-21-
Cara podchodzi do drzwi. Przed chwilą zacząłem agresywnie dzwonić do jej domu dzwonkiem. Jest rozczochrana, wygląda jakby dopiero wstała z łóżka. Zauważam, że ma na sobie dokładnie te same ciuchy, w których widziałem ją ostatnio. Nie wygląda za dobrze. Teraz nie przypomina tej pięknej blondynki, która jest w stanie wyrwać każdego faceta.
– Jedziemy nad morze? – pytam z przesadnie szerokim uśmiechem i dzwonię jej przed nosem kluczykami do samochodu.
Cara marszczy na chwilę brwi i dopiero po chwili dostrzega wóz taty na chodniku przed domem.
– Sam nim przyjechałeś? – patrzy na mnie podejrzliwie.
– Tak. – kiwam głową z dumą wymalowaną na buzi.
– Przecież nie umiesz prowadzić.
– Nauczyłem się. – wzruszam ramionami. – To numer piąty na mojej liście. – chwalę się.
Dziewczyna unosi brwi.
– Naprawdę brałeś lekcje? – dopytuje z niedowierzaniem.
– Coś w tym rodzaju. – mówię z głupim uśmiechem. – Mogę wejść? – pytam, zagryzając dolną wargę.
Otwiera drzwi szerzej i wpuszcza mnie do środka.
– Wytrzyj buty albo je zdejmij. – rzuca tylko, po czym znika w korytarzu.
Dom jej rodziców jest niewiarygodnie wypucowany, jakby był z jakiegoś kolorowego katalogu. Oboje bez przerwy pracują, więc nie mają czasu nabrudzić. Cara też nieczęsto tu przebywa, raczej chodzi po mieście. Kiedyś przesiadywała też u mnie, ale teraz to rzadkość.
Po zdjęciu butów ruszam za Carą do salonu i siadam na kanapie. Zakładam nogę na nogę i opadam plecami na oparcie. Ona siada naprzeciwko mnie, na podłokietniku fotela i zakłada ręce na piersi.
– Tata pożyczył ci samochód, mimo, że nie jesteś ubezpieczony i nie masz prawa jazdy? – atakuje, a ja wywracam oczami. Czy to było takie oczywiste?
– Nie wie, że go wziąłem, ale naprawdę potrafię prowadzić. – mówię pewny. – Przekonasz się. Zdałbym egzamin bez trudu, gdybym był w odpowiednim wieku. – uśmiecham się zadowolona.
Cara kręci głową, jakby nie mogła się nadziwić mojej głupocie. Powinna być ze mnie dumna! Zwiałem z domu i tata nic nie zauważył. Zachowałem się jak prawdziwy zbuntowany nastolatek. Pamiętałem też o tym, żeby spojrzeć w lusterko, zanim zapaliłem silnik. Wrzuciłem sprzęgło, pierwszy bieg i wcisnąłem gaz. Auto nie zgasło, a ja bez stłuczki włączyłem się do ruchu. Objechałem ulicę trzy razy i, co prawda dwukrotnie zgasł mi silnik, ale potem szło mi już super. Pierwszy raz poszło mi tak dobrze. Przejechałem rondo i nawet wrzuciłem trójkę na głównej ulicy w drodze do domu Cary. Jechałem naprawdę szybko! Tymczasem ona przygląda mi się tak, jakbym popełnił jakiś straszny błąd i był największym idiotą w mieście.
– Wiesz co? – mówię zdenerwowany, gdy wstaję i zapinam pospiesznie płaszcz. – Sądziłem, że jeśli uda mi się tu dojechać, jedyną trudnością pozostanie jazda dwupasmówką! Nie przyszło mi do głowy, że właśnie ty okażesz się taką zrzędą. Cholerna zrzęda. Kiedy się tak zmieniłaś? – pytam oskarżycielsko.
Cara szura nogami po dywanie, jakby chciała coś zetrzeć. Wzrok wlepia w swoje stopy, na których ma puchate kapcie.
– Przepraszam. Jestem trochę zajęta. – mamrocze.
