Rozdział 19

Obserwuję jak ubrana od góry do dołu na czarno dziewczyna dorzuca ostatnią rzecz do naszej wspólnej walizki. Oblizuje usta i chwilę zastanawia się co zrobić, po czym siada na walizce i zerka na mnie z prośbą w oczach. Kręcę lekko głową z uśmiechem i podchodzę do walizki, zamykając ją.
– Gotowa? – pytam, patrząc jak rudowłosa sprawdza w niewielkiej torebce obecność dowodu, paszportu i paru innych ważnych rzeczy. Kiwa głową po czym zdecydowana odpowiada:
– Jak nigdy.

Wychodzimy ramię w ramię i wsiadamy do ciemnego Mercedesa. Walizka obija się w bagażniku i gdy myślę, że to będzie kolejna podróż w milczeniu, Ola odzywa się cicho:
– Nie podziękowałam ci jeszcze za to, że mogę jechać z wami... Przemyślałam sobie już wszystko, ale chyba potrzebuje jakiejś odskoczni, odpoczynku. Miałeś rację – spogląda na mnie i na jej twarz wkrada się delikatny uśmiech.
– No w końcu to zrozumiałaś.
– Co zrozumiałam? – pyta wyraźnie nie zauważając aluzji, więc odpowiadam:
– To, że Que zawsze ma rację – zerkam na nią z szerokim uśmiechem, natomiast dziewczyna patrzy na mnie spod przymrużonych oczu i dopiero po chwili również pozwala sobie na uśmiech.

Zostawiamy samochód na strzeżonym parkingu niedaleko lotniska i do budynku dochodzimy już na pieszo. Reszta ekipy czeka w środku, bo jak zwykle przyszedłem spóźniony - tym razem nie z mojej winy. Samolot odlatuje za niecałą godzinę, więc z niecierpliwością czekamy na odprawę.

***
Alejandra

Kuba przegląda plecak, przetrząsając wszystko w środku. Powolnym krokiem zbliżamy się już do samolotu, gdy rozlega się dość głośne:
– Kurwa! – Kuba zrezygnowany unosi wzrok znad plecaka i powoli wypuszcza powietrze z płuc.
– Co jest? – pytam zaniepokojona, stawiając pierwsze kroki na schodach do drzwi samolotu.
– Zapomniałem xanaxu – odpowiada dopiero po wejściu do wnętrza maszyny i w jego oczach dostrzegam autentyczny strach. Jestem przekonana, że w moich widać teraz to samo.
– Jak to zapomniałeś?! – mało nie krzyczę, w porę jednak ściskając głos. Nie tego potrzebuje teraz Kuba. Sam jest dostatecznie zły na siebie. Przepuszczam go w przejściu, bo to moje miejsce znajduje się bliżej niego i dostrzegam zaniepokojone spojrzenia ekipy. Kuba siada, na jego nieszczęście przy oknie i odwraca głowę w moją stronę. Krzysiek przenosi wzrok to na Kubę to na mnie, po czym idealnie znając swojego przyjaciela stwierdza:
– Zapomniał xanaxu? – zestresowana kiwam głową w odpowiedzi. W tym rzędzie siedzę jedynie ja, Kuba i pani przy przejściu, bo reszta ekipy siedzi za nami. Spokojnie zamieniamy się miejscami, tak aby Que siedział trochę dalej od okna.

Mimo że do startu jeszcze trochę czasu, Kuba oddycha nerwowo, a na jego czole już widać kropelki potu. Źrenice są rozszerzone. Jego ręce drżą, więc pomagam mu zapiąć pas i szybko łapie za rękę wraz z ostatecznym komunikatem i starcie. Kuba ściska mój nadgarstek i wstrzymuje powietrze. Ma zaciśnięte powieki, pukam go lekko w ramię, żeby na mnie spojrzał.
– Patrz na mnie – mówię stanowczo, ale i delikatnie.
Mężczyzna przygryza wargę, z której już po chwili cieknie krew. Trzymając jego dłoń, wyczuwam silnie przyspieszony puls. Niespokojnie oddycha przez usta. Podaję mu chusteczkę, ale kiwa przecząco głową. Na czole widać kolejne krople potu i mimo, że normalnie nie boje się lotów, wiem że ten będzie wyjątkowo ciężki dla nas obojga. Choć start trwa jedynie kilka sekund, siedząc w środku czas dłuży się niemiłosiernie i mam wrażenie, jakby Kuba nie do końca wiedział już co się dzieje. Samolot leci w równym tempie, a mężczyzna nie puszcza mojej ręki, zostawiając na niej sine ślady. Zaciskam zęby i delikatnie pocieram kciukiem o zewnętrzną część dłoni chłopaka, łapiąc ją tak, aby w końcu mnie puścił. Widzę, że zaciska zęby oraz pięści. Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, więc mówię cicho:
– Kuba już po wszystkim, najgorsze za nami – zerkam ze strachem na Krzysia i Maćka z tyłu, licząc, że któryś jakkolwiek mi pomoże, ale chłopaki rozkładają bezradnie ręce. Siedzący przed nami Adam i Wojtek dokładnie obserwują każdy mój ruch i rozmawiają przyciszonymi głosami. Kuba niepewnie spogląda na mnie ze łzami w oczach, otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie jest w stanie. Przerywa mu kolejny komunikat.

