Rozdział 41
Ściskałam z nerwów swój telefon w dłoni, która spoczywała w kieszeni puchowej kurtki. Czułam się w ten sposób odrobinę bezpieczniej, choć i tak niewiele mógłby mi on pomóc, ale chciałam wierzyć, że będzie inaczej. Tak jakby Chris mógł nagle się do mnie teleportować za pomocą tego małego urządzenia.
Uniosłam wzrok na stary magazyn, gdzie kilka dni temu siłą zostałam do niego wprowadzona. Wkraczając przez ogromne drzwi, miałam podpisać swój wyrok, czułam to, ale nie mogłam pozwolić sobie na stchórzenie. Tylko czy ratowanie swojego życia, można było nazwać tchórzostwem? W jakoś sposób na pewno.
Przełknęłam z trudem ślinę i oblizałam wyschnięte od mrozu usta. Przypomniało mi się od razu uczucie, gdy malowałam je matową szminką. Teraz już dawno nie miałam niczego takiego na ustach. Gdy spotykałam się z Chrisem, wybierałam te najbardziej błyszczące. Z jakiegoś powodu myślałam, że właśnie takie były odpowiednie do mojego zadania, choć sama za nimi nie przepadałam.
Otworzyłam ogromne, ciężkie drzwi, a ich skrzypienie rozniosło się po pustych korytarzach. Spojrzałam ciemności w oczy, a znany dreszcz przeszedł mi po plecach. Trochę zaniepokoił mnie brak oświetlenia, lecz bardziej skupiłam się, by odtworzyć w pamięci drogę, którą byłam prowadzona.
Ścisnęłam ostatni raz swój telefon, modląc się, by nie stracił on zasięgu. O ile już tego nie zrobił.
Bez latarki w telefonie się nie obyło, ale czułam przynajmniej większy komfort psychiczny, gdy miałam urządzenie przed twarzą do pełnej dyspozycji.
Odskoczyłam na bok, gdy w moich okularach odbiło się światło z latarki, gdy skierowałam ją trochę wyżej. Miałam wrażenie, że coś się za mną poruszyło. Czułam, jak moje serce bije z zawrotną prędkością, a ciało całe spięte miało trudności, by poruszać się sprawnie do przodu.
W momencie kiedy przeszłam przez kolejne drzwi, a za nimi ujrzałam dużą otwartą przestrzeń, odetchnęłam z ulgą, bo przez okna w suficie wpadało do niej dużo światła słonecznego.
Odcięłam się prędko od ciemnej przestrzeni w obawie, że coś mogłoby mnie chcieć z powrotem do niej wciągnąć i wyszłam na środek pomieszczenia. Wszędzie było pusto i cicho. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przecież poprzednim razem było w tym miejscu o wiele żywiej. Niepokoiło mnie to, ale jednocześnie czułam się lepiej, nie musząc przebywać między moimi "kolegami po fachu".
Tylko że nie wiedziałam, co powinnam dalej zrobić.
Zacisnęłam palce na telefonie, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby coś miało mi to dać. A może jednak dało, bo w momencie kiedy chciałam zawrócić, usłyszałam zbliżające się do mnie kroki. Choć wizja powrotu przez ciemne korytarze nie była zbyt zachęcająca, to i tak lepsza od spotkania swojego "kuriera".
Mężczyzna, którego miałam już okazję zobaczyć w tym miejscu, podszedł do mnie pewnym siebie krokiem. Nie przejął się, nawet kiedy nieświadomie skuliłam się, gdy stanął tuż przede mną. Chyba nawet był z tego zadowolony, albo znudzony, w sumie wyglądało, jakby czuł te dwie emocje jednocześnie. Trochę dziwnie.
— Przynajmniej jesteś punktualna — odparł, spoglądając na swój zegarek.
