Rozdział 5
V dłonią wygładziła musztardową sukienkę, którą wybrała na kolację z Jacobem następnego wieczoru. Satyna idealnie przylegała do jej ciała, ukazując kształtny biust, wcięcie talii i krzywiznę bioder. Cienkie ramiączka splatały się ze sobą na plecach, odrywając nagą skórę. Czarne szpilki wydłużyły długie nogi dziewczyny. Wyglądała olśniewająco.
Palcami dotarła do mostka tuż nad piersiami, dotknęła bliznę, spoglądając na nią w lustrzanym odbiciu. W momencie wstrzymała powietrze, czuła nieprzyjemny dreszcz i nieustępujące pragnienie, aby zakryć ślad przeszłości czymkolwiek.
– Wow. – uciekło Tianie, gdy weszła do sypialni brunetki. – V, wyglądasz naprawdę pięknie!
Posłała przyjaciółce nieśmiały uśmiech, pozwalając dłoni opaść wzdłuż ciała.
– Chyba się przebiorę – wyszeptała V, odwracając się od lustra. – Nie zrozum mnie źle, ta sukienka jest naprawdę cudowna, ale...
– Wiem, co chcesz powiedzieć – przerwała jej blondynka, pochodząc do przyjaciółki. – Odkrywa bliznę.
V skinęła głową. Nie chciała zdejmować kreacji, ale nawet większy naszyjnik nie pomógł zakryć śladu z przeszłości.
– Czy naprawdę się tym przejmujesz? – dodała po chwili Tiana, unosząc brew. – Jesteś piękna V, a blizna jest częścią ciebie. Nie zakrywaj jej.
Kiedy obudziła się po trudnej operacji, nie potrafiła się pogodzić z samą sytuacją i szramą, która ciągnęła się od zbiegu obojczyków, aż pod same piersi. Przez cały pobyt w szpitalu, zamknęła się w sobie, próbując zaakceptować całą sytuację. Wiedziała, że wtedy straciła cząstkę siebie, której nigdy już nie odzyskała.
– Nie chcę o tym z nim rozmawiać – wydusiła wreszcie V.
Tiana położyła dłonie na ramionach przyjaciółki, kciukami gładziła delikatnie nagą skórę brunetki.
– Naprawdę myślisz, że będzie taki wścibski na waszej pierwszej randce?
– Nie wiem...
– Hej – przerwała jej gwałtownie Tiana – głowa do góry! – Dodała z uśmiechem. – A teraz pokaż mu najlepszą wersję siebie.
V wysiliła się na szczery uśmiech, po czym skinęła głową. Przez ostatnie lata musiała się zmagać z komentarzami, gdy blizna była widoczna. Wiele z nich nie były przyjemne dla ucha, przez co dziewczyna zaczęła ukrywać ślad, nie pozwalając sobie na ubrania z dekoltem. To będzie jej pierwsza kolacja z mężczyzną, w której pozwoli odkryć swój sekret.
– Czy ty powiedziałaś, że to randka? – V przymrużyła oczy. – To zwykła kolacja.
– Jasne, zwykła kolacja.
Tiana wyszła z sypialni, śmiejąc się.
La Grenouille mieściło się między Piątą Aleją i Aleją Madison w Manhattanie. Niepozorne z zewnątrz, za to wnętrze restauracji robiło wrażenie: złoty kolor odbijał się o kryształowe kieliszki z kolorowymi napojami. Różowe bukiety kwiatów zdobiły niemal każdy kąt w sali. W powietrzu unosił się słodki zapach pomarańczy, a trzask talerzy oraz rozmowy przebywających gości, ożywił całą atmosferę.
V była pod wrażeniem. Nigdy nie była w restauracji, gdzie za osobę trzeba było zapłacić prawie sto dolarów. Jeżeli wychodziła jeść z Tianą to tylko na pizzę u Joe's Pizza za niecałe dwadzieścia osiem dolarów.
– Mam nadzieję, że lubisz francuską kuchnię? – zapytał Jacob z uśmiechem.
– Bardzo – odparła, rozglądając się po prywatnym pomieszczeniu, które Edwards dla nich wynajął. – Wiesz, że nie pozwolę ci zapłacić za swoją część rachunku?
