-39-

Cara szyje. Nie wiedziałem, że w ogóle umie. Zazwyczaj była pierwsza w kupowaniu różnych rzeczy, ale nie w samodzielnym ich robieniu. Rozłożyła na kolanach cytrynowe śpioszki dla dziecka. Kolor całkiem mi się podoba. Nawleka igłę, przymykając jedno oko, potem przeciąga nitkę i wiąże supełek poślinionymi palcami. Jest taka skupiona na tym, co robi. Kto ją tego nauczył? Czy to w ogóle Cara? Obserwuję ją w ciszy przez kilka minut. Szyje z taką wprawą, jakby zawsze umiała to robić. To jakaś zupełnie inna osoba. Jasne włosy upięła wysoko na głowie, a jej kark wygina się we wdzięczny łuk, gdy przygryza dolną wargę w skupieniu. Wygląda pięknie. Pojedynczy kosmyk włosów opada jej na twarz, więc zakłada go za ucho. Jest taka śliczna, chciałbym tak wyglądać.

– Żyj. – mówię cicho. – Będziesz żyła, prawda? Wiesz, nie trwała, ale żyła. Tak na prawdę. – mamroczę.

Nagle podnosi wzrok i wysysa krew z małej ranki na palcu. Jej pulchne wargi go oplatają. Chyba ta katastrofa to moja wina.

– Cholera! – piszczy. – Nie wiedziałam, że już nie śpisz.

Chichoczę, przymykając na chwilę oczy, gdy staram się nieco unieść do siadu. Po chwili mi się udaje, podsuwam poduszki bardziej pod plecy, żeby nie musieć utrzymywać całego ciężaru swojego ciała siłą mięśni. Przestały się mnie słuchać.

– Rozkwitasz. – szepczę z rozczulonym uśmiechem.

– Jestem gruba! – protestuje Cara. Prostuje się na krześle i wystawia brzuch w moją stronę, żeby mi to udowodnić. – Jestem wielka jak niedźwiedzica. – jęczy niezadowolona.

Chciałbym być tym dzieckiem spoczywającym w jej łonie. Malutkim i zdrowym. Mającym przed sobą całe życie.

Instrukcje dla Cary:

Nie mów swojej córeczce, że nasza planeta gnije. Nie pozwól się jej tym zamartwiać. Pokazuj jej same piękne rzeczy. Zabieraj w podróże. Bądź dla niej olbrzymką, nawet jeśli Twoi rodzice nie potrafili być tacy dla Ciebie. Pokazuj jej, ile dla ciebie znaczy. Chroń ją przed złem. A ty – nie zadawaj się z chłopakami, którzy nie będą Cię kochali. Zasługujesz na coś więcej i nigdy o tym nie zapominaj. Będę nad tobą czuwać i sprawdzać, czy nie trzymasz się z dupkami.

– Myślisz, że po narodzinach dziecka będziesz tęskniła za dawnym życiem? – pytam, unosząc na nią wzrok, gdy odkładam na bok długopis i mój notatnik.

Cara patrzy na mnie z powagą. Wygląda tak dorośle, a ja uświadamiam sobie, że tak musi być, niedługo stanie się matką, która będzie odpowiedzialna za nowe istnienie.

– Powinieneś się ubrać. – zbywa mnie. – Nie marnuj czasu na spędzaniu dni w piżamie.

Opadam na poduszki z ciężkim westchnieniem i spoglądam w kąty pokoju. Kiedy byłem mały, zawsze chciałem mieszkać na suficie – wydawał się taki czysty i przestronny jak wierzch tortu. Teraz przypomina mi tylko prześcieradła. Prześcieradła natomiast kojarzą mi się ze szpitalem, a to przypomina mi o mojej chorobie i tym, że umieram. Przełykam cicho ślinę.

– Czuję, że cię zawiodłem. – zrzucam z siebie ogromny ciężar, który odczuwałem już od kilku dni. – Nie będę mógł pomagać ci w opiece nad małą. Będziesz musiała radzić sobie sama.

– Ładny dzień. – oświadcza Cara, ponownie nie decydując się na odpowiedzenie mi na moje słowa. – Może poproszę Louisa albo twojego tatę, żeby cię wynieśli na zewnątrz, hm? Złapiemy trochę słońca, Hazz. – nuci zadowolona, odkładając śpioszki do swojej torby.