Nie odpowiedziałam nic, bo ciężko było mi cokolwiek wydukać przez zaciśnięte gardło. Tym bardziej że gdy odchylił swoją kurtkę, by wyciągnąć z niej małą paczuszkę, zauważyłam przypięty do poszewki okrycia mały, czarny pistolet. Jego widok wciąż powodował mój paraliż, choć powinnam się już do niego przyzwyczaić. Chyba nigdy to nie będzie możliwe.
— Tyle na początek, następne miejsce spotkania prześlę ci w wiadomości — oświadczył znudzony.
— Nie będzie to tutaj? — spytałam, choć mogłam się tego domyślić po tym, że panowała dookoła nas pustka, gdy jeszcze kilka dni temu magazyn był zapełniony ludźmi.
— Pomyśl, ile czasu byśmy się utrzymali, gdybyśmy ciągle siedzieli w jednym miejscu? — Skrzywiłam się na jego kąśliwą uwagę, ale miał rację, moje pytanie było głupie. — No właśnie. Skup się lepiej na zyskiwaniu klientów.
Pomimo że jego ton głosu wcale nie brzmiał na przyjazny, to w pewien sposób widziałam w nim zwykłego mężczyznę, którego mogłabym na spokojnie spotkać na ulicy, a może nawet pomógłby komuś zepchnąć zepsuty samochód z drogi. Coś w nim dodawało mu spokojnego wyglądu, nawet kiedy wiedziałam, czym się zajmował. Nawet wstręt do narkotyków nie zburzył tej otoczki wokół niego, której nie potrafiłam się pozbyć, a bardzo chciałam. Sergio był trochę podobny do Chrisa. Lecz tylko ze swojej powagi i pewności siebie. Chris o wiele bardziej przerażał mnie samą swoją obecnością. Dokładnie jakbym patrzała w lodowate oczy diabła. Aż od samego myślenia przechodziły mnie ciarki, dokładnie jak w momencie, gdy na mnie patrzał. Nawet obejrzałam się zlękniona, że mógłby gdzieś czaić się w ciemności i nie wiedziałam, czy bardziej bym się go wystraszyła, czy odczuła ulgę, bo w pewien sposób mnie pilnował.
Wciąż lekko zamyślona obserwowałam oddalającą się sylwetkę Sergio, lecz ten nie odszedł daleko, zanim zatrzymał się i zwrócił swój wzrok ponownie w moim kierunku.
— Jak się mają sprawy z Chrisem? — spytał, wciąż obserwując mnie swoim uważnym spojrzeniem. Czułam się pod nim niekomfortowo i zaczęłam obawiać się, że moje kłamstwo może nie zabrzmieć na tyle wiarygodnie, by mógł mi uwierzyć, dlatego, zamiast wymyślać najlepsze scenariusze, postawiłam na jeden, najprostszy i najbardziej prawdopodobny.
— Udało mi się z nim wczoraj spotkać. — Odwróciłam wzrok przed wypowiedzeniem kolejnych słów i miałam szczerą nadzieję, że potraktuje to jako moje zdenerwowanie, wywołane jego osobą. — Chyba niczego nie podejrzewa. — Zerknęłam na ułamek sekundy, nie mogąc powstrzymać się, by zobaczyć reakcję mężczyzny, ale gdy napotkałam jego kamienny wyraz twarzy, ponownie opuściłam spojrzenie na swoje buty. — Chcę spróbować jeszcze jutro pójść do jego klubu.
Przez chwilę między nami nastała długa cisza, a ja zaczynałam mieć obawy, czy na pewno uwierzył w to co mówiłam. Nie mogłam powstrzymać wszystkich reakcji swojego ciała, które jasno dawały znak o moim zdenerwowaniu. Wręcz zaczynałam wyobrażać sobie scenariusze, które mogłyby się odbyć, gdyby Sergio jednak odkrył, co tak naprawdę było między mną a Chrisem. Niewidzialna pętla zaciskała się na moim gardle. Dopiero gdy usłyszałam pierwsze słowa dilera, odczułam odrobinę ulgi.
