-20-

Czekałem całą wieczność, by tata w końcu zauważył, że zniknąłem. Oby się pospieszył, bo moja lewa noga w sumie to jakby zasnęła, a ja muszę się ruszyć, gdyż w przeciwnym razie dostanę gangreny. Naprawdę to ostatnie, czego mi w tym momencie brakuje. Jakimś cudem udaje mi się podnieść na kolana i ściągnąć wełniany żółty sweter z odpowiedniej półki. Wpycham go jedną ręką między buty, żeby zrobić sobie wygodniejsze miejsce do siedzenia. Szafa otwiera się ze skrzypieniem, które wydaje mi się bardzo głośne. Potem zapada cisza. Boję się nawet oddychać.

– Harry? – Drzwi do mojego pokoju powoli się otwierają i tata idzie po miękkim dywanie małymi krokami. – Przyszła mama. Nie słyszałeś, jak cię wołałem?

Widzę przez szparę między uchylonymi drzwiami szafy, jak jest skonsternowany, gdy odkrywa, że na moim łóżku leży tylko zimna kołdra. Podnosi ją ostrożnie i zagląda pod spód, jakby myślał, że skurczyłem się do drobnych rozmiarów od czasu, kiedy widzieliśmy się przy śniadaniu.

– Cholera! – Pociera twarz dłonią, jakby nic nie rozumiał. Dopiero jego syn tu był. 

Podchodzi do okna i wygląda na ogród. W świetle wpadającym do pokoju widać jeszcze bardziej jego zmarszczki i siwe włosy na skroniach. Obok niego, na parapecie, leży zielone, szklane jabłko. Dostałem je w podzięce od kuzynki za to, że byłem chłopcem niosącym obrączki na jej ślubie. Miałem wtedy dwanaście lat i niedawno zachorowałem. Pamiętam multum ludzi, którzy mówili mi, jaki jestem ładny z łysą głową owiniętą gustowną kwiecistą chustką mojej mamy, podczas gdy inne dzieci wpinały we włosy prawdziwe kwiaty albo w łazience zaczesywały je na żel grzebieniem.

Tata podnosi jabłko i patrzy na nie w świetle poranka. Obraca je w dłoniach, marszcząc lekko brwi. Szkło błyszczy i mieni się w słońcu. W środku widać kremowe i brązowe kręgi, jakby to był rdzeń prawdziwego owocu: impresja pestek wydmuchanych przez twórcę. Zawsze wydawało mi się, że przedmiot musiał być naprawdę drogi, bo był bardzo dopracowany. Oglądałem świat przez to jabłko wiele razy – wydaje się mały i cichy. Ciekawe, co tata o tym myśli.

Uważam jednak, że tata nie ma prawa dotykać moich rzeczy. Wolałbym, żeby zajął się Gemmą, która właśnie wrzeszczy na schodach, że z telewizora się dymi. Tata powinien pójść do mamy i powiedzieć jej, że zaprosił ją, ponieważ chce, by wróciła. Niestety, dyscyplina nie leży w jej naturze, a tata i tak raczej nie będzie mnie prosił o radę w tej sprawie. Dla niego nadal jestem dzieciakiem i nic nie wiem o życiu.

Odstawia jabłko i podchodzi do półki, przesuwa powoli palcem po grzbietach moich książek, jakby były one klawiszami pianina i spodziewał się usłyszeć dźwięk. Przechyla lekko głowę, żeby odczytać napisy na płytach CD. Wybiera jedną, ogląda przez chwilę okładkę i odkłada. Próbuje chyba coś zrozumieć, ale nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi.

– Tato! – krzyczy Gem ze schodów. – Obraz jest zamazany, a mama nie potrafi go naprawić!

Tata wzdycha zrezygnowany i rusza ciężkim krokiem w stronę drzwi, ale nie może się oprzeć pokusie poprawienia kołdry na łóżku. Szybko czyta to, co napisałem na ścianie: czego będzie mi brakowało, czego pragnę. Kręci głową, potem schyla się i podnosi koszulkę z podłogi. Składa ją w idealną kostkę i zostawia na poduszce. I wtedy zauważa, że szuflada przy łóżku jest lekko wysunięta. Unosi lekko brew.

Gemma wchodzi po schodach.

– Przegapię program! – wydziera się.

– Gems, już idę. – obiecuje tata.

Ale nie wychodzi. Siada na krawędzi mojego łóżka i otwiera szufladę jednym palcem. Zdaje się bać, że coś może się stać. Możliwe też, że chce zostawić mało odcisków palców, gdybym chciał wezwać na niego policję. Tylko on nie wie, że ja go widzę, że jest obserwowany i z każdym ruchem moja złość na niego rośnie.

