-3-
Oczywiście idziemy do klubu. W sobotni wieczór nigdy nie jest tam za dużo atrakcyjnych dziewczyn, a Cara ma naprawdę świetne ciało. Bramkarze wyławiają nas z tłumu i machają do nas z małymi uśmieszkami na twarzach, żebyśmy ominęli kolejkę. Przepuszczają nas od razu, a Car w zamian za to wykonuje przed nimi kilka tanecznych kroków, śmiejąc się cicho. Odprowadzają nas wzrokiem, kiedy wchodzimy do szatni. Trudno nie zauważyć jakim ciężkim wzrokiem patrzą na moją towarzyszkę, jednak nie dziwię się im. Wygląda dzisiaj jak milion dolarów. Włosy puszczone luzem, podkreślone ciemne oczy i te krwistoczerwone usta wygięte w figlarnym uśmiechu. Jest w swoim żywiole, to właśnie tu czuje się swobodnie.
– Udanego wieczoru! – wołają za nami, a raczej za nią, ale nie przeszkadza mi to, bo to właśnie dzięki Carze nie musimy płacić za wstęp czy czekać w tej ogromnej kolejce przed wejściem. Ja jestem tylko niewidocznym dodatkiem do tej urodziwej blondynki, ale w tej sytuacji naprawdę pasuje mi to, że mogę po prostu prześlizgnąć się za Car do wnętrza klubu bez jakichkolwiek niepotrzebnych pytań.
Czujemy się jak gwiazdy czy nawet królowe, gdy inni patrzą za nami z zazdrością. Zostawiamy długie płaszcze w szatni i podchodzimy pewnym krokiem prosto do baru, żeby zamówić dwie cole. Cara niemal od razu dolewa do swojej mocnego rumu z piersiówki, którą nosi w gustownej torebce. Robią tak wszyscy studenci z jej college'u, bo w ten sposób wychodzi im na napojach dużo taniej, więc Car od razu przejmuje to od nich i zmienia w swój stały nawyk. Ja natomiast postanawiam przestrzegać zakazu picia wszelkich napojów wyskokowych. Alkohol przypomina mi o radioterapii. Kiedyś skatowałem się mieszanką z barku taty i od tej pory kojarzę drinki z terapią. Alkohol ma smak napromieniowanego ciała. Ohydny.
Opieramy się o bar i dokonujemy inspekcji. Nasz wzrok z lekkością prześlizguje się po pomieszczeniu. Sala jest już pełna, na parkiecie podrygują młodzi ludzie o rozgrzanych, rozluźnionych, smukłych ciałach. Światła kolorowych reflektorów przesuwają się po piersiach, torsach, pupach i suficie. Nikną gdzieś w roztrzepanych, spoconych włosach czy między palcami dłoni wyrzucanych rytmicznie w górę razem z muzyką.
– Mam kondomy. – szepcze mi do ucha Cara. – Są w mojej torebce, na wypadek gdybyś potrzebował. Wiesz o co chodzi. – uśmiecha się psotnie i dotyka delikatnie mojej ręki na brak jakiegokolwiek odzewu. – Wszystko w porządku? – pyta, spoglądając mi w oczy z lekką obawą.
– Tak. – kiwam delikatnie głową i z powrotem spoglądam na tłum ludzi przed nami.
– Nie chcesz się wycofać? – dopytuje, a ja nic nie odpowiadam.
O tym właśnie marzyłem. Wirująca sala pełna ludzi w gorący sobotni wieczór. Przystępuję do realizacji zadań z mojej listy, a Cara mi w tym pomaga. Dzisiaj spełni się pierwsze życzenie – seks. Nie umrę, dopóki nie zrobię wszystkich dziesięciu zaplanowanych rzeczy. Nie pozwolę na to.
– Popatrz. – mówi Car. – Podoba ci się? – pokazuje mi chłopaka na parkiecie. Przyglądam mu się uważnie. Dobrze tańczy, porusza się z zamkniętymi oczami, jakby był tu zupełnie sam i nie potrzebował niczego oprócz tej głośnej, dudniącej mi w uszach muzyki. – Przychodzi tu co tydzień. Może mieć każdego i nie przeszkadza mu jakiej płci. W sumie nie wiem jak, ale udaje mu się przemycić tu trawkę. Jest słodki, prawda? – uśmiecha się do mnie, mrugając zalotnie okiem.
