-30-
– Chcę, żeby Louis się do mnie wprowadził. – oznajmiam, kładąc dłonie na biodrach i stając w lekkim rozkroku, jakby miało mi to dodać odwagi czy w ogóle cokolwiek w tym momencie zmienić.
Tata odwraca głowę znad zlewu, jego ręce ociekają resztkami zupy, która była w upuszczonym przez niego z wrażenia garnku. Jest wstrząśnięty. Jego brwi są wysoko uniesione, twarz już nabiera kolorów złości.
– Nie bądź śmieszny! – rzuca, nerwowo wycierając dłonie papierowym ręcznikiem, bo nie lubi takich kleistych sytuacji.
– Mówię poważnie. – mamroczę, broniąc swego.
– I gdzie będzie spał, co? – prycha, patrząc mi w oczy. Przypomina mi to corridę, nie wiem tylko czy to ja jestem rozjuszonym bykiem czy mój ojciec.
– W moim pokoju. – wywracam oczami.
– Nie zgadzam się Harry! – wykrzykuje. Odwraca się z powrotem do zlewu i postukuje złowrogo miskami oraz talerzami, które myje. – To też jest na twojej liście? Zamieszkać z chłopakiem? Jakie jeszcze tam są rewelacje, co? Ślub w wieku szesnastu lat?
– Ma na imię Louis. – wzdycham cicho.
Potrząsa głową rozwścieczony, klnąc pod nosem.
– Wykluczone.
Przełykam cicho ślinę, ale nie zamierzam się poddać. Nie mam niczego do stracenia. Dosłownie. Moje dni są policzone.
– W takim razie ja przeprowadzę się do niego. – oznajmiam.
– I myślisz, że jego mama wyrazi zgodę? – unosi kpiąco brew.
– To pojedziemy do Szkocji i zamieszkamy sobie w szałasie. Tak będzie lepiej? – prycham.
Usta ma wykrzywione złością, gdy odwraca głowę i patrzy na mnie. Jest cały czerwony, a żyła na jego skroni niemal wyrywa się ze skóry.
– Odpowiedź brzmi: nie. – mówi chłodno.
Nie znoszę, kiedy demonstruje swoja władzę, jakby wszystko już było postanowione, bo on tak mówi. Co prawda sam robię dokładnie tak samo, ale staram się ignorować fakt, że jesteśmy tak podobni.
Wybiegam po schodach do swojego pokoju i trzaskam drzwiami. Specjalnie robię to raz jeszcze, żeby na pewno usłyszał i poczuł, jak ściany naszego domu drżą. Myśli, że chodzi mi o seks. Czy nie widzi, że to już coś poważniejszego? Nie rozumie, jak trudno było mi go było o to poprosić? Jest tak cholernie niedomyślny i nadopiekuńczy.
Trzy tygodnie temu, pod sam koniec stycznia, Louis zabrał mnie na przejażdżkę motorem. Znów założyłem jego motocyklową kurtkę i kask. Pojechaliśmy o wiele szybciej i dalej niż do tej pory – aż za granicę hrabstwa Kent, gdzie płaski, bagnisty teren opada w dół na plażę. Czułem się, jakbym miał zaraz wzlecieć do chmur. W morzu stały wiatraki, których skrzydła przypominały upiorne ostrza. Fale były niespokojne i wzburzone. Jednocześnie mnie zachwycały, ale też i przerażały. Były tak potężne.
Louis rzucał kolorowe kamyki do wody, starając się trafić jak najdalej, a ja siedziałem na kamieniu i opowiadałem, że moja lista rozrasta się ponad miarę.
– Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym jeszcze zrobić. – westchnąłem, owijając się ciaśniej jego kurtką. Czułem na sobie jego zapach, nawet jeśli stał kilka metrów dalej. – Dziesięć punktów to stanowczo za mało.
– Opowiadaj. – uśmiechnął się pod nosem, zamachując do kolejnego rzutu.
Z początku szło mi naprawdę gładko. Mówiłem bez przerwy. O wiośnie. Żonkilach i tulipanach. Moich urodzinach. Pływaniu pod spokojnym wieczornym niebem. O długiej podróży pociągiem, pawiach i latawcach. O kolejnym lecie. O opalaniu się i ganianiu po ogródku. Wycieczce nad morze i kupowaniu kąpielówek. O bezdomnych kotach zakradających się do mojego domu.
