Rozdział 81

Patrzałam w jego oczy, były tak hipnotyzujące, że zaczynałam wątpić, czy jego słowa nie były tylko moim wymysłem wyobraźni. Ale zaskoczenie które chwilowo pojawiło się na twarzy mężczyzny, dało mi jasny znak, że wcale nie był to sen. Nie potrafiłam jednak przerwać tej ciszy między nami. Była ona zbyt przyjemna. Lecz to on odważył się pierwszy odezwać.

— Jutro Dan przyniesie nam potrzebne zapasy, będziesz mogła powiedzieć mu jeśli byś czegoś chciała.

Zamrugałam, kiedy ocknęłam się z dziwnego transu, ale wcale nie przestałam patrzeć w jego oczy.

— Dlaczego uciekasz? — spytałam. — Zmieniłeś szybko temat — wyjaśniłam chcąc doprecyzować moje pytanie.

— Wcale nie uciekam — obronił się prędko. — Nie widzę po prostu nic co mógłbym jeszcze powiedzieć w tym temacie.

Poczułam ukłucie, kiedy ponownie odbiłam się od ściny, którą nagle postawił między nami.

— Chowasz się — powiedziałam pewna swoich słów, przełamując chęć zrezygnowania. A jego chwilowe zmieszanie dodało mi tylko więcej odwagi.

Nie myślałam nawet by się poddać, nawet gdy mnie odpychał. Znowu chciał udawać oziębłego. Nawet jego spojrzenie się zmieniło i choć na sam ten widok miałam ochotę odpuścić, to wciąż w to brnęłam. Wiedziałam, że to nie był prawdziwy on. Nie po tym co przed chwilą widziałam i słyszałam.

— Zawsze to robisz. Kiedy zapytam dlaczego taki jesteś, od razu chowasz się za tym wrogim spojrzeniem. — Odwrócił wzrok i westchnął dając mi do zrozumienia, że się ze mną nie zgadza, ale ja wiedziałam swoje. Chwyciłam go za przedramię obracając w swoją stronę, samej siadając przed nim. — Znowu to robiłeś i nie wiem dlaczego nie chcesz mi zaufać. — Widziałam błysk zaskoczenia w jego oczach na moje słowa, lecz wciąż nic nie powiedział.— Ale ja ci ufam. Chociaż mało co wiem o tym co o mnie myślisz, to ci ufam. Powinnam uciekać i trzymać się z dala od ciebie, ale nie chce tego. I już nawet nie chodzi o Heather i o to jak się jej boję. Chce ci po prostu pomóc, myślę, że stanęłam po dobrej stronie. Bo ci wierzę, że nie jesteś złym człowiekiem.

Powiedziałam to wszystko i nie żałowałam tego, ale z każdą kolejną sekundą czułam coraz to większy wstyd, ponieważ on wciąż nic nie powiedział.

Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, nie biły już takim chłodem. Z powrotem mogłam podziwiać ten spokojny błękit.

Wyciągnął rękę, a ja zastygłam w bezruchu kiedy sięgnął do moich włosów i założył niesforny kosmyk za ucho, lecz po tym nie zabrał dłoni, a  położył ją na moim policzku.

— Dlaczego nie potrafię przy tobie udawać tego kim chciałem się stać. — Westchnął cicho jakby tego żałował. — Masz rację, powinnaś trzymać się ode mnie z daleka. Ale... — Pogładził mój policzek, rozdmuchując wszystkie myśli, które pojawiły się w mojej głowie. — Ja tego też nie chcę.

Na te słowa coś ścisnęłam moje serce, a ja nieświadomie się uśmiechnęłam.

— Chciałbym żebyś wiedziała, że niczego nie udaje. — Spojrzał mi w oczy, bym nie miała co do tego wątpliwości, ale ja nie potrzebowałam już żadnego potwierdzenia. — Tak naprawdę chciałem dzisiaj odciągnąć twoje myśli od Heather. Widziałem jak ciężko ci jest siedzieć i czekać na to co się wydarzy. Myślałem, że gdy wyjdziemy, poczujesz się lepiej. Nie chciałem byś pomyślała, że robię to z ukrytym zamiarem.

Całkiem nowe było dla mnie widzieć go w takim wydaniu. Na codzień mężczyzna o lodowatym spojrzeniu, ukazał teraz przede mną swoją wrażliwą stronę. Pokazał, że i on potrafi współczuć. Widziałam jego zmartwione, ale i trochę wściekłe spojrzenie. Wściekłe na siebie.

Uniosłam drżącą dłoń, przeklinając się w myślach za swoje zdenerwowanie i położyłam ją na jego policzku tak jak chwilę temu on to zrobił.