— Nie ciesz się zbyt wcześnie. Chris jest przebiegły i jeśli chcesz pożyć dłużej, radzę przyłożyć się do swojej roboty. To samo tyczy się nas — dodał, gdy uniosłam na niego swoje zaskoczone spojrzenie. W pewnym sensie dawał mi dobre rady, nawet jeśli zawarł w nich również i swoją groźbę. — Pamiętaj, Chrisa nie łatwo upić, ale to nie oznacza, że jest to niemożliwe, a jeśli tak bardzo wierzysz w swoje szczęście, możesz spróbować w inny sposób rozwiązać mu język.
Rzucił w moim kierunku, małe zawiniątko, które ledwie udało mi się złapać i odszedł, pozostawiając mnie w ciemnym magazynie całkiem samą. Choć na tę myśl po plecach przeszły mi zimne dreszcze, to wciąż pozostałam w jednym miejscu, obawiając się wracać przez ciemne korytarze. Kiedyś musiałam to zrobić, ale póki moją głowę zaprzątały słowa Sergio, to mogłam pozwolić sobie na chwilę zwłoki.
Od początku opcją upicia niebieskookiego była przeze mnie omijana, bo nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym to zrobić. Sama nie miałam najmocniejszej głowy do picia. Do tego Chris zapewne nie był taki głupi, by upić się z byle powodu. Wiedział, ile osób czekało, by wykorzystać taki moment. Nie mógł sobie na to pozwolić nawet we własnym klubie.
Ale Sergio nie podsunął mi tego pomysłu bez przyczyny. Miałam tego spróbować, ale nie wiedziałam tylko, czy wcześniej lepiej obgadać plan działania z Chrisem, by ten wiedział, co planowałam, czy może spróbować zrobić to samemu i liczyć na to, iż sam domyśli się wszystkiego. Istniała jeszcze opcją, że uzna, iż chciałam faktycznie w ten sposób go wykorzystać, ale przecież do tej pory chcąc nie chcąc robiłam wszystko to, co mi kazał. Nie byłam jeszcze taka głupia, by próbować odwrócić się przeciwko niemu. Lecz czy podanie mu tajemniczego zawiniątka było czymś, po czym mogłabym wrócić jeszcze do domu o własnych siłach? Sama do końca nie wiedziałam, co to było, ale wolałam, by go to nie zabiło. Pozbycie się Chrisa wcale nie rozwiązałoby wszystkich moich problemów. Jego ludzie na pewno by mnie po czymś takim dorwali. Nie miałabym nawet gdzie się schować.
Na przemyślenie swojego planu działania miałam jeszcze cały dzień, a może i po drodze nadarzyłaby się okazja, by wymienić się zdaniami z Debby. Ona również mogła dużo pomóc w tej kwestii. Była takim małym przekaźnikiem między mną a Chrisem.
Zasłoniłam usta puchatym szalikiem i poprawiłam swoje okulary, które zaczęły mi parować. Na dworze panowała okropny mróz, a stanie pośrodku opuszczonego magazynu wcale nie było przyjemne. Chciałam wrócić, ale słysząc huk z głębi korytarzy, którymi przyszłam na tę halę, nie dodawał mi otuchy. Wręcz jeszcze bardziej bałam się tamtędy wracać, ale jednocześnie wiedziałam, że była to moja jedyna droga powrotu.
Zbliżyłam się do drzwi i jednym ruchem pociągnęłam za klamkę, jakbym to ja chciała przestraszyć ewentualne zjawy, czyhająca na mnie w korytarzu. Nic takiego tam nie stało, a jedynie pojedynczy szczur przebiegł mi pod nogami. Zacisnęłam usta, zmuszając swoje nogi do ruchu.
W ręce trzymałam telefon z zapaloną latarką. Palce po chwili całe mi zdrętwiałam od siły, jaką włożyłam w zaciskanie palców na małym urządzeniu, ale nawet nie myślałam, by je rozluźnić. Telefon był moim ratunkiem. Cieszyła się tylko, że nie zapomniałam podładować sobie baterii przed wyjściem.
