Rozdział 16

A gdyby tak... Przeskoczyć o kilka dni? W końcu ileż można opisywać ludzi na kacu?

-----

Pakuję rzeczy do torby i plecaka podróżnego i choć w ciągu miesiąca trochę ich przybyło to bezproblemowo się mieszczę. Kuba od kilku minut podrzuca kluczykami od auta, tworząc tym samym niezwykle irytujący dźwięk. To pod jego czujnym okiem pakuję ostatnie rzeczy, żeby wynieść się z tego pokoju. Gdy zarzucam plecak na ramię, Kuba odrywa wzrok od podłogi i zerka na mnie.
– Już? – pyta, biorąc ode mnie torbę. Kiwam głową w odpowiedzi.

Czyżby od tego momentu było już tylko lepiej?

Oddaje klucze w recepcji i dopłacam pieniądze za ostatnie kilka dni po imprezie u Krzyśka. Kuba przyjechał po mnie czarną Panamerą i przez przeszklone drzwi do motelu, widzę jeszcze pełen zazdrości wzrok recepcjonistki.
– To co, teraz do ciebie?
– Zostawimy tylko rzeczy i jedziemy do Ikei – chłopak posyła mi uśmiech i szybko odwraca wzrok z powrotem na drogę – Cieszę się, że się zgodziłaś, – zaczyna cicho, a jego wypowiedź, brzmi jakby chciał mi podziękować – W końcu ktoś będzie gotował i sprzątał. – kończy poważnie, ale po chwili wybucha śmiechem. Uderzam go w ramię, trącam go jednak za mocno i kierownica lekko zmienia kurs, uderzając w śmietnik, podczas parkowania pod apartamentem. Śmieję się, nawet gdy chłopak z ciężkim oddechem i mordem w oczach wysiada, by obejrzeć reflektor i bok zderzaka.
– Masz szczęście – mówi nachylając się przez otwarte drzwi – Pamiętaj. Jedna rysa i śpisz na balkonie. – grozi mi palcem i obchodzi samochód aby otworzyć drzwi. – Może poczekasz? Wrzucę tylko rzeczy na górę.

Kiwam głową, więc chłopak zabiera torbę i plecak, po czym zamyka drzwi. Zostaję w aucie, radio gra po cichu, a ja wypatruje powrotu Kuby. Chłopak wraca w podskokach faktycznie bardzo się spiesząc. Wsiada do auta i z piaskiem opon rusza. Ścisza radio.
–  Po co to zrobiłeś? Leciała fajna piosenka – pytam lekko zawiedziona. W radiu właśnie puszczali coś po hiszpańsku.
– Muszę lepiej widzieć. – odpowiada skupiony i przeświadczony o logiczności jego wypowiedzi – Nie chcemy przecież znowu zaliczyć wypadku, prawda?

Odwracam głowę i ciszy wpatruje się w ślizgające się po szybkie kropelki deszczu po szybie. Mamy prawie grudzień, a pogoda jest mocno jesienna. Chłodno, wietrznie i deszczowo. Widząc, że parkujemy zakładam na głowę czapkę i  żeby nie zmoknąć zdejmuje kurtkę i zasłaniam się ją. Szybko otwieram drzwi, nie dając tym samym Kubie żadnej szansy na zachowanie się jak dżentelmen. Widzę jego zawiedzione spojrzenie i mało nie wybucham śmiechem. Biegnę zasłonięta kurtką, która nie jest przystosowana do deszczu i nie posiada kaptura. Kuba idzie spokojniejszym krokiem i przepuszcza w drzwiach do środka sklepu. Mokre kurtki decydujemy się zostawić w niewielkich szafkach na kluczyk i dopiero wtedy w godziny bezpośrednio na teren sklepu. Biorę od uśmiechniętej pracownicy torbę, ale po przejściu kilku metrów wracam się i proszę o jeszcze jedną.

Żeby zrobić jej przyjemność.

Daje ją Kubie i ramię w ramię idziemy za białymi strzałkami usilnie omijając nie potrzebne nam rzeczy.

***
Kuba

Rudowłosa przegląda właśnie łóżka. Ogląda bardzo dokładnie każde, po czym podchodzi do mnie uśmiechnięta.
– Chyba wybrałam. Pójdziesz po karteczkę, żeby zapisać numer?
– Jasne.

Kieruję się do wskazanej przez dziewczynę niebieskiej stacji. Biorę karteczkę i sięgam po ołówki.

Pusto.

Z westchnieniem cofam się w kierunku przeciwnym do białego strzałek, aż do kolejnej stacji gdzie biorę ołówki i po namyśle również papierową miarkę.

Może się przydać.

– Nie patrz na cenę. – mówię, widząc że Ola dokładnie ogląda duże, ciemnobrązowe łóżko. Zaręcznym ruchem zasłaniam cenę i spisuję numer regału na kartkę.
– Kuba – dziewczyna krzyżuje ręce na piersi.
– Tak mam na imię – przerywam jej i śmieję się cicho
– Nie możesz na mnie Bóg wie ile wydać. Będę się z tym źle czuła...
– Nie pękaj – uderzam ją lekko w ramię – W pewnym momencie, kiedy ilość liczb w sumie pieniędzy na twoim koncie przekracza pięć, nie zwracasz już uwagi ile wydajesz.

