-36-

– Zamierzałeś mi o tym powiedzieć? – pytam, skubiąc skórkę przy jednym z poobgryzanych paznokci. Po chwili zauważam, jak kropelka krwi spływa wzdłuż mojego palca.

Nogi mam przyciśnięte do klatki piersiowej. Jestem zgarbiony, gdy opieram się brodą o jedno z kościstych kolan. Nie są najwygodniejsze, ale zdążyłem się już przyzwyczaić. Już dawno nie jestem miękki. 

Louis patrzy na mnie ponuro, siedząc na krawędzi krzesła. Jego dłoń leży na pościeli zaledwie kilka centymetrów od mojej stopy. Chłopak ma bladą twarz, jego oczy są smutne.

– Było mi trudno. – mamrocze.

– To znaczy, że nie zamierzałeś. – zauważam obojętnym głosem. 

Tak naprawdę nie jestem obojętny. Nie wiem, jak mam się zachować. Raptem kilka godzin temu wyrzuciłem wszystkie swoje rzeczy z pokoju, płacząc z całych swoich sił, bo mój chłopak zaczął nowe życie, gdy ja jeszcze żyję. A teraz jest tu, siedzi tuż obok i próbujemy o tym rozmawiać.

Wzrusza ramionami, patrząc przez kilka sekund na swoją dłoń. Potem unosi wzrok na moją buzię.

– Próbowałem kilka razy. – wzdycha cicho. – Ale czułem, że to jest nie w porządku, jakbym nie miał prawa do życia.

Pochylam się na łóżku. Zbliżam nasze twarze do siebie i odzywam się, patrząc mu prosto w oczy:

– Tylko nie użalaj się nad sobą, bo i tak znajdujesz się w dużo lepszej sytuacji. – stwierdzam.

Dla mnie to jasne: ja choruję, ja umieram, ja nie mam już przyszłości. Louis zostanie tutaj, ułoży sobie życie, pozna kogoś, dożyje późnych lat starości. 

– Wcale nie. – mówi cicho. Jego głos wydaje się obcy, lekko się łamie, jest zniekształcony. 

– Gdybyś chciał umrzeć razem ze mną, mam plan. – wyrzucam z siebie. – Wybierzemy się na przejażdżkę motorem. Wystarczy, że przyspieszysz na ostrym zakręcie, gdy z naprzeciwka nadjedzie samochód, i gotowe. Będzie mnóstwo krwi, wspólny pogrzeb i nasze kości zostaną złączone na wieki. – uśmiecham się lekko. – Podoba ci się?

Na jego twarzy maluje się takie przerażenie, że wybucham śmiechem. Nigdy nie widziałem jego ust wykrzywionych w takim grymasie i oczu tak dużych. Czuję się tak, jakbym właśnie wyszedł z gęstej mgły albo jakby słońce nagle zajrzało do pokoju. Gdy się śmieję, wszystko jakby odżywało. Nagle mam w sobie siłę i radość, które przez ostatnie dni wydawały mi się tak obce.

– Zapomnijmy o tym. – kręcę głową po chwili. – Po prostu dowiedziałem się nie w porę. – stwierdzam.

To prawda. Prawdopodobnie, gdyby powiedział mi to sam, nawet w szpitalu, byłbym spokojniejszy. Znając Louisa, wytłumaczyłby mi to, a ja może nawet bym zrozumiał. Jednak dowiedziałem się o tym po mojej ucieczce ze szpitala i to od jego matki. Nie było to miłe, poczułem się zdradzony i oszukany, że robi takie rzeczy za moimi plecami. Miałem prawo się zdenerwować, a mam problemy z panowaniem nad złością, więc mój wybuch skończył się, jak się skończył.

– Wyrzuciłeś wszystko przez okno! – wyrzuca z siebie, podnosząc się z łóżka.

Nie przeczę, tak było. Może nie wszystko, bo łóżka i szafy nie byłem w stanie. Żyrandol też wisi na swoim miejscu.

– Nie miałeś z tym nic wspólnego. – wzruszam ramionami

Opiera głowę na krześle, na którym usiadł i zamyka oczy. Słyszę jego niespokojny oddech.

– Nie. – szepcze.

