-38-
– Będę jedynym dzieckiem w szkole, któremu umrze brat. – stwierdza Gemma, gdy siedzi na brzegu mojego łóżka.
– Fajnie. – uśmiecham się lekko, przyglądając się jej buzi. – Zwolnią cię z odrabiania lekcji na jakiś czas, a wszystkie dzieciaki zaczną się za tobą oglądać. – mówię rzeczowo.
Gemma zastanawia się przez chwilę, po czym marszczy czoło w charakterystyczny sposób. Zmarszczka formuje się między jej brwiami. W tej chwili bardzo przypomina mi mnie. Cieszę się, że ma coś ze mnie, że jakaś cząsteczka mojej osoby będzie żyć w jej gestach. Zastanawiam się, czy, gdy będzie starsza, ujawni się więcej podobieństw między nami. Byłoby miło.
– Ale nadal będę siostrą? – jej cichy głos wyrywa mnie z zamyślenia.
– Oczywiście, że tak. – zapewniam.
– Tylko, że ty nie będziesz już o tym wiedział. – wzdycha cicho, a ja wywracam oczami.
– Spokojna głowa, Gemms. Takie rzeczy nigdy się nie zmieniają. – mówię pewnie, bo tak właśnie uważam. Nasza relacja nigdy się nie zmieni, nawet, gdy już odejdę. Ona będzie mnie pamiętać. – Zawsze będziesz moją małą siostrzyczką. – dodaję, żeby się rozchmurzyła.
– A będziesz mnie straszyć? – pyta zaciekawiona.
– Chciałabyś? – unoszę brew.
Uśmiecha się nerwowo. Jej palce zaciskają się na materiale jeansów, które ma dzisiaj na sobie.
– Chyba bym się bała. – mówi cicho.
– To nie będę. – odpowiadam równie delikatnie.
Nie może usiedzieć w miejscu, więc wstaje z łóżka i chodzi w tę i z powrotem. Nasze relacje zmieniły się od czasu mojego pobytu w szpitalu. Myślę, że to nią wstrząsnęło w jakiś sposób. Zrozumiała, że moja choroba to coś więcej, że naprawdę odejdę. Nie żartujemy tak swobodnie jak dawniej, uśmiecha się do mnie w nieco inny sposób.
Mam wrażenie, że cała ta sytuacja zabrała jej dziecięcą beztroskę. Uświadomienie sobie, że mój stan nie tylko odbierze mi w końcu życie, ale też wpływa tak mocno na moich bliskich, jest bolesne. Cholernie. Oni tu zostaną i będą musieli sprzątać ten bałagan w swoich głowach, ja się od tego uwolnię. Być może jestem w lepszej sytuacji niż dotąd myślałem.
– Wyrzuć telewizor przez okno, jeśli chcesz, Gemma. – żartuję. – Mnie to poprawiło samopoczucie. – uśmiecham się przyjaźnie.
– Nie chcę. – kręci głową.
– To pokaż mi jakąś sztuczkę. – namawiam ją, wiedząc, jak bardzo to kocha. Chcę zobaczyć w niej dziecko, chcę usłyszeć jej śmiech. Być może ostatni raz.
Wybiega z pokoju po przyrządy i wraca w czarnej marynarce z ukrytymi kieszeniami. Wygląda komicznie, ale nie powiem jej tego.
– Patrz uważnie. – mówi.
Związuje dwie jedwabne chustki za rogi i upycha je w zamkniętej pięści. Potem otwiera ją palec po palcu. Jest pusta.
– Jak to zrobiłaś? – mamroczę zaciekawiony.
Kręci głową i dotyka czubka mojego nosa końcem różdżki.
– Czarodzieje nie zdradzają swoich sekretów. – wystawia mi język, a ja cicho się śmieję.
– Zrób to jeszcze raz. – proszę.
Ale Gemma już tasuje karty i rozkłada je przede mną. Jest w swoim świecie.
– Wybierz jedną, zapamiętaj ją i nic nie mów. – instruuje.
Robię dokładnie to o co prosi.
Wyciągam królową trefl i wkładam ją z powrotem do talii. Gemma znów rozkłada wszystkie karty, tym razem są odsłonięte. Królowa trefl znikła.
– Dobra jesteś! – mówię, będąc pod dużym wrażeniem. Jest w tym coraz lepsza.
Rzuca się na łóżko tuż obok mnie.
– To za mało. – jęczy niepocieszona. – Chciałabym umieć zrobić coś poważniejszego, coś przerażającego. Wiesz, żeby wszyscy aż zamarli. – tłumaczy mi.
