jeszcze herbatą, uświadamiam sobie, że przyszedłem tu jedynie, żeby zrealizować swój plan. W końcu to mój wieczór. Dopijam szybko herbatę, odstawiam filiżankę na suszarkę, kilka kropel spływa po jej brzegu do zlewu. Przysuwam się do Jake'a tak blisko, że czubki naszych butów się stykają.
– Pocałuj mnie. – mówię i dopiero wtedy słyszę, jak śmiesznie brzmią moje słowa, jednak Jake'owi najwyraźniej to nie przeszkadza. Odstawia piwo i pochyla się nade mną, łącząc ze sobą nasze zupełnie jeszcze obce usta.
Nasze pocałunki są delikatne, ledwo muskamy się ustami. Dzieli mnie od niego odległość oddechu. Zawsze wiedziałem, że będę umiał się całować. Przeczytałem wszystkie czasopisma, w których piszą o tym jak uniknąć zderzenia się nosami, co zrobić ze śliną i gdzie położyć ręce. Znałem sposób na poradzenie sobie z dosłownie każdą trudnością związaną z całowaniem się, a jednak nie miałem pojęcia jak to właściwie będzie wyglądać. Czułem delikatne drapanie zarostu na moim policzku, dotyk jego ciepłych rąk sięgających do mojej szyi, śliski język przesuwający się po wargach i zagłębiający się coraz bardziej w moje usta.
Całujemy się przez kilka minut, przyciskając się mocniej do siebie. Przeświadczenie, że jestem z kimś, kto nic o mnie nie wie, przynosi mi ulgę. Moje ręce są śmiałe w swoich ruchach, opadają w zagłębienie na plecach i głaszczą go tam. Kciuki odnajdują małe dołeczki nad miednicą i układają się tam niemal automatycznie. Jaki ten chłopak wydaje się zdrowy i mocny, kiedy czuję pod palcami jego twarde mięśnie.
Otwieram oczy. Chcę sprawdzić, czy mu się to podoba, ale nieoczekiwanie mój wzrok przyciąga okno i widok starych drzew nieśmiało wyłaniających się z ciemności. Małe, czarne gałązki uderzają o szybę zupełnie, jak czyjeś palce. Odkręcam głowę i przytulam się jeszcze mocniej do Jake'a. Przez te moje cienkie i ciasne czarne rurki czuję jak bardzo mnie pragnie. Jęczy cicho. Podoba mi się ten dźwięk. Chciałbym usłyszeć to jeszcze raz.
– Chodźmy na górę. – prosi.
Próbuje przesunąć mnie w stronę drzwi, ale kładę mu rękę na piersiach, żeby mieć chwilę do namysłu.
Waham się.
– No chodź. – powtarza, ponaglając mnie. – Przecież tego chcesz, prawda? – dopytuje lekko niecierpliwie.
Wyczuwam pod palcami mocne bicie jego serca. Uśmiecha się do mnie czarująco, a ja przecież tego właśnie chcę. Czy nie po to tu przyjechałem?
– Dobrze. – wzdycham cicho, zbyt oszołomiony tym, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Splata swoje palce z moimi, ma gorącą dłoń. Prowadzi mnie korytarzem w stronę schodów. Cara całuje ćpuna. On stoi oparty o ścianę, a ona wsunęła mu kolano między nogi, ocierając się nim o jego krocze, na co mężczyzna cicho sapie. Słyszą hałas i odwracają się w naszą stronę, kiedy przechodzimy. Wyglądają na podnieconych i oszołomionych. Ich oczy błyszczą. Cara pokazuje mi język. Lśni jak ryba w podwodnej grocie. Nic nie rozumiem.
Uwalniam się z uścisku Jake'a i podchodzę do kanapy, na której leży torebka Car. Grzebię w niej, a wszyscy patrzą na mnie, jednak na zupełnie inne sposoby. Ćpun uśmiecha się krzywo, nie chcę na niego patrzeć, trochę mnie brzydzi. Jake opiera się zawadiacko o framugę. Czeka. Pokazuje uniesione kciuki, zapewniając, że wszystko okej. Jest miły. Nie mogę się teraz odwrócić. Nie mogę też znaleźć tych przeklętych kondomów. Nie wiem, czy powinienem wymacać całe pudełko, czy też jedynie pojedyncze opakowanie. Nie mam pojęcia, jak wyglądają. Uświadamiam sobie, że jestem w tym wszystkim całkowicie zielony. Jestem sobą zażenowany i postanawiam zabrać całą torebkę. Jeśli Carze będzie potrzebna prezerwatywa, będzie musiała pofatygować się na górę. Ups.