Dziewczyna zerka nieco w dół i pokazuje na moje wypchane ołówkami kieszenie.
– Po co ci tyle?
– Wiesz... Zbliżają się święta, muszę mieć co wrzucać do prezentów dla rodziny.

Odchodzimy od łóżka i wychodzimy ze strefy sypialnianej, śmiejąc się. Wraz z Olą decydujemy, że biurko zostawimy to, które już stoi w pokoju i do jego koloru ciemnego drewna dobierzemy resztę mebli.
– Może komoda z szufladami? – wskazuje ołówkiem na spory, acz ładny mebel. – To chyba ta sama kolekcja co łóżko.

Zajęta oglądaniem jakiś przyborów biurkowych Ola, jedynie kiwa głową.

Przechodzimy do strefy magazynów i szukamy wzrokiem odpowiedniego regału. Rudowłosa dobiega do niego co prawda szybciej, ale nie mogąc poradzić sobie z ciężkim kartonem, czeka na moją pomoc. Wózek, który pcham, z dołożonymi meblami waży jeszcze więcej i choć wydaje się że nie ma już w nim miejsca, dziewczyna dopycha jeszcze jedną poduszkę w odcieniu turkusu, pasującego do pościeli i dodatków. Jest szeroko uśmiechnięta, gdy dojeżdżamy do kasy, już kilka razy zdążyła zapytać się mnie, czy takie zakupy to nie za dużo i czy na pewno chcę za nie płacić.

To głupie.
Skoro sam jej proponowałem, żeby się do mnie wprowadziła to teraz nagle miałbym tego nie chcieć?

Niemal przy samym wyjściu Ola wraca się jeszcze po dwa hot-dogi i dopiero teraz wychodzimy na parking. Już nie pada. Wyszło całkiem ładne słońce i ustał wiatr, przez zrobiło się cieplej. Narzucamy na plecy nie zapięte kurtki i ruszamy przez parking w poszukiwaniu pojazdu. Mimo, że jest to za pewne jedyne Porsche przed Ikeą, po ponad dziesięciu minutach pilotem uruchamiam miganie światłami i dzięki temu szybciej je znajdujemy. Chwilę patrzę się zakłopotany na pojazd, po czym zerkam na bawiącą się rozładowanym telefonem dziewczynę.
– Widzisz... Jest pewien problem – zaczynam. – Otóż chyba nie wziąłem pod uwagę kwestii, że moja wersja Panamery nie jest kombi i... Chyba nie zmieścimy tutaj zakupów.

Ola patrzy się na mnie z lekko uchylonymi ustami. Otwiera szerzej oczy, unosi brwi i trzymany w ręku hot-dogi mało nie wypada na ziemię.
– Czy ty oszalałeś?! Kiedy mózg totalnie zniknął?! – krzyczy i tupie nogą. – Potrzymaj – mówi stanowczo, podając mi jedzenie. Sama odchodzi nieco dalej, łapiąc się za głowę i normując oddech. – Okej. Daj mi swój telefon – odzywa się po chwili i wyciąga rękę w moją stronę. Z lekkim wahaniem wykonuję jej prośbę. Dziewczyna odchodzi i do moich uszu docierają jedynie fragmenty wypowiedzi.

– Hej, jesteś może przyjacielem takiego idioty o imieniu Kuba? – chwila ciszy – Tak, Ala z tej strony. Widzisz stoimy z zakupami pod Ikeą, a Que dopiero na parkingu zorientował się, że przecież nie zmieścimy tego wszystkiego w jego Porsche. Przyjedziesz czymś większym? Najlepiej z dużym bagażnikiem i składanymi tylnymi siedzeniami. – Ola milknie na chwilę ze złością wymalowaną na twarzy. – Czekam – rzuca i rozłącza się.

Oddaje mi telefon i przysięgam, gdyby wzrok mógł zabijać, już bym nie żył.

-----

Ja nie mogę ugh.

(Brak czasu + szkoła – wena) × chemiczka, która posądza mnie o nie uczenie się na jej przedmiot ÷ brak pomysłu = słaby rozdział.

Z przedstawionego wyżej równania wynika, że kolejnego rozdziału możecie się spodziewać po moich egzaminach lub - widząc świat w nieco lepszych barwach - w ferie.

No ok trochę przesadzam. Tam czy siak kolejny rozdział książki to chyba będą już święta, czyli mniej wiecej miesiąc różnicy z tym rozdziałem, bo
a) szkoła mnie wkurza
b) chemia mnie wkurza
c) nie ogarniam matmy
d) tak będzie lepiej dla fabuły, bo ileż można opisywać relacje dwójki dorosłych, niedorozwiniętych uczuciowo ludzi i ich przygody z alkoholem.

Bayo i do za tydzień.
Obym się wyrobiła.

Ps. Chciałby ktoś napisać za mnie opis pogody na niemiecki? Szczegóły dogadam na priv, płacę w szybszym wstawieniu rozdziału xd

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top