Jacob uniósł brwi, będąc nieco zaskoczony słowami V.
– Jakim byłbym dżentelmenem, gdybym naprawdę się na to zgodził?
Zaśmiała się, chwytając za kieliszek czerwonego wina, którego nazwy nie potrafiła wypowiedzieć. Upiła łyk, rozkoszując się w słodkim, bardzo silnym i pełen napięcia smaku. Nie wyczuła alkoholu, co było miłą odmianą do dziesięciodolarowej butelki z marketu niedaleko jej mieszkania.
– Nowoczesnym. – Mrugnęła do niego, uśmiechając się. – Dziękuję za zaproszenie.
Kelner wszedł do pomieszczenia, podając na początek kulinarnej podróży po Francji, koktajlowe przekąski. V nie zwlekała, od razu skosztowała jedzenia.
– Ja mam za co dziękować – zaśmiał się nerwowo. – Gdyby nie ty, prawdopodobnie nadal siedziałbym w tej zimnej celi.
– Drobiazg – powiedziała. – To naprawdę dobre.
Jacob pokiwał głową, a jego spojrzenie zeszło z niebieskich tęczówek V na jej obojczyk, aż do piersi. V czuła się niezręcznie, bo wiedziała, że nie wpatrywał się w jej cycki, a w szramę. Mężczyzna nie wypowiedział się na ten temat ani słowem.
– Mają tutaj prawie najlepszą francuską kuchnię – szepnął w stronę brunetki. – Per Se jest lepsze, ale niestety nie mieli już miejsca na ten wieczór.
– Uwierzysz, jeżeli ci powiem, że byłabym zadowolona kawałkiem pizzy za dolara?
Młody chłopak po chwili ponownie wszedł do pomieszczenia, nosząc danie główne. Dla V serowe soufflé, a dla Jacoba steka z pieczonymi ziemniakami i kandyzowanymi pomidorami. Pachniało cudownie i smakowało jeszcze lepiej.
– Więc tak wyglądałaby dla ciebie idealna randka? – zapytał zaciekawiony. – Kawałek pizzy za dolara?
V zmarszczyła brwi, gdy wypowiedział słowo „randka". Nie potrafiła pogodzić się z myślą, iż nie była to jedynie zwykła kolacja, jak sobie cały czas wmawiała. Niby była gotowa, aby poznać kogoś bliżej, z drugiej strony nie chciała jeszcze nikogo do siebie dopuścić. Dwa lata temu zakończyła swój długotrwały związek z Damienem, łamiąc sobie tym serce. Gdy klęknął przed nią z pierwszym lepszym pierścionkiem, nie mogła wydusić z siebie słowa. Nie chciała wiązać się w taki sposób.
– Albo cheeseburger i frytki z McDonald 's – dodała.
Jacob zaśmiał się głośno, kręcąc głową. Jednak dokładnie wchłaniał każde słowo, które V do niego wypowiedziała. Chciał zapamiętać każdy szczegół, aby zaplanować następną randkę.
– W porządku – odparł. – Mogę to załatwić.
V posłała mu uroczy uśmiech, jednak w głębi wiedziała, że nie chciała kolejnego spotkania. Nie mogła pozwolić, aby mur, który wokół siebie zbudowała, runął przez jednego faceta.
Kolacja dobiegła do końca, gdy dziewczyna nie potrafiła przełknąć ostatni kęs czekoladowego musu. Jacob odwiózł ją w swoim czarnym maserati pod same drzwi domu, w którym mieściło się mieszkanie V i Tiany. Brunetka szybko chwyciła za klamkę z drzwi, zawahała się, po czym odwróciła spojrzenie w stronę mężczyzny.
– Dziękuję za dzisiejszy wieczór – powiedziała. – Było naprawdę miło.
– To ja dziękuję – odparł. – Śpij dobrze, V.
– Ty też, Jacob.
I wyszła, kierując się pospiesznie do mieszkania, aby uciec zimie. Tiana czekała na nią w salonie, popijając świąteczną herbatę. Blondynka niemal od razu zjawiła się przy przyjaciółce, wypytując ją o dzisiejszy wieczór.