— Ukrywałeś się przede mną za każdym razem i choć w twoich oczach widziałam ciepło, to nie potrafiłam rozszyfrować tego co chcesz zrobić. — Uśmiechnęłam się gdy wtulił policzek w moją dłoń. — Jesteś bardzo tajemniczy.

— Cholernie tajemniczy. — Na jego ustach również pojawił się delikatny uśmiech. — Ale jeden sekret mogę ci zdradzić już teraz. — Zbliżył się do mnie, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Po prostu dałam mu zmniejszyć między nami dystans. — W tajemnicy zbieram kolekcję smerfów.

Uśmiechnęłam się szeroko, lecz nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć bo na moich ustach spoczęły jego ciepłe i miękkie wargi.

Ten pocałunek różnił się od innych. Był powolny, spokojny i skrywał w sobie wiele uczuć. Nigdzie się nam nie spieszyło. Na moment zniknęło wszystko wokół nas. Nie myślałam już o Mullerze, ani o tym gdzie byliśmy. Był tylko on. Jego miękkie wargi na moich ustach i ciepłe dłonie na mojej talii. Czułam motylki w brzuchu i zbierającą się radość. Jak podczas pierwszej nastoletniej miłości kiedy chłopak który mi się podobał powiedział mi "cześć".

I nawet kiedy przerwaliśmy nasz pocałunek, nie potrafiłam odwrócić wzroku od jego oczu. Były takie uspokajające.

Nie wiedziałam ile czasu po prostu tak na siebie patrzeliśmy, ale gdy w końcu ułożyłam się na ramieniu mężczyzny wtulona w jego bok, czułam się na właściwym miejscu. Bezpieczna i potrzebna.

— Mój ojciec nigdy mi nie wierzył. — Usłyszałam jego cichy głos. Uniosłam wzrok spoglądając w jego smutne oczy. — Cokolwiek bym nie zrobił, by udowodnić swoją rację, to zawsze ja byłem winny. Nie wierzył też we wszystko co udało mi się osiągnąć. Nawet teraz nie wiem gdzie jest, ale nie bardzo mnie to interesuję. Po tym jak opiekę nade mną przejęła moją babka straciłem z nim kontakt. — Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej chcąc go wesprzeć, a on od razu ją złapał, ściskając lekko jakby bał się, że zaraz ją zabiorę. — Nauczyłem się wtedy, że nie mogę pokazać, że na czymś mi zależy. I że nie mogę rzucać słów na wiatr. Muszę spełnić każdą groźbę, by ludzie naprawdę mi wierzyli i się bali. Robili to czego chcę. — Opuścił na mnie wzrok. — Ale ty jesteś inna. Na ciebie to nie działa. I tak zrobisz to co ty będziesz chciała.

Uśmiechnęłam się szczerze. Jego kącik ust również powędrował ku górze. Lecz mój uśmiech zaraz zmalał.

— Najpierw chodziło o Aarona, myślałam, że to ty mu grozisz i sprzedajesz dragi. Dlatego dałam ci w twarz. — Starałam się zażartowac, ale niezbyt mi to wyszło. — Później chciałam ochronić Debby.

— Nic mu nie zrobiłem — wtrącił się, a w jego głosie po raz pierwszy usłyszałam niepewności, dlatego uniosłam wzrok spotykają cię z jego spojrzeniem. — Nie zabiłem Aarona.

— Wiem o tym. — wzięłam głęboki oddech czując, że czas nie zdążył wyleczyć wszystkich ran. Opuściłam wzrok na nasze złączone dłonie.

Nie było to kłamstwo, od początku wiedziałam, że to nie on go zabił. Po prostu myślałam, że okłamał mnie by móc swobodnie mną manipulować. Byłam na niego wściekła i obwiniałam go za to, że Aaron się załamał, ale później, kiedy mijały dni, a mój umysł trochę się otrząsnął, zauważyłam, że nie miałby korzyści z sprzedawaniu Aaronowi narkotyków, nie licząc niewielkiej sumy, którą za nie płacił.

— Chciałem tylko wiedzieć, kto sprzedawał mu narkotyki. Nikt z moich ludzi też mu nic nie zrobił. — Zapewnił, a ja od razu mu uwierzyłam, nie myśląc nawet, by podważyć jego słowa.

— Ale mi groziłeś. To znaczy jemu... — zaczęłam się plątać, bo zaczęła rozpraszać mnie jego dłoń na moim biodrze. — Mówiłeś, że jeśli nie będzie z tobą współpracować, coś mi się stanie. Tej groźby nie dotrzymałeś.

— Nic takiego nie mówiłem — zaprzeczył z lekkim rozbawieniem w głosie. — Powiedziałem tylko, że wszystko co zrobi, odbije się na tobie, bo już wtedy widziałem, że jesteś niesamowicie uparta i będziesz bardziej martwić się o niego niż on sam.