– Idziemy. – oznajmiam pewnie, przewieszając sobie torebkę przez ramię, jakby było to czymś całkowicie normalnym.
Wchodzę po schodach za Jakiem. Dodaję sobie odwagi, skupiając wzrok na jego rozkołysanych biodrach. Czuję się nieswojo, mam zawroty głowy i trochę mnie mdli. Nie sądziłem, że podążanie korytarzem za facetem skojarzy mi się ze szpitalem. Może jestem zmęczony... Moje myśli zbaczają z torów zawsze w najmniej odpowiednich momentach. Próbuję przypomnieć sobie, jak powinienem postępować, kiedy jest mi niedobrze: przede wszystkim muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, otworzyć okno albo wyjść na zewnątrz, jeśli to możliwe. Następnie należy zrobić coś, co odwróci moją uwagę od mdłości, może być to cokolwiek, byle udało mi się skoncentrować na czymś innym.
– Tutaj. – mówi nagle Jake, a ja wypadam z mojej spirali myśli. Dobrze, pozbywam się mdłości na krótką chwilę, gdy zmuszam się do spojrzenia w głąb pomieszczenia, do którego mnie zaprasza.
Widzę zwyczajną sypialnię, nic specjalnego: mały pokoik z jasnym biurkiem, niezbyt drogim komputerem, kilkoma książkami rozrzuconymi na podłodze, obrotowym krzesłem i dość wąskim łóżkiem. Myślę o tym, jak mamy się tam razem zmieścić. Na ścianach wisi kilka czarno-białych plakatów przedstawiających głównie muzyków jazzowych. Jest całkiem przyjemnie. To miejsce pasuje do chłopaka.
Jake obserwuje mnie, kiedy rozglądam się po pomieszczeniu. Czuję jego wzrok wodzący po moim ciele. Głupio mi to przyznać, ale pochlebia mi to.
– Możesz odłożyć torebkę. – mówi z lekką kpiną, ale sam jestem z lekka rozbawiony błyszczącą torebką zwisającą tuż przy moim boku.
Zbiera z łóżka brudne ubrania i rzuca je na podłogę, niezbyt się stara, chce nam zrobić tylko wystarczająco miejsca. Poprawia szybko pościel i siada, wskazując mi miejsce obok siebie.
Nie ruszam się. Zdecyduję się usiąść na łóżku, tylko jeśli w pokoju będzie ciemno. Nie chcę robić tego przy świetle lampy.
– Możesz zapalić świeczkę? – pytam, na co marszczy brwi w niezrozumieniu.
Wstaje jednak i otwiera dużą szufladę, wyciąga zapałki i wstaje, żeby spełnić moją prośbę. Potem gasi górne światło i siada z powrotem obok mnie. Oto prawdziwy żywy chłopak patrzy na mnie i czeka. Nadeszła moja chwila. Czuję, jak bije mi serce. Być może jedynym w tym momencie sposobem na to, żeby nie wyjść na kompletnego idiotę, jest udawanie kogoś innego. Postanawiam grać Carę, przejąć jej pewność siebie i kocie ruchy, ale przede wszystkim jednak to pierwsze. Zaczynam zdejmować swoją koszulę. Jake patrzy, jak rozpinam guzik, potem drugi. Zwilża usta językiem. Przejeżdża nim po swych wargach, a mi robi się gorąco. Trzeci guzik.
Nagle wstaje, mówiąc:
– Ja to zrobię.
Ma zwinne palce. Robił to już wcześniej. Z innym chłopakiem, innej nocy. Zastanawiam się, gdzie on teraz jest. Czwarty guzik, piąty i czarna prześwitująca koszula, po jego lekkim pociągnięciu za rękaw, spływa mi z ramion wzdłuż pleców, opada na podłogę u moich stóp, jak pocałunek. Po chwili to samo dzieje się ze spodniami. Robię krok naprzód i staję przed nim w samych majtkach. Czuję się niepewnie.
– Co to jest? – pyta, wskazując pomarszczoną skórę na mojej klatce piersiowej.
– Byłem chory.
– Na co? – dopytuje, a ja zmuszam go do milczenia pocałunkami. Pachnę inaczej, kiedy jestem nagi: piżmem i potem. On smakuje inaczej: dymem i czymś słodkim. Może życiem, tym prawdziwym życiem.
– Nie rozbierzesz się? – pytam, naśladując pewny i seksowny głos Cary.
