-37-
– Proszę, opowiedz mi, jak to będzie. – mówię cicho.
Philippa kiwa lekko głową, jakby spodziewała się dokładnie takiego pytania. Wydaje mi się, że nie jestem zbyt oryginalny, ale mogę przymknąć na to oko, ponieważ inaczej moja ciekawość wpędziłaby mnie do grobu szybciej niż ta przeklęta choroba. Kobieta ma dość dziwny wyraz twarzy – profesjonalny, ale też jakiś chłodny. Oho, zaczyna się wycofywać – myślę. Co innego mogłaby zrobić? Jej praca polega na pomaganiu umierającym, ale jeśli zanadto się zaangażuje, może spaść w otchłań. Zastanawiam się, ile takich dzieciaków jak ja już widziała. Każdy z nich już pewnie nie żyje albo, tak jak ja, ledwo ciągnie. To musi być przygnębiające, chociaż może przez to uczy się doceniać to, co już ma?
– Nie będziesz miał apetytu, za to pewnie zechcesz więcej spać. To dość oczywiste. – uśmiecha się nikle. – Przejdzie ci ochota na długie rozmowy, chociaż niewykluczone, że znajdziesz w sobie dość siły na krótkie pogawędki między swoimi drzemkami. Może nawet przyjdzie ci do głowy, żeby zejść na dół i wyjść na trochę na dwór, jeśli będzie ciepło albo jeśli tata da radę cię wynieść. Przeważnie jednak będziesz spał. – zaznacza. – Za kilka dni pojawią się chwilowe utraty przytomności, ale cały czas będziesz zdawał sobie sprawę z obecności ludzi i słyszał, co do ciebie mówią. Będziesz świadomy. – tłumaczy spokojnie, gdy uważnie jej słucham. – Na koniec po prostu odpłyniesz, Harry. To będzie koniec.
– Czy będzie bolało? – szepczę.
– Myślę, że z tym damy sobie radę. – kąciki jej ust unoszą się delikatnie, ale jakoś mnie to nie przekonuje.
– W szpitalu wciąż czułem ból. – mówię poważnie, lekko marszcząc brwi. – Przynajmniej na początku. – dodaję, bo pod koniec, przed moją ucieczką, było całkiem znośnie.
– Tak. – przyznaje mi rację. – Mieli problem z doborem odpowiednich leków. – wyjaśnia, a ja cicho wzdycham, bo co, jeśli to znów się powtórzy? – Ale mam dla ciebie siarczan morfiny, który stopniowo uwalnia się w organizmie. – Philippa jakby czytała mi w myślach. – Dostałam też oramorph, który możemy stosować w razie potrzeby. Nie powinieneś odczuwać bólu. – zapewnia, a ja lekko kiwam głową. Okej, nie wydaje się być tak źle.
– Myślisz, że będę się bał? – pytam po chwili ciszy.
– Wydaje mi się, że nie da się w tej sytuacji mówić o dobrych lub złych reakcjach. – zaczyna, ale natychmiast widzi po mojej minie, że zaczyna pleść kompletne bzdury. Nie wierzę w takie rzeczy. Nie mam czasu na mydlenie oczu. W ogóle tak jakby nie mam czasu. – Sądzę, że masz cholernego pecha, Harry. – próbuje ponownie i ta strategia bardziej mi odpowiada. – Gdybym znalazła się na twoim miejscu, bałabym się jak diabli, wiesz? Wierzę jednak, że jakkolwiek się zachowasz w ciągu ostatnich dni, będzie to właściwe. To będzie w porządku.
– Nie mogę znieść tego, gdy mówisz o dniach. – mamroczę.
Marszczy brwi, patrząc na moją twarz i uświadamia sobie wagę swych słów. Niby ma tak duże doświadczenie, a nadal nie jest w stanie ubrać swych myśli w odpowiednie dla pacjenta słowa, takie, które go nie zranią i nie zabolą.
– Wiem. – wzdycha cicho. – Przepraszam.
Philippa opowiada jeszcze o środkach znieczulających i pokazuje mi tabletki oraz fiolki z lekami, które mają mi towarzyszyć w mojej podróży do śmierci.
Ma łagodny i ciepły głos. Jej słowa nie docierają do mnie, nie słyszę jej zaleceń. Czuję się tak, jakby wszystko redukowało się do poziomu zera, wyciszało, a całe moje życie było jakimś dziwacznym wytworem wyobraźni lub snem. Urodziłem się i dorastałem po to, by usłyszeć, jak przebiega proces umierania, i dostać leki z rąk tej kobiety. Wow. Naprawdę imponujące. Myślę, że nikt nie napisałby mojej biografii ani nie nakręcił filmu na ten temat. Mój żywot wypada dość żałośnie na tle innych. Cieszę się tylko, że jednak czegokolwiek doświadczyłem. Uświadamiam sobie, że zawsze mogło być gorzej.