– Było miło – powtórzyła słowa, które chwilę temu wypowiedziała. – Ale to nie dla mnie.
– Więc masz zamiar złamać biednemu Jacobowi serce?
Kącik ust V zadrżał. Sprawnie wyminęła Tianę, kierując się do swojej sypialni. Chciała zamienić czarny płaszcz oraz sukienkę na wygodne, krótkie spodenki i za dużą bluzkę do spania. Przyjaciółka jednak nie odpuszczała, pojawiając się chwilę później w pokoju V.
– Znam odpowiedź na to pytanie – przyznała Tiana. – Nie przyjaźnimy się od dzisiaj.
Tiana była jej przyjaciółką od ponad dziesięciu lat. Przygody, które razem przeżyły, wzmocniły ich więź. Gdy V straciła niemal wszystko, Tiana podała jej rękę, aby pomóż jej wstać. Decyzję o przeprowadzce do Nowego Jorku nie potrafiła zaakceptować, aż Walton zdecydowała się dołączyć. Przeszły razem przez piekło, aby móc stać tam, gdzie teraz były.
– To dlaczego pytasz? – V uniosła ciemną brew w górę. – Albo ja złamię komuś serce, albo on złamie moje... nasze serce. Nie mogę na to pozwolić.
***
– To będzie osiemset pięćdziesiąt osiem dolarów – Mechanik wręczył V dokument. – Kartą czy gotówką?
Brunetka spoglądała na rachunek z niesmakiem. Wiedziała, że naprawa samochodu nie będzie tanie, nie spodziewała się jednak, że wyniesie jedną czwartą wartości bmwu. Z niechęcią wyjęła kartę kredytową, obiecując sobie, poszukać nowszego wozu.
– Potwierdzenie zapłaty i kluczyki, auto zaparkowane jest tuż przed bramą.
– Dziękuję – odparła V.
Kiedy dotarła do ciemnofioletowego bmwu, mruknęła z niezadowoleniem. Samochód wyglądał jak największy jeżdżący złom. Zżerała go rdza, powodując dziury w już i tak poobijanej karoserii, opony były zjechane na minimum, a felgi zdobiły rysy przez nieszczęsną walkę z wysokimi krawężnikami w Nowym Jorku. Westchnęła ciężko, odblokowując drzwi i wsiadając za kierownicę.
V nienawidziła tego auta i z każdym dniem jej cierpliwość do niego malała. Początkowo, kiedy go kupiła, był symbolem niezależności i swobody. Teraz jednak był tylko ciężarem, ciągle generującym nowe koszty.
Kierowała nim teraz do Toussaint Enterprise, próbując przebić się przez poranne korki. Wtedy zdała sobie sprawę, że jednak woli przepełnione wagony Nowojorskiego metra, niż bezczynne stanie na dwupasmówce bez jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Zacisnęła szczękę, spoglądając na zegarek. Ponownie się spóźni. Ciche przekleństwo opuściło jej usta.
Toussaint na pewno mnie zwolni.
Westchnęła, spoglądając na czerwone światła samochodów przed nią. Nie miałaby mu to za złe, patrząc na fakt, że to już podajże trzeci raz w przeciągu dwóch pierwszych tygodni jej pracy. Hudson poczuła nagłe wyrzuty sumienia, gdyż dostała szansę, którą swoim zachowaniem rujnuje. Punktualność nie było cechą, a wyborem.
Gdy wreszcie dotarła do podziemnego parkingu wieżowca, była spóźniona o ponad dwadzieścia minut. Zaparkowała swoje bmwu w pobliżu windy, do której skierowała się niemalże od razu. Elewator ruszył w stronę pięćdziesiątego trzeciego piętra, a V dopiero wtedy odetchnęła. Ulgę, którą poczuła, zniknęła wraz z zatrzymaniem się windy na trzynastym piętrze.
