-13-

Myślałem, że jest już rano, jednak znów się pomyliłem. Sądziłem, że w domu panuje cisza, bo wszyscy wstali i wyszli. Ale wybiła dopiero szósta i muszę leżeć w bladym świetle świtu. To nie pierwszy raz.

Wzdycham ciężko. Łóżko nie jest wygodne, materac już dość stary, a przez moją niską wagę sprężyny wbijają mi się w kości. Poduszka też jest jakaś nieprzyjemna, ciepła. Nic mnie tutaj nie trzyma.

Wiem, że już nie zasnę, więc zrezygnowany schodzę na dół. Faktycznie nikogo nie ma i panuje tu cisza, ale reszta rodziny po prostu śpi. Chciałbym też teraz spać.

Wyjmuję paczkę moich ulubionych chipsów serowych z szafki kuchennej i włączam radio. Z początku jest trochę za głośne, więc szybko je przyciszam i już wszystko jest idealnie. Dowiaduję się z niego, że kilkanaście osób tkwiło przez całą nos w samochodach na szosie M3. Nie miały one dostępu do toalety, a jedzenie i picie dostarczano im przez kuriera. Korek. Świat się przepełnia. Jakiś znany Tory MP zdradza żonę. W pobliskim hotelu znaleziono zwłoki. Czuję się tak, jakbym oglądał kreskówki. Tak dużo się dzieje, a jednocześnie ja nic nie robię. Wszystko mnie omija. No może nie wszystko: nie ominął mnie rak. Byłbym dobrym tematem do wiadomości. Chory nastolatek. To zawsze wzrusza. 

Wyłączam radio i wyjmuję lody czekoladowe z lodówki. Mam chaos w głowie i jest mi zimno. Bardzo zimno, może nawet lekko drżę. Wkładam płaszcz, a potem chwilę kręcę się po kuchni, wypatrując cieni, słuchając szelestu liści i łagodnego szumu opadającego kurzu. Powoli się rozgrzewam. Czuję, jak ciepło rozlewa się po moich palcach, policzkach i piersi.

Siedemnaście po szóstej.

Może w ogrodzie coś się zmieniło – pojawił się bizon, wylądował statek kosmiczny albo zakwitły czerwone róże. Postanawiam to sprawdzić. Może tutaj też jest jakiś trup? Mógłbym wtedy zasłynąć jako świadek, a nie  chory chłopak.

Otwieram tylne drzwi i błagam świat, żeby podarował mi coś niezwykłego i podniecającego. Niestety, wszystko okazuje się obrzydliwie znajome: rabaty ogołocone z kwiatów, gąbczasta trawa i niskie ciemne chmury. Wzdycham ciężko. To wszystko jest takie... bez wyrazu, a ja się nudzę. Jak to możliwe, żebym korzystał z moich ostatnich tygodni, gdy całe moje otoczenie wygląda właśnie tak. 

Wysyłam do Cary smsa: NARKOTYKI!!!

Nie odpisuje mi. Na pewno jest u tego ćpuna, Scotta. Leży rozpalona i szczęśliwa w jego ramionach. Może kochali się rano, a teraz wylegują się przed pracą. Odwiedzili mnie w szpitalu, usiedli na jednym krześle, jakby się pobrali podczas mojej nieobecności. To było takie dziwne. Czułem się, jakby ominęło mnie kilka lat życia. Przynieśli śliwki i lampkę na Halloween kupioną na rynku. Nie lubię śliwek.

– Pomagam Scottowi na stoisku. – powiedziała wtedy Cara.

Mogę myśleć tylko o tym, że październik skończył się tak szybko i że ramię Scotta obejmujące Carę spowalnia jej ruchy. Od tego czasu minął już tydzień. Codziennie przesyła mi smsy, ale chyba straciła zainteresowanie moją listą. Ja trochę też, więc muszę to zmienić.

Bez niej spędzę czas na schodach, obserwując gromadzące się chmury. Woda będzie spływać rynną wiszącą u kuchennego okna i kolejny dzień minie niezauważalnie. Kolejny raz zmarnuję szansę na przeżycie czegokolwiek znaczącego. Będę powoli usychać. Czy to jest życie? Czy to w ogóle można jakoś nazwać? Co to jest?

Drzwi otwierają się i zamykają za moimi plecami. Trochę skrzypią, ale dźwięk ginie wśród szelestu liści. Ciężkie buty zostawiają ślady w błocie. Idę ścieżką i wychylam głowę przez płot.