Tata powiedział mu, że nie wrócę do szpitala. Wszyscy już wiedzą. Philippa przyjdzie rano, żeby omówić dalsze postępowanie, ale nie sądzę, żeby miało ono coś zmienić. Dzisiejsza transfuzja już nie jest wstanie mi pomóc. Zaczynam świadomie umierać, umierać po mojemu: bez złudnych nadziei, na moich zasadach. W domu i wśród najbliższych.

– Jak było na uniwersytecie? – zagajam, patrząc na niego.

Wzrusza ramionami.

– Wielki kompleks, mnóstwo budynków. – mówi obojętnie, prostując się. – Zgubiłem się. – dodaje niezbyt zadowolony.

Wyobrażam sobie Louisa błądzącego pomiędzy budynkami, który, nawet jeśli używa mapy w telefonie, gubi się. Na pewno się zezłościł. Pewnie przeklął kilka razy pod nosem i stał jak słup, aż w końcu spytał kogoś o pomoc. Uśmiecham się lekko na tą myśl. Chciałbym móc to zobaczyć.

Jego głos jest raczej znudzony i niezbyt zadowolony, ale wiem, że cieszy się namyśl o rozpoczęciu studiów. Widzę to w jego oczach. Lekko błyszczą ekscytacją. Wsiadł do pociągu i pojechał do Nottingham. Tak po prostu! Tyle miejsc zobaczy beze mnie. To już smutniejsza perspektywa, ale muszę się z tym pogodzić. Ważne, że teraz jest przy mnie.

– Spotkałeś jakieś dziewczyny? Chłopaków? – pytam , nie mogąc się powstrzymać.

– Nie! – oburza się od razu.

– Czy nie po to ludzie idą na uniwersytet? – pytam, unosząc brew. – Żeby kogoś poznać?

Wstaje z krzesła i siada na krawędzi łóżka. Znów tuż obok mnie. Patrzy na mnie bardzo poważnie, gdy chwyta moją zimną dłoń.

– Wybieram się na studia dzięki tobie. – wyznaje. – Zanim cię poznałem, Harry, moje życie wydawało mi się pozbawione sensu. Wyjadę, bo nie chcę tu zostać, kiedy ciebie nie będzie, rozumiesz? – zaciska ciaśniej palce na moich z przejęcia. – Nie zniosę myśli, że nie spotkam cię już za płotem ani nie zobaczę w oknie, gdy podglądasz mnie, jak pracuję w ogrodzie. Nie zasnę, wiedząc, że za ścianą cię już nie ma. Nie chcę mieszkać z mamą i żyć tak, jak do tej pory. Chcę żyć. Po prostu żyć. Gdyby nie ty, nie zdecydowałbym się na to.

– Założę się, że zapomnisz o mnie do końca pierwszego semestru. – wzdycham cicho, spuszczając wzrok. 

Jego słowa mnie poruszyły, ale nadal jestem atencyjnym egoistą. Wyobrażam sobie, jak on układa sobie życie z kimś innym i to ta osoba będzie najważniejsza. To o niej będzie myśleć w pierwszej kolejności. Jesteśmy dopiero nastolatkami. Szybko stanę się wspomnieniem i to sprawia, że chcę się rozpłakać. Będzie zasypiać przy kimś innym, komu innemu wyzna miłość, z kimś innym zamieszka.

– Nie zapomnę. – zapewnia.

– Tak już jest. – mamroczę.

– Przestań! – podnosi głos. – Nigdy o tobie nie zapomnę, Harry. Czy muszę zrobić coś szalonego, żebyś mi wreszcie uwierzył? – patrzy na mnie z wyrzutem.

– Tak. – przygryzam wargę, unosząc na niego wzrok.

Uśmiecha się głupio. Już wie, że coś chodzi mi po głowie. Zdążył nauczyć się mojej mowy ciała.

– Co proponujesz? – pyta zaciekawiony.

– Spełnij obietnicę. – mówię z uśmiechem.

Wyciąga rękę, żeby unieść kołdrę, ale powstrzymuję go.

– Najpierw zgaś światło. – proszę, patrząc mu w oczy.

– Dlaczego? – pyta, marszcząc brwi. – Chcę cię widzieć.

– Zostały ze mnie tylko kości. – szepczę. – Proszę.