– A co robisz?
Wzrusza ramionami, po czym cicho przełyka ślinę.
– Nie wszyscy mają tyle czasu, co ty. – mówi cicho.
Czuję, jak coś we mnie rośnie, kiedy na nią patrzę. W tej chwili zupełnie jej nie lubię. Mam dużo czasu? No chyba coś tu się komuś pomyliło w głowie. Ona ma przed sobą lata, a ja? Nade mną wisi już wyrok. Może i mam teraz całe wolne dni, ale mam ich przed sobą o wiele mniej niż ona.
– Dobra. Zapomnijmy o tym. Sam zrealizuję swoją listą. – rzucam zły, zapinając ostatni guzik płaszcza.
Cara wstaje i potrząsa swoimi głupimi włosami. Nie robi to na mnie żadnego wrażenia, bo nie myła ich kilka dni i nie wygląda to już tak imponująco. Próbuje udawać obrażoną. To sztuczka, która działa na facetów, ja nie dam się na to nabrać. Jestem facetem, ale jestem gejem! Nie ze mną takie numery.
– Nie powiedziałam nie. – wzdycha ciężko.
Ale teraz widzę wyraźnie, że ją nudzę. Wolałaby, żebym szybciej umarł, bo wtedy mogłaby się zająć swoim życiem. Mogłaby robić, co chce, a nie użerać się z chorym przyjacielem.
– Lepiej zostań. – rzucam chłodno. – I tak przy tobie nic nie wychodzi.
Idzie za mną do przedpokoju.
– To nieprawda! – broni się.
Odwracam się i wskazuję na nią gwałtownie palcem wskazującym.
– Dla mnie tak. Nie zauważyłaś, że całe gówno świata zawsze mi spada na głowę, a ty ze wszystkiego wychodzisz sobie bez szwanku?
– Kiedy tak było? – marszczy brwi, przyglądając mi się.
– Zawsze tak jest. Czasem myślę, że zadajesz się ze mną, żeby poczuć, jaką jesteś szczęściarą. – wypalam.
– Chryste! – krzywi się, po czym szybko kręci głową w kompletnym niedowierzaniu. – Nie możesz chociaż na chwilę przestać myśleć o sobie? Na pieprzoną jedną chwilę?!
– Zamknij się! – krzyczę i czuję się z tym tak dobrze, że muszę to zrobić jeszcze raz. Mam ochotę krzyczeć, warczeć i drapać.
– Nie. To ty się zamknij, H. – odpowiada, ale potrafi zdobyć się ledwie na szept. Dziwne. Zazwyczaj nie ulega, raczej walczy jeszcze bardziej zażarcie niż ja.
Cofa się o krok i przystaje, jakby chciała coś dodać, lecz zmienia zdanie i ostatecznie wbiega po schodach na górę.
Nie idę za nią. Czekam chwilę w przedpokoju. Czuję przez skarpetki, jak gruby i puszysty jest dywan pod moimi stopami. Potem wracam do salonu i włączam z nudów telewizor. Przez siedem minut oglądam jakiś program dla amatorów ogrodnictwa. Dowiaduję się z niego, że w nasłonecznionym miejscu można hodować morele wszędzie, nawet w Anglii. Zastanawiam się, czy Louis o tym wie i czy zamierza wprowadzić morele do swojego ogrodu. Szybko nudzą mnie informacje o mszycach i czerwonych pająkach podawane monotonnym głosem przez spikera, więc wyłączam telewizor. Niech Louis sam to sobie ogląda, nie będę mu w niczym pomagać. Myślał sobie nie wiadomo co, gdy dawał mi kwiaty. Mam go dość, a to, że jest moim sąsiadem, niczego nie ułatwia.
Wysyłam do Cary smsa: PRZEPRASZAM.
Wyglądam przez okno, żeby sprawdzić czy samochód wciąż tam stoi. Na szczęście jest, nie muszę się martwić. Niebo wygląda dość brzydko. Chmury wiszą nisko i mają kolor siarki. Nie podoba mi się. Wzdycham ciężko, wyczekując odpowiedzi.