– Witaj ponownie! – wołam z szerokim uśmiechem.

Louis momentalnie przykłada rękę do piersi, jakby był bliski ataku serca. Odwraca się do mnie cały blady na twarzy. Słońce pada mu prosto w twarz, a włosy wydają się tak jasne.

– Jezu! Ale mnie wystraszyłeś, Harry! – wyrzuca ręce ku górze, ale zaraz uśmiecha się pogodnie.

– Przepraszam. – mamroczę, mimo wszystko cały czas się uśmiechając. Wcale nie jest mi przykro.

Dzisiaj nie przebrał się w swój roboczy strój. Nie jest zabłocony. Ma na sobie idealnie skrojoną skórzaną kurtkę i dopasowane dżinsy, a w ręku trzyma czerwony kask z namalowanymi po bokach płomieniami. Jego barki wydają się potężniejsze, niż to zapamiętałem, a twarz okala kilkudniowy zarost. Spodnie tak na nim leżą, że nie sposób nie spojrzeć na jego pośladki. Szybko jednak wracam wzrokiem w górę. Nie chcę, aby myślał, że jestem jakimś głupim napalonym nastolatkiem.

– Jedziesz gdzieś? – pytam, przyglądając mu się badawczo.

– Tak. – kiwa lekko głową, klepiąc kask.

Obaj patrzymy na jego motocykl. Stoi pod zadaszeniem, przymocowany. Jest czerwono-srebrny. Kask do niego pasuje. Wygląda tak, jakby miał za chwilę odpalić i odjechać, gdyby tylko ktoś go odpiął.

– Ładny motor. – stwierdzam.

Kiwa głową, ale widać na jego twarzy malującą się dumę. Jestem tego ciekaw. Co się za tym kryje? O czym myśli? Nim jednak zdążam zadać jakiekolwiek pytanie to chłopak sam się odzywa.

– Właśnie go naprawiłem. – mówi, patrząc na pojazd.

– A co się popsuło?

– Miałem niegroźny wypadek i doszło do wygięcia widełek. – tłumaczy, jakby cokolwiek to tłumaczyło. – Znasz się na motocyklach? – wraca wzrokiem na mnie.

Mam ochotę potwierdzić, ale takie kłamstwo szybko wyjdzie na jaw. Nigdy nie interesowałem się motoryzacją. Wolałem muzykę, trochę grałem na gitarze, trochę w piłkę. 

– Raczej nie. Chociaż zawsze chciałem się przejechać. – przyznaję szczerze.

Louis rzuca mi dziwne spojrzenie. 

Zastanawiam się, jakbym wyglądał na motorze.

Wczoraj przypominałem bardziej kosmitę niż człowieka, bo moja skóra przybrała nieciekawą żółtą barwę. Włożyłem wtedy ładne koralikowe naszyjniki i kilka sygnetów, żeby coś zmienić, ale dzisiaj nawet nie spojrzałem w lustro. A w ciągu nocy przecież wszystko mogło się zdarzyć. Czuję się trochę nieswojo, kiedy tak na mnie spogląda. Na pewno źle wyglądam. 

– Posłuchaj. – mówi nagle. – Chyba musimy porozmawiać.

Odgaduję, co chce mi powiedzieć, po tonie jego głosu. Pragnę mu tego oszczędzić. Spuszczam wzrok i wzruszam ramionami.

– W porządku. Mój tata jest paplą. Nawet obcy ludzie patrzą na mnie ze współczuciem. – mamroczę, wciskając dłonie w kieszenie mojego płaszcza.

– Naprawdę? – jest wyraźnie zdziwiony. – Nie widziałem cię od kilku dni, więc zapytałem twojej siostry, czy wszystko w porządku. To ona mi powiedziała. Nie twój tato. 

Wpatruję się w moje stopy i skrawek trawnika wokół nich. Między trawą a płotem pozostawiono pas gołej ziemi. Nagle wydaje się to bardzo ciekawe. Nie mam ochoty gadać o mojej chorobie, a do tego teraz czuję wyrzuty sumienia, że bezpodstawnie oskarżyłem mojego tatę i to jeszcze przed praktycznie mi obcym chłopakiem. 

Tata był dobrym człowiekiem, naprawdę, mimo, że czasem miałem go dość.

– Myślałem, że jesteś chory na cukrzycę, po tym jak zemdlałeś, wiesz, wtedy w ogrodzie. Nie wiedziałem. – kontynuuje, gdy ja czuję coraz większy ścisk w żołądku. 