Proszę zapiąć pasy. Zaczynają się turbulencje.

To chyba jakieś żarty?

Zdezorientowany mężczyzna zerka na stewardessę, a potem na mnie i nim docierają do niego jej słowa, samolotem gwałtownie wstrząsa, a po wnętrzu roznosi się krzyk kilku gardeł. W jednej chwili pośpiesznie wstaję i mijając ludzi przechodzę do najbliższej stewardessy, co chwila zerkając w tył na Kubę.
– Coś na uspokojenie! – przekrzykuję przerażonych ludzi, nim ta zdąży kazać mi wrócić na miejsce. – Szybko! – pospieszam ją gdy przeszukuje pokładową apteczkę, a potem własną torebkę. Daje mi do ręki jedynie jakieś denne ziołowe tabletki, ale biorę co jest i wracam na miejsce. Po drodze napotykają nas kolejne wstrząsy i przewracam się boleśnie uderzając się w głowę o rant fotela. Przed oczami pojawiają mi się na chwilę mroczki, ale podnoszę się szybko, dostając zawrotów głowy. Z trudem docieram do fotela i podaje opakowanie Kubie.
– Nic innego nie mają – mówię niemal z płaczem, widząc stan w jakim znajduję się mężczyzna. Z trudem łapie oddech, a najgorsze jest to, że nie mam jak mu pomóc. Drżącą ręką unosi butelkę do ust i łyka niemal wszystkie tabletki z listka na raz, choć oboje wiemy, że nic nie dadzą.

Samolotem wstrząsa po raz kolejny, po czym do moich uszu docierają krzyki stewardess. Nawołują ludzi do zachowania spokoju, ich głosy wcale nie brzmią na przerażone. Są przyzwyczajone do tego typu sytuacji, bo wbrew pozorom turbulencje nie są zbyt niebezpieczne. Samolot zniża się lekko, wbijając nas w oparcia foteli, po czym wraca na kurs i wszyscy słyszymy:
– Wyszliśmy z obszaru wstrząsów, za godzinę podchodzimy do lądowania w Rejkiaviku.

Zdaje się jakbym usłyszała ciche odetchnięcie ulgi ze strony Kuby. Jego oddech trochę się uspokaja, ale serce wciąż bije jak szalone, przymyka oczy, aby potem obrócić głowę i spod przymrużonych powiek spojrzeć na mnie. Uśmiecha się lekko i mocniej ściska za rękę.
– Przetrwałeś – stwierdzam, widząc jak strach widoczny jeszcze chwilę temu w jego oczach, powoli znika. Przełyka ślinę i odpowiada ledwo słyszalnie:
– Nieprawda. Jeszcze lądowanie.

Na szczęście lądowanie obyło się bez problemu i Kuba wyszedł z samolotu, jako jedna z pierwszych osób. Gdy dogoniliśmy go, siedział na ziemi i oddychał głęboko.
– Kurwa, nigdy więcej, nigdy kurwa więcej – powtarzał chwilę, po czym wstał i powiedział – Chodźmy po walizki, bo jeszcze zaginą.

Przechodzimy mało zatłoczonym lotniskiem, powoli przyzwyczajając się do pustki i spokoju jaki tu panuje. Rozglądam się wokoło rozkoszując niemal zupełnym brakiem ludzi, choć to przecież stolica kraju. Jesteśmy już w głównym pomieszczeniu lotniska i zatrzymuje się w połowie drogi, bo chłopaki sami idą po bagaże. Wtem słyszę zdenerwowany krzyk po angielsku:
How "they aren't here"?! So where are they?! – teraz rozpoznaję głos Krzyśka, który brzmi na konkretnie wkurzonego. Podbiegam do taśmy z walizkami, aby załagodzić nieco sytuację. Stanowczo mówię mężczyzną z obsługi, że walizki muszą znaleźć, bo na pewno nie zostały na lotnisku w Warszawie. Chłopaki czekają na siedzeniach i wszyscy są zestresowani.
– W tych walizkach, były na prawdę ważne rzeczy, nie tylko ubrania ale też sprzęt i w ogóle – Adam podchodzi do tematu najspokojniej ze wszystkich, choć również się denerwuje. Wojtek chodzi i narzeka, że w walizce miał różne obiektywy, a Maciejka siedzi i przegląda, rzeczy w telefonie. Siadam obok i pytam:
– Nie martwisz się o swoje rzeczy?
– Posłuchaj – zaczyna – Wszystko co najważniejsze mam tutaj – wskazuje na telefon – i tutaj – wyciąga z plecaka podręcznego szczoteczkę do zębów.

Siłą rzeczy nie mogę powstrzymać się od uśmiechu, unoszę lekko brwi i kręcę głową, wstając do zbliżających się w naszą stronę mężczyzn z obsługi.
And? – pytam – ¿Las encontrasteis? – odruchowo zaczynam po hiszpańsku i pośpiesznie poprawiam się na angielski, tuszując pomyłkę. – Did you find them? – Kolejny z mężczyzn przyprowadza pięć sporej wielkości walizek,na co oddycham z ulgą i dziękuję wszystkim, wołając do siebie chłopaków.