Po kilkunastu minutach mój chłopak znosi mnie po schodach, trzymając jak pannę młodą. Wyglądam przez okno w salonie i widzę, że na trawniku zebrało się stadko ptaków. Na niebie wiszą pierzaste obłoczki. Naprawdę słodkie. W pokoju jest jasno i ciepło, jakby godzinami gromadził promienie słońca. Może tak było? Nie wiem, ostatnio rzadko tu jestem. 

W końcu zajmuję wygodną pozycję w jednej z leżanek w ogrodzie. Wszyscy kilka razy upewniają się, że jest mi wygodnie, zanim siadają w pobliżu.

Cara czyta czasopismo, a Louis czule głaszcze moje stopy przez skarpetki. Jest to miłe, tak widzieć ich razem obok mnie. 

– Posłuchajcie. – prosi nagle Cara. – Ten dowcip zajął pierwsze miejsce w konkursie na najlepszy kawał roku. Musicie to usłyszeć. – dodaje podekscytowana.

Numer czternasty na mojej liście – dowcip.

Chcę go usłyszeć.

– Przychodzi facet do lekarza i mówi: Mam truskawkę w tyłku! Och! – odpowiada lekarz. – Dam panu trochę kremu.

Wybucham śmiechem. Szczerym i głośnym Jestem śmiejącym się szkieletem. Zachowanie naszej trójki – Louisa, Cary i moje – świadczy o tym, że wszystko może się zdarzyć. Jesteśmy rozbawieni, jakby wcale jedno z nas nie umierało, jedno z nas niedługo rodziło, a jedno traciło swojego ukochanego. Po prostu się śmiejemy. Rzucamy kolejnymi żartami, przekomarzamy się. 

Przy oczach Louisa pojawiają się charakterystyczne zmarszczki, a jego uśmiech jest szeroki. Podnosi lekko głos, gdy rzuca własnymi żartami z ogromną ekscytacją, a Cara kłóci się z nim, że wcale nie są takie śmieszne. Chcę zachować ten widok na zawsze w moim sercu, chcę do niego wracać i odtwarzać w kółko.

Przymykam oczy, rozkoszując się słońcem i śmiechem moich najbliższych.

Cara podaje mi swoje dziecko.

– Ma na imię Lauren. – mówi cicho.

Jest tłuściutka, lepi się i ocieka mlekiem. Ładnie pachnie. Może tak pachnie każdy niemowlak, ale nie przejmuję się tym. Macha do mnie wesoło rączkami, chwytając powietrze. Małe paluszki z paznokietkami w kształcie półksiężyców pakuje mi wprost do nosa, na co nie umiem powstrzymać chichotu. Wydaje mi się, ze nigdy nie widziałem piękniejszej istoty niż ta, którą trzymam teraz w ramionach.

– Cześć, Lauren. – grucham zachwycony.

Mówię jej, jaka jest duża i mądra. Wygaduję totalne głupstwa, myśląc, że małe dzieci to lubią. Przygląda mi się bezdennymi oczami i ziewa szeroko. Zaglądam w głąb jej buzi przez maleńkie różowe usta.

– Lubi cię. – stwierdza Cara. – Wie, kim jesteś.

Trzymam Lauren Harriet Walker w ramionach i głaszczę ją po plecach. Słucham bicia jej serca. Jest ostrożne i zdeterminowane. Lauren wydaje się niesamowicie ciepła.

Pod jabłonką tańczą cienie. Słonce prześwituje przez konary. Z oddali dobiega warkot kosiarki. Cara wciąż czyta swoje czasopismo, ale odkłada je, gdy spostrzega, że się obudziłem.

– Długo spałeś. – stwierdza z lekkim uśmiechem, a ja kiwam lekko głową.

Coraz częściej zdarza mi się przysypiać. Nie jest to w jakikolwiek sposób kontrolowane. Po prostu się dzieje.

– Śniło mi się, że Lauren się urodziła. – mówię.

– Była śliczna? – pyta Cara.

– Oczywiście. – odpowiadam z szerokim uśmiechem. – Najśliczniejsza na świecie.

Louis podnosi głowę i uśmiecha się do mnie czule.

– Cześć – mówi cicho, dotykając mojej kostki.

Odwzajemniam jego uśmiech. Jest tak kochany i nadal potrafi mnie zachwycić raptem jednym gestem.

Tata idzie w naszą stronę z kamerą. Nagrywa nas.

– Przestań. – proszę z niezadowolonym jękiem. – To chore, tato. – oburzam się.

