-27-
Popołudnie mija dość szybko. Sprzątamy ze stołu, po czym włączamy telewizję. Wszyscy słuchamy świątecznego wystąpienia królowej, a potem Gemma prezentuje nam kilka sztuczek. Śmiejemy się i rozmawiamy. Dom jest wypełniony ciepłem i rodzinną atmosferą, a ja nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy było tak ostatni raz.
Cara spędza cały ten czas na kanapie między mamą i Jay. Ignoruje mnie, gdy może pogadać w babskim gronie. Opowiada im ze szczegółami historię swojego nieudanego romansu ze Scottem. Obie przytakują jej przemyśleniom, wiedząc, że nie powinna się denerwować. Nawet próbuje dowiedzieć się od nich czegoś więcej na temat ciąży i samego porodu.
– Powiedzcie, – prosi cicho, patrząc w oczy mojej mamie. – czy to naprawdę tak bardzo boli?
Tata w tym samym czasie zagłębia się w lekturze swej nowej książki: Pokarmy organiczne. Od czasu do czasu czyta na głos dane statystyczne na temat chemikaliów i pestycydów. Nikogo to chyba nie interesuje, ale mama prosi, by powtórzył niektóre pozycje albo wytłumaczył, co te informacje oznaczają dla zwykłego człowieka. Mężczyzna zaczyna wyjaśniać, uśmiechając się od ucha do ucha, gdy rzuca kolejnymi liczbami.
Louis rozmawia z Gemmą. Tak po prostu. Pokazuje jej, jak dokładnie należy żonglować buławami. Uczy ją także nowego triku z monetą oraz z kartami. Wciąż nie wiem, co o tym całym Louisie myśleć. Nasza relacja jest dość burzliwa i nieprzewidywalna. Raz pożeramy się w jego ogródku, a potem nie odzywamy do siebie tygodniami. To skomplikowane i zdecydowanie nie na moją głowę. Nie chodzi tu o to, czy mi się podoba, bo cholernie mi się podoba, ale czy ja podobam się jemu. W końcu nie mam zbyt wiele do zaoferowania. Jestem umierającym nastolatkiem.
Co chwilę nasze spojrzenia się spotykają, ale zawsze to on pierwszy odwraca wzrok. Potem znów na mnie zerka, jakby upewniając się, czy nadal patrzę , i wraca do rozmowy z moją siostrą. Dobrze wie, że patrzę, podziwiam każdą krzywiznę jego twarzy, każdy gest, grymas. Chłonę go oczami na tyle, ile tylko jestem w stanie. Nie umiem się nasycić.
– On cię pragnie. – mówi bezgłośnie Cara, kładąc dłoń na swoim brzuchu. Jeśli to prawda, nie wiem nawet, jak mam doprowadzić do jakiejkolwiek rozmowy, a co dopiero jakiegoś zbliżenia naszych ust czy dłoni.
Spędziłem to popołudnie na przeglądaniu książki, którą dostałem od Gemms – Sto dziwnych sposobów na spotkanie ze Stwórcą. Jest nawet zabawna, ale nie pomaga mi pozbyć się uczucia, że coś we mnie nieustannie się kurczy. Siedzę na tym fotelu od dwóch godzin i zupełnie się od wszystkich odizolowałem. Wiem, że moje postępowanie nie jest w porządku, nie potrafię jednak zachowywać się inaczej. Powinienem być żywy, w końcu jeszcze tu jestem i miałem korzystać z czasu z bliskimi. W końcu to mogą być moje ostatnie święta. Powinienem chcieć je zapamiętać, jako te najlepsze, a ja tylko siedzę i gapię się na wydrukowane literki.
Już o czwartej robi się ciemno i tata zapala wszystkie światła w salonie. Wnosi miseczki ze słodyczami i orzeszki. Do jednego z czystych kubków wciska paluszki. Mama proponuje nam grę w karty. Wymykam się na korytarz, kiedy ustawiają krzesła wokół kawowego stolika. Mam dość wciąż grzejących kaloryferów oraz gier, a także krzyków i śmiechów. Zdejmuję płaszcz z wieszaka, otulam nim swoje ciało i wychodzę do ogrodu tylnym wyjściem.
Momentalnie wstrząsa mną zimno. Zaczynam drżeć. Chłód wnika w moje płuca i zamienia oddech w parę. Przyglądam się obłokom uciekającym spomiędzy moich warg. Nasuwam na głowę kaptur, zawiązuję go pod brodą i czekam.
Powoli mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności, zaczynam dostrzegać różne szczegóły, jakby wyłaniały się z mgły. Ostrokrzew drapiący ścianę szopy, ptaka na płocie z piórkami napuszonymi przez wiatr. Widzę też uliczne lampy gdzieś w oddali. Słyszę też silnik, pewnie któryś z sąsiadów wyrusza w odwiedziny do rodziny.