Ale nie mogłem powiedzieć mu o tym, czego pragnę najbardziej. O dziecku Cary, o Gemmie, o rodzicach... o nim. Słowa utknęły mi w gardle, przeobrażając się w okropną gulę, której nie byłem w stanie przełknąć.
Tego wieczoru odprowadził mnie pod drzwi i poszedł do domu. Wraca tam codziennie, żeby jego matka czuła się bezpiecznie. Zasypia zaledwie kilka metrów ode mnie, za ścianą, po drugiej stronie szafy. Jest tak blisko, ale to sprawia, że jest mi jeszcze gorzej. To okropne uczucie, wiedzieć, że tam jest, ale nie móc się tam przedostać, nie móc złączyć z nim dłoni, nie móc pocałować go w czoło.
Następnego dnia przyniósł nam bilety do zoo. Pojechaliśmy pociągiem, spełniając moje kolejne małe marzenie. Co prawda podróż nie byłą długa, ale to było w porządku. Widzieliśmy wilki i antylopy. Śmialiśmy się z pijących wodę żyraf wygiętych w dziwnej pozycji. Paw rozpostarł przede mną swój szmaragdowoniebieski ogon. Zaśmiałem się, że wyglądał jak połączenie naszych oczu, a Louis posłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziałem. Zjedliśmy potem lunch w kawiarni. Louis zamówił dla mnie talerz z owocami, ciemne winogrona i soczyste kawałki mango. Nie mówiłem mu nigdy, że wręcz nienawidzę mango, ale to się nie liczyło. Od tamtej chwili mango było moim ulubionym owocem.
Kilka dni później zabrał mnie na podgrzewany basen znajdujący się na świeżym powietrzu. Kąpaliśmy się pod gołym niebem. Potem siedzieliśmy na jego krawędzi opatuleni ręcznikami i machaliśmy nogami w wodzie, chlapiąc wszędzie wokół. Piliśmy gorącą czekoladę i śmialiśmy się z dzieci krzyczących na zimnie.
Któregoś ranka wniósł do mojego pokoju doniczkę z krokusami.
– Wiosna. – powiedział zadowolony, stawiając ją na parapecie.
Zabrał mnie potem motorem na nasze wzgórze. Kupił latawiec w kiosku i puszczaliśmy go razem. Jego ruchy były pewne, moje trochę nieporadne, ale w końcu udało mi się opanować sztukę latania. Po wszystkim całowaliśmy się czule, leżąc na kocu w swoich objęciach.
Dzień po dniu wzrastało we mnie poczucie, że ktoś podzielił moje życie na fragmenty i wypolerował każdy z nich, a potem pieczołowicie odłożył je na miejsce. Louis wydawał się czarodziejem, który miał rozjaśnić całe moje życie.
Jednak nigdy nie spędziliśmy razem ze sobą całej nocy. To była ta jedna zadra, która nie pozwalała mi się poczuć zaspokojonym i spełnionym.
W walentynki okazało się, że mam anemię już dwanaście dni po transfuzji krwi.
– Co to znaczy? – spytałem wtedy lekarza.
– Zbliża się koniec. – odparł, patrząc na mnie współczująco.
Skinąłem głową, wzdychając cicho. Wszystko było jasne.
Coraz trudniej mi oddychać. Cienie pod oczami się pogłębiły. Moje usta wyglądają jak plastik rozciągnięty nad jakąś bramą. Skóra jest sina. Włosy znów zaczęły się łamać i wypadać. Trudno było mi utrzymać dotychczasową wagę.
Ostatniej nocy obudziłem się o drugiej. Czułem darcie w nogach, głęboki pulsujący ból przypominający rwanie zęba. Zażyłem paracetamol przed pójściem do łóżka, ale potrzebowałem kodeiny.
W drodze do łazienki minąłem pokój taty. Drzwi były otwarte. Zobaczyłem mamę – leżącą z włosami rozrzuconymi na poduszce w objęciach taty. To już trzecia noc w ciągu ostatnich dwóch tygodni, którą u nas spędza.
Stałem w przedpokoju i po prostu patrzyłem, jak śpią. Poczułem wtedy, że nie mogę już zostawać sam w ciemnościach. Nie chcę być sam. Nie chcę też spędzić swoich ostatnich tygodni czy dni bez niego.
