Rozdział 5
W mojej głowie kotłowało się wiele myśli kiedy szłam za trójką chłopaków. Starając się ich dogonić, przeciskałam się przez ruchliwą ulicę. Najbardziej chyba bolało mnie to, że Aaron potrafiłby mnie okłamać. Wiedział jak ważne były dla mnie piątkowe dni spędzone razem. Jeśli miał coś do załatwienia, wystarczyło, że by mi powiedział. Może byłoby mi przykro, lecz zrozumiałabym. Nie mogłam mu przecież zabronić spotkania z kolegami jeśli to był jedyny dzień, w którym mogli się spotkać. Nie chciałam nawet mu tego zabraniać. Nie byłam typem toksycznej dziewczyny, której chłopak musiał ograniczać się jedynie do spotkań z nią. Myślałam, że nigdy nie byłam taka w oczach jego kumpli lub jego. Więc dlaczego nie powiedział mi, że chciał się widzieć z nimi tego dnia?
Aaron razem z chłopakami skręcili w alejkę prowadzącą do starych kamienic. Zacisnęłam dłoń na swojej parasolce z nerwów, ale ruszyłam za nimi. Przez głowę przeszły mi obawy co zrobię jeśli okaże się, że pomyliłam bruneta z kimś innym i wpakuję się tym w kłopoty.
Jednak moje obawy zostały natychmiast rozwiane kiedy nagle zatrzymali się, a jeden z nich się odezwał.
— Szybko, nie chcę, by ktoś nas tu widział.
Wstrzymałam powietrze kiedy rozpoznałam Aarona po głosie. Wychyliłam się zza kontenerów ze śmieciami, za którymi się schowałam. Zrobiłam to instynktownie kiedy się zatrzymali. Przecież chciałam zobaczyć czy na pewno był to Aaron. Nieświadomie podejrzewałam, że coś musiało być nie tak, może dlatego, że wciąż nie wierzyłam, by brunet mógł mnie okłamać bez powodu, lub tak błahego jak spotkanie z kumplami. Tym bardziej że z pewnoscią byli starsi od niego o kilka lat. Nawet pomijając ten fakt, wciąż nie wyglądali jakby byli jego znajomymi. Dwóch osiłków w dresowych ciuchach i tatuażami na ogolonych głowach nie wyglądało na zwykłych sprzedawców opon.
Wytężyłam wzrok, widząc, że jeden z nich sięgał do kieszeni. Wyciągnął z niej zafoliowaną, małą paczuszkę. Nie wyglądało jakby przekazywał mu prezent pod choinkę nawet jeśli zbliżały się święta, nie dało się tego pomylić.
Kiedy Aaron wyjął swoje pieniądze i chciał podać je nieznajomym, w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka. Tracąc rozum, wyszłam ze swojej kryjówki, chcąc powstrzymać swojego chłopaka.
— Aaron? — zawołałam jego imię.
Chłopak odwrócił się prędko w moim kierunku, jednocześnie starając się ukryć swój "prezent" w kieszeni kurtki. Zaskoczenie widoczne na jego twarzy, przerodziło się w chwilową panikę kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie.
— Gwen, co ty tu robisz? — Natychmiast podszedł do mnie, zasłaniają mi widok tamtych facetów, którzy również zainteresowali się moim przybyciem.
To ostatnie niezbyt mi się spodobało. Ale przecież sama wyszłam do nich, więc było normalne, że na mnie spojrzeli.
— Mówiłeś, że idziesz dzisiaj do pracy — powiedziałam zawiedziona. Nie rozumiałam, dlaczego mnie okłamał.
— Przepraszam, wyjaśnię ci wszystko później, tylko idź stąd. — Popchał mnie delikatnie w kierunku drogi głównej.
Spojrzałam na niego zmartwiona kiedy jego ruchy były stanowcze, ale i odrobinę spanikowane.
— Aaron, nie mówiłeś, że znasz taką ślicznotkę. — Zaśmiał się jeden z nich.
— Nie wyganiaj jej, możemy się dogadać — zaproponował drugi.
Usłyszałam ich kroki, a po chwili stanęli za plecami bruneta. Jeden z nich położył mu rękę na ramieniu, odciągając go ode mnie.
— Zostaw mnie — warknął Aaron.
— Spokojnie Romeo. — Zaśmiał się mężczyzna, lecz zabrał rękę.
Jeden z nich podszedł do mnie. Spojrzałam zaniepokojona na swojego chłopaka. Jednak jego ostry wzrok był skierowany na mężczyznę, który się do mnie zbliżył.
Zacisnęłam dłoń na parasolce, widząc w niej swoją broń.
Nieznajomy zatrzymał się przede mną, nie naruszając na szczęście mojej osobistej strefy, lecz ja i tak zrobiłam krok do tyłu.
— Chcemy tylko pogadać. — Uśmiechnął się cwaniacko, widząc moją obawę. — Dowiedzieć się co tak piękna kobieta widzi w kimś takim jak on.
Przeniósł swoje spojrzenie na moment w kierunku bruneta, jednak zaraz ponownie odwrócił się w moim kierunku. Zrobił kolejny krok w moim kierunku, a ja automatycznie się cofnęłam.
