-1-

Chciałbym mieć chłopaka, ale nie takiego zwykłego. On mieszkałby w mojej starej drewnianej szafie, śpiąc na wieszaku wśród różnych ubrań i butów. Mógłbym go wyjmować, kiedy tylko zechcę, na takie specjalne okazje, a on za każdym razem spoglądałby na mnie wzrokiem amanta filmowego i z uśmiechem rodem z reklamy pasty do zębów. Tak jakbym rzeczywiście był piękny. Nie mówiłby zbyt wiele – raczej przechodziłby od razu do działania. Tylko oddychałby ciężko, zdejmując przetartą już w paru miejscach skórzaną kurtkę i rozpinając dziurawe na kolanach dżinsy, kiedy chciałby dotknąć mojej skóry. Nosiłby białe majtki, ewentualnie czarne, takie dopasowane, miękkie w dotyku – chociaż w sumie nie wiem, dlaczego właśnie teraz myślę o jego bieliźnie. Wyglądałby tak bosko, że byłbym bliski omdlenia od samego patrzenia na jego nagie wyrzeźbione ciało i sam fakt, że jest on mój i tylko wyłącznie mój, już na zawsze. Czasem zastanawiam się, jak musi być już ze mną źle skoro myślę nawet o bieliźnie mojego wymarzonego mężczyzny. Chyba mam po prostu za dużo czasu na rozmyślania, ale wracając. Mnie też by później rozbierał, szepcząc wprost do ucha: Harry, kocham cię. Cholera, naprawdę cię kocham, skarbie. Jesteś taki piękny. Idealny. Perfekcyjny dla mnie.' Właśnie tak by mówił, powoli zsuwając zwisające ze mnie ubranie. Jednocześnie muskałby bladą skórę swymi delikatnymi palcami, wywołując tym samym dreszcze na mym spragnionym dotyku ciele. Chciałbym jeszcze mieć kiedykolwiek chłopaka...

Siadam i zapalam lampkę stojącą przy wielkim łóżku. Mam długopis, ale nie mogę znaleźć żadnego papieru, więc niczym się nie przejmując, piszę na ścianie: Chcę poczuć ciężar jego ciała na moim, jego ręce na moich bokach i usta na mych wargach. Potem kładę się z powrotem i patrzę przez szparę w zasłonach w niebo, które ma teraz dziwny kolor: czerwony i brunatny jednocześnie, jakby dzień krwawił. Może chce być moim jedynym towarzyszem nowotworowej niedoli?

Czuję zapach kiełbasy. W sobotę na kolację zawsze są kiełbaski – taki nasz rodzinny zwyczaj. Do tego ziemniaki, kapusta i cebula, nic specjalnego ani wyszukanego, ale po prostu... Naszego. Tata wyciągnie los na loterię, a Gemma wytypuje szczęśliwe liczby. Zasiądą razem przed telewizorem z tacami na kolanach i obejrzą "Czynnik X", a potem "Milionerów". Później Gemms się wykąpie i pójdzie wesoła do łóżka, tata zaś będzie pił piwo i palił papierosy tak długo, aż poczuje się senny i w końcu sam odpadnie, udając się w krainę snów, gdzie jestem zdrowy albo już umarłem. Sam nie wiem, co byłoby w tej chwili dla niego lepsze.

Zajrzał do mnie wcześniej, niż się spodziewałem. Podszedł do okna i ostrożnie rozsunął błękitne zasłony do końca, by – jak to często mawia – otworzyć mi okno na świat i wpuścić przez nie zdrowie. Jako jedyny jeszcze ma jakąkolwiek nadzieję.

– Spójrz tylko! – wykrzykiwał, kiedy słońce rozświetla pokój. Było popołudnie, widziałem wierzchołki drzew wystające znad okiennej framugi, niebo w całej swej okazałości, takie błękitne i bezkresne. Zmęczona sylwetka mężczyzny rysowała się na tle okna. Stał z rękami opartymi na biodrach i wyglądał przez to trochę jak jeden z drużyny Power Rangersów, których kiedyś byłem fanem, kiedy jeszcze nie byłem chory... – Jak mam ci pomóc, skoro nic nie mówisz? – spytał, podchodząc i przysiadając na krawędzi mojego łóżka.

Wstrzymałem oddech. Jeśli robi się to dostatecznie długo, przed oczami zaczynają tańczyć białe plamki światła na czarnym tle z kotar, jakimi są moje powieki. Przypominają baletnice podczas występu, a ja tak bardzo lubię podziwiać te zgrabne, a zarazem tak ulotne baleriny, kiedy tańczą tylko dla mnie, kiedy są tak nieuchwytne i piękne.

Tata wyciągnął w międzyczasie rękę i pogłaskał mnie po głowie. Zaczął delikatnie masować ją palcami.

– Oddychaj, Harry. – szepnął, spoglądając mi w oczy ze smutkiem.

Złapałem czapkę leżącą na stoliku i wepchnąłem ją sobie na oczy. Wtedy wyszedł zapewne pozbawiony sił na swoje chore dziecko.

Teraz smaży kiełbaski na dole. Dobiega mnie dźwięk strzelającego tłuszczu, sos skwierczy na patelni. Nie jestem pewien, czy to możliwe żeby docierały tu odgłosy z kuchni, ale nic mnie już nie dziwi, dawno przestało. Słyszę, jak Gemm rozpina płaszcz – przyniosła musztardę ze sklepu. Dziesięć minut temu dostała funta i ostrzeżenie: Nie rozmawiaj z obcymi. Kiedy wyszła, tata stał na ostatnim stopniu schodów przed domem i palił papierosa. Słyszałem szelest liści opadających na trawę u jego stóp. Inwazja jesieni. Lubię tą porę roku, jest taka... Nostalgiczna.

– Powieś płaszcz i sprawdź, czy Harry czegoś nie potrzebuje. – powiedział tata. – Mamy pełno jagód, postaraj się go zachęcić, żeby trochę zjadł. – niemal widziałem ten delikatny uśmiech na jego twarzy, kiedy o mnie wspominał. Nadal miał nadzieję.

Gemm ma na nogach trampki, słychać to po jej krokach. Powietrze wokół świszczy, kiedy wbiega po schodach i wpada do mojego pokoju. Udaję, że śpię, ale ona nic sobie z tego nie robi. Nachyla się nade mną i szepcze:

– Nie będę zmartwiona, jeśli nie odezwiesz się do mnie nigdy więcej.

Otwieram jedną powiekę, łypiąc na nią czujnym wzrokiem, i widzę przed sobą parę brązowych oczu.

– Wiedziałam, że udajesz. – oznajmia z szerokim, zniewalającym uśmiechem. Zazdroszczę jej, że tak jeszcze potrafi. Ja chyba już nie. – Tata pyta, czy zjesz jagody.

– Nie. – mówię cicho.

– Co mam mu powiedzieć? – marszczy dziecinnie czoło, na co delikatnie się uśmiecham.

– Powiedz, że chce dostać słoniątko.

Śmieje się, a ja kocham, kiedy jest po prostu sobą – dzieckiem. Takim beztroskim i radosnym, tym, kim ja nie mogę już być.

– Będzie mi ciebie brakowało. – mówi i zostawia otwarte drzwi, nie troszcząc się o przeciąg ze schodów, który po chwili otacza moje ciało, a może i serce na myśl, że ona wie, wie, że odchodzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top