Mama wchodzi na górę i siada na moim łóżku, przerywając moje rozmyślania. Stoję w oknie i obserwuję, jak zapada zmrok. Niebo wygląda tak, jakby coś zapowiadało, chmury wiszą nisko. Może to cisza przed burzą? Nie wiem. Chciałbym wierzyć, że to mnie nie dotyczy.
– Podobno chcesz, żeby Louis się tu wprowadził. – mówi cicho, a ja czuję na sobie jej uważny wzrok.
Piszę swoje imię na zaparowanej szybie. Ślady moich palców, rozmazane na szkle, sprawiają, że czuję się młody. Jestem tylko dzieckiem, małym Harrym i mam przed sobą całe życie.
– Tata mógłby zgodzić się na jedna noc, Hazz, ale nie pozwoli Louisowi tu zamieszkać. – ciągnie, a ja wzdycham cicho.
– Obiecał, że pomoże mi zrealizować moje postanowienia. – mamroczę.
– Przecież pomaga. Kupił nam bilety na wycieczkę na Sycylię. – stara się mnie pocieszyć, ale już dawno nie chodzi mi o jakąś głupią wycieczkę czy zyskanie sławy. Louis zmienił wszystko. Zmienił mnie, moje życie, moje pragnienia.
– Bo chce spędzić cały tydzień z tobą! – oburzam się, czując się zraniony.
Odwracam się, by na nią spojrzeć, i widzę, że przygląda mi się ze zmarszczoną miną, jakby mnie nigdy wcześniej nie widziała.
– Tak powiedział? – pyta cicho.
– Jest w tobie zakochany, to oczywiste. – wzruszam ramionami. – A podróż skreśliłem już z listy.
– Sądziłam, że umieściłeś ją na siódmym miejscu.
– Zamieniłem na twój powrót do taty. – wywracam oczami, myśląc, że może nie był to dobry pomysł.
– Och, Harry!
Dziwne, spośród wszystkich ludzi na świecie ona najlepiej powinna rozumieć miłość. Tą namiętność, uczucia, bezwładność.
– Opowiedz mi o nim. – mamroczę.
– O kim? – unosi brew.
– O mężczyźnie, dla którego nas zostawiłaś.
Potrząsa głową.
– Dlaczego teraz o tym wspominasz? – pyta nerwowo.
– Powiedziałaś, że nie miałaś wyboru, pamiętasz?
– Mówiłam, że byłam nieszczęśliwa. – wyjaśnia.
– Wielu ludzi jest nieszczęśliwych, a jednak nie uciekają. Nie wszyscy nawet mogą. Ja nie mogę uciec.
– Proszę cię, H, nie chcę o tym rozmawiać. – błaga, łamiącym się głosem.
– Kochaliśmy cię. – szepczę, patrząc jej prosto w oczy.
Oznajmiam to w liczbie mnogiej, w czasie przeszłym. Mimo to moje oświadczenie i tak wydaje się zbyt wielkie jak na tak małe pomieszczenie. Patrzy na mnie z pobladłą, wydłużoną twarzą.
– Przykro mi. – wydusza z siebie.
– Musiałaś go kochać bardziej niż kogokolwiek. Pewnie był cudownym człowiekiem, miał magiczną osobowość.
Nie odpowiada. Spodziewałem się tego.
To proste. Wielka miłość. Ot, całe wyjaśnienie.
Odwracam się z powrotem do okna.
– Powinnaś zrozumieć, co czuję do Louisa. – mówię.
Wstaje i podchodzi do mnie. Nie dotyka mnie, ale jest bardzo blisko. Czuję jej oddech na swoim ramieniu.
– Czy on czuje to samo do ciebie, Harry? – szepcze.
– Nie wiem. – mamroczę, nagle czując się mały i bezbronny.
Chcę się do niej przytulić i udawać, że wszystko będzie dobrze, ze wcale nie zburzyła całego mojego świata. Jednak ścieram tylko swoje imię z szyby i spoglądam w noc za oknem. Ścieram też rękawem kilka łez z mojej buzi. Aura dziwnie ponura.
– Porozmawiam z tatą. – mówi mama. – Usypia Gemmę, ale kiedy skończy, wyciągnę go na piwo. Dacie sobie radę?
– Zaproszę Louisa. Przygotuję kolację. – uśmiecham się słabo.
– Dobrze. – mówi, gdy ledwo odwzajemnia mój gest. Zbiera się do wyjścia, lecz przystaje w drzwiach. – Pragniesz miłych i dobrych rzeczy, Harry, rozumiem to, ale bądź ostrożny. Ludzie nie zawsze mogą ofiarować to, czego chcemy.
