-12-

Domyślam się, że jestem w szpitalu, kiedy tylko otwieram oczy. W każdym pachnie tak samo. Otaczają mnie białe metalowe meble. Wypłowiałe ściany z jakimiś okropnymi obrazami, które z pewnością nie mają większej wartości artystycznej. 

Nie ma tu taty.

Gdybym miał tylko wystarczająco dużo siły to westchnąłbym ciężko. Czuję się tak cholernie zagubiony. Nie wiem, co się stało, nie wiem, jaki jest dzień. Odczuwam tylko potworne zawroty głowy. W brzuchu też wszystko mi się przewraca. Pojedyncza kropla potu spływa po mojej skroni.

Próbuję usiąść na łóżku, ale głowa mi pęka i wszystko podchodzi do gardła. To dzieje się tak szybko. Pielęgniarka biegnie z miską, lecz nie zdąża. Wymiotuję na koszulę i pościel. Wszystko jest brudne, a ja nie mam nawet sił, żeby się odsunąć czy wychylić za łóżko.

– Nie szkodzi. – pociesza mnie kobieta. – Zaraz to posprzątamy. – dodaje uspokajająco, zabierając ze mnie pościel.

Otwiera mi ostrożnie usta, pomaga przewrócić się na bok i rozwiązuje troczki koszuli. Czuję się taki żałosny, że nie jestem w stanie jej z nim pomóc. Jednak jest już troszkę lepiej. Tak mi się przynajmniej wydaje. Chyba nie miałbym już czym wymiotować. To zawsze plus.

– Zaraz przyjdzie lekarz. – informuje mnie, a ja tylko patrzę na nią.

Pielęgniarki nigdy nie mówią tego, co wiedzą. Płacą im za wesołość i gęste włosy. Muszą wyglądać zdrowo i energicznie, żeby robić dobre wrażenie na pacjentach. W końcu w szpitalu już i tak jest za dużo smutku, prawda? 

Ta gawędzi ze mną, pomagając mi włożyć świeżą koszulę. Unoszę lekko ręce i razem jakoś mnie ubieramy. Zawiązuje z tyłu ładną kokardkę. Opowiada, że mieszkała kiedyś w Afryce Południowej, nad oceanem. Każda z pielęgniarek ma swoje historie, którymi stara się zagadywać pacjentów. Chcą odwrócić uwagę od tego, co się dzieje. 

Mojej nie odwróci. Zastanawiam się nadal, jak tu trafiłem. Oh, i czemu nie ma tu taty. Czuję się niepewnie. Chciałbym, żeby tu był. Mogę zaprzeczać, ale zawsze dodaje mi otuchy, po prostu, ta jego obecność. Nawet jeśli nade mną płaczę. Nie jestem sam. 

– Słońce znajduje się tam bliżej ziemi i zawsze jest gorąco. – opowiada, a do mnie docierają tylko jakieś pojedyncze zdania. Zdążyłem wyłączyć się już z pięć razy, ale ona tego nie zauważyła.

Wyciąga spode mnie prześcieradło i rozściela nowe. Po chwili to brudne ląduje na zarzyganej pościeli. Współczuję jej, bo będzie musiała to zanieść do pralni. Myślę sobie, że nie chciałbym być pielęgniarzem. Wtedy dociera do mnie, że nigdy nie będę miał żadnej pracy. 

Może jednak chciałbym być pielęgniarzem. Chciałbym być kimkolwiek.

– W Anglii ciągle marzną mi stopy. – narzeka nadal, a ja mam ochotę wywrócić oczami. W ostatniej chwili się powstrzymuję. – Teraz możesz się położyć. Gotowy? W porządku, już po wszystkim. W samą porę, pan doktor przyszedł. – mówi jakby z wyraźną ulgą.

Przenoszę wzrok na nowe osoby w pomieszczeniu.

Lekarz ma łysinę, którą okalają siwe włosy. Jest w średnim wieku. Niezbyt przystojny. Wita się ze mną grzecznie i przysuwa krzesło stojące pod oknem, żeby siedzieć blisko łóżka. Nie tracę nadziei, że kiedyś, w jakimś szpitalu, trafię na idealnego lekarza, który mnie wyleczy, ale do tej pory mi się nie udało. Tak samo jak nie udało się trafić na przystojniaka, żeby mieć chociaż na kogo sobie popatrzeć. Aktualnie wolałbym spotkać czarodzieja w pelerynie z magiczną różdżką albo nieustraszonego rycerza z mieczem w dłoni. Jest mi to obojętne. Ten jest wyblakły i uprzejmy jak sprzedawca. Nie podoba mi się wcale. 

– Harry... – mówi cicho. – Czy wiesz, co to hiperkalcemia? 