On też już wie. Wie, że umieram i teraz będzie tylko mi współczuć. Zawsze tak jest. Mam tego dość.

– Tak. – wzdycham cicho.

– Przykro mi. – odpowiada. – To znaczy było mi przykro, kiedy Gemma mi powiedziała co ci dolega. – poprawia się.

– Rozumiem.

– Chciałem, żebyś wiedział, że znam prawdę.

– Dzięki. – silę się na lekki uśmiech.

Nasze słowa brzmią bardzo głośno. Odbijają się echem w mojej głowie. Nie potrafię ich uciszyć.

– Ludzi zwykle ogarnia lęk, kiedy się dowiadują o mojej chorobie. Trudno im to znieść. – mówię w końcu, a on przytakuje, jakby naprawdę rozumiał. – Ale nie zamierzam umierać w tej chwili. – mówię, uśmiechając się głupio. – Przygotowałem listę rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią i tak dalej.

Nie sądziłem, że mu to powiem. Jestem zaskoczony zarówno tym, że się tak otworzyłem, jak i widokiem uśmiechu na jego twarzy. Louis wydaje się dziwny, ale jednocześnie ciepły. To wszystko wydaje się być naturalne, gdy w jego oczach znów pojawia się blask.

– Jakich rzeczy? – pyta.

Na pewno nie opowiem mu o Jake'u ani o skoku do rzeki. To zbyt żenujące, nawet jak na umierającego nastoletniego geja.

– Następne na mojej liście są narkotyki. – mówię szczerze, zaczynając się bujać na stopach w przód i w tył.

– Narkotyki?

– Tak i nie mam na myśli aspiryny. – uśmiecham się pod nosem.

Śmieje się. Jego śmiech jest dźwięczny. Podoba mi się. Nie rechocze. 

– Domyślam się. – kiwa głową.

– Przyjaciółka załatwi mi E.

– Ekstazę? – unosi brew. – Powinieneś spróbować grzybów. Wiesz, dają lepszy efekt. Jest fajniej.

– Wywołują halucynacje, prawda? – pytam, chociaż dobrze znam odpowiedź. – Nie chcę, żeby atakowały mnie szkielety. – dodaję szczerze.

– Wprawiają tylko w dziwny nastrój, jak ze snu.

Nie przekonuje mnie to, bo moje sny różnią się nieco od snów innych ludzi. Zawsze na końcu ląduję w jakimś opuszczonym miejscu, z którego nie mogę wrócić. Budzę się rozpalony i spragniony, jakbym właśnie przebiegł maraton. Nigdy nie przebiegnę maratonu, ale tak właśnie sobie to wyobrażam.

– Mogę ci to załatwić, jeśli tylko chcesz. – mówi Louis.

– Naprawdę?

– Tak. Nawet dzisiaj. – kiwa głową, jakby to było nic takiego.

– Dzisiaj? – upewniam się totalnie zaskoczony.

– A po co tracić czas, H? – uśmiecha się do mnie głupio.

– Obiecałem przyjaciółce, że nie zrobię niczego bez niej. – wzdycham cicho, przypominając sobie o Carze. Jest, jaka jest, ale przynajmniej jest.

Louis unosi wysoko brwi. Na jego czole pojawia się kilka zmarszczek.

– To poważne zobowiązanie. – stwierdza.

Odwracam wzrok i patrzę na swój dom. Tata zaraz wstanie i usiądzie przy komputerze. Gemma wyjdzie do szkoły. Tak, jak każdego dnia. Będę mógł oglądać filmy, leżeć, nic nie robić... Nie chcę tego. Już nie.

– Mogę do niej zadzwonić i spytać, czy wpadnie. – rzucam.

Louis zapina kurtkę. Robi to sprawnie. Wygląda teraz gorąco, niczym taki buntownik, chociaż wiem, że robi ogródek dla swojej mamy. Może on też gra, może on też coś udowadnia.

– Dobrze.

– Skąd je weźmiesz? 

Kąciki jego ust unoszą się lekko w uśmiechu. Przy oczach tworzą się delikatne zmarszczki.

– Któregoś dnia zawiozę cię tam na motorze, obiecuję. – mówi i mam wrażenie, że jest to coś intymnego.

Odchodzi z zadowolonym uśmiechem w stronę motocyklu. 

Wciąż widzę jego oczy, jasnoniebieskie w świetle poranka. 

Jego piękne oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top