— Nie dotykaj jej! — warknął ze złością Aaron.
Najwyraźniej tyle wystarczyło, by podszedł do nas, wyszarpując się drugiemu facetowi, który chciał go zatrzymać.
Odtrącił rękę, którą podniósł mężczyzna stojący przede mną i zasłonił mnie przed nimi swoim ciałem.
— Coś taki agresywny? — Zaśmiał się z pobłażaniem jeden z nich.
— Tyle ile się umawialiśmy. — Zignorował jego pytanie i rzucił w jego kierunku plikiem spiętych gumką banknotów.
Mężczyzna złapał je sprawnie, uśmiechając się pod nosem.
— Ja też mam taką nadzieję. Myślę, że nie chciałbyś, by musiała za ciebie to odrobić. — Wychylił się, by mieć na mnie lepszy widok.
Zacisnęłam dłoń na rączce od parasolki i z trudem przełknęłam ślinę gdy jego obrzydliwy wzrok sunął po moim ciele.
— Nie będzie musiała — odwarknął im chłopak. — Idziemy. — Odwrócił głowę w moim kierunku.
Przytaknęłam ochoczo głową. Nie podobało mi się miejsce, w jakim się znaleźliśmy. Perspektywa w której nie przebywaliśmy w ich towarzystwie była niesamowicie zadowalająca.
— Do zobaczenia — krzyknął za nami jeden z facetów.
Czułam, że za tymi słowami czaiła się ukryta groźba i ani trochę mi się to nie podobało.
Dopiero kiedy wyszliśmy z alejki, mogłam odetchnąć z ulgą. Od razu poczułam, że byliśmy bezpieczni. Nabrałam również pewności, że nie byli to kumple bruneta.
Uniosłam głowę, chcąc zapytać się Aarona, kim byli tamci gościa, lecz on wpatrywał się uparcie przed siebie. Szczękę miał zaciśniętą, a brwi zmarszczone, pokazując, jaki był rozdrażniony. Ścisnęłam jego dłoń pocieszająco, lecz i to nie wydawało się mu pomóc. Odpuściłam więc pytania, dopóki nie dojdziemy do domu.
Moją głowę wciąż atakował myśli czym była paczka tkwiąca w jego kieszeni, do której dostępu chroniła druga dłoń chłopaka. Nie była ona wcale taka mała. W mojej głowie od razu pojawiły się czarne myśli. Bałam się, że Aaron mógł wkręcić się w coś o wiele gorszego od narkotyków. Mogłam się założyć, że tamta dwójka należała do jakiejś mafii. A tacy jak oni nie odpuszczali łatwo jeśli ktoś miał z nimi coś wspólnego. Obawiałam się, że jeśli to od nich brunet brał kiedyś narkotyki, to chcieli, by do nich dołączył. Albo by sprzedawał to świństwo. Nie wyobrażałam sobie, by chłopak mógł z własnej woli się do nich zgłosić, nie był taki. Wiedział, co potrafiły zrobić z ludźmi narkotyki. Ale przecież znali mnóstwo sposobów, by zmusić ludzi do czegoś, czego wcale nie chcieli robić.
Jeszcze raz spojrzałam na twarz bruneta. Tak bardzo się bałam.
Przylgnęłam do jego boku, mając nadzieję, że wszystko wyjaśni się kiedy dojdziemy do jego domu. Jednego byłam tylko pewna. W cokolwiek by się nie wpakował, ja nie zamierzałam go zostawić samego.
*~>•◇•<~*
Dotarliśmy do jego mieszkania, a on wciąż nie odezwał się do mnie ani słowem. Myślałam, że wściekł się na mnie za to, że wtrąciłam się do jego rozmowy z tamtymi facetami. Chciał załatwić coś po cichu, a ja to widziałam. Ale dlaczego zamkerzał zachować to przede mną w tajemnicy? Oczywiście nie miałam w planach popierać tego, co robił. A przynajmniej jeśli było to tym, o czym myślałam. Jednak przecież bym go nie wydała. Chciałam mu tylko pomóc.
Chłopak ściągnął z siebie kurtkę i rzucił ją na ziemię koło szafki na buty. Ja również pospiesznie zdjęłam z siebie nadmiar ubrań, z tą różnicą, że swoje zawiesiła na haczyku. Weszłam do salonu, a mój wzrok momentalnie napotkał sylwetkę chłopaka, który siedział na sofie. Rękami podpierał głowę, trzymając się za włosy. Wyglądał na naprawdę załamanego.
Widząc go w takim stanie, czułam, jak moje serce ścisnęło się boleśnie.
Podeszłam do niego i usiadłam obok. Objęłam go niepewnie ramieniem i kiedy nie odtrącił moich dłoni, przytuliłam go do siebie. Pozwolił mi ułożyć jego głowę na mojej klatce piersiowej. Czułam się, jakbym pocieszała zagubionego chłopczyka, ale w tym momencie on właśnie tak wyglądał. Jakby zgubił się i nie potrafił znaleźć domu.