– Jeśli zaprzeczę, mogę prosić o coś innego? – unoszę brew.

Jest zażenowany. Kłopot z takimi jak on polega na tym, że nie chwytają dowcipu. Szkoda, że nie ma asystenta żartownisia, który łaskotałby go piórkiem podczas wygłaszania diagnozy. Byłoby zabawniej, a on może w końcu by się uśmiechnął. Wpatruje się w kartę choroby, którą trzyma na kolanach. Czy jakiś lekarz może w końcu się do mnie uśmiechnąć? Nie wiem. Czy to dla nich tak wiele, aby dać mi chociaż złudną nadzieję, że jest okej?

– Hiperkalcemia wiąże się z podwyższonym poziomem wapnia we krwi. Podajemy ci bisfosfoniany, które go obniżą. – wyjaśnia, nadal poważnym tonem. – Już teraz powinieneś poczuć się lepiej, wróci zdolność koncentracji. Mdłości też wkrótce ustąpią. 

– Już zawsze jestem zdekoncentrowany. – wzdycham.

– Czy masz jeszcze jakieś pytania? 

Patrzy na mnie wyczekująco. Nie chcę go rozczarować, ale o co mógłbym zapytać tego przeciętnego człowieczka? Jest... taki bez wyrazu. Nie mam ochoty w ogóle z nim gadać. Niech idzie do diabła.

W końcu mówi, że pielęgniarka poda mi coś na sen. Wstaje i kiwa głową na pożegnanie. W tym momencie żartowniś powinien podłożyć mu skórkę od banana, a potem podejść i usiąść koło mnie na łóżku. Pośmialibyśmy się z tego pana doktora za jego plecami. Z tego jak potem zaczesuje włosy na swoją łysinkę, prostuje fartuch, z jego zażenowania i zawstydzenia. 

Jest ciemno, kiedy się budzę. Nic nie pamiętam. Czuję strach. Wydaje mi się, że wcześniej coś się działo, ale nie mam pewności, czy to nie był tylko sen. Usiłuję zebrać myśli przez dziesięć sekund i wierzgam nogami, żeby wydostać się spod prześcieradeł. Przez chwilę mam wrażenie, że zostałem porwany albo że przydarzyło mi się coś jeszcze gorszego. Łzy spływają mi po policzkach. Jestem przerażony. Cały się trzęsę.

Tata podbiega i głaszcze mnie po głowie. Szeptem powtarza moje imię, niczym zaklęcie. Czuję jego zapach i trochę mi lepiej, gdy ściera kciukami moje łzy. Jestem bezpieczny.

I nagle sobie przypominam. 

Wskoczyłem do rzeki, namówiłem Gemmę na szalone zakupy i wylądowałem w szpitalu. Chwilowy zanik pamięci napełnia mnie przerażeniem. Serce wali mi jak królikowi. Na moment zapomniałem, kim jestem. Byłem nikim i wiem, że to się powtórzy. Wiele razy.

Tata uśmiecha się do mnie, chociaż zmartwienie nadal jest wymalowane na jego twarzy. 

– Chcesz wody? – pyta troskliwie. – Napijesz się? – zachęca. 

Nalewa mi wody z dzbanka, ale kręcę odmownie głową, więc odstawia szklankę na stolik. 

– Czy Cara wie, że tu jestem? – pytam cicho, patrząc na swoje dłonie.

Nie odpowiada. Ja też bym nie odpowiadał. Nawet nie wiem, czemu o to zapytałem. Teraz wydaje mi się to głupie.

Grzebie w kieszeni i wyjmuje paczkę papierosów. Podchodzi do okna i otwiera je. Czuję napływ zimnego powietrza. Przymykam na chwilę oczy i biorę głęboki oddech. Czuję jak orzeźwienie wypełnia moje płuca.

– Tu nie wolno palić, tato. – mamroczę, gdy wyciąga z kieszeni kurtki zapalniczkę. 

Zamyka okno i wkłada papierosy do jeansów.

– Rzeczywiście. – mówi. – Masz rację, Harry. Masz rację. – kiwa głową. 

Siada z powrotem i bierze mnie za rękę. Zastanawiam się, czy on też zapomniał na chwilę kim jest i gdzie jest. Może na chwilę zapomniał, że jego pierworodny jest śmiertelnie chory i właśnie umiera.

– Wydałem mnóstwo pieniędzy, tato. – mówię w końcu, gdy on pociera moje kostki i skupia na tym całą swoją uwagę. 

– Wiem. To nie ma znaczenia, naprawdę. 