Sprawnie ściąga koszulkę przez głowę, unosząc ramiona. Przez sekundę nie może mnie widzieć, a ja w tym czasie przyglądam się jego wąskiej klatce piersiowej, piegowatej i młodej, ciemnym, lśniącym włosom pod pachami. Rzuca koszulkę na podłogę i zaczyna mnie znowu całować. Usiłuje rozpiąć pasek spodni jedna ręką, nie patrząc w dół, ale to mu się nie udaje. Odsuwa się i, nie spuszczając ze mnie wzroku, manipuluje przy guziku i suwaku. Zdejmuje spodnie i staje przede mną w bokserkach. Czuje się chyba trochę niepewnie, jakby się wahał. Wygląda na onieśmielonego. Dostrzegam jego stopy w białych skarpetkach. Niewinne jak stokrotki i chcę mu coś ofiarować.
– Nigdy tego nie robiłem. – mówię, przerywając ciszę. – Nie do końca.
Wosk kapie ze świecy. Widzę, jak ścieka wzdłuż niej po całej długości, by ostatecznie skończyć w małym stojaku. Przez chwilę się nie odzywa, a potem kręci głową z niedowierzaniem.
– Niesamowite.
Kiwam potakująco. To dziwne, że robię to z kimś przypadkowym, że ten pierwszy raz... Jest właśnie taki.
– Chodź tutaj. – mruczy i spogląda na mnie łagodnie.
Chowam się w jego silnych ramionach. Dodają mi otuchy i przez chwilę myślę, że będzie dobrze. Otacza mnie jedną ręką, a drugą delikatnie głaszcze po karku. Jest taka ciepła. Czuję się bezpieczny, wiem, że nic mi nie zrobi. Dwie godziny temu nie znałem jeszcze jego imienia. Może nie musimy wcale uprawiać seksu. Moglibyśmy położyć się obok siebie i zasnąć przytuleni pod kołdrą. Może zakochamy się w sobie. Nie miałbym nic przeciwko. On znajdzie dla mnie lekarstwo i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ale przecież nic z tego.
– Masz kondomy? – pyta szeptem. – Skończyły mi się. – widzę, że trochę mu głupio o to pytać, więc delikatnie się uśmiecham.
Sięgam po torebkę Cary i wyrzucam całą jej zawartość na podłogę. Znajduje prezerwatywę i kładzie ją na nocnym stoliku. Ściąga swoje białe skarpetki. Powoli zahacza kciukami o gumkę moich majtek. Jeszcze nigdy nie rozbierałem się przed facetem, nie w tak erotycznej sytuacji. Patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie zjeść i zastanawiał się, od czego zacząć. Jego wzrok sunie po moim torsie, brzuchu, biodrach, udach... Słyszę, jak głośno wali mi serce, może on też. Ma problem ze zdjęciem swoich majtek, cicho na to jęczy. Ściągam swoje i zaczynam dygotać. Obaj jesteśmy nadzy. Myślę o Adamie i Ewie.
– Będzie dobrze. – mówi spokojnie, ujmując moją dłoń, i prowadzi do łózka. Odchyla kołdrę i wślizgujemy się pod nią. Jesteśmy na pokładzie łodzi. Leżymy na samym dnie. Mogę się schować.
– Spodoba ci się. – zapewnia, układając swoją dłoń na mojej szyi.
Całujemy się, najpierw powoli, jego palce leniwie prześlizgują się po moim ciele. Podoba mi się ta delikatność z jaką zbliżamy się do siebie, dotykamy się niespiesznie w blasku świecy. Ale to nie trwa długo. Jego pocałunki stają się coraz mocniejsze, wpycha mi język do buzi coraz głębiej, jakby chciał być jeszcze bliżej. Jego dłonie natarczywie obmacują mnie i ściskają, moje boki, pośladki, biodra... Czy on szuka czegoś szczególnego? Wciąż powtarza: O, tak, o, tak, ale nie wydaje mi się, żeby zwracał się do mnie. Ma zamknięte oczy i usta przystawione do moich sutków. Jest jakby w swoim własnym świecie, ssąc je już dłuższą chwilę.
– Spójrz na mnie. – proszę. – Chcę, żebyś na mnie patrzył. – dodaję.
Unosi się na łokciu i patrzy na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
– Mówiłeś coś?
– Nie wiem, co mam robić. – przyznaję cicho.
– Jesteś świetny. – mamrocze. Ma ciemne oczy, nie poznaję go. Jakby zmienił się w kogoś innego. Jest mi jeszcze bardziej obcy niż przed kilkoma minutami. – Wszystko w porządku. – dopowiada, sięgając po lubrykant i rozsmarowując go na palcach.