– Możesz mnie przeciąć piłą na pół, jeśli tylko chcesz. – uśmiecham się pocieszająco.
Ona też się uśmiecha, ale niemal w tej samej chwili zaczyna płakać. Najpierw cicho, a potem łka coraz głośniej. Jej oczy stają się czerwone. Pociąga nerwowo nosem, wciągając swoje gluty. O ile pamiętam, płacze po raz drugi w życiu, więc pewnie jest to jej potrzebne. Może w ten sposób daje upust swoim emocjom, może to ją oczyszcza. Oboje odbieramy ten płacz jak coś, co nie ma nic wspólnego z jej uczuciami. To po prostu... Nic takiego. Nic wielkiego się nie dzieje.
Przyciągam ją do siebie i trzymam ciasno w ramionach. Płacze wtulona we mnie, jej łzy moczą mi piżamę. To głupie, ale mam ochotę je zlizać, sprawdzić ich smak. Jej prawdziwe, najprawdziwsze łzy.
– Kocham cię, Gemma. – szepczę przy jej uchu.
To łatwe. Cieszę się, że odważyłem się to powiedzieć, mimo że teraz płacze dziesięć razy głośniej. Powinna to wiedzieć nim odejdę.
Numer trzynasty na mojej liście – trzymać w ramionach siostrę, kiedy zmierzch podpełza pod okno.
...
Wieczorem Louis wchodzi do łóżka. Podciąga kołdrę pod brodę, jakby zmarzł albo bał się, że sufit spadnie mu na głowę. Mogę się po nim spodziewać wszystkiego. Im więcej czasu ze sobą spędzamy, tym przekonuję się, że jest coraz dziwniejszy. Jednak kocham jego dziwactwa, pokręcone myśli. Jest, jaki jest, a jest dla mnie idealny. Tylko to się liczy.
No i to, że jest ciepły, więc od razu przysuwam się do jego boku i zaczynam się grzać przy jego ciele. To cudowne uczucie. Czuję, jak się odprężam.
– Jutro twój tata kupi łóżko polowe i ustawi je tutaj dla mnie – mówi spokojnie, obejmując mnie ramieniem.
– Nie będziesz spał obok mnie? – pytam zaskoczony, odsuwając twarz od jego szyi.
– Możesz nie mieć na to ochoty, Harry. – wyjaśnia, patrząc mi w oczy. W jego spojrzeniu wyczuwam pewien smutek, ten nostalgiczny, i zmartwienie. Znów zaczął za dużo myśleć. – Nie będziesz chciał, żebym cały czas trzymał cię w ramionach. – dodaje.
– A jeśli będę chciał? – szepczę.
– To będę cię trzymał. – uśmiecha się słabo. To wydaje się być dość wymuszone.
Jest przerażony. Widzę to w jego oczach. Nie dziwię się. W końcu niedługo umrę, w zasadzie to już teraz umieram w jakimś sensie, a on jest tego świadkiem. To dość dużo, szczególnie, że nie musi tu być. Nie jest moją rodziną. Może odejść i nikt nie będzie go obwiniać.
Sam nie wiem, jak zachowałbym się na jego miejscu.
– To w porządku, Louis, pozwalam ci odejść. – mówię szczerze i dość cicho.
– Shh. – mówi, kręcąc od razu głową.
– Naprawdę, jesteś wolny. Możesz iść. – zapewniam.
– Nie chcę takiej wolności, Harry. Nie chcę być wolny bez ciebie. – szepcze, po czym pochyla się i całuje mnie czule. – Obudź mnie, jeśli będziesz mnie potrzebował, okej? – pyta, a ja kiwam głową i ponownie układam ją przy jego szyi.
Louis otula mnie swymi silnymi ramionami, gdy ja wsłuchuję się w bicie jego serca.
Zasypiam szybko. Leżę w łóżku i słucham, jak w całym mieście gasną światła. Ludzie życzą sobie dobrej nocy. Słyszę skrzypienie sprężyn w łóżkach.
Odnajduje rękę Louisa i mocno ją ściskam. Splatam ze sobą nasze palce.
Cieszę się z istnienia nocnych portierów, dyżurnych pielęgniarek i kierowców ciężarówek. Podtrzymuje mnie na duchu myśl, że w innych krajach, w innej sferze czasowej, kobiety właśnie piorą ubrania w rzekach, a dzieci idą do szkoły. Gdzieś daleko jakiś chłopiec słyszy wesoły dźwięk dzwonka zawieszonego na szyi kozła i idzie w góry. Napawa mnie to otuchą.
Lubię myśleć, że gdzieś na świecie nikt nie będzie cierpiał przez moją śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top