– Nie sądziłem, że mam ich aż tyle na koncie. W każdym sklepie spodziewałem się, że nie będę miał czym zapłacić, ale tak się nie stało. Zachowałem paragony, więc możemy zwrócić te rzeczy. – proponuję. 

Tata kręci przecząco głową, unosząc na mnie wzrok. 

– Spokojnie. Nic się nie stało, H. Jest okej. – zapewnia, przykładając usta do wierzchu mojej dłoni. Składa tam delikatny pocałunek, który zapewnia mnie, że jest dobrze. Nie jest zły.

– Z Gemms wszystko w porządku? Przestraszyłem ją? – wolę się upewnić. 

– Nic jej nie będzie. Chcesz ją zobaczyć? Czeka z mamą na korytarzu. – uśmiecha się lekko, odkładając moją dłoń na kołdrę.

Szybko kiwam głową, a on wstaje, by ich zawołać.

Jeszcze nigdy w ciągu czterech lat choroby nie odwiedzili mnie wszyscy troje jednocześnie. Czuję nagły przypływ lęku. To duży szok. Wchodzą z poważnymi minami. Gemma ściska mamę za rękę. Mama wygląda, jakby tu nie pasowała. Tata przytrzymuje drzwi. Stają przy łóżku i patrzą na mnie. Czuję się jak jakiś eksponat.

Mam wrażenie, że to zapowiedź dnia, który kiedyś nadejdzie. Później. Jeszcze nie teraz. Mam nadzieję.

Dnia, w którym nie zobaczę, jak mi się przyglądają, ale nie będę mógł się uśmiechnąć ani powiedzieć, żeby mnie nie straszyli tylko usiedli przy łóżku.

Nie chcę o tym myśleć. Znów mi niedobrze. Znów czuję ścisk w żołądku. Nie chcę umierać, proszę.

Mama przysuwa sobie krzesło, nachyla się i całuje mnie w czoło. Pachnie znajomo: proszkiem do prania i olejkiem pomarańczowym, którym spryskuje sobie gardło. Chce mi się płakać. Ten zapach mnie dusi i to wszystko czego chcę, czuć ten zapach. Żyć. Wkurzać się na przewrażliwionego ojca i matkę, która raz jest, a raz jej nie ma. Chcę to wszystko czuć. Jak najdłużej.

– Wystraszyłeś mnie! – mówi mama i kręci głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się stało. 

Przypominam sobie, że rzadko widzi mnie w takim stanie, albo nie dopuszcza do siebie nadal, że nie wszystko jest idealnie.

– Ja też się bałam. – szepcze Gemma. – Zemdlałeś w taksówce i kierowca myślał, że jesteś pijany. 

– Naprawdę? – uśmiecham się lekko, chcąc dodać jej otuchy i uspokoić. Tak, jestem w szpitalu, ale uśmiecham się, więc wszystko dobrze, tak?

– Nie wiedziałam, co robić. Powiedział, że będziemy musieli dopłacić, jeśli zwymiotujesz. 

– A zwymiotowałem? 

– Nie. 

– Powiedziałaś mu, żeby spadał na drzewo? – pytam głupio.

Gemma uśmiecha się kącikami ust. 

– Nie. – kręci głową.

– Chcesz usiąść na moim łóżku? – klepię miejsce obok siebie, gdy odsunąłem się na jego prawy kraniec.

Ona jednak potrząsa głową. To dzieje się tak nagle. Łzy spływają po jej dziecięcej buzi. 

– Hej, G, nie płacz! – błagam. – Podejdź do mnie. Pogadajmy o tym, co kupiliśmy. 

Ale Gemma siada na kolanach mamy. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tak robiła. Tata chyba też jest zdziwiony. Nawet moja siostra wydaje się być zaskoczona. Opiera głowę na jej ramieniu i cicho płacze, pociągając nosem. Mama głaszcze ją po plecach, zatacza dłonią koła. Pamiętam, że tak samo robiła mi, gdy dostaliśmy diagnozę. To było kojące. Mam nadzieję, że pomoże Gemmie. 

Tata wygląda przez okno. Patrzy pustym wzrokiem na ulicę i jeżdżące po niej samochody.

Rozpościeram palce na prześcieradle. Są chude i białe jak u wampira wysysającego z ludzi życie. Chciałbym wyssać z kogoś życie i wrócić do żywych, bo teraz czuję się trupem. W końcu wyrok nade mną wisi. Nie wiem, ile mi zostało. To może być nawet dzisiaj, a może za kilka miesięcy, lat. Może dożyję swoich urodzin. 