Odetchnąć mogłam, dopiero gdy postawiłam pierwsze kroki na świeżym powietrzu, a promienie słońca oświetliły moją twarz. Od razu poczułam się bezpieczniej. Jakby nagle wszystkie zjawy przestały istnieć. Gdyby tylko one mogły mi zagrozić. W swojej aktualnej pozycji, w jakiej się znalazłam bardziej niż duchów, powinnam bać się ludzi, ale to właśnie ich widok dodałby mi w tamtym momencie otuchy. Nie bez powodu człowiek był stadnym zwierzęciem. I jak się okazało bardzo rodzinnym, bo gdy tylko przekroczyłam granice lasu, usłyszałam wibracje swojego telefonu. Nawet ich nie poczułam, tylko dotarł do mnie ich dźwięk. Moja dłoń była tak zdrętwiałam, że ciężko było mi odebrać połączenie od Debry.
Zaraz gdy przyłożyłam telefon do ucha, usłyszałam jej melodyjny głos.
— Cześć, robisz dzisiaj coś ciekawego? — spytała zwyczajnie i naprawdę gdybym nie wiedziała, jak poprzedniego dnia martwiła się moim spotkaniem z Sergio, to pomyślałabym, że o nim zapomniała.
— Właśnie wracam ze sklepu, matka chciała coś upiec, bo przecież jutro mają przyjść sąsiedzi. — Jakby dłużej się nad tym zastanowić to sklepem był dla mnie Sergio, a mąkę sprzedawali jedynie w foliowych woreczkach, dokupiłam jeszcze trochę cukierków, bo czemu nie... gdyby to było takie zwyczajne. — Ale chętnie jutro bym się wyrwała z domowej imprezy — dodałam prędko, również chcąc spotkać się z przyjaciółką.
— Świetnie, ostatnio uciekłaś mi i nic nie powiedziałaś jak twoje spotkanie z Chrisem — odparła podekscytowana, a przynajmniej na taką brzmiała. — Jeśli chcesz, Damon może po ciebie przyjechać.
— Byłoby fajnie, gdybym nie musiała iść z buta przez w ten mróz. — Zaśmiałam się, lecz w środku wcale się tak nie cieszyłam.
Odkąd dowiedziałam się, kim jest brunet, nie czułam się w jego obecności komfortowo. Wcale nie wyglądał jakby darzył mnie jakąkolwiek sympatią, a ja nie wiedziałam do końca dlaczego, skoro wcześniej nic takiego nie dawał po sobie poznać. Nawet tym razem nie wierzyłam, że mógłby przyjechać po mnie z czystej dobroci serca. Zapewne chciał dowiedzieć się więcej szczegółów prosto ze źródła
Byłam trochę ciekawa, czy konkurencją Chrisa wiedziała, kim dla nich była Debra. Jeśli tak, to czy mogli zacząć podejrzewać, iż to wszystko było udawane? Musieliby w takim wypadku obserwować i ją. Nie wątpiłam, że już robili, ale wtedy musieliby wiedzieć, że chodzi z Damonem. O nim już na pewno wiedzieli. Jaki mieli w tym wszystkim plan?
Rozłączyłam się z blondynką dopiero gdy wyszłam z lasu. Między ludźmi odczułam już pełen spokój. Lecz gdy pomyślałam, że gdzieś pośrodku tłumu może czaić się mój prześladowca, na nowo spięłam rozluźnione mięśnie. Nawet powrót do domu nie pozwolił mi na chwilę odpoczynku.