Wsiadamy do wynajętego przy lotnisku auta, i zajmuje miejsce z tyłu, gdzie nieprzepisowo jadą ściśnięte aż cztery osoby. Kuba siedzi na przednim siedzeniu, z głową opartą o szybę, a ręce na kierownicy trzyma Wojtek.
– Szalony dzień, co nie? – zaczynam, rozmowę, aby przerwać milczenie.
– I to jak – komentuje Krzysiek, z uśmiechem – Aż żałuję, że nic z tego nie nagrałem na Przygody. Wyobraźcie sobie potem te nagłówki "Atak paniki u Quebonafide, podczas turbulencji" albo "Słynna Wesoła Ekipą zgubiła walizki na lotnisku w Rejkiaviku" – śmiejemy się wszyscy, po czym Kuba rzuca swój komentarz niszcząc na chwilę radosny nastrój:
– I tak nie pamiętam nic, oprócz tego, że cały czas myślałem że umrę – wzrusza ramionami, po czym sam się śmieję – Musiałem trochę śmiesznie wyglądać, kiedy darłem się jak dziecko i mało nie dusiłem.
– Nie jestem sadystką, to nie było śmieszne... Ale rozciętą wargę będzie trzeba przemyć i opatrzyć, jak dotrzemy do hotelu.
– To chyba tak jak twoją głowę – Krzysiek dotyka palcem linii włosów, czy czole, gdzie znajduje się trochę zaschniętej krwi. Jednak adrenalina w żyłach robi swoje.

Zbyt bałam się o Kubę, aby zauważyć niewielkie rozcięcie, powstałe przy przewróceniu się.

To mój przyjaciel, to chyba normalne, nie?

– Właśnie... – zaczyna Maciek, kiedy wysiadamy pod hotelem – Sprawa wygląda tak, że przez przypadek wiązałem dwa pokoje z łóżkami małżeńskimi i...
– I dopiero teraz nam o tym mówisz?! – zdenerwowany sytuacją w samolocie, jak i na lotnisku, podnosi głos.
– No tak... Ale nie przejmujcie się, jestem przygotowany – mężczyzna wyciąga z kieszeni patyczki. – Dwa najkrótsze to jedna para śpiąca w pokoju z łóżkiem małżeńskim, dwa średnie to druga para, a dwa najdłuższe to osoby śpiące w pokoju z oddzielnymi łóżkami, może być?

Chłopaki dyskutują chwilę, ale przerywam im, stwierdzając, że w sumie może być zabawnie i jako pierwsza losuję patyczek.
– Krótki – stwierdzam.

Reszta wyciąga kolejne patyczki i zaczynamy porównywać długości. Wojtek ucieszony jako pierwszy znajduje swoją "parę" i razem z Adamem spać będą w jedynym "normalnym" pokoju. Z niepokojem patrzę na patyczki, po czym dochodzę do wniosku, że spać będę z Maciejką.

On w końcu ma dziewczynę, więc nic się nie stanie.

Chwilę analizuje wszystko, po czym  wybucham śmiechem, patrząc na Krzysia i Kubę, którzy będą spać razem.
– Dobrze się składa, bo oboje jesteście singlami, tak więc – wraz z Maćkiem wybuchamy śmiechem, bo miny Krzysia i Kuby nie wskazują, aby byli zadowoleni.
– To nie fair, wy jesteście rodziną, chyba możecie spać razem.
– A wy jesteście przyjaciółmi. Już, bez dyskusji.

Wchodząc do hotelu, aby odebrać klucze w recepcji, wciąż nie mogę powstrzymać się od śmiechu. Docieramy do naszego pokoju i bez zastanowienia rzucam się na łóżko, mówiąc do brata Kuby:
– No kochany, dzisiaj śpisz na podłodze.

-----

Moi drodzy.
Ten rozdział wiele mnie kosztował. Co chwila wpisywałam coś w google, od objawów ataku paniki, poprzez to czym są turbulencje, aż do synonimów różnych słów. Doskonale zdaje sobie sprawę, ze że strachem Kuby może wcale nie jest tak źle (w sumie to nie wiem jak jest) ale wiadomo, że wszystko na potrzeby książki. Jak mówiłam zapowiadają się przyjemne rozdziały (w miarę) a zaczynie się od kilku w planach zabawnych scen, związanych z tym, że Krzysiu i Kuba trafili razem do pokoju.

Nie pytajcie dlaczego nie pomyśleli o tym żeby zmienić pokoje, ok? Po prostu jakby to zrobili nie było by akcji.

To tyle ode mnie. Rozdziału na razie może nie być bo na cały weekend wyjeżdżam do przyjaciółki, do innego miasta więc nie będę raczej pisać.

Kiedyś nastąpi moment poprawiania literówek w rozdziałach, ale na razie nie mam siły walczyć z moją autokorektą, więc sory xd

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top