...
Kroję cztery kawałki chleba na desce i wkładam do piekarnika. Wyjmuję pomidory, a ponieważ Louis przygląda mi się oparty plecami o zlew, biorę po jednym do każdej ręki i podnoszę je na wysokość piersi, a potem tanecznym krokiem zbliżam się do blatu kuchennego. Śmieje się, ja też.
Kroję w plasterki i układam w piekarniku obok tostów. Wyjmuję tarkę i ser z lodówki. Podczas gdy tosty się przypiekają, ścieram trochę sera na deskę. Wiem, że koszulka, którą mam na sobie, jest dość krótka i odsłania fragment mojego ciała. Wiem o wystającej spod niej krągłości (jedynej zresztą jaką posiadam), znajdującej się w miejscu, gdzie plecy łączą się z pupą. Kiedy opieram się na biodrze, krągłość ta wypina się w kierunku Louisa.
Po starciu sera celowo oblizuje palce i uzyskuje efekt, jakiego się spodziewałem. Louis podchodzi i całuje mnie czule w kark.
– Chcesz usłyszeć, o czym myślę? – szepcze przy moim uchu, kładąc dłoń na mojej wystającej kości biodrowej.
– Powiedz, choć i tak wiem. – chichoczę.
– Pragnę cię. – mruczy zadowolony, po czym obraca mnie i całuje namiętnie w usta. Chwilę trwamy w tym, jakby czas się zatrzymał. – Bardzo cię pragnę. – dodaje, opierając czoło o moje, gdy gładzi dłonią nagą skórę.
Mówi tak, jakby przyciągała go jakaś siła, której działania nie rozumie. Uwielbiam to. Przyciskam się do niego resztą ciała. Zagryzam wargę, patrząc mu w oczy.
– Powiedzieć ci, czego ja chcę? – szepczę.
– Tak.
Uśmiecha się. Sądzi, że wie, co powiem. Nie pozwolę, żeby przestał się uśmiechać. Nie chcę, żeby kiedykolwiek uśmiech zszedł z jego twarzy, chociaż wiem, że nie mogę mu tego zagwarantować.
– Ciebie.
I jest to prawda. I jednocześnie nieprawda. Chcę czegoś... Czegoś więcej.
Wyłączam piekarnik, zanim wejdziemy na górę. Tost i tak już się zwęglił. Swąd spalenizny wywołuje we mnie smutek.
Zapominam o nim w ciepłych ramionach Louisa.
Ale potem, kiedy leżymy razem w milczeniu, uczucie przygnębienia ogarnia mnie na nowo.
– Mam złe sny. – przyznaję cicho.
Głaszcze mnie po biodrze, po udzie. Jego ręka jest ciepła i silna. Moje ciało nadal przechodzą dreszcze, gdy mnie dotyka.
– Opowiedz o nich. – prosi, wciskając twarz w moją szyję.
– Udaję się w nich do różnych miejsc.
Idę boso polami na sam kraniec świata. Wspinam się na zbocza, depczę po wysokich trawach. Każdej nocy posuwam się coraz dalej. Wczoraj doszedłem do lasu – ponurego i niezbyt dużego. Obok płynęła rzeka. W powietrzu unosiła się mgła. W rzece nie było ryb. Kiedy do niej wszedłem, stopy zapadły się w mulistym dnie.
Louis muska palcem moją twarz. Unosi mój podbródek dwoma palcami i patrzy mi przez dłuższą chwilę w oczy. Potem przyciąga mnie do siebie i czule całuje. W policzek. W brodę. W drugi policzek. A potem w usta. Robi to bardzo delikatnie.
– Poszedłbym z tobą, gdybym mógł. – szepcze.
– Tam jest strasznie. – mamroczę, przymykając oczy.
Kiwa głową.
– Jestem bardzo odważny. – mruczy, trącając nosem ten mój.
Wiem. Ilu ludzi zdecydowałoby się leżeć przy mnie w takiej chwili? Tylko, czy on zdaje sobie w ogóle sprawę z całej tej sytuacji?
– Muszę cię o coś zapytać. – wzdycham cicho, unosząc powieki.