W środku szuflady znajdują się różnej wielkości i koloru kartki, na których zapisałem swoje uwagi dotyczące listy. Opisałem tam wszystko, co myślę o rzeczach przeze mnie zaliczonych: seksie, narkotykach i łamaniu prawa. Zadbałem o zapisanie każdego szczegółu czy wrażenia. Tata dowie się, co jest na piątym miejscu. Słyszę szelest papieru i trzask gumowej opaski jednej z teczek. Odgłosy te wydają mi się bardzo donośne. Próbuję usiąść, żeby wyskoczyć z szafy i powalić go na podłogę za grzebanie w moich rzeczach, ale ratuje mnie Gemma, która właśnie w tym momencie otwiera drzwi. Tata wpycha pośpiesznie kartki z powrotem do szuflady i zatrzaskuje ją.

– Nie mogę mieć chwili spokoju? – pyta. – Nawet pięciu minut?

– Grzebałeś w rzeczach Harry'ego? – atakuje go Gemma.

– To nie twoja sprawa. – mamrocze, ale jego twarz robi się lekko czerwona z nerwów.

– Powiem mu.

– Na litość boską, dam mi spokój! – Tata głośno zbiega po schodach do salonu. G idzie za nim.

Udaje mi się jakoś wyczołgać z szafy. Rozcieram obolałe nogi. Czuję spowolnione pulsowanie krwi w kolanie, ale stopa jest jak martwa. Chyba grozi mi amputacja. Cholera! Nie mogę być jeszcze mniej mobilny niż już jestem. Mam jeszcze tyle do zrobienia z mojej listy... 

Kuśtykam do łóżka z zaciśniętymi zębami i kładę się zmęczony. W tej chwili do pokoju wchodzi moja siostra. Patrzy na mnie całkowicie zaskoczona. Jej usta są lekko uchylone.

– Tata mówił, że cię tu nie ma. – mówi cicho.

– Nie ma mnie. – jęczę, zakrywając twarz dłońmi.

– Właśnie, że jesteś! – dźga mnie palcem w miejsce między żebrami.

– Ciszej. Dokąd poszedł? – mamroczę po spacyfikowaniu dziewczynki. Mam jej dłonie w swoich i nie może już dalej mnie atakować.

Gemma wzrusza tylko ramionami i chwilę patrzy na moją twarz.

– Jest w kuchni z mamą. Nienawidzę go. – wywraca oczami i widzę teraz w niej coś z siebie. – Nazwał mnie marudą i powiedział brzydkie słowo.

– Rozmawiają o mnie? – unoszę podejrzliwie brew.

– Tak i nie pozwalają mi oglądać telewizji! – boczy się, a ja uśmiecham się lekko.

Po chwili skradamy się po schodach i wyglądamy przez poręcz. Tata siedzi na wysokim taborecie pośrodku kuchni. Wygląda bardzo niezgrabnie, grzebiąc w kieszeni spodni. Szuka papierosów i zapalniczki. Mama przygląda mu się uważnie, oparta plecami o lodówkę z milionem magnesów.

– Kiedy znowu zacząłeś palić? – pyta poważnie. Ma na sobie przylegające do jej ud dżinsy. Związała włosy z tyłu w kucyk, ale kilka ciemnych pasemek zwisa luźno przy twarzy. Wygląda młodo i ładnie, kiedy podaje mu spodek. W sumie to naprawdę jest piękna.

Tata zapala papierosa i wydmuchuje dym, przymykając oczy.

– Przepraszam, wygląda na to, że ściągnąłem cię tu na darmo. – Wydaje się zmieszany, jakby nie wiedział, co powiedzieć. – Sądziłem, że uda ci się przemówić mu do rozumu.

– Jak myślisz, dokąd poszedł? – mama krzyżuje ręce na brzuchu.

– O ile go znam, jest pewnie w drodze na lotnisko! – tata śmieje się, ale w jakiś dziwny i niepokojący sposób.

Mama chichocze, co sprawia, że robi wrażenie bardziej żywej niż ojciec, który uśmiecha się do niej ponuro i przesuwa ręką po siwiejących włosach.

– Jestem wykończony. – stwierdza, spuszczając wzrok na papierosa.

– Widzę.

– Ma zmienne nastroje. Nie pozwala się nikomu zbliżyć do siebie, a zaraz potem chce, żeby go przytulać godzinami. Całymi dniami nie wychodzi z domu, a potem znika, kiedy najmniej się tego spodziewam. Do tego nie mogę przestać myśleć o tej jego liście. – tłumaczy, po czym wolną dłonią pociera swoją twarz.

– Wiesz, – zaczyna mama. – że jedyną rzeczą, jaką naprawdę moglibyśmy dla niego zrobić, jest sprawienie, żeby wyzdrowiał. Ale to jest niemożliwe. – wzdycha cicho.

Tata wpatruje się w nią intensywnie.

– Nie wiem, jak długo wytrzymam w pojedynkę. – mówi dopiero po dłuższej chwili. – Są poranki, kiedy nie chce mi się otwierać oczu.

Gemma szturcha mnie w bok. Jej oczy dziwnie błyszczą.

– Napluć na niego? – pyta szeptem.

– Tak. Napluj mu do filiżanki. – kiwam lekko głową.