– Kiedy byłam mała, marzyłam o sukience z welwetu. – mówi nagle mama. – Zielonej z koronkowym kołnierzykiem. Moja siostra taką dostała. Wiem, jak to jest, kiedy chce się mieć ładne rzeczy. Jeśli będziesz chciał wybrać się jeszcze na zakupy, Harry, pójdę z tobą. – macha ręką w stronę pokoju. – Wszyscy pójdziemy. 

Gemma podnosi głowę i patrzy na nią. Zaschnięte łzy widać na jej policzku, ale wydaje się, że już przestała płakać. 

– Naprawdę? Ja też? – pyta podekscytowana, a ja przypominam sobie, że jest tylko dzieckiem. 

– Tak. – mama kiwa głową.

– Ciekawe, kto za to zapłaci! – rzuca sucho tata spod okna. 

Mama się uśmiecha, ociera łzy Gemmy wierzchem dłoni i całuje ją w policzek. 

– Słone. – mówi. – Słone jak morze. Pojedziemy kiedyś nad morze. Też wszyscy razem. – obiecuje, chociaż nie powinna.

Tata ją obserwuje. Ciekawe, czy mama zdaje sobie z tego sprawę.

Ona opowiada nam o swojej rozpieszczonej siostrze, Sarze, i kucyku o imieniu Tango. Tata śmieje się i przypomina jej, że nie mogła w dzieciństwie narzekać na biedę. Mama droczy się z nim i stwierdza, że dla niego zrezygnowała ze swojej bogatej rodziny. 

G ćwiczy sztuczkę z monetą. Przekłada funta do drugiej ręki i otwiera pięść, aby nam pokazać, że pieniądz zniknął. Miło jest słuchać, jak się przekomarzają, przerywają sobie nawzajem. Wszystko wydaje się takie łatwe. Takie normalne. Jakby mój rak nie istniał.

Kości nie bolą mnie tak bardzo, kiedy oni są przy mnie. Może gdybym się całkiem nie ruszał, nie zauważyliby bladego księżyca za oknem ani nie usłyszeliby pielęgniarek toczących wózki z lekami po korytarzu. Zostaliby ze mną całą noc. Opowiadalibyśmy sobie kawały i różne historie aż do świtu. 

Ale w końcu mama oznajmia: 

– Gemma jest zmęczona. Zabiorę ją do domu i położę do łóżka. – odwraca się do taty.– Do zobaczenia. 

Całuje mnie na pożegnanie w czoło, a potem przesyła całusa od drzwi. 

I już ich nie ma. 

Wzdycham cicho i chwilę siedzimy z tatą w ciszy. Myślę, że on też teraz rozmyśla, ale chyba obaj nie chcemy nic mówić na głos. To by było zbyt bolesne.

W końcu jednak przełamuję dzielącą nas ciszę:

– Mama zostanie u nas? – pytam tatę. 

– Na tę noc. – kiwa lekko głową.

Tata podchodzi, siada na krześle i bierze mnie za rękę. Znów zaczyna gładzić moje knykcie z ogromną delikatnością i troską. 

– Wiesz – zaczyna – gdy byłeś mały, oboje z mamą nie spaliśmy w nocy i patrzyliśmy, jak oddychasz. Byliśmy przekonani, że zapomnisz, jak to się robi, gdy nie będziemy patrzyli. – zmienia uścisk ręki, kontury jego palców łagodnieją. – Możesz się śmiać, ale to prawda. Jest łatwiej, kiedy dzieci podrastają, jednak strach o nie nigdy nie mija. Wciąż się o ciebie martwię. 

– Dlaczego mi to mówisz? – szepczę.

Wzdycha. 

– Wiem, że coś kombinujesz, Harry. – mówi po chwili. – Gemma powiedziała, że przygotowałeś jakąś listę. Muszę wiedzieć, co chcesz zrobić. Nie po to, by cię powstrzymać, ale dlatego, że zależy mi na twoim bezpieczeństwie. 

– Czy to nie to samo? – unoszę lekko brew.

– Nie wydaje mi się. Nie chcę, żebyś marnował to, co jest w tobie najlepsze, Harry, i zostawił sobie tylko ból. 

Nie słyszę tego, co mówi dalej. Czy naprawdę chce tylko tyle? Żebym go wtajemniczył? 

Ale jak mam mu powiedzieć o Jake'u i jego wąskim łóżku? O moim okropnym pierwszym razie? Jak wyznać, że Cara kazała mi wskoczyć do wody, a ja musiałem jej posłuchać? 

Następne na mojej liście są narkotyki. Potem zostanie mi jeszcze siedem rzeczy do zrobienia. Tata nie pozwoli mi na nie, jeśli się o wszystkim dowie. Nie chcę spędzić reszty życia owinięty kocem na kanapie z głową na jego ramieniu. 

Funkcjonuję tylko dzięki tej liście.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top