Czeka. Jego głowa leży obok mojej na poduszce, ma spokojny wzrok. To trudne. Nie mogę znaleźć słów. Książki na półce zdają się wzdychać i poruszać niespokojnie. Może zaraz na nas spadną i umrę w głupi sposób, a nie ten heroiczny, podczas walki z rakiem.
W końcu siada i podaje mi długopis.
– Zapisz na ścianie. – proponuje.
Przyglądam się temu wszystkiemu, co tu nabazgrałem w ciągu ostatnich miesięcy. Gryzmoły pełne pożądania, głupich marzeń i nastoletnich emocji. A przecież jeszcze tyle mógłbym dopisać. Wspólne konto w banku, wspólne śpiewanie pod prysznicem, słuchanie chrapania mężczyzn przez długie lata. Ślub na plaży, adopcja dziecka. Starzenie się. Zobaczenie siwego Louisa i przekonanie się, czy wypadną mu wszystkie zęby.
– Pisz. – prosi ponownie. – Zaraz muszę iść.
I to właśnie te słowa przypominające o istnieniu świata zewnętrznego, plany czekające na realizacje, miejsca, które pragnę odwiedzić, pozwalają mi to w końcu wyznać.
Chcę, żebyś się do mnie wprowadził. Chcę spędzać z tobą noce. Całe. – gryzmolę w pośpiechu, mając nadzieję, że może nie uda mu się odczytać. Potem chowam głowę pod kołdrę.
Przez chwilę panuje cisza.
– Nie mogę, Harry.
Wysuwam głowę spod kołdry. Nie widzę jego twarzy, dostrzegam tylko błysk światła odbijający się w oczach. Może to światło gwiazd. Albo księżyca.
– Nie chcesz? – szepczę.
– Nie mogę zostawić mamy. – mówi, nie patrząc na mnie.
Nienawidzę jej, zmarszczek, które ma na czole i wokół oczu. Nienawidzę jej spojrzenia pełnego cierpienia. Straciła męża, ale nic poza tym. Nadal żyje. Ma syna. Ma ogród.
– Nie możesz tu wrócić, kiedy zaśnie? – pytam zrezygnowany.
– Nie. – mamrocze.
– Pytałeś ją o to? – naciskam na niego bardziej.
Wstaje z łóżka, nie dotykając mnie, i ubiera się. Żałuję, że nie jestem w stanie wetrzeć mu komórek rakowych w tyłek. Miałbym do niego dostęp i byłby mój na zawsze. Uniósłbym dywan i wepchnąłbym go głęboko pod kołdrę, aż do fundamentów domu. Kochalibyśmy się w obecności robaków. Moje palce zagłębiałyby się w jego skórę. To katastrofalne, ale właśnie sprawił, że tylko takie wizje mam w głowie.
– Będę cię nawiedzać. – mówię niezadowolony. – Od środka. Za każdym razem, kiedy zakaszlniesz, pomyślisz o mnie.
– Nie mieszaj mi w głowie. – prosi, kręcąc głową z cichym westchnieniem.
A potem wychodzi. Po prostu znika.
Łapię ubranie i wybiegam za nim. Zdejmuję kurtkę z poręczy. Słyszę, jak przechodzi przez kuchnię i otwiera tylne drzwi.
Wciąż stoi na schodach, kiedy go doganiam. Za nim, w ogrodzie, wirują wielkie płatki śniegu. Zaczęło padać, gdy poszliśmy na górę. Śnieg przykrył już ścieżkę i trawnik. Zasłania całe niebo. Świat stał się cichy i mały. Biały.
– Chciałeś śniegu. – mówi, patrząc gdzieś w dal.
Wyciąga przed siebie rękę, żeby złapać śnieżynkę, i pokazuje mi ją. Jest taka jak trzeba, taka, jakie wycinałem z papieru i naklejałem na okno, kiedy byłem w podstawówce. Przyglądamy się, jak topnieje na jego dłoni. Już jej nie ma. Och.
Wkładam płaszcz, Louis podaje mi buty, szalik i czapkę i pomaga zejść po schodkach. Oddech mi zamarza. Śnieg pada tak gęsto, że nasze ślady znikają już po chwili.
Warstwa pokrywająca trawnik jest grubsza, skrzypi pod butami. Chodzimy razem po świeżym śniegu. Ubijamy go butami, wypisując nasze imiona, usiłujemy dotrzeć do trawy ukrytej pod spodem. Jednak cały czas pada i zasypuje wszystko prawie natychmiast.