Tam, w domu, pewnie już rozdają karty i częstują się orzeszkami, ale tutaj każde źdźbło trawy lśni od mrozu. Na niebie jest pełno gwiazd, zupełnie jak w jakiejś bajce. Nawet księżyc wydaje się zdziwiony tym widokiem. Ja na pewno jestem zadziwiony. Podziwiam wszystko tak, jakbym doświadczał tego pierwszy raz. Chłonę to całym sobą.
Ugniatam śnieg butami, podchodząc do naszej jabłonki. Dotykam jej sękatego pnia, staram się wyczuć palcami szarą pobrudzoną korę. Jestem delikatny. Badam fakturę, staram się ją zapamiętać. Na gałęziach wisi jeszcze parę listków. Kilka zwiędłych jabłek pokrywa się rdzawym nalotem. Na jakiś dziwny, nieznany mi sposób mnie to zachwyca. Wyciągam dłoń ku górze, jednak po chwili ją cofam.
Gemma twierdzi, że ludzie powstali z pyłu wygasłych gwiazd. Mówi, że po śmierci znowu obracamy się w pył, blask i deszcz. Jeśli to prawda, chcę być pochowany pod tym drzewem. Jego korzenie sięgną do mojego ciała i wchłoną mnie w siebie. Stanę się kwiatem jabłoni. Przepięknym kwiatem jabłoni. Opadnę wiosną jak konfetti i przykleję się do butów moich bliskich. Schowają mnie do kieszeni i rozsypią wieczorem na poduszkach, chcąc mnie wąchać. Pomogę im zasnąć. Ciekawe, co im się wtedy przyśni. Mam nadzieję, że to będzie miły sen z moim udziałem. Chciałbym, żebym czasem pojawiał się w ich myślach.
Latem natomiast będą mnie jeść. Louis przejdzie przez płot, żeby mnie wykraść, zwabiony moim zapachem, krągłością, połyskiem i obietnicą zdrowia. Poprosi mamę, żeby ugotowała mu kompot albo upiekła placek z jabłkami. Może sam nauczy się piec. Będzie się mną opychał, aż nie rozboli go brzuch.
Kładę się na ziemi i próbuję to sobie wyobrazić. Rozkładam na boki ręce, aby stykać się z glebą jak największą powierzchnią ciała. Dzieje się tak naprawdę. Jestem martwy. Czuję to. Zamieniam się w jabłonkę. Mam z tym początkowo pewne trudności. Staram się wyobrazić, jak jej korzenie mnie wchłaniają, jak zaczynam w niej tętnić, jak przeobrażam się w liście, kwiaty i owoce.
Myślę o ptaku, z którego widziałem przed chwilą. Zastanawiam się, czy już odleciał. Może byłbym dla niego domem. Zbudowałby na mnie gniazdo, a ja chroniłbym go przed wszystkim, dał bezpieczne schronienie.
Ciekawe, co oni robią tam, w domu? Czy już za mną tęsknią?
Obracam się powoli na brzuch i przyciskam twarz do ziemi, od której bije chłód. Przesuwam po niej dłońmi, przesiewam ją między palcami, żeby poczuć jej zapach. Dochodzi mnie woń zgniłych liści i robaków. To będzie mój dom za kilka godzin, a może kilka miesięcy. Tam właśnie będę czuć tylko to. Nie chcę gnić. Zaciskam dłonie na mokrej ziemi i wzdycham ciężko.
– Co ty wyprawiasz? – słyszę za sobą.
Odwracam się bardzo powoli. Widzę twarz Louisa do góry nogami. Wygląda tak zabawnie z tą zmarszczką między brwiami i zmartwionym wzrokiem. To do niego niepodobne.
– Postanowiłem sprawdzić, co się z tobą dzieje. – wyjaśnia. – Dobrze się czujesz?
Siadam i otrzepuję piach i resztki ziemi ze spodni.
– Świetnie. Było mi za gorąco. – mamroczę, otulając się ciaśniej płaszczem.
Kiwa głową, jakby moje wyjaśnienie tłumaczyło obecność mokrych liści na moich ubraniach i plam wynikających z rozpuszczenia się śniegu. Wyglądam jak wariat, wiem to doskonale. Do tego zawiązałem sobie kaptur pod brodą jak jakaś staruszka. Rozwiązuję go pośpiesznie, chociaż nie wiem, czy to coś da, bo i tak wyglądam okropnie.