– Pragniesz jeszcze o coś zapytać, Harry? – słyszę pytanie, które wyrywa mnie z zamyślenia.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Czuję się niezręcznie, tak, jakby Philippa przyszła na stację, żeby mnie pożegnać, i jakbyśmy oboje czekali, aż przyjedzie pociąg i uwolni nas od przymusu podtrzymywania tej rozmowy.
Już czas. Zaraz odjadę.
Na zawsze.
Na zewnątrz jest rześki kwietniowy poranek. Powietrze pachnie wilgocią i kwiatami. Świat będzie trwał beze mnie. Nic dużego się nie zmieni. Nie mam też żadnego wyboru. Rak rozpanoszył się w całym moim ciele. Jest jego władcą. Pożera je i nie zamierza zaprzestać. Już nic nie można zrobić.
– Zejdę zaraz do twojego taty, a potem zajrzę jeszcze do ciebie. – mówi pielęgniarka.
– Nie musisz. – wzdycham.
– Wiem, ale zajrzę. – zapewnia z delikatnym uśmiechem.
Gruba, dobra Philippa pomaga umrzeć wszystkim ludziom na trasie z Londynu aż do południowego wybrzeża. Wyciąga ręce i przytula mnie do swego miękkiego ciała. Jest ciepła, spocona i pachnie lawendą. Chcę zapamiętać jej zapach. Cały czas gromadzę wspomnienia.
Po jej wyjściu zapadam w sen.
Gdy się budzę i jestem w stanie podnieść, wchodzę do salonu, w którym zgromadzeni są moi bliscy. Tata wydaje dźwięk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem. Jestem przerażony.
– Dlaczego płaczesz? – pytam od razu, a mój głos drży. – Co się stało? – dopytuję.
Mama i Gemma siedzą obok siebie na kanapie. Gemms jest ubrana w dość oficjalną, ciemną sukienkę i czarne baletki. Wygląda jak jakaś dama.
I nagle wszystko rozumiem – umarłem. Nie ma mnie. Płaczą za mną.
– Jestem tutaj, tutaj! – krzyczę, ale oni mnie nie słyszą. Po policzkach spływają mi łzy w niekontrolowanych ilościach.
Oglądałem kiedyś film o zmarłych. Wcale nie odchodzili, tylko żyli cicho obok nas. Chcę dać znak, że nadal tu jestem. Muszę. Próbuję zrzucić ołówek ze stołu, jednak moja ręka przenika go, podobnie jak kanapę. Przechodzę przez ścianę i wracam tą samą drogą. Zagłębiam palce w głowie taty, a on zachowuje się tak, jakby nagle przeszedł go dreszcz.
Budzę się zlany potem.
Tata siedzi na krześle przy moim łóżku. Bierze mnie za rękę i lekko ściska.
– Jak się czujesz? – pyta cicho.
Zastanawiam się przez chwilę i próbuję poczuć całe ciało. Czy to znów sen?
– Nic mnie nie boli. – mówię i on to słyszy, jestem tu. Oddycham z wielką ulgą. Żyję, nadal jakoś się trzymam.
– To dobrze. – odpowiada z łagodnym uśmiechem.
– Jestem trochę zmęczony. – dodaję.
Kiwa głową w zrozumieniu
– Zjadłbyś coś? – proponuje.
Chciałbym mieć apetyt. Dla niego. Chciałbym poprosić o ryż, krewetki i pudding polany słodkim syropem, ale wówczas bym skłamał. Niczego nie chcę. Nic nie czuję.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – dopytuje. – Chcesz czegoś, Harry?
Chcę zobaczyć dziecko Cary. Skończyć szkołę. Dorosnąć. Podróżować po świecie. Być kochanym.
– Zrobić ci herbaty?
Tata wydaje się zadowolony, gdy w końcu przytakuję.
– Może coś jeszcze? Herbatniki? – uśmiecha się z nadzieją.
– Długopis i papier. – mówię, starając się unieść kąciki ust.
Pomaga mi usiąść, a nie jest to zbyt łatwe. Poprawia poduszki pod plecami, zapala małą lampkę przy łóżku, a potem podaje mi notes i długopis z półki. Później schodzi do kuchni, żeby włączyć czajnik.
Numer jedenasty. Filiżanka herbaty.
Numer dwunasty...
Instrukcje dla taty:
Nie chcę trafić do lodówki w jakimś ohydnym zakładzie pogrzebowym. Zatrzymaj mnie w domu. Proszę, żeby ktoś przy mnie siedział, na wypadek gdybym poczuł się samotna. Obiecuję, że nie będę Was straszyć. Chcę po prostu być z kimś. To może być trudne dla obu stron, ale myślę, że możecie się zmieniać i jakoś sobie poradzimy.
Chcę zostać pochowany w koszuli w motyle i moich spodniach w kolorze bzu. Bokserki muszą być wtedy białe, żeby nic nie prześwitywało. Chcę być też w tych czarnych sztybletach na zamek błyskawiczny (wszystko jest w walizce spakowanej na Sycylię, nie musicie szukać, jej nie wywaliłem przez okno i nadal jest w szafie). Włóżcie mi też sygnet, który dostałem od Louisa. Jest dla mnie ważny i wolałbym, aby nikt go już nigdy nie nosił. Chcę go w moim grobie. Ze mną. Na zawsze.