Rozmyślam o tym, że jeszcze nigdy nie prowadziłem w deszczu. Trochę się tego boję. Szkoda, że październik już minął. Tego roku był tak ciepły, jakby świat zapomniał o tym, że pora na nadejście jesieni. Pamiętam, jak przyglądałem się spadającym liściom przez szpitalne okno.
Cara w końcu odpisuje: JA TEŻ.
Po chwili schodzi do salonu. Ma na sobie krótką turkusową sukienkę i mnóstwo bransoletek. Owijają jej rękę jak węża i brzęczą, kiedy podchodzi, żeby mnie uściskać. Ładnie pachnie, naprawdę. Opieram się o jej ramię, a ona całuje mnie delikatnie w czubek głowy. Przymykam oczy na ten gest i oddycham z ulgą.
Śmieje się, kiedy zapalam silnik, który, oczywiście, natychmiast mi gaśnie. Cholera. Wiedziałem, że za dobrze mi wcześniej szło. Próbuję znowu, udaje się, i, gdy jedziemy ulicą w dół, opowiadam jej, jak tata pięć razy próbował mnie nauczyć kierować samochodem, ale nigdy mi nie wychodziło. Nie umiałem naciskać na pedały sprzęgła i gazu z wyczuciem.
Dobrze! – krzyczy tata. – Czujesz ten punkt?
Ale ja nic nie czułem, nawet gdy zdjąłem buty.
Byliśmy zmęczeni moją nauką. Kolejne jazdy stawały się coraz krótsze, aż w końcu zrezygnowaliśmy z nich i nikt z nas więcej o tym nie wspominał. Sprawa odeszła w zapomnienie.
– Nie sądzę, żeby zauważył zniknięcie samochodu przed lunchem. – oznajmiam zadowolony. – A potem, w sumie co może zrobić? Tak jak mówiłaś, żadne zasady mnie nie dotyczą. – wzruszam ramionami.
– Prawdziwy z ciebie bohater! – stwierdza sarkastycznie Cara. – Jesteś fantastyczny! – klaszcze w dłonie.
Śmiejemy się tak głośno, jak za dawnych czasów. Zapomniałem już, jak wesoło spędza się czas w jej towarzystwie. Nie krytykuje mojej jazdy tak, jak robił to zawsze tata. I nie boi się, kiedy wrzucam trzeci bieg albo zapominam pokazać migaczem, że skręcam w lewo, wyjeżdżając z ulicy przy której mieszka. Gdy jest ze mną, czuję się o wiele lepiej. Mogę sobie pozwolić na więcej.
– Nieźle. Staruszek cię jednak wyszkolił. – klepie mnie zadowolona po ramieniu.
– Uwielbiam to. – przyznaję całkiem szczerze. – Fantastycznie byłoby tak jechać przez Europę. Mogłabyś zrobić sobie rok przerwy w college'u i wybrać się ze mną w podróż.
– Nie chcę. – bierze mapę i nagle milknie.
– Nie potrzebujemy mapy. – uśmiecham się.
– Dlaczego?
– Wyobraź sobie, że gramy w filmie drogi.
– Blokada. – mówi, pokazując palcem szosę.
Przed nami ustawili się jacyś chłopcy na motorach. Mają kaptury na głowach i papierosy w rękach. Niebo przybrało dziwną barwę, dookoła nie widać nikogo innego. Zwalniam.
– Co robimy? – pytam, zaciskając dłonie na kierownicy.
– Wrzuć wsteczny. – radzi Cara. – Nie zjadą nam z drogi.
Wychylam się przez okno i nie myślę za wiele.
– Hej, wy tam! Ruszcie dupy! – wydzieram się.
Usuwają się leniwie, a ja uśmiecham się szeroko. Czuję się jak pan świata.
Cara jest wstrząśnięta.
– Co cię napadło? – szepcze.
– Nic, po prostu nie umiem cofać. – śmieję się cicho.