Rozciąga mnie delikatnie, dodaje powoli kolejne palce, a ja czuję się po kilkunastu minutach już gotowy. On jednak znowu całuje mnie po szyi, torsie, brzuchu, aż tracę z oczu jego twarz. Głaszcze mnie wolną dłonią coraz niżej, pracując drugą nadal w moim wnętrzu, na co cicho jęczę i nie wiem, jak mu powiedzieć, żeby przestał. Odsuwam biodra, ale on nie może się ode mnie oderwać. Jego palce zagłębiają się między moje uda i wzdycham z wrażenia, gdy przejeżdża nimi po wrażliwej skórze wnętrza moich ud, delikatnie ją gdzieniegdzie szczypiąc. Jeszcze nikt mnie tam nie dotykał, to wszystko jest takie nowe. Czy coś jest ze mną nie tak, skoro nie wiem, jak to się robi? Sadziłem, że instynkt podpowie mi, jak mam się zachować. Teraz jednak wszystko wymyka się spod kontroli. Czuję, jakby Jake coś mi kazał, a przecież to ja miałem panować nad sytuacja. Przywieram do niego, obejmuję go ramionami i bije po plecach, jakby był psem, którego zachowania nie rozumiem. Odsuwa się z grymasem na twarzy i siada na łóżku.
– W porządku?
Przytakuję, kiwając głowa.
Sięga do stolika, gdzie położył wcześniej prezerwatywę. Obserwuję, jak ją zakłada, a następnie nawilża się lubrykantem. Sprawnie mu to idzie. Jest ekspertem w tych sprawach.
– Gotowy? – mruczy mi do ucha.
Znów kiwam głową. Nie chcę być niegrzeczny.
Kładzie się z powrotem i rozchyla mi nogi swoimi, przyciska mnie do materaca, napierając całym swym ciężarem. Nagle czuję go w sobie i zaraz będę wiedział, o co tyle zamieszania. To był mój pomysł. Zauważam mnóstwo rzeczy, podczas gdy czerwone, neonowe cyfry, wyświetlane na jego budziku zmieniają się z 3:15 na 3:19. Widzę, że jego buty leżą pod drzwiami, które nie zostały nawet zamknięte. Na suficie w przeciwległym rogu pojawił się dziwny cień przypominający ludzką twarz. Przywodzi mi na myśl spoconego grubasa, który przebiegał kiedyś naszą ulicą. Albo jabłko. Najbezpieczniej czułbym się w tej chwili pod łóżkiem albo z głową na kolanach mamy. Jake wspiera się na rękach i porusza powoli nade mną. Twarz ma zwrócona na bok, oczy zamknięte, cicho sapie. To jest to. Właśnie się dzieje. Przeżywam to w tej chwili. Seks.
Nie czuję nic.
Kiedy jest już po wszystkim, leżę pod nim milczący i mały. Trwamy tak przez jakąś chwilę, a potem on zsuwa się ze mnie i przygląda się w ciemności.
– Co ci jest? – pyta odrobinę zaniepokojony. – Co się stało?
Nie mogę na niego spojrzeć, więc przysuwam się bliżej. Zakopuję głębiej w pościeli, ukrywam się w jego ramionach. Wiem, że robię z siebie kompletnego idiotę. Płaczę jak dziecko i nie mogę przestać. Okropnie się z tym czuję. Jake głaszcze mnie po plecach i szepcze do ucha: ciii. Odsuwa się, żeby na mnie spojrzeć.
– Wszystko w porządku? Chyba nie powiesz, że tego nie chciałeś, co? – w jego słowach słychać troskę, a z drugiej strony też strach przy końcu drugiego pytania.
Ocieram oczy rogiem kołdry. Prawdopodobnie zostanie na niej ślad po eyelinerze, którym Cara podkreśliła mi oczy przed wyjściem do klubu. Siadam i spuszczam nogi przez krawędź łóżka na dywan. Siedzę tyłem do niego i szukam wzrokiem ubrań. Są nieznajomymi cieniami rozrzuconymi na podłodze.
Kiedy byłem dzieckiem, tata nosił mnie na barana. Bylem tak drobny, że musiał przytrzymywać mnie ręką za plecy, żebym się nie zsunął. Gdy siedziałem na jego barkach, sięgałem ręką do liści drzew. Nie mógłbym powiedzieć o tym Jake'owi. Nie miałoby to dla niego żadnego znaczenia. Myślę, że słowa nie docierają do ludzi. Może w ogóle nic do nich nie dociera. Możliwe.
Wślizguję się w ubrania. Czarna koszula wydaje się być jeszcze bardziej opięta: obciągam ją, usiłując jakoś rozciągnąć, poprawić... Naprawdę wybrałem się do klubu w takim stroju? Wkładam spodnie i buty, potem szybko zbieram resztę rzeczy do torebki Cary.