– Nie chcę ćpuna. – prycham. Mam trochę wyższe wymagania, ale nie chodzi w tym momencie jedynie o to.
Dziewczyna marszczy brwi.
– O co ci chodzi? – pyta z wyrzutem, zaczynając się już lekko denerwować.
– Jeśli jest na haju, nie będzie mnie pamiętał. – wzruszam delikatnie ramionami, jakby to wcale nie było dla mnie tak ważne jak było gdzieś w głębi serca. Tego się jednak najbardziej bałem, bałem się zapomnienia. – Nie chce też żadnego pijanego faceta.
Odstawia szklankę i patrzy na mnie uważnie, a ja już wiem, że zaraz powie coś typowo w swoim stylu.
– Mam nadzieję, że nie liczysz na znalezienie tu miłości. – mówi z politowaniem, a ja kolejny raz miałem rację. Znam ją już na wylot. – Nie mów, że to też jest na twojej liście.
– Niekoniecznie. – wzruszam ramionami.
– W porządku. Nie chciałabym ci o tym przypominać, ale czas działa na twoją niekorzyść. – patrzy na mnie, a ja czuję dziwny ścisk w sercu na tak sformułowane zdanie. Wiem, że ma rację, ale jednocześnie to trochę mnie rani, ta myśl, że za kilka dni może mnie tu równie dobrze nie być. – Ruszamy!
Wyciąga mnie za ramię na parkiet. Tańczymy blisko tego ćpuna, starając się, żeby nas zauważył. Czuję się wspaniale. Jestem teraz członkiem plemienia, które porusza się i oddycha w jednym i tym samym rytmie. Ludzie rozglądają się, taksując innych wzrokiem. Każdy jest sobie równy. Nikt mi tego nie odbierze. Jestem tutaj w sobotni wieczór, ubrany w czarną koszulę wybraną przez Carę, aby przyciągnąć wzrok innych. Niektóre dzieciaki nigdy tego przeżyją. Nie dostaną nawet tyle. I to wbrew wszystkiemu naprawdę podnosi mnie na duchu.
Wiem, co nastąpi później, bo miałem mnóstwo czasu na czytanie. Znam ten utarty scenariusz. Ćpun zbliży się, żeby nas dokładnie obejrzeć. Cara nie spojrzy w jego stronę, lecz ja owszem. Zatrzymam na nim wzrok o sekundę za długo, on nachyli się i zapyta wprost do mojego ucha, jak mam na imię.
Harry – powiem, a chłopak powtórzy po mnie, wymawiając twardo H, warcząc władczo przy podwójnym r i wyrażając nadzieję przy y. Skinę głową z aprobatą, żeby wiedział, że wypowiedział to słowo słodko i w zupełnie nowy i niespodziewany dla mnie sposób. Wtedy on uniesie ręce z dłońmi skierowanymi w moją stronę, jakby mówił: Poddaję się. Jesteś absolutnie fantastyczny. Uśmiechnę się skromnie i utkwię wzrok w podłodze. To go przekona, że może wykonać kolejny ruch, który spotka się z moją aprobatą, ponieważ doskonale znam reguły tej zawiłej gry. Przyciśnie mnie potem gwałtownie do siebie, a ja położę głowę na jego piersi i będę słuchać w tańcu szybkiego bicia jego serca, serca zupełnie obcego mi chłopaka.
Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Zapomniałem o trzech sprawach. Po pierwsze, książki nie mówią prawdy. Po drugie, nie mam czasu na flirt. Cara o tym wie. Po trzecie, zapomniałem właśnie o Carze. Mimo to wkracza ona do akcji w odpowiednim momencie, gdy jeszcze nie jest za późno. W duchu jestem jej za to wdzięczny.
– To mój przyjaciel! – krzyczy do ćpuna. – Ma na imię Harry. Chce zapalić.
Chłopak uśmiecha się i podaje mi skręta. Taksuje wzrokiem nas oboje, jego spojrzenie gładko prześlizguje się po długich włosach Cary. Są imponujące.
– To tylko trawka. – szepcze Car. Cokolwiek to jest, gęsty, gryzący dym drapie mnie w gardle. Kaszlę. Czuję, że zakręciło mi się w głowie. Podaję skręta dziewczynie, która zaciąga się głęboko i oddaje trawkę z powrotem ćpunowi.