– Patrz. – mówi Louis i kładzie się na śniegu, a potem macha rękami i nogami na boki.
Wrzeszczy, że zimne płatki dostały mu się za kołnierz, marznie w głowę. Wstaje i otrzepuje spodnie. Jego policzki są czerwone, a na ubraniu ukazują się mokre plamy.
– Dla ciebie. – oświadcza, stając przy moim boku, gdy patrzymy na jego dzieło. – Anioł śnieżny.
Spogląda na mnie po raz pierwszy od chwili, kiedy napisałem swoje życzenie na ścianie. Ma smutne oczy. Nie byłem na to gotowy.
– Jadłeś kiedyś lody lodowe? – pytam.
Posyłam go do domu po miseczkę, cukier puder, wanilię oraz łyżkę. Wypełnia moje polecenia i nakłada garściami śnieg do naczynia, a potem miesza wszystkie składniki. Całość robi się brązowa, ma dziwny smak. Dokładnie taki, jaki zapamiętałem z dzieciństwa.
– Może będzie lepszy z jogurtem i sokiem pomarańczowym. – zastanawiam się na głos.
Pędzi do domu. Po chwili wraca. Próbujemy jeszcze raz. Smakuje gorzej, ale tym razem Louis się śmieje.
– Masz piękne usta. – mówię bez namysłu.
– Dygoczesz. Powinieneś wracać. – Louis od razu gasi mój zapał.
– Nie wracam bez ciebie. – mamroczę.
Zerka na zegarek.
– Jak się nazywa bałwan na pustyni? – pytam cicho.
– Muszę już iść, Harry.
– Kałuża. – uśmiecham się krzywo.
– Poważnie.
– Nie możesz teraz odejść. Jest burza śnieżna. Nie odnajdę drogi do domu. – błagam go.
Rozpinam płaszcz. Poły rozwierają się i obnażają moje ręce. Wcześniej Louis długo całował właśnie to miejsce na moim ramieniu. Patrzy na mnie. Śnieg spada mu na rzęsy.
– Czego ode mnie chcesz, Harry? – pyta z niewyobrażalnym bólem w spojrzeniu.
– Wspólnej nocy. – szepczę prawie bezgłośnie.
– Czego chcesz naprawdę? – jego głos się łamie.
Wiedziałem, że zrozumie.
– Chcę być z tobą w ciemności, Louis. Leżeć w twoich ramionach. Pragnę, żebyś mnie kochał. Był obok, kiedy się boję, trzymał mnie za dłoń. Chcę, żebyśmy razem poszli na koniec świata i zobaczyli, co tam jest. Chcę, czuć, że jesteś.
Patrzy na mnie uważnie. Nie zwracam już uwagi ani na śnieg, ani na ogród, ani w ogóle na cokolwiek innego niż on. Nagle stoi przede mną mały chłopiec, jest zagubiony tak jak ja.
– A jeśli zrobię coś nie tak? – mówi cicho.
– To niemożliwe. – kręcę głową.
– Mogę cię zawieść. – mamrocze, spuszczając wzrok.
– Nie zawiedziesz mnie. – zapewniam.
– Mogę spanikować.
– To nie ma znaczenia. Chcę, żebyś tam był. – wyznaję.
Patrzy na mnie w tym zimowym ogrodzie. Oczy Louisa przybrały intensywnie niebieską barwę. Widzę w nich jego przyszłość. Nie wiem, co on widzi w moich. Ale jest odważny. Zawsze to wiedziałem. Bierze mnie za rękę i prowadzi do środka. Podjął decyzję.
Na górze czuję się ociężały, jakby łóżko przykleiło się do mnie i nie chciało puścić. Louis rozbiera się nieskończenie długo, a potem staje przede mną, dygocząc z zimna w samych bokserkach.
– Mogę wejść? – pyta.
– Tylko jeśli chcesz. – mówię, patrząc na jego twarz.
Obaj wiemy, że pod tymi słowami kryje się coś więcej, coś, czego nie ośmielamy się powiedzieć bez posługiwania się innymi słowami.
Przewraca oczami, sugerując, że nigdy nie daję za wygraną. Tak trudno mi zdobyć to, czego pragnę. Boję się, że ludzie ofiarowują mi różne rzeczy tylko z powodu poczucia winy. Zależy mi na tym, żeby Louis chciał być ze mną. Jak mam dowiedzieć się, co on naprawdę czuje?