Słucha się mnie i odnosi kamerę do domu, a wraca z kartonowym pudelkiem na odpady. Stawia je przy furtce i obcina głowy kwiatom.

– Usiądź z nami, tato. – mówię.

Ale on nie może usiedzieć w spokoju. Ostatnio cały czas musi się gdzieś kręcić. Zastanawiam się, co będzie robił, gdy umrę, skoro nie będzie miał kim się zajmować. Mam nadzieję, że nie przeleje tego wszystkiego na Gemmę, bo będzie miała przerąbane z tak nadopiekuńczym ojcem.

Idzie do domu i wraca z miską winogron, czekoladą i szklankami z sokiem.

– Czy ktoś ma ochotę na kanapkę? – pyta wesoło.

Cara kręci przecząco głową.

– Mnie wystarczą winogrona. – odpowiada, chwytając kolejną kiść z miski.

Podoba mi się, jak wysysa z nich sok. To miły dla oka widok.

...

Czary odpędzające śmierć:

Poproś najlepszą przyjaciółkę, żeby przeczytała ci jakieś soczyste kawałki ze swojego głupawego, kolorowego czasopisma – najlepiej te dotyczące mody i plotki. Zachęć ją, żeby usiadła tak blisko ciebie, żebyś mógł dotknąć jej zadziwiająco wielkiego brzucha opuszkami palców. Nie powstrzymuj się od gładzenia jej napiętej skóry. Kiedy będziesz musiał już iść do domu, weź głęboki oddech i powiedz, że ją kochasz, że jest dla ciebie cholernie ważna. Przecież to prawda. Kiedy pochyli się nad tobą i szepnie ci to samo, przytul ją mocno, bo nie są to słowa, których normalnie ludzie używają.

Poproś siostrę, żeby usiadła przy tobie tuż po powrocie ze szkoły i opowiedziała ci ze szczegółami o tym, jak spędziła cały dzień. Niech mówi o każdej lekcji, każdej przerwie, każdej rozmowie czy uśmiechu, nawet o tym, co jadła na obiad, do chwili, aż będzie tak znudzona, że zacznie błagać, żebyś pozwolił jej pójść pograć w piłkę ze znajomymi.

Obserwuj mamę, jak zrzuca buty i masuje sobie obolałe i spuchnięte stopy, bo nowa praca w księgarni wymaga od niej uprzejmości i radosnego uśmiechu na twarzy, mimo że stoi na nogach cały dzień. Okazuj wesołość, kiedy widzisz, jak ofiarowuje tacie książkę, którą kupiła, ponieważ przysługuje jej rabat.

Patrz, jak tata całuje ją w policzek w podziękowaniu. Obserwuj ich uśmiechy. Wsłuchaj się w ich ciche śmiechy. Wiedz, że cokolwiek się zdarzy, pozostaną twoimi rodzicami. Już na zawsze.

Słuchaj, jak twoja sąsiadka Jay nuci pod nosem jakąś starą piosenkę, pieląc róże w pięknie utrzymanym ogródku. Zauważ, że cienie wydłużają się na trawniku, gdy ty leżysz pod kocem ze swoim chłopakiem. Powiedz mu, że jesteś z niego dumny, bo założył ogród i znalazł matce zajęcie. Obsyp go delikatnymi pocałunkami i nie bój się go dotykać, nawet jeśli ma już dość twoich rąk pod jego koszulką.

Obserwuj księżyc. Znajduje się całkiem blisko, otoczony piękną, różową poświatą. Twój chłopak twierdzi, że to tylko złudzenie, a księżyc wydaje się duży tylko dlatego, że jest zwrócony do ziemi pod pewnym kątem.

Zmierz się na tle księżyca.

Nocą, kiedy już zaniosą cię na górę i kolejny dzień dobiegnie końca, nie pozwól swojemu chłopakowi zasypiać na łóżku polowym. Powiedz mu, że chcesz, żeby cię tulił w ramionach, i nie obawiaj się, że nie ma na to ochoty. Wystarczy, że się zgodzi, a będziesz wiedział, że cię kocha, i nic prócz tego się nie liczy. Spleć swoje nogi z jego nogami, złącz wasze dłonie. Obserwuj, jak zasypia i wsłuchaj się w jego delikatny oddech.

A kiedy usłyszysz dźwięk przypominający cichy łopot latawca, szelest ramion wiatraka na słabym wietrze, powiedz: jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz.

Oddychaj. Nie przestawaj oddychać. To proste, wiesz?

Wdech i wydech.

Wdech i wydech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top