Przywitałam się z matką, która naprawdę siedziała w kuchni i piekła ciasto. To z sąsiadami wcale nie było zmyślone. Mieli przyjść już jutro, a matka chciała, bym i ja pojawiła się na przyjęciu. Prosiła mnie o to, lecz nie miałam na to zbyt dużej ochoty. Nie w tym momencie, kiedy sama nie wiedziałam, co miałam dalej zrobić. W mojej głowie panował jeden wielki mętlik i choć zawieszałam się, odpływając myślami, to coraz bardziej zaczynałam zdawać sobie sprawę, że nie miałam czasu na coś takiego. Musiałam szybko podejmować prawidłowe decyzje, ale skąd miałam wiedzieć, którą drogą powinnam pójść? Matka myślała, że wciąż przeżywałam rozstanie z Aaronem. Chyba nawet nie wiedziała o jego śmierci, ja jej o tym nie powiedziałam, więc skąd mogłaby wiedzieć. Nie mogłam być nawet na jego pogrzebie, a odwiedzić grób po prostu się bałam. Bo jak mogłabym tam pójść, wiedząc, że zostawiłam go gdy najbardziej mnie potrzebował.
— Zamówiłam na jutro kosmetyczkę, może chciałabyś też skorzystać? Ja stawiam. — Spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy. Zawiesiłam na niej swój wzrok, zastanawiając się, co kombinowała, ale może po prostu chciała dobrze zaprezentować się sąsiadom. Musiała pokazać poziom.
— Wolę sama się wyszykować, wiesz ze nie lubię zmian. Nie chcę wyglądać jak lalka barbie. — Odwiesiłam kurtkę na haczyk, ignorując natarczywe spojrzenie matki.
Nie mogłam jej mieć za złe za entuzjazmu, który ukazywała, podczas gdy ja byłam kłębkiem nerwów. O niczym nie wiedziała i nawet mnie to cieszyło. Nie musiałam się i ona tym zadręczać. Już jedna osoba z nerwicą wystarczyła w naszej rodzinie. Nie musiała martwić się o mnie za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu i sama nie czuła strachu o własne życie. Bałam się o nią, bo jeśli coś zrobiłabym źle, mogłoby to odbić się na niej. Nie raz się na nią denerwowałam i kłóciłam, ale przecież była to moja mama. Nie mogłam zaprzeczyć temu, że ją kochałam.
Ruszyłam do swojego pokoju, będąc odprowadzona przez narzekanie matki. Naprawdę nie chciałam się z nią wtedy kłócić i nawet nie potrafiłam się na tym skupić. Byłam zbyt zestresowana, wiedząc, co właśnie chowałam pod ubrania w swojej szafie. A było to małe pudełeczko. Zwyczajna paczuszka z nadzwyczajną zawartością. Czułam się podobnie jak za dzieciaka, gdy chowałam słodycze po kieszeniach i w każdej chwili moją matką mogła mnie nakryć. Tak było i w tym momencie, lecz tym razem to nie były zwykłe gumy rozpuszczalne. Moje serce waliło, a gdybym gdzieś za rogiem spotkała policjantów, to z nerwów sama bym im to wszystko oddała. Nie pierwszy raz widziałam narkotyki, ale pierwszy miałam je sprzedawać.
Wymknęłam cię po cichu z domu, jakby zbrodnią było moje wyjście i poniekąd była to prawda, bo opuściłam swój bezpieczny kąt właśnie po to, by złamać prawo.
Chris mówił, że jego ludzie będą czekać na mnie pod starą fontanną w parku. Znajdowała się ona w części parku, o której większość ludzi zapomniała gdy wybudowali restauracje w jego drugiej części. Miejsce spokojne, niezbyt na widoku, ale nie całkiem podejrzane. Idealne na takie transakcje. Byłam pewna, że kiedyś nawet Aaron mi coś o nim wspominał, gdy pytałam się skąd to miał.
Nigdy nawet nie pomyślałabym, że kiedyś będę w tym miejscu, nie z zamiarem wyciszenia się, a wręcz przeciwnie, to co czułam, dalekie było od spokoju. Każda osoba, która przechodziła w oddali, była przeze mnie uważnie śledzona wzrokiem. Bo mogła być przecież moim potencjalnym klientem. Nawet facet, który przechodził z jamnikiem, był dla mnie podejrzany. Choć nie sądziłam, by koledzy Chrisa wybierali się na spacery z małymi, słodkimi pieskami. Bardziej spodziewałam się dwóch karków, a kiedy właśnie tacy zaczęli do mnie podchodzić, automatycznie spięłam własne mięśnie. Byłam prawie pewni, że to oni.