Vincent wszedł pewnym krokiem, nie spoglądając na brunetkę. Atmosfera w małym pomieszczeniu od razu wydawała się cięższa. V z przerażeniem wbiła spojrzenie niebieskich tęczówek w mężczyznę, odwróconego do niej tyłem. Nie była pewna, czy powinna się z nim przywitać, ale skoro on również się nie odezwał, wolała zachować milczenie. Mimo to, napięcie pomiędzy nimi było niemalże namacalne. Elewator w końcu ruszył, pokonując następne piętra w zupełnej ciszy.
– Hudson.
Na dźwięk głębokiego głosu, V poczuła nieprzyjemny dreszcz, przechodzący wzdłuż jej pleców. Nie była przygotowana na tę rozmowę, choć wiedziała, że była nieunikniona.
– Szefie.
Dziewczyna z trudem oderwała wzrok od mężczyzny, po czym spojrzała na wyświetlacz, który powiadamiał o aktualnym piętrze. Dwadzieścia sześć.
Cholera.
– Spóźniłaś się – stwierdził chłodno. – Czy nadal zamierzasz podbić szczyt z takim nastawieniem?
V przełknęła z trudem.
– Był korek...
– To zwykła wymówka – warknął, odwracając się w stronę dziewczyny. – Wymówki są dla słabych...
– Twierdzi szef, że jestem słaba? – przerwała mu gwałtownie. – Przecież mnie szef nie zna!
Była oburzona jego stwierdzeniem. Nie była słaba, nie po tym, przez jakie piekło musiała przejść przez ostatnie sześć lat. Może nie z każdym problemem sobie radziła, ale przecież też była tylko człowiekiem. Człowiekiem, który nie potrafił zaakceptować swojej przeszłości. Człowiekiem, który stracił najważniejszą cząsteczkę siebie. Człowiekiem, który musiał naprawić samego siebie, zanim mógł wrócić do szarej rzeczywistości. Była silniejsza od swojej dawnej wersji.
– Mylisz się. – Kącik jego ust drgnął w ironicznym uśmiechu. – Jesteś ambitna, ale nie walczysz o swoje. Łatwo się rozpraszasz, nie skupiając się na pracy. Mówisz, że podbijesz szczyt...
– Niech się szef nie zdziwi, jeżeli skopię szefowi tyłek – przerwała mu stanowczo.
– Powtarzasz się – pokręcił delikatnie głową. – W Toussaint Enterprise masz najlepsze możliwości, więc pokaż mi, że naprawdę tego chcesz.
V zacisnęła wargi w cienką linię, twardo spoglądając w zielone tęczówki Vincenta. Nawet jeżeli chciałaby odwrócić głowę, nie potrafiła. Były hipnotyzujące, co ją nieco przerażało. Dlaczego tak bardzo zależało mu, aby Hudson pokazała mu, na co było ją stać? Czy nie wkopałby się sam, gdyby ona naprawdę podbiła szczyt, który aktualnie należał do niego?
– Dlaczego? – zapytała szeptem.
Nie była pewna, czy Vincent ją usłyszał. Mężczyzna uśmiechnął się niezauważalnie, lustrując twarz V. Jego spojrzenie na dłuższy moment spoczęło na jej pełnych ustach.
– Masz nade mną pewną przewagę – odpowiedział równie cicho. – Wykorzystaj to, Violet.
Oczy brunetki rozszerzyły się, a serce zacisnęło na dźwięk jej pełnego imienia. W jego ustach brzmiało tak lekko, niemal pięknie. Każdego innego poprawiłaby, lecz jemu nieświadomie pozwoliła na zwracanie się do niej jako Violet, a nie jako V.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z cichym sykiem na pięćdziesiątym trzecim piętrze. Vincent odwrócił się i po prostu wyszedł, zostawiając zakłopotaną dziewczynę za sobą. V ocknęła się, dopiero gdy drzwi ponownie chciały się zamknąć. Wybiegła, kierując się prosto w stronę jej gabinetu. Twardo ignorowała ciekawe spojrzenia pracowników, którzy śledzili ją wzrokiem, aż dotarła do dwuskrzydłowych drzwi.
Kurwa, co to było?