– Nie powinniśmy powiedzieć twojej mamie? – pytam, kiedy kładzie się obok mnie i obejmuje moje ciało jako duża łyżeczka.
– Powiem jej jutro. Jakoś to przeżyje.
– Ale nie robisz tego z litości, prawda? – szepczę. – Przez moją scenę?
Potrząsa głową.
– Przestań, H. – mamrocze.
Obejmujemy się, lecz nie możemy opanować drżenia po przemarznięciu na dworze. Mamy lodowate dłonie i stopy. Splatamy nogi, żeby się rozgrzać. Louis rozciera mnie i głaszcze, trzyma mocno w ramionach. Czuję, jak jego penis twardnieje. Wybucham śmiechem. On też chichocze, dość nerwowo, tak, jakby myślał, że śmieję się z niego.
– Masz na mnie ochotę, huh? – pytam figlarnie, odwracając się do niego przodem.
Uśmiecha się głupawo.
– Zawsze, ale jest już późno. Powinieneś zasnąć.
Śnieg sprawia, że świat za oknami staje się jaśniejszy. Światło prześwituje przez szybę. Zasypiam wpatrzony w blask na skórze Louisa.
Kiedy się budzę, wciąż jest noc, a on śpi. Widzę jego karmelowe włosy na poduszce, ramię obejmujące moje ciało, jakby próbujące mnie tu zatrzymać. Wzdycha cicho, jego oddech cichnie na chwilę, porusza się i znowu oddycha. Jest pogrążony we śnie – przebywa częściowo w tym świecie, ale również gdzie indziej. Dziwne, lecz to przeświadczenie wpływa na mnie uspokajająco. Jest w lepszym miejscu. Może tam jestem zdrowy.
Jego obecność nie uwalnia mnie jednak od bólu w nogach. Zostawiam Louisowi kołdrę, owijam się kocem i kuśtykam do łazienki po kodeinę.
Kiedy wychodzę, tata stoi w przedpokoju w samej piżamie. Zapomniałem o jego istnieniu. Nie ma kapci, a jego palce u nóg wydają się długie i szare.
– Starzejesz się, tato. – stwierdzam. – Starzy ludzie wstają w nocy, wiesz?
Owija się szczelnie piżamą.
– Wiem, że Louis jest u ciebie. – mówi zmartwiony.
– A mama u ciebie.
Ta istotna uwaga, jednak on ją ignoruje. Jak zwykle. Niewygodny temat, który może go pogrążyć, więc po prostu uda, że nie słyszał mojej wypowiedzi i będzie kontynuował swoje biadolenie.
– Zaprosiłeś go bez mojego pozwolenia.
Wpatruję się uporczywie w dywan w nadziei, że ta rozmowa szybko się skończy. Czuję ciężar w nogach, jakby puchły mi kości. Szuram nogami. Muszę wziąć leki.
– Nie miałem zamiaru psuć ci zabawy, Harry, ale opiekuję się tobą i nie chcę, żeby stała ci się krzywda. – tłumaczy.
– Trochę na to za późno. – wywracam oczami.
Chciałem, żeby to zabrzmiało jak żart, lecz on nie uśmiecha się.
– Louis jest jeszcze dzieckiem, Harry. Nie powinieneś we wszystkim na nim polegać: może cię zawieść.
– Nie zawiedzie mnie. – zapewniam.
– A jeśli tak się stanie?
– Mam jeszcze ciebie. – mówię z dziwną powagą.
Dziwnie się czuję, obejmując go w ciemności na korytarzu. Przytulamy się mocniej niż kiedykolwiek. Tata rozluźnia uścisk i patrzy na mnie bardzo poważnie.
– Zawszę będę przy tobie, Harry. – oświadcza. – Cokolwiek zrobisz, cokolwiek masz do zrealizowania z tej swojej głupiej listy. Chcę żebyś o tym wiedział.
– Już prawie nic mi nie zostało. – szepczę.
Numer dziewięć to przeprowadzka Louisa. To coś ważniejszego niż seks. Chcę się zmierzyć ze śmiercią, stanąć z nią twarzą w twarz, ale nie samotnie. Moje łóżko przestało przerażać. Leży tam Louis, ciepły i miękki, i czeka na mnie.
Tata całuje mnie w czubek głowy.
– Zmykaj. – uśmiecha się lekko.
Wchodzi do łazienki.
Wracam do Louisa.
Wracam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top