Tańczymy teraz we trójkę, rytmiczne dźwięki przenikają nasze ciała od stóp do głów i przedostają się do krwi, obiegając całe nasze ciała od środka. Kalejdoskopowe obrazy z taśmy wideo migoczą na ścianach. Skręt idzie w ruch jeszcze raz.
Nie wiem jak długo to trwa. Godziny, może minuty. Wiem tylko, że nie mogę się teraz zatrzymać. Jeśli będę tańczyć bez chwili wytchnienia, ciemne kąty sali nie podpełzną bliżej, a cisza zalegająca między kolejnymi utworami nie wyda się aż tak ogłuszająca. Jeśli nie przestanę się poruszać w rytm muzyki, znowu zobaczę statki na morzu, będę miał trądzik i zmarszczki i usłyszę skrzypienie śniegu pod nogami. Będę kimś innym, oderwę się od swojej marnej codziennej szarej rzeczywistości. Zapomnę, że umieram.
Cara podaje mi drugiego skręta.
– Dobrze się bawisz? – pyta bezgłośnie, poruszając jedynie ustami.
Popełniam błąd i przystaję, żeby się zaciągnąć. Nieruchomieję o sekundę za długo. Zapominam o tańcu. I nagle czar pryska. Próbuję przywołać wcześniejszy entuzjazm, ale mam wrażenie, że wielki sęp usiadł mi na piersi, przygniatając mnie do podłogi. Cara, ćpun i wszyscy inni odpływają daleko, stają się nierealni – czuję się tak, jakbym oglądał ich w telewizji. Wiem, że nie będę w stanie dalej się bawić.
– Za chwilę wracam. – mówię do Car, zanim oddalam się gdzieś w ten dziki tłum.
W toalecie jest cicho. Siadam na sedesie i oddaję się kontemplacji swoich kolan schowanych za opiętym materiałem spodni. Podciągam koszulę trochę wyżej i oglądam swój płaski wychudzony brzuch. Wciąż mam na nim te paskudne czerwone plamy. Na udach też. Moja skóra jest sucha jak skóra jaszczurki, czasem schodzi ze mnie całymi płatami, nie pomagają żadne drogie kremy, które zdobywa tata. Po wewnętrznej stronie przedramion straszą ślady po długich igłach, lekko prześwitują przez czarną tkaninę. Krzywię się. Po chwili kończę ogarniać ten mętlik w głowie i obciągam koszulę. Kiedy wychodzę z ubikacji, spostrzegam Carę czekającą przy suszarce. Nie słyszałem, jak weszła. Nawet nie myślę o tym, dlaczego pojawia się w męskiej toalecie, ale podejrzewam, że nie jest tu pierwszy raz. Jej oczy są ciemniejsze niż zwykle. Powoli myję ręce, wiedząc, że mnie obserwuje.
– On ma kolegę – oświadcza. – Tamten jest fajniejszy, ale możesz go sobie wziąć, bo to twój wieczór, no i jest totalnym gejem, więc i tak nie mam szans. – delikatnie uśmiecham się na to, że chociaż raz będę w czymś od niej lepszy. – Nazywają się Scott i Jake. Pojedziemy do nich.
Przytrzymuję się krawędzi umywalki i patrzę na swoje odbicie w lustrze. Moje oczy wyglądają dzisiaj obco, są szarawe, ale jednocześnie ciemne od skrętów.
– Jeden z Tweenies ma na imię Jake. – mówię spokojnie.
– Słuchaj. – Cara jest wkurzona. – Chcesz seksu czy nie? – pyta agresywnie.
Spokojny chłopak, stojący przy drugiej umywalce, zerka na mnie. Pragnę mu powiedzieć, że nie jestem taki, jak myśli. Tak naprawdę jestem bardzo miły i pewnie by mnie polubił. Jednak teraz nie ma na to czasu, to złe okoliczności.
Nim zdążę nad wszystkim pomyśleć czy chociaż wysuszyć dłonie, Cara wyciąga mnie z łazienki i wlecze do baru.
– Tam są. – patrzy przed nas. – Ten jest twój.
Chłopak, którego mi pokazała, oparł ręce na biodrach, a kciuki zatknął za pasek od spodni. Wygląda jak kowboj o nieobecnym spojrzeniu. Nie widzi nas jeszcze, więc staję, myśląc nad ucieczką.