Zajęła miejsce za biurkiem, lecz nie potrafiła się skupić na pracy, odtwarzając słowa Toussaint w myślach. Masz nade mną pewną przewagę. O jaką przewagę mu chodziło? W porównaniu do Vincenta była od niego młodsza o dziewięć lat i nie miała żadnego doświadczenia w tej branży. Cholera, przecież dopiero skończyła studia na Stanfordzie. Tego również nie można porównać z jego dyplomem z Harvardu. Zamknęła powieki, próbując opanować chaos myśli.
Dopiero dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że otworzyła oczy. Do gabinetu weszła Suzuki, przyglądając się brunetce z zaciekawieniem.
– V – przywitała się. – Nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało?
Dziewczyna poprawiła się w fotelu, po czym wymusiła uśmiech.
– Wszystko w porządku – odparła. – Co cię do mnie sprowadza? A może do pana Toussaint?
Suzuki zamknęła za sobą drzwi, następnie stanęła obok biurka V, wyjmując z torebki dwie eleganckie, czarne koperty z logiem Toussaint Enterprise.
– Mam zaproszenia! – zawołała śpiewnie. – Dla ciebie i dla pana Toussaint.
V zmarszczyła brwi, chwytając za jedną z kopert. Zaczęła nią obracać w dłoniach, nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić.
Zaproszenie? Nic mi o tym nie wiadomo.
– Co to?
Suzuki przewróciła oczy.
– Przyjęcie świąteczne odbędzie się za tydzień w sobotę – wyjaśniła. – Toussaint Enterprise co roku takie odprawia.
– Przyjęcie świąteczne? – powtórzyła V.
Dziewczyna zamrugała parę razy, następnie otworzyła kopertę, z której wyjęła czarny papier ozdobny. Złotą, elegancką czcionką zachęcano do udziału na przyjęciu w The Mark Hotel na Alei Madison w pierwszą sobotę grudnia. Czy to nie w tym hotelu znajdowało się jedno z najdroższych apartamentów na jedną noc?
– Nie lubię takich imprez – westchnęła Hudson. – Wymuszany small talk, zazdrosne spojrzenia i podeptane palce przez niedoświadczonych partnerów tanecznych.
Suzuki nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc narzekania koleżanki. V oderwała wzrok od kartki, spoglądając na kobietę z azjatyckimi korzeniami. Jej śmiech sprawił, że na ponurej twarzy brunetki również zawitał szczery uśmiech.
– Dla ciebie obecność jest obowiązkowa – wydusiła wreszcie Suzuki, chichocząc.
V ponownie zmarszczyła brwi.
– Dlaczego?
Nie chciała się tam zjawiać, gdyż nie najlepiej wspominała przyjęcia organizowane przez jej rodziców. Były sztywne i nudne, przez co musiała zakładać maskę, wymuszając uśmiech i odgrywając jak najlepiej rolę grzecznej córeczki. Do czasu aż jej rodzeństwo nie wymyśliło idealnego planu, aby się rozerwać.
– Bo jesteś moją asystentką.
V wzdrygnęła się, po czym przeniosła spojrzenie na Vincenta. Opierał się ramieniem o framugę drzwi, prowadzących do jego gabinetu. Uważnie się jej przyglądał. Hudson nie była pewna, jak długo już tam stał i się w nią wpatrywał. Momentalnie poczuła nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej.
Cholera, czy zażyłam dzisiaj tabletki?
– I dlatego nie mogę odmówić? – zdziwiła się.
Kącik ust Vincenta zadrgały, przeniósł wzrok z V na Suzuki, która do niego podeszła i wręczyła mu kopertę.
– Właśnie dlatego – odparł, odbierając zaproszenie. – Dziękuje, pani Tanako.
Suzuki uśmiechnęła się, następnie skinęła w stronę V i wyszła z gabinetu. Brunetka przeklęła w duchu, gdyż naprawdę potrzebowała teraz wsparcie koleżanki. Raz jeszcze spojrzała na zaproszenie, po czym je odłożyła i wróciła do pracy. Twardo ignorowała natarczywe spojrzenie swojego szefa, zaciskając przy tym szczękę.
– Nie musisz się obawiać moich umiejętności, Hudson – odezwał się po chwili Vincent. – Jestem doświadczonym partnerem tanecznym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top