Nie malujcie mnie, proszę. Makijaż wygląda idiotycznie na twarzach zmarłych!
NIE chcę zostać skremowany. Kremacja zanieczyszcza atmosferę dioksynami, kwasem wodorowym i chlorowym, fluorowodorowym, dwutlenkiem siarki i węgla. Poza tym w krematoriach mają okropne kotary i ten zapach jest okropny.
Chcę leżeć w trumnie wierzbowej, która ulega biodegradacji. Pochowajcie mnie w lesie. Wraz z ludźmi z Ośrodka Śmierci Naturalnej wybrałem miejsce dość niedaleko naszego domu. Oni pomogą Ci wszystko zorganizować, tato. Nie musisz o nic się martwić.
Chcę, żebyś zasadził jakieś miejscowe drzewo na moim grobie albo tuż obok. Może to być dąb, ale nie mam nic przeciwko orzechowi włoskiemu ani, na przykład, wierzbie. Wierzby są całkiem ładne. Zróbcie drewnianą tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem. Na grobie niech rosną dzikie rośliny i kwiaty. Ma być tam ślicznie, żeby chciało się Wam przychodzić i żebyście mogli czymś się zachwycić, a nie tylko myśleć o tym, że mnie już nie ma. W końcu chyba będzie to przykre. Mi byłoby przykro, ale nie przekonam się o tym, czy to prawda, bo nigdy nie zapłaczę nad Waszymi grobami. Życie jest niesprawiedliwe.
Uroczystość ma byś skromna. Skromna tato, mówię poważnie. Powiedz Carze, żeby przyniosła Lauren (jeśli się urodzi, jeśli nie to i tak przyniesie ją w swoim brzuchu. Mam tylko nadzieję, że Cara nie będzie rodzić w dzień mojego pogrzebu czy śmierci. To wydaje się przerażające). Zaproś też Philippę z mężem Andym (jeśli on zechce przyjść) i Jamesa ze szpitala (chociaż może być zajęty).
Nie chce, żeby przemawiali ci, którzy mnie nie znali. Ludzie z Ośrodka Śmierci Naturalnej wezmą udział w pogrzebie, ale nie będą się wtrącać. Niech zabiorą głos ci, których kocham. Wolno Wam nawet płakać, ten jeden raz się zgadzam. Tylko, proszę, mówcie prawdę. Możesz oznajmić, że byłem potworem i kazałem Wam skakać wokół siebie. Jeśli przyjdzie Ci do głowy coś dobrego, też o tym wspomnij. Najlepiej zapisz sobie wszystko wcześniej, bo ludzie często zapominają, co chcieli powiedzieć na pogrzebie.
Pod żadnym pozorem nie czytajcie wiersza Audena. Jest śmiertelnie nudny (ha ha) i zbyt smutny. Nich ktoś przeczyta XII sonet Szekspira. To moja wola.
Muzyka: Blackbird Beatlesów, Plainsong The Cure, Live Like You Were Dying Tima McGrawa, All the Trees of the Field Will Cap Their Hands Sufjana Stevensa. Może nie starczy czasu na wszystkie utwory, ale zadbaj o to, żeby puścili ten ostatni, dobrze? Cara pomagała mi wybierać muzykę i ma to wszystko na iPodzie (ma też głośniki, gdybyś chciał pożyczyć. Mogą być przydatne).
Po wszystkim idźcie do pubu na jakiś fajny lunch. Zostało mi na koncie 260 funtów i chciałbym, żebyście wydali je na poczęstunek. Mówię serio – ja stawiam. Ten ostatni raz. Zamów pudding (gęste toffi!), ciasto czekoladowe, lody kremowe, czyli same niezdrowe rzeczy. Możesz się upić, jeśli chcesz (tylko nie wystrasz Gemmy). Wydaj całą tą forsę, tato. Zaszalej. Zrób to dla mnie.
Później, w ciągu następnych dni, wypatruj znaków ode mnie. Mogę napisać coś na zaparowanym lustrze, kiedy będziesz się kąpał, albo bawić się liśćmi jabłoni, gdy przysiądziesz w ogrodzie. Lub prześlizgnę się do twoich snów. Postaram się coś wymyślić, ale nie wiem jeszcze jakie będę miał możliwości.
Odwiedzaj mój grób, kiedy zdołasz, ale nie rób sobie wyrzutów, jeśli nie dasz rady albo będziesz miał za daleko, bo się wyprowadzicie. Liczę się z tym. To miejsce ładnie wygląda jesienią (sprawdź koniecznie w internecie). Możesz tam urządzić piknik i posiedzieć ze mną. Będzie mi miło. Chciałbym, żebyś czasem wpadał i mówił mi, co u Was. Jestem ciekaw, co wyrośnie z Gemmy.
W porządku. To już wszystko.
Kocham Cię, tato.
Całuję, Harry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top