Widząc, jak się im przyglądam, gdy się do mnie zbliżali, jeden z nich uśmiechnął się i odezwał zaraz po tym jak schował dłonie do kieszeni kurtki.
— Kolega wstydził się zagadać, ale nie mógł oderwać od ciebie wzroku — odezwał się jeden z nich, zaczynając żartować ze swojego towarzysza, który będąc szczerym, nie wyglądał na wstydliwego. Choć to może przez to, że zamiast na nim, skupiłam się na tym, czy mężczyzna nie wyciągnie za chwilę broni z kieszeni, gdzie włożył ręce, by zastrzelić mnie na środku chodnika. Nie myślałam wtedy, jak absurdalne by to było. — Idziemy do klubu na rogu ulicy. — Wystawił rękę, wskazując mi kierunek. — Może chciałabyś iść z nami. No, chyba że na kogoś czekasz. — Uśmiechnął się przyjaźnie, a ja powoli zaczynałam rozumieć, że z tej dwójki, to właśnie on był tym bardziej towarzyskim, bo jak do tej pory jego kolega wciąż milczał, mając kamienny wyraz twarzy.
— Tak właściwie — z trudem udało mi się odezwać — to mogę pójść. — Wystawiłam rękę, chcąc się przedstawić. — Gwen.
— Paul — uścisnął moją rękę. — A on to Todd. — Jego przyjaciel jedynie skinął głową, ale chyba przestał już obrzucać mnie piorunami. Jego wzrok stał się odrobinę łagodniejszy.
Todd nie był zbyt rozmowny, ale przecież nie o to tu chodziło. Nie miałam się z nimi zaprzyjaźniać, a sprzedać narkotyki. Liczyłam na to, że uda mi się jakoś sprawnie przejść na ich temat, bo na ten moment kompletnie nie wiedziałam, jak zacząć. Nie mogłam przecież po prostu podejść i zapytać, czy nie chcieliby kupić ode mnie prochy, czy cukierki.
Najbardziej liczyłam na Paula, który najwięcej gadał. Jego wygląd na to nie wskazywał, a przynajmniej dla mnie wyglądał jak groźny facet spod ciemnej gwiazdy. Obaj tak wyglądali i nie wątpiłam, że gdyby się wściekli, to mogliby pozostawić po sobie niezły bałagan, ale na razie Paul opowiadał o ich wspólnych wpadkach na imprezach. Z tego co wywnioskowałam, często odwiedzali tutejsze kluby. Nawet gdy wchodziliśmy do tego na rogu, przywitali się z obsługą, jak ze starymi przyjaciółmi.
Oni zamówili po piwie na początek, a ja wzięłam jedynie słabego drinka, chcąc być jak najbardziej świadoma swoich czynów.
— To, co tak naprawdę robiłaś przy tamtej fontannie? — Spytał Paul, patrząc na mnie przenikliwie swoimi brązowymi tęczówkami. — Ta okolica raczej nie szczyci się dobrą opinią — dodał, po czym wziął łyk piwa.
— Chyba można powiedzieć, że miałam nadzieję kogoś spotkać. — Nie było to kłamstwo, ale na wypadek gdyby nie byli od Chrisa, nie mogłam otwarcie przyznać, iż czekałam na klientów.
— No i spotkałaś. — Zaśmiał się chyba szczerze, ciężko było stwierdzić.
— My niestety nic przy sobie nie mamy — odezwał się nagle Todd, czym zwrócił moją uwagę.
Spojrzałam na niego i przez chwilę znieruchomiałam, zauważając jego szare tęczówki skierowane w moim kierunku. Były tak bardzo podobne do jednej tak bardzo drogiej mi osoby. Poczułam, jakbym patrzała właśnie na niego, a przecież był to całkiem ktoś inny, jedynie kolor się zgadzał, ale mi i tak to wystarczyło.