Kurtka Louisa szeleści, kiedy siada obok mnie. Jemu nie przeszkadza mój wygląd. Zresztą jego jasne spodnie po spotkaniu z ziemią będą również całe brudne. Wydaje mi się, że totalnie to ignoruje. Po prostu sięga do kieszeni, wyciąga zapalniczkę i paczkę papierosów, po czym spogląda na mnie.
– Zapalisz? – pyta.
Potakuję ruchem głowy. Biorę papierosa i czekam, aż mi go podpali. Robi to. Wydmuchujemy dym, który unosi się nad ogniskiem. Czuję, że nadal na mnie patrzy.
To, co teraz myślę, jest tak wyraźne, że nie zdziwiłbym się, gdyby rozświetliło się nad moją głową jak sklepowy neon. Podobasz mi się. Podobasz mi się! Błysk. Błysk. Błysk. Obok słów zapalają się czerwone lampki tworzące serce. Moje oczy mogłyby zastąpić dwa pulsujące serduszka.
Kładę się z powrotem na trawie, żeby uniknąć jego wzroku. Chłód przenika przez materiał spodni jak woda. Lekko drżę, ale nie zamierzam się poddawać. Wlepiam wzrok w gwiazdy, próbując zająć myśli czymkolwiek innym niż on.
Ale Louis kładzie się obok mnie. Nasze ramiona niemal się stykają. Jego bliskość powoduje ból. Robi mi się niedobrze. To zupełnie inne, niż sytuacja, gdy spowodowane jest to przez moją chorobę. Te podstępne uczucia, przejmujące kontrolę nad całym moim umysłem. To jest dopiero cholerna choroba.
– Pas Oriona. – mówi cicho.
– Gdzie? – szepczę.
Pokazuje palcem na niebie.
– Widzisz te trzy małe gwiazdy w jednym szeregu? – pyta łagodnie. – Mintaka, Alnilam, Alnitak.
Gwiazdy rozświetlają się na czubku jego palca, kiedy wymawia ich nazwy.
– Skąd je znasz? – marszczę lekko brwi, śledząc jego opuszek. Nie chcę niczego przegapić.
– Gdy byłem mały, tata dużo opowiadał mi o gwiazdach. – wyznaje. – Jeśli skierujesz lornetkę poniżej Oriona, zobaczysz gigantyczną chmurę gazu, w której rodzą się nowe gwiazdy.
– Nowe gwiazdy? Myślałem, że wszechświat umiera. – spoglądam na jego profil.
Jego twarz oświetlają gwiazdy. Widzę, jak ostro zarysowaną ma żuchwę, jak jego oczy odbijają w sobie te wszystkie ciała niebieskie i nie dorównują nawet połowie piękna, które kryją jego tęczówki. Jego włosy nie są już tak perfekcyjnie ułożone. Teraz to Louis. Mój Louis. Ten chłopak, który gotował dla mnie grzyby i palił moje pamiętniki w swoim ogrodzie. Ten, który uczestniczył w pogrzebie ptaka i ten, który całował mnie z taką pasją, że do dzisiaj nie wiem, jak jest w stanie utrzymać tyle energii w sobie.
– Zależy jak na to spojrzeć. – mówi cicho. – Jednocześnie wciąż się rozszerza. – zauważa i obraca się na bok. Wspiera na łokciu i patrzy na moją buzię. Nagle czuję się mały. – Twoja siostra wyjawiła mi, że podjąłeś próbę zdobycia sławy. – uśmiecha się w ten swój specyficzny sposób, na co moje serce drży w klatce piersiowej.
– Przyznała się, że poniosłem klęskę? – mamroczę.
Śmieje się, odrzucając głowę w tył. Podziwiam jego wyeksponowane jabłko Adama, mięśnie skryte pod skórą szyi. Chciałbym zbadać je palcami, ustami, wszystkim. Chciałbym znać każdy zakamarek jego ciała, każdy gest, przyzwyczajenie, zachowanie. Chcę poznać wszystko. Chcę przyjąć wszystko, co jest mi w stanie dać.
– Nie, ale ty musisz mi o tym opowiedzieć. – nuci zadowolony.
Lubię go rozśmieszać. Mam teraz okazję, by patrzeć na jego piękne usta, podziwiać długie rzęsy. Mówię mu, jak żałośnie wypadał mój wywiad w radiu, i ubarwiam opowieść, żeby brzmiała jeszcze zabawniej. Chcę, żeby się śmiał: więcej i więcej. Zatracam się w tym. Przedstawiam siebie jako bohatera, prawdziwego anarchistę fal radiowych. Rozkręcam się i dorzucam historię o tym, jak zabrałem samochód taty i pojechaliśmy z Carą do hotelu. Leżymy na wilgotnej trawie pod wielkim niebem, na którym nisko zawisł księżyc, a ja mówię o szafie i moim imieniu, które starto z tego świata. Opowiadam mu nawet o tym, że mam zwyczaj bazgrać po ścianach. Łatwiej jest zwierzać się w ciemności – nie wiedziałem o tym wcześniej. Szkoda.