Wzdycha cicho, gasi górne światło i siada na łóżku. Chyba go wystraszyłem, bo nie próbuje się zbliżyć, tylko gładzi mnie przez kołdrę po nodze, od biodra do kostki, i po drugiej. Jego ręce są takie pewne. Wygląda to tak, jakby stroił instrument. Zawsze, gdy dzielimy intymne chwile, jest tak czuły, ale równocześnie jest świadomy każdego swego ruchu i tego, jak to na mnie działa.

– Mógłbym spędzać całe godziny przy każdym fragmencie twojego ciała. – mówi i śmieje się cicho, próbując w ten sposób ukryć zmieszanie całą tą sytuacją. – Jesteś niesamowity. 

Pod jego dłońmi. To jego palce nadają kształt mojemu ciału. Jego wyobraźnia działa napędzana wspomnieniami, wydaje mu się, że nadal tak wyglądam i nie chcę burzyć tych wyobrażeń. Teraz znów schudłem. Terapia sprawiła, że moja skóra jest jeszcze bardziej szara. Zdobią ją różne plamki. 

– Mogę cię tak dotykać? – pyta niepewnie.

Kiwam głową, a on zsuwa się z łóżka. Klęka na dywanie i ujmuje w dłonie moje stopy, rozgrzewając je przez skarpetki. Jest to coś innego. Nigdy tak nie robiliśmy. Czuję się bezpieczny i rozluźniony. Ogarnia mnie niewyobrażalny spokój. Może to jego dotyk zapewnia mnie, że jestem ważny i jeszcze żyję.

Masuje mnie tak długo, że prawie usypiam, ale budzę się, kiedy zdejmuje mi skarpetki. Unosi moje stopy na wysokość ust i całuje. Jego wargi suną od moich palców, przez kostki, po łydkę. Każda wystająca kość na kolanie zostaje obcałowana. Czuję się adorowany.

Myślałem, że moje ciało nie potrafi już zdobyć się na namiętność, wykrzesać z siebie pragnienia, które ogarniało mnie dawniej w obecności Louisa. Jestem zdziwiony, gdy to przychodzi. Czuję ten żar. Niemal płonę. Wiem, że on czuje to samo. Zdejmuje koszulkę i zrzuca pospiesznie buty. Patrzymy na siebie, kiedy rozpina dżinsy.

Jest nieskończenie piękny – z ostrzyżonymi włosami, krótszymi niż moje, linią pleców wygiętych w łuk, którą podziwiam, kiedy zdejmuje spodnie, z mięśniami wykształconymi dzięki pracy w ogrodzie. Jego bicepsy się napinają. Skóra błyszczy w świetle księżyca wpadającym przez okno. Podziwiam każdy jego tatuaż. Każdy pieprzyk.

– Wejdź do łóżka. – mówię, chcąc go już bliżej. Nie mogę przeżyć, że jest tak daleko.

W pokoju jest ciepło, kaloryfery są rozkręcone do granic możliwości, a mimo to dygoczę z zimna, gdy unosi kołdrę i kładzie się obok. Jest ostrożny, nie chce mnie przygnieść swoim ciężarem. Opiera się na łokciu i całuje delikatnie w usta. To do niego niepodobne.

– Nie bój się mnie, Louis. – szepczę.

– Nie boję się. – odpowiada.

Ale to mój język odnajduje jego. To ja naprowadzam jego rękę na swoje boki i zachęcam go, żeby rozpiął moją koszulę. Ja pogłębiam nasz pocałunek i całkiem go dominuję. To ja dotykam go po całym ciele, gdy on mnie rozbiera.

Wydaje gardłowy, głęboki jęk, kiedy całuje mnie coraz niżej, bo w końcu postanawia wkroczyć do akcji. Zawsze wiedziałem, że dla Louisa przyjemnością jest doprowadzanie mnie do szaleństwa. Uwielbia mnie dotykać, sprawiać, że nie potrafię być spokojny. 

Ujmuję w dłonie jego głowę. Głaszczę go po włosach, gdy delikatnie ssie moje sutki, tak jak mogłoby to robić niemowlę. Pociągam za kilka kosmyków, gdy drażni się ze mną językiem.

– Bardzo za tobą tęskniłem. – sapię. Czuję, że powinien to wiedzieć.

Wyczuwam, jak kąciki jego ust unoszą się przy mojej skórze.