— Spójrz lepiej na siebie — odgryzłam mu się, ponownie łącząc nasze spojrzenie. — Lepiej uważaj, bo może zmienię zdanie i faktycznie dodam ci jakiś środek przeczyszczających do jutrzejszej kawy.

— Będę o tym pamiętał robiąc rano kanapki. Mam nadzieję, że tym razem zjesz je zanim zdążą się wysuszyć. — Zaśmiał się cicho, a ja uśmiechnęłam się słysząc to.

Naprawdę czułam się dobrze. Leżąc w łóżku i przekomarzając się z mężczyzną, zapomniałam o tym co czekało na nas kolejnego dnia. Chciałam zostać tak jeszcze przez długi czas. By nie zamykał się znowu przede mną. Bym mogła zawsze zobaczyć to jego ciepłe spojrzenie. Ale bałam się, że wszystko pryśnie, gdy obudzę się kolejnego ranka. Dlatego nie chciałam zasypiać jeszcze przez długi czas.

Nawet gdy oczy niemalże same się zamykały, ja wciąż próbowałam czerpać z tej chwili jak najwięcej. Złączyłam ponownie nasze dłonie, przyglądając się im. Momentami nie mogłam pojąć, że to właśnie Harris był obok mnie. Coraz bardziej chciałam, by nasza udawana do tej pory relacja stała się prawdą. Przerażało mnie to trochę, tak samo jak to, że on mógłby nie odczuwać tego tak jak ja. Że po prostu łudziłam się na coś więcej. Byłam zwykła dziewczyną, której spodobał się facet, który ciągle obracał się w towarzystwie wielu atrakcyjnych kobiet i mógł mieć każdą na skinienie palcem. Nawet gdyby doszło do czegoś więcej, to nie byłoby to dla niego nic poważnego. A ja zbyt bardzo bym się przywiązała. Pf... już to zrobiłam. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że miałby teraz zniknąć z mojego życia.

Czułam jego owijającą się dłoń wokół mojego ciała kiedy przyciągnął mnie bliżej siebie, jeśli mogłam to tak nazwać, bo bliżej już się chyba nie dało. Jego miarowy oddech stał się dla mnie kołysanką, która szybko zepchała mnie na granice snu. Odepchnęła też ode mnie wszelkie wątpliwości. Chciałam po prostu móc czerpać jak najwięcej z tego, co miałam teraz. Z tego, że mogłam spokojnie zasnąć, czując się bezpieczna w jego ramionach.

I nawet w śnie, wciąż mnie nie opuścił. Jego ciepłe spojrzenie było ze mną przez całą noc. A gdy rano obudziło mnie energiczne pukanie do drzwi, nie wiedziałam co się wokół mnie działo. Byłam zbyt rozespana, by właściwie zareagować, po prostu chciałam dalej pójść spać. Lecz niespodziewany ruch koło mnie postawił mnie zaraz na nogi.

Zobaczyłam przed sobą półprzytomne spojrzenie Harrisa, który tak jak ja musiał dopiero się przebudzić. Wtedy przypomniałam sobie wszystko co stało się poprzedniego wieczora. Nie wiedziałam jak się zachować. Czy mężczyzna będzie chciał znowu mnie odepchnąć, a może nasza rozmowa przełamała ten mur między nami?

Zagryzłam wargę, nie wiedząc co zrobić, lecz wtedy on objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

— Chyba musimy już wstać — wyszeptał koło mojego ucha wciąż rozespanym głosem.

Uśmiechnęłam się pod nosem i odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że nie próbował mnie znowu odsunąć.

Usłyszałam wołanie Debby zza drzwi. Zaniepokoiło mnie jej zdenerwowanie w głosie. Nie podobało mi się to.

— Chrisa nie ma u siebie. — Usłyszałam również słowa Damona, który musiał pojawić się koło dziewczyny.

— Jak to nie ma? — spytała definitywnie przestraszona Debra. Coś było nie tak.

Już szykowałam się, by do nich wyjść, kiedy to blondynka postanowiła wejść do mnie.

— Gwen musimy szybko... — przerwała gdy jej wzrok zatrzymał się na mężczyźnie wciąż leżącym za mną w łóżku.

Widziałam jej dezorientację i to, jak bardzo chciała ode mnie usłyszeć wyjaśnienia, ale ja tylko uśmiechnęłam się speszona. Na ratunek za to przyszedł mi Damon, lecz jego słowa wcale mnie nie uspokoiły.

— Chłopacy widzieli Mullera niedaleko wjazdu do lasu, ona tu idzie.

●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●

Zaczynamy akcję konfrontację 🤭
Ciekawe kogo będzie trzymało się szczęście tym razem 😌

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top