– Nie mogę! – wyrzucam z siebie szybko.
– Możesz i szybko, umieraj młodo i wyglądaj świetnie!
– Nie, Car! – krzyczę, kręcąc przecząco głową.
Mam rozpaloną twarz. Policzki jarzą się ogniem. Zastanawiam się, jak mógłbym złapać trochę powietrza. Gdzie są drzwi, którymi tu weszliśmy? Gdzie są te pieprzone drzwi, do diabła?!
Zaczynam panikować.
Cara patrzy na mnie ze złością skrzącą się w jej oczach.
– Prosiłeś, żebym nie pozwoliła ci się wycofać. – warczy na mnie. – Co mam teraz zrobić do cholery?
– Nic. – mamroczę, również nieco wybity z nastroju, a przynajmniej tylko trochę to okazuję, bo wzrokiem nadal usilnie szukam wyjścia. – Nic nie musisz robić.
– Jesteś żałosny! – potrząsa szybko głową i przechodzi przez salę. Obcasy jej szpilek głucho dudnią przy każdym ociekającym gniewem kroku. Potem znika w ciemnym holu. Biegnę za nią i widzę, jak wręcza szatniarzowi mój numerek.
– Co robisz? – pytam, niezbyt wiedząc do czego w tym momencie zmierza.
– Odbieram twój płaszcz. – mówi obojętnie. – Wezwę taksówkę, żebyś mógł wrócić do domu.
– Nie możesz jechać z nimi sama, Cara! – wybucham.
– Zobaczymy! – odkrzykuje mi na złość i odwraca się na pięcie, pozostawiając mnie z naburmuszoną miną. Patrzę na jej plecy i bujające się przy kolejnych krokach włosy.
Otwiera drzwi i wygląda przez nie na zewnątrz. Jest pusto, kolejka już zniknęła. Nie ma też taksówek. Jedynie na chodniku stadko gołębi dziobie resztki kurczaka ze styropianowego pudelka na wynos.
– Car, proszę cię, odwieź mnie do domu. – jęczę za nią zrezygnowany. – Jestem zmęczony.
Wzrusza ramionami, jakby miała to totalnie gdzieś. Wiem, że jest już na mnie porządnie wkurzona i nie cofnie się przed niczym.
– Ty zawsze jesteś zmęczony. – mówi chłodno.
– Przestań być taka okropna! – krzyczę zraniony. To nie moja wina, to leki, to choroba, ja...
– Przestań być taki nudny! – kontratakuje.
– Nie chce jechać do jakichś obcych chłopaków, to takie, kurwa, dziwne? – pytam zezłoszczony. – Nie wiadomo, co może nas tam spotkać. – dodaję trochę łagodniejszym, jednak nadal podniesionym, głosem.
– I dobrze. – kwituje. – Mam nadzieję, że do czegoś dojdzie, bo gdzie indziej nie będzie już się nic działo.
Stoję. Nagle ogarnia mnie paraliżujący strach.
– Chcę, żeby było idealnie, Cara. – wzdycham ciężko. – Jeśli pójdę do łóżka z kimś, kogo wcale nie znam, to kim się stanę? Dziwką? – kpię gorzko.
Odwraca się do mnie z błyszczącymi oczami.
– Nie, odżyjesz. A kim będziesz, jeśli teraz wsiądziesz do taksówki i wrócisz do tatusia? – unosi wyzywająco brew.
Wyobrażam sobie, że kładę się do łózka i przez cala noc wdycham martwe powietrze w moim pokoju, a rano budzę się ze świadomością, że nic się nie zmieniło. Kompletnie nic.
Robię się blady.
Cara znów się uśmiecha. Tym razem zwycięsko.
– Chodź. – mówi. – Możesz odhaczyć pierwszy punkt na tej swojej cholernej liście. Wiem, że tego chcesz. – jej uśmiech jest naprawdę zaraźliwy. – Powiedz tak, Harry. No, dalej, powiedz tak!
– Tak. – wywracam oczami.
– Hurra! – Cara łapie mnie za rękę i wciąga do środka. – Wyślij ojcu wiadomość, że zostajesz u mnie na noc i się zbieramy. – mówi, szczerząc się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top