– Nie musisz wychodzić. – mówi cicho Jake. Leży wsparty na łokciu. W blasku świecy wygląda blado.
– Chcę wyjść. – odpowiadam chłodno.
Cara śpi na dole. Ćpun też. Leżą razem na sofie złączeni w silnym uścisku, zwróceni twarzami do siebie. Nie mogę znieść myśli, że jej to odpowiada. Włożyła nawet jego koszulę: guziki, rozmieszczone w niewielkich odstępach, przypominają mi domki z cukru z bajki dla dzieci. Klękam i dotykam lekko ramienia Car. Jest ciepłe. Głaszczę ją, dopóki nie otworzy oczu. Mruga do mnie.
– Cześć. – szepcze. – Skończyliście?
Przytakuję i nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Cara opuszcza ramiona ćpuna, siada i rozgląda się po podłodze.
– Zostało trochę towaru? – pyta jeszcze trochę sennie.
Znajduję puszkę z trawką i podaje jej, a potem idę do kuchni, żeby napić się wody. Myślałem, że pójdzie za mną, ale nie robi tego. Mamy rozmawiać w obecności ćpuna? Piję wodę, odstawiam szklankę na suszarkę i wracam do pokoju. Siadam na podłodze przy nogach Cary, która zwilża językiem krawędź bibułki i ją skleja, znowu oblizuje i odrywa końcówki.
– No i? – pyta w końcu. – Jak było?
– W porządku. – mamroczę.
Błysk światła zza zasłony oślepia mnie. Widzę tylko jej lśniące zęby.
– Dobry był?
Myślę o Jake'u leżącym na górze, o jego dłoni wiszącej nad podłogą.
– Nie wiem. – wzruszam ramionami. Jak mogę mieć porównanie, jeśli był moim pierwszym, a o samym seksie nie wiedziałem prawie nic. Nawet nie potrafiłem ocenić, czy było mi przyjemnie.
Cara się zaciąga, spogląda na mnie z zaciekawieniem i wypuszcza dym.
– Musisz się do tego przyzwyczaić. Moja mama powiedziała kiedyś, że seks to trzy minuty przyjemności. Postanowiłam wtedy, że ze mną tak nie będzie. Chciałam więcej. I mam więcej. Jeśli pozwolisz im myśleć, że są świetni, jest nieźle.
Wstaję, podchodzę do okna i rozsuwam zasłony. Na ulicy palą się latarnie. Niedługo chyba zacznie świtać. Która jest tak właściwie godzina?
– Zostawiłaś go na górze? – pyta mnie po chwili ciszy Cara.
– No. – marszczę brwi.
– To trochę niegrzeczne. Powinieneś do niego wrócić.
– Nie chcę.
– Nie możemy teraz jechać do domu. Jestem nieprzytomna.
Gasi skręta w popielniczce, kładzie się z powrotem obok ćpuna i zamyka oczy. Patrzę na nią bardzo długo, obserwuję jej oddech, jak jej klatka piersiowa wznosi się i opada. Mdłe światło ulicznych latarni odbija się na ścianach i rzuca łagodny blask na dywan. Na podłodze leży też niewielki, owalny chodnik, z błękitnymi i szarymi plamami, przypomina morze.
Idę do kuchni i nastawiam wodę w czajniku. Na blacie leży kartka. Ktoś napisał na niej ser, masło, fasola, chleb. Siadam na taborecie przy kuchennym stole i dopisuję: mleczna czekolada i sześć jajek z kremem. Mam szczególną ochotę na jajka z kremem. Zawsze kupujemy je na Wielkanoc. Do Wielkanocy zostało jeszcze dwieście siedemnaście dni. Może powinienem spojrzeć na to realnie. Przekreślam jajka z kremem i piszę: czekoladowa figurka Świętego Mikołaja w czerwono-złotym papierku z dzwonkiem zawieszonym na szyi. Może już są takie w sklepach. Do Bożego Narodzenia zostało sto trzynaście dni. Odwracam kartkę i podpisuję: Harry Styles. Tata mówi, że to dobre imię i nazwisko, ma tylko trzy sylaby. Jeśli uda mi się je napisać na kartce pięćdziesiąt razy, wszystko będzie dobrze. Piszę małymi literkami, takimi, jakich użyłaby Wróżka Zębuszka, odpisując na list dziecka. Boli mnie nadgarstek. Czajnik gwiżdże. Kuchnia wypełnia się parą.
Przymykam oczy, pozwalając myślom zawładnąć nade mną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top