Odsunął się po chwili i spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Podejrzewałam, co miałam za chwilę usłyszeć, jednak i tak liczyłam na to, że nie okaże się to prawdą.
— Przepraszam — odparł zrozpaczony. — Nie potrafię. — Opuścił głowę.
Przełknęłam ciężko ślinę i zacisnęłam zęby, by powstrzymać łzy zbierające się w moich oczach. Nie chciałam się przy nim rozpłakać. Nie mogłam mu pokazać, jak bardzo bolało mnie to, co się z nim działo. Musiałam pokazać mu, że byłam silna i że wierzyłam w niego.
— Nie mów tak. — Złapałam go za dłonie. — Dasz radę. Pamiętasz co mówił lekarz, to że znowu je kupiłeś, nie oznacza jeszcze, że się poddałeś. Spójrz na mnie — poprosiłam. Chłopak wykonał moją prośbę z lekkim wahaniem. Nie wiedziałam tylko przed czym. Nie zamierzałam go za to skarcić. — Wiem, że dasz radę — zapewniłam go. — Chodź, musimy się tego pozbyć. — Widziałam wahanie w jego oczach, a moje serce waliło mi w klatce piersiowej.
Poczułam jak niewidzialne napięcie opuszcza moje ciało kiedy przytaknął głową zgadzając się na moją propozycję. Odetchnęłam w duchu z ulgi. Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco.
Wstałam z sofy, wciąż trzymając go za rękę, chcąc przekazać mu w ten sposób, że byłam obok i nie miałam zamiaru zostawiać go samego.
Przeszliśmy przez salon. Podniosłam jego kurtkę i wyciągnęłam z niej zafoliowaną paczkę. Kiedy odwróciłam się w kierunku Aarona, chłopak skrzywił się, widząc mnie z nią w dłoniach. Wiedziałam jak głupio się czuł z tym co zrobił. Bał się, że mnie tym zawiedzie. To prawda byłam zawiedziona, ale wcale nie zamierzałam się o to złościć. Wiedziałam, że tak może być. Upomniałam za to siebie, że po raz kolejny nic nie zauważyłam. Że gdybym tego dnia została w domu, możliwe, że zastałabym chłopaka w takim samym stanie jak kilka lat temu.
Weszliśmy razem do łazienki. Zaczęłam ściągać folię z opakowania i skarciłam się automatycznie za drżące dłonie. Starałam się ukryć to, szarpiąc za opakowanie. Kiedy udało mi się wydostać zawartości paczki. Uniosłam spojrzenie na chłopaka, który obserwował uważnie każdy mój ruch.
Podałam mu woreczek z proszkiem, by to on sam się ich pozbył. Chciałam by wiedział, że sam dał radę to zrobić. Że to nie ja za niego je wyrzuciłam.
Aaron odebrał ode mnie woreczek i otworzył go sprawnie. Spojrzał do jego wnętrza, lecz nie trwało to długo. Jakby nie chciał tego widzieć. Szybko wysypał jego zawartość do odpływu i odkręcił wodę, by spłukać resztki proszku do kanalizacji. Wyrzucił woreczek do śmietnika i odwrócił się w moim kierunku.
Czułam, jak łzy ponownie zaczęły gromadzić się w moich oczach. Zarzuciłam mu ręce na szyi i wtuliłam się w jego ciało, chcąc je ukryć przed chłopakiem. On objął mnie ramionami, przyciągające mocno do siebie. Czułam, jak jego mięście były napięte i jak dużo kosztowała go to, co zrobił.
— Mówiłam, że dasz radę — wyszeptałam.
Był to tylko mały sukces, ale kolejny przybliżający go do jego wygranej.
— Tylko dzięki tobie — odparł zachrypniętym głosem.
Odsunął mnie odrobinę, a ja zamrugałam szybko oczami, by pozbyć się śladu łez. Jednak i tak wiedziałam, że je zobaczył. Dlatego uśmiechnęłam się do niego, chcąc przekazać mu, że to nic takiego. Brunet położył mi dłoń na policzku i starł łzę, która słynęła po moim policzku. Wciąż ze wstydem w oczach nachylił się nade mną.
— Nie zasługuję na ciebie — wyszeptał przy moich ustach, zanim złożył na nich swój pocałunek.
Nie zgodziłam się z nim, jednak nie miałam mu tego jak powiedzieć. Nie dawał mi dojść do słowa, jakby zdawał sobie sprawę, co chciałam mu przekazać.
Każdy z nas miał jakieś problemy. Większe czy mniejsze. Lecz to nie one decydowały o tym czy ktoś zasługiwał na drugą osobę. Ja wiedziałam o tym bardzo dobrze. Tylko brunet zdawał się być tego całkiem nieświadomy.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
A jednak. To czego obawiała się Gwen okazało się prawdą 😢
Ale teraz kiedy już wie, będzie mogła lepiej wesprzeć Aarona, prawda? 🥺
Tylko jak potoczy się ich dalsza walka? 🤔
Czy tamci faceci odpuszczą? 😶
Jakoś do wydarzeń z prologu trzeba dotrzeć 🤷♀️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top