Na głównej drodze stajemy w korku. Wydymam wargę. Przez okna zaglądam w życie innych ludzi. Dziecko płacze na tylnym siedzeniu, mężczyzna bębni palcami w kierownicę. Kobieta wyciera nos. Dziecko macha do nas dłonią.
– Niesamowite, prawda?
– Co? – Cara unosi brew, przestając się bawić brzegiem sukienki.
– Jestem sobą i ty jesteś sobą, podobnie jak oni wszyscy. Każdy jest inny i równie nieistotny.
– Mów za siebie.
– Tak jest. Nie myślisz o tym nigdy, kiedy patrzysz w lustro? Nie wyobrażasz sobie swojej czaszki? – pytam zaciekawiony.
– Nie.
– Nie znoszę jadać siedem, osiem razy dziennie i nie cierpię buraczków i selera. Tobie nie podobają się twoje nogi i trądzik, ale to wszystko i tak nie ma znaczenia z szerszej perspektywy.
– Zamknij się, Harry! Wygadujesz bzdury.
Milknę, ale myślę o tym, że mój oddech pachnie miętową pastą do zębów, a jej papierosowym dymem. Mam raka. Ona mieszka z obojgiem rodziców. Kiedy wstałem rano z łóżka, na prześcieradle zostawiłem pot. Teraz prowadzę samochód. Widzę w lusterku swoją twarz, uśmiech i kości, które zostaną niedługo spalone lub pogrzebane. To będzie moja śmierć. Nie Cary. Moja. Myślę to i po raz pierwszy nie czuję się z tym okropnie. Moja własna śmierć. Nikogo innego.
Nie rozmawiamy. Cara wygląda przez okno, a ja prowadzę. Wyjeżdżamy z miasta na dwupasmówkę. Niebo ciemnieje coraz bardziej. Jest wspaniale. Czuję się wolny.
Wtedy Cara znowu zaczyna marudzić.
– To najgorsza przejażdżka, w jakiej brałam udział. – jęczy. – Mdli mnie. Dlaczego jeszcze nie dojechaliśmy?
– Bo nie zwracam uwagi na tablice drogowe.
Patrzy na mnie zaskoczona.
– Dlaczego? Chcę, żeby nasza podróż miała jakiś cel.
Przyciskam nogą pedał gazu.
– Dobra.
Cara piszczy i chwyta się deski rozdzielczej. Jej bransoletki brzęczą w irytujący sposób.
– Zwolnij! Jesteś początkującym kierowcą! – piszczy.
Prędkościomierz wskazuje czterdzieści pięć kilometrów na godzinę. Teraz piećdziesiąt! Ależ mam parę.
– Zwolnij. Słyszałam grzmot! – wrzeszczy Cara.
Krople deszczu znaczą przednią szybę. Lśnią na szkle i zamazują widok. Przypominają iskry elektryczne. Jestem zachwycony.
Liczę po cichu do momentu pojawienia się błyskawicy.
– Piorun strzelił kilometr stąd. – mówię spokojnie.
– Zatrzymaj się.
– Po co?
Deszcz bębni o dach samochodu, a ja nie wiem, jak się włącza wycieraczki. Manipuluję światłami i rozrusznikiem. Zapominam, że wrzuciłem czwarty bieg, i samochód nagle staje. Cholera.
– Nie tutaj! – wrzeszczy Cara. – Jesteśmy na dwupasmówce! Chcesz zginąć? Zaraz ktoś w nas wjedzie!
Wrzucam na luz. Nie czuję strachu, biorę głęboki oddech. Strugi wody nadal spływają po szybie. Samochody, które nadjeżdżają z tyłu, trąbią na nas i migają światłami. Spokojnie zerkam w lusterko, włączam silnik i wrzucam pierwszy bieg. Włączam się do ruchu i ruszamy w drogę. Odnajduję wycieraczki i wrzucam drugi bieg, a potem trzeci.
Cara chyba wpada w panikę.
– Jesteś stuknięty. Teraz ja poprowadzę!
– Nie masz ubezpieczenia. – zauważam.