Dziewczynka zbiera całą ślinę w ustach i pluje tak daleko, jak może. Ale to na nic. Plwocina ledwo dolatuje do drzwi. Większość zostaje jej na brodzie i spada na dywan. Ściera to rękawem swojej bluzki. Ohyda.

Przewracam oczami, dając jej znak, żeby poszła za mną. Wchodzimy po schodach do mojego pokoju.

– Usiądź na podłodze przy drzwiach. – mówię stanowczo. – Zakryj twarz dłońmi i nie wpuszczaj nikogo.

– Co robisz? – pyta zaciekawiona.

– Chcę się ubrać.

– A potem?

Zdejmuję piżamę, ubieram się w najlepsze majtki i jedwabną koszulę, którą kupiłem tego pamiętnego dnia spędzonego na szalonych zakupach z G. Rozcieram drętwiejącą nogę i wkładam buty do kostki na małym obcasie i z suwakiem.

– Chcesz zobaczyć Megazorda? – pyta Gemma. – Musisz przyjść do mojego pokoju, bo właśnie broni miasta. Jeśli go stamtąd zabiorę wszystko zostanie zniszczone.

Zdejmuję płaszcz z oparcia krzesła, nie mając ochoty na jej opowieści.

– Trochę się śpieszę. – rzucam, poprawiając materiałowe, eleganckie spodnie. Wygładzam je kilka razy, żeby upewnić się, że wyglądają idealnie.

Siostra zerka na mnie spomiędzy palców zakrywających oczy.

– To outfit na wielką przygodę!

– Tak. – kiwam lekko głową, zgarniając telefon z biurka.

Wstaje i zasłania sobą drzwi. Wydaje jej się, że jest w stanie mnie powstrzymać.

– Zabierzesz mnie? – patrzy na mnie wielkimi oczami.

– Nie. – mówię stanowczo.

– Proszę, nie wytrzymuję tu już. – prosi.

– Nie. – odmawiam.

Zostawiam jednak telefon, bo wiem, że będą mogli mnie dzięki niemu namierzyć. To byłby strzał w kolano. Wyjmuję moje zapiski z szuflady i wpycham na siłę do kieszeni. Potem wyrzucę je gdzieś na mieście do randomowego kosza. Widzisz, tato, jak wszystko znika ci sprzed oczu? Ha. 

Przekupuję Gemmę, zanim posyłam ją na dół. Doskonale wie, ile czarodziejskich zabawek może zdobyć za dziesiątaka. Zdaje sobie sprawę, że pominę ją w testamencie, jeśli tylko piśnie słówko. Nic jeszcze nie spisałem, ale mam to gdzieś z tyłu głowy.

Czekam, aż pójdzie, i powoli schodzę po schodach. Zatrzymuję się na półpiętrze, żeby złapać oddech i wyjrzeć przez okno na trawnik. Pogoda nie jest jakaś mega zachęcająca, ale nie mogę narzekać już na wszystko. Przesuwam palcem po ścianie i rzeźbieniach poręczy, uśmiecham się do wiszących fotografii. Nawet ja tam jestem: uśmiechnięty i beztroski.

Gemma wchodzi do kuchni, siada tak po prostu na podłodze i patrzy na rodziców.

– Chcesz czegoś? – pyta tata, unosząc brew.

– Przyszłam posłuchać, o czym rozmawiacie. – stwierdza, opierając głowę na dłoniach.

– Przykro mi, ale ciebie to nie dotyczy. 

– Więc chcę coś zjeść. – mówi zdecydowana.

– Właśnie zjadłaś pół paczki herbatników. – zauważa.

– Mam gumę do żucia. – oświadcza mama, przerywając tą wymianę zdań. – Chcesz? – szuka w kieszeni i podaje mu.

Gemma pakuje sobie gumę do buzi i żuje ją z namysłem. Ma zamyśloną minę.

– Pojedziemy na wakacje, kiedy Harry umrze? – pyta prosto z mostu.

Tacie udaje się obrzucić ją wzrokiem jednocześnie groźnym i pełnym zaskoczenia. niebezpiecznym i nieodgadnionym.

– To, co mówisz, jest podłe! – wyrzuca dłonie w górę.

– Już nawet nie pamiętam, kiedy byliśmy w Hiszpanii. Po raz pierwszy i ostatni leciałam wtedy samolotem, ale miało to miejsce tak dawno temu, że nie jestem pewna, czy zdarzyło się naprawdę.

– Dosyć tego! – oburza się tata i gwałtownie wstaje z taboretu, lecz mama go powstrzymuje.

– Nic się nie stało. – mówi do Gemmy łagodnym głosem. – Harry choruje bardzo długo, prawda? Na pewno czasem czujesz się odtrącona. – uśmiecha się delikatnie.

Gems krzywi się w uśmiechu. Coś ją dusi od środka, aż w końcu to z siebie wydusza:

– Tak. Są poranki, kiedy nie chce mi się otwierać oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top