Kiedy kończę, odzywa się:
– Nie powinieneś się bać, że o tobie zapomną, Harry. – mówi, patrząc mi w oczy, a ja łapię się wszystkiego, aby nie zatonąć w tym błękitnym oceanie. – Myślisz, że zaczną nas szukać, jeśli znikniemy na dziesięć minut? – pyta.
Uśmiecham się do siebie. Kręcę głową.
Błysk, błysk. To, co czuję w tej chwili, rozświetla ciemność nad moja głową. Sprawia, że nagle unoszę się kilka metrów nad ziemią.
Kiedy przełazimy przez dziurę w płocie i ruszamy ścieżką prowadzącą do tylnych drzwi jego domu, ramię Louisa ociera się o moje. Prawie się nie dotykamy, ale przyprawia mnie to o dreszcz. Wypuszczam z siebie ciche westchnienie.
Idę za nim do kuchni.
– Zaraz wracam – mówi, zdejmując kurtkę. – Mam dla ciebie prezent. – rzuca.
Znika w korytarzu i słyszę, jak wbiega po schodach na górę.
Zaczynam za nim tęsknić w tej samej chwili. Kiedy nie ma go przy mnie, myślę, że go sobie wymyśliłem. Może tak jest? A może Louis istnieje, ale tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy, a całą historię naszego romansu napisałem we własnej głowie?
– Louis! – po raz pierwszy w życiu wołam go po imieniu.
Dziwnie brzmi w moich ustach. Wypowiadam je z naciskiem i wydaje mi się, że jeśli będę czynił to dostatecznie często, wydarzy się cos nieoczekiwanego. Jestem podekscytowany.
Wychodzę na korytarz i patrzę w górę.
– Louis? – dopytuję.
– Jestem tutaj. Chodź do mnie, jeśli chcesz. – mówi, a mi miękną kolana.
Chcę.
Idę.
Jego pokój ma dokładnie taki sam układ jak mój, tylko na odwrót, jakby w odbiciu lustrzanym. Louis siedzi na pojedynczym łóżku. Wygląda jakoś inaczej. Dziwnie. Trzyma w ręku srebrną paczkę. Zaciska na niej palce, przyglądając mi się wnikliwie.
– Nie wiem, czy ci się spodoba.
Sadowię się obok niego. Zapadam lekko w materacu. Każdej nocy, kiedy zasypiamy, dzieli nas tylko jedna ściana. Postanawiam zrobić w niej dziurę, może za szafą, i w ten sposób zyskać tajemnice przejścia do jego świata. Chciałbym mieć go blisko. Chciałbym, móc przekraczać te ściany.
– Proszę. – uśmiecha się lekko, gdy podaje mi prezent. – Otwórz.
Rozrywam papier i znajduję małą torebkę. W niej jest gustowne granatowe pudełko. W pudełku natomiast sygnet. Ma siedem kamieni, każdy w innym kolorze. Jest srebrny. Piękny.
– Wiem, że nie chcesz gromadzić nowych rzeczy, ale pomyślałem, że ci się spodoba. – mamrocze, pocierając dłonią swoje udo.
Jestem tak wzruszony, że nie mogę nic powiedzieć. Po prostu wgapiam się w prezent, a potem wlepiam wzrok w chłopaka. On uśmiecha się do mnie i wygląda niczym anioł. Chociaż czy anioły biorą narkotyki? Nie wiem też jak wyglądają anioły. Mogę jednak z całą pewnością powiedzieć, że ten mężczyzna jest najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek miałem szansę ujrzeć.
– Pomóc ci go włożyć? – pyta.
Wyciągam rękę. Zakłada mi pierścień na środkowy palec. Potem splata palce z moimi. Ciasno. Patrzymy na nasze złączone ręce leżące między nami na łóżku. Moje wyglądają odmiennie, na palcach lśni biżuteria. Jego są całkiem inne, niż mi się wydawało. Wszystko jest inne. Świat wokół nas jednocześnie wiruje z prędkością światła i stoi w miejscu. Moje serce wybucha co milisekundę, a jednak nadal żyję.
– Harry?
Kiedy mu się przyglądam, ogarnia mnie jakiś nieopisywalny strach. W jego niebieskich oczach widzę cienie. Wyglądają jak wzburzone morze, wichura. Louis pochyla się nade mną i już wiem. Wiem. Wszystko wiem. Cholera.
To się jeszcze nie stało, ale się stanie.
Numerem ósmym na mojej liście jest miłość.
A Louis może być tą miłością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top