– Ty też! – mówi i tak, ma rację.
Odgłosy burzy narastają, nie ma już przerw między grzmotami a błyskawicami. Jest dzień, ale wszystkie samochody jadą na światłach. Nie umiem włączyć swoich. Gdy szukałem wycieraczek to mi się udało, ale wtedy nie skupiałem się na tym, jak to zrobiłem.
– Proszę cię! – krzyczy Cara. – Stań!
– W samochodzie jesteśmy bezpieczni. On ma gumowe opony. v wywracam oczami.
– Zwolnij! – nie przestaje się drzeć. – Spowodujesz wypadek. Nie słyszałeś o zachowaniu bezpiecznej odległości?
Nie. Za to odkrywam piąty bieg, o którego istnieniu nie miałem pojęcia. Pędzimy przed siebie pod niebem rozświetlonym błyskawicami. Jeszcze nigdy nie widziałem burzy z bliska. Kiedy tata zabrał nas do Hiszpanii, na morzu rozpętał się sztorm. Obserwowaliśmy go z hotelowego balkonu. Nie wydawał się prawdziwy, przypominał widowisko zorganizowane dla turystów. Teraz przed mymi oczami rozgrywa się fantastyczny spektakl. Jestem w jego środku, uczestniczę w tym.
Cara nie podziela mojego zachwytu. Kuli się ze strachu na siedzeniu. Wydaje mi się, że kilka łez błyszczy na jej policzku.
– Samochody są z metalu! – krzyczy. – W każdej chwili może uderzyć w nas piorun. Zatrzymaj się!
Żal mi jej, ale wiem, że nie ma racji. Nic w nas nie uderzy. Chyba, że inny samochód.
Stuka palcem w szybę.
– Tam jest stacja. Zjedź na nią albo wyskoczę. – grozi.
Mam ochotę na czekoladę, więc postanawiam się zatrzymać. Rozpędziłem samochód, ale udaje mi się znaleźć hamulec. Wjeżdżamy jak szaleni na podjazd i parkujemy przy pompach paliwowych oświetlonych jarzeniówkami. Cara zamyka oczy. Wolałbym jechać dalej, chłonąc pełną piersią widok rozpościerający się za oknem.
– Nie wiem, w co ty grasz, – syczy. – ale mogłeś nas zabić.
Otwiera drzwi, wysiada i zatrzaskuje je za sobą, a potem maszeruje do sklepu. Przez chwilę mam ochotę odjechać bez niej, lecz zanim podejmuję ostateczną decyzję, ona wraca i otwiera drzwi. Pachnie inaczej, chłodem i świeżością. Odgarnia mokry kosmyk włosów, który przykleił jej się do ust.
– Nie mam pieniędzy. Chcę zapalić. – mamrocze niezadowolona.
Podaję jej z tylnego siedzenia swoją płócienną torbę. Nagle czuję się bardzo szczęśliwy.
– Możesz mi kupić czekoladę? – uśmiecham się z dołeczkami.
– Najpierw fajki. – mówi. – Idę do toalety. Kiedy wrócę, siadam za kierownicą.
Zatrzaskuje drzwi i idzie w stronę sklepu. Wciąż leje, Cara kuli się pod kroplami deszczu i zerka na niebo. Kolejny grzmot. Jeszcze nigdy nie widziałem, jak się boi, i czuję przypływ miłości do niej. Nie radzi sobie tak dobrze jak ja. Nie jest przyzwyczajona. Dla mnie cały świat mógłby pogrążyć się w chaosie. Nie bałbym się. Chciałbym, żeby na następnych skrzyżowaniu stoczyła się na nas lawina. Niech z nieba spadnie czarny deszcz, a ze schowka na rękawiczki wyleci szarańcza. Biedna Cara. Widzę ją za szybą sklepu, jak niewinnie kupuje słodycze i papierosy. Pozwolę jej prowadzić, bo tak chcę. Nie może mnie już kontrolować. Przekroczyłem granicę.
Chociaż czy wcześniej istniały jakiekolwiek granice?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top