55. Veronica

Po zaprezentowanych przez Gyannę rewelacjach przeszła mi ochota odwiedzać nagrobek Veneni. Co prawda nie dawałam wiary tym twierdzeniom, uważając je za zwyczajną niedorzeczność, ale wykluczyć ich także nie mogłam. Moja ekspiastunka multum razy powtarzała mi, że chciałaby mieć córkę taką jak ja oraz uważa mnie za swe jedyne dziecko, lecz jej słowa cechowała czuła niewinność. Tak nie postępował nikt, kto pragnął cudzej śmierci.

– Pani Veronico? – Pytający ton głosu towarzyszącej mi Kito rozbrzmiał w uszach, gdy wyszłam z rodzinnego domu, na autopilocie zmierzając do mereny. Nie zostałam w posiadłości długo, ponieważ potrzebowałam uporać się z natłokiem myśli, poukładać sobie wszystko na nowo oraz od podstaw, a nasza konwersacja i tak dobiegła końca. Zmierzyłam Catosiankę, czekając, co powie. – Dziękuję.

Uniosłam wyżej brew, po czym skinęłam głową. Bez słowa riposty odwróciłam się na pięcie, kontynuując drogę do aerocaru. Ostatnim, na co miałam teraz ochotę, była pogaduszka z kobietą, której po prawdzie nawet nie lubiłam. Nie kłamałam w gabinecie i absolutnie pod żadnym pozorem nie zamierzałam udawać, że było inaczej.

Proponuję umówić wizytę u lekarza specjalisty, zasugerowała Bo, gdy tylko zasiadłam na miejscu kierowcy. Zlustrowałam panel, zastanawiając się czy nawet bezosobowy ibot był przeciwko mnie. Poziom hormonów...

– Jest za wysoki – odparłam nieco złośliwie. – Tak, wiem, Bo.

Chcesz o tym porozmawiać? Pytanie zadane przez ibota brzmiało jak recytowane w gabinecie psychiatry podczas sesji, na której pacjent miał rozpracować swoje traumy. Różnica polegała na tym, że zamiast leżeć na wygodnym szezlongu, zasiadałam w fotelu, a rolę mojego psychoterapeuty pełniła bezduszna machina wzbogacona w sztuczną inteligencję. Pokręciłam głową, przesłaniając na krótki moment oczy.

– Po prostu jedźmy, Bo – stwierdziłam podłamana.

Jak sobie życzysz, Veronico Fernboosh, odparła, tym samym zapewniając mnie o gotowości spełnienia mych zachcianek. Mam uruchomić autopilot?

– Poprowadzę sama – zadecydowałam stanowczo.

W rzeczywistości potrzebowałam zająć myśli albo raczej wyzbyć się ich, oczyszczając umysł. Chciałam przynajmniej w drodze do apartamentu nie skupiać się na całym tym bałaganie, jaki się wokół zrobił. Opuściłam posesję, niezmiennie działając na autopilocie. Drogę do mieszkania znałam na pamięć, więc nie musiałam się zanadto skupiać na poszczególnych manewrach. Z tym, że w mieszkaniu nic mnie nie czekało.

Neigri wraz z Margo udali się na misję. Nie potępiałam ich za niestandardowe godziny pracy i bezsenne noce, bo naprawdę życzyłam im powodzenia. Współczułam zarówno porwanym kobietom, jak i ich rodzinom, chociaż nie zgadzałam się z punktem widzenia tej dwójki. Uważałam, że najbliżsi również nieodnalezionych jeszcze zaginionych powinni poznać prawdę, dowiadując się, dlaczego ich córki, siostry, partnerki, a może nawet matki zniknęły bez wieści bądź ostrzeżenia. Należało im się bodajby słowo wyjaśnienia, dlaczego najprawdopodobniej nie wrócą, nawet jeśli jakimś cudem zostaną odnalezione oraz odbite z łap porywaczy.

Neigri nie zgadzał się z tym, chyba w tej tylko jednej kwestii przyjmując z Margo ten sam front. Każda inna sprawa stanowiła dla nich punkt sporny oraz zapalnik do zwady. Zmiennokształtna posiadała twardy charakter, wypracowany niełatwym życiem głównie na ulicy, a Neigri poza Torisem uznawał jedną władzę. Własną. Pomimo wszystko jednak dogadywali się w mocno specyficzny, nietuzinkowy sposób, większość czasu po prostu sobie wzajemnie dogryzając. Niemniej jednak ten problem ich zespalał.

Kątem oka zerknęłam na półeczkę przy desce rozdzielczej i panelu komunikacji z Bo, kiedy nikłe światełko przykuło moją uwagę. Zupełnie zapomniałam o fleperze wrzuconym tam, gdy tylko wsiadłam do wozu jeszcze pod apartamentowcem. Nawet nie wniosłam komunikatora do rezydencji ojca, ale w sumie nic mu tutaj nie groziło. Moja merena posiadała nowoczesny system zabezpieczeń przed włamaniem oraz kradzieżą. Cóż, tata nie zapłacił mało za ten prezent, nawet jeśli oficjalnym darczyńcą uznano matkę.

Nie odrywając na dłużej niż kilka krótkich sekund wzroku od drogi wytyczonej dla pojazdów, złapałam urządzenie między palce prawej ręki. Kolejne rozświetlenie wskazało, że miałam dwie nieodczytane wiadomości, jakie okazały się powiadomieniami. Jedno przypominało o jutrzejszym spotkaniu z Viviemei, bo umówiłam się z nią celem dostosowania pokoiku małej do notorycznie zmieniających się warunków i potrzeb dziecka, zaś drugi reklamował gadżety dekoracyjne.

Niedawno przeglądałam podobne, chcąc ustroić jak najlepiej przestrzeń w rezydencji, kiedy już skończy się tam generalny remont. Po prawdzie obecnie dość mocno się nam śpieszyło. Decydując się na gruntowne odnowienie domu, do głowy nawet nie wpadł nam pomysł, że maluch gotowy będzie oglądać świat znacznie szybciej niż zakładały jakiekolwiek normy. Najwyraźniej śpieszyło się jej do rodziców.

Gdy tylko usunęłam komunikaty z głównego panelu, w głowie zaświtała idea pożytecznego wykorzystania czasu. Noc wszak jeszcze była młoda, a moja najlepsza przyjaciółka nie nawykła do wczesnego udawania się na spoczynek. Sypiała mało, kładąc się zwykle późno i wstając względnie wcześnie. W końcu czas dla Ryccian równał się potencjalnemu zarobku, więc nie warto było zmarnować bodajby minuty. Cieszyłam się, że Cise podchodziła do tej zasady bardziej lajtowo, chociaż stanowiła swoiste połączenie nocnego Marka z rannym słowikiem.

Weszłam w