Przesuwa rękę po moim ciele do talii, brzucha i ud. Za dłonią podążają pocałunki, coraz niżej i niżej, aż jego głowa znajduje się między moimi nogami. Wtedy patrzy na mnie, pytając wzrokiem o pozwolenie.

Wstrząsa mną myśl o tym, że mógłby mnie tam pocałować. Przełykam cicho ślinę, gdy delikatnie kiwam głową. To się dzieje.

Jego głowa leży w cieniu. Czuję ciepły oddech najpierw na udach, a potem na najwrażliwszych miejscach mojego ciała. Zaczyna bardzo powoli. Jego usta są czułe. Z początku tylko mnie muska. Czubek jego języka mnie bada.  Wydaje się, jakby dokładnie znał moje najsłabsze punkty, bo wie, kiedy docisnąć mocniej, kiedy objąć mnie ciaśniej.

Gdybym potrafił wierzgać jak zwierzę, wierzgałbym. Gdybym umiał wyć do księżyca, zawyłbym. Tylko w ten sposób mógłbym wyrazić uczucie, które mną zawładnęło. A kiedy już pomyślałem, że jest po wszystkim, moje ciało jakby zasnęło. Więcej nie przeżyję takiej rozkoszy. To ten ostatni raz i jestem tego świadomy.

Dostąpiłem łaski.

– Chodź tutaj. – szepczę, leżąc na boku, gdy Louis stoi przy łóżku i nalewa mi wody do szklanki. – Podejdź do mnie. – proszę.

Widzę niepokój w jego oczach. Jego dolna warga drży przez chwilę, co go zdradza.

– Wszystko w porządku? – pyta zmartwiony, kiedy siada na brzegu łóżka.

– Skąd wiedziałeś, jak to się robi? – uśmiecham się leniwie, a on natychmiast się uspokaja, odwzajemniając mój gest.

– Podobało ci się? – pyta, przygryzając dolną wargę z podekscytowania. Obaj robiliśmy to pierwszy raz i jest to dla nas wyjątkowe.

– Byłem zachwycony! – oznajmiam szczęśliwy.

Uśmiecha się jeszcze szerzej, wyraźnie zadowolony i dumny z siebie.

– Widziałem to kiedyś na filmie. – wyznaje, a ja kiwam lekko głową.

Kładzie dłoń na moim udzie i patrzy na moją twarz.

– A ty? – pytam, kładąc dłoń na jego dłoni, gdy delikatnie mnie gładzi. – Nie zadbałeś o siebie. – mówię, bo, nie ukrywajmy, doskonale widzę, jak podniecony jest.

Wzrusza ramionami.

– Nie szkodzi, jesteś zmęczony. – patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. – Nie musimy robić nic więcej. Mi to wystarcza.

– Mógłbyś sam się sobą zająć. – proponuję, a on uchyla usta w zaskoczeniu moją odwagą.

– Przy tobie? – duka.

– Patrzyłbym na ciebie. Myślę, że ten widok byłby dla mnie bardzo przyjemny. – mruczę.

Rumieni się. Chyba pierwszy raz widzę, jak go czymś zawstydzam. Zapamiętam tą chwilę do końca życia.

– Serio?

– Dlaczego nie? – unoszę brew. – Będę potrzebował wspomnień.

Uśmiecha się nieśmiało.

– Naprawdę chciałbyś? – upewnia się kolejny raz, a ja cicho chichoczę.

– Naprawdę. – kiwam głową, dając mu słodkiego buziaka.

Odsuwa się ode mnie, gdy ja układam się wygodnie. Podkładam sobie poduszki pod plecy i obserwuję, jak klęka na materacu. Nie mam już siły, ale mogę patrzeć. Na to zawsze będę miał energię. Na podziwianie Louisa.

Nigdy nie dzieliłem z nikim tak intymnej chwili. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak pięknie wygląda ten człowiek, gdy jest mu dobrze. Obserwuję krople potu spływające po jego skroniach, napinające się mięśnie i wystające spod skóry naczynia. Nie widziałem jeszcze takiego miłosnego oszołomienia, kiedy usta otwierają się, a oczy patrzą szeroko.

- Kocham cię, Harry! Cholernie cię kocham! – wyrzuca z siebie, a ja uśmiecham się spełniony.

A ja kocham ciebie, Louisie Tomlinsonie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top