Opuściłam wzrok, nie chcąc dłużej patrzeć w jego oczy. Nie mogłam tego robić, bo zbyt bardzo przypominały mi Aarona.
— Todd — odezwał się ostrzegawczym tonem Paul.
— Myślisz, że nie wie, o co nam chodzi? — ponownie poczułam na sobie spojrzenie dwójki.
— Nie jest to chyba zbyt wielką tajemnicą. — Uśmiechnęłam się delikatnie, choć chyba wyszło odrobinę sztucznie. Nie przejęłam się tym i korzystałam z okazji, że temat sam zszedł na właściwe tory. Nie mogłam zmarnować takiej okazji. — Tylko że nie przyszłam tam po to, o czym myślicie. — Uniosłam wzrok, przybierając na twarz zadziorny uśmiech. Spojrzałam w oczy najpierw jednemu, a później drugiemu, nachyliłam się nad stołem, po czym wyszeptałam. — Ale jeśli nic przy sobie nie macie, to idealnie się składa. — Przechyliłam głowę, patrząc na nich zaczepnie. Uśmiechnęłam się zachęcająco, osuwając się z powrotem na kanapę.
Z początku widziałam niezrozumienie na ich twarzach, lecz prędko przemieniło się ono w rozbawienie. Spojrzeli na siebie, a po tym nie mogli już powstrzymać swojego śmiechu. Nawet Todd ukazał swoje rozbawienie.
— Ty? — odezwał się rozbawionym tonem Paul. — Nie chcę obrazić, ale jesteś na coś takiego zbyt delikatna. — Posłałam mi pobłażliwy uśmiech.
— Jak to mówią najciemniej pod latarnią. — Odpowiedziałam z przekąsem, czując frustrację przez jego prześmiewczo ton.
Spojrzałam na Todda, który obejrzał się za siebie, a gdy zwrócił głowę w moim kierunku, wyciągnął na stół kilka banknotów, jakby rzucając mi wyzwanie.
Czułam, jak drżą mi ręce przy wyciąganiu małego pakunku, ale strzeliłam się mentalnie po twarzy. Nie mogłam teraz zawieść. Musiałam udawać, że robiłam to nie pierwszy raz.
— Gwarantuje niezapomniane przeżycia. — Uśmiechnęłam się do mężczyzny, czując jednocześnie obrzydzenie do samej siebie.
Chciałam zabrać to od niego, oddać mu pieniądze i wygłosić cały wywód, dlaczego nie warto było brać narkotyków, ale przecież moim zadaniem było sprzedać mu tego jak najwięcej. Jemu i nie tylko. Im więcej będę miała takich klientów, tym prędzej osiągnę swój mały sukces. Tylko czy warto było skazywać tych ludzi na nieszczęście, by samemu zemścić się na kimś, kto robić dokładnie to, co ja w tamtym momencie. Chciałam, by ludzie, którzy dali Aaronowi narkotyki zostali zniszczeni, ale równie dobrze teraz ktoś to samo mógłby pomyśleć o mnie. Czy będę musiała sprzedać je komuś, kto miał podobne problemy co Aaron? I co, mam mu wtedy z uśmiechem sprzedać to gówno? Wziąć ostatnie pieniądze, które mógłby przeznaczyć na czynsz, jedzenie, dalsze życie?
Czułam ogromne wyrzuty sumienia, ale uśmiechnęłam się jeszcze szerzej do Todda, zduszając swój okrzyk żalu.
Miałam nadzieję, że naprawdę nie byli przypadkowymi przechodniami, a ludźmi Chrisa. Nie mogłam się doczekać, by zadać mu to pytanie, ale na ten moment musiałam dobrze bawić się z moimi nowymi znajomymi.
●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●○●
Kim byli ci mężczyźni?🤔
Co szykuje matka Gwen?🤐
I jak Chris zareaguje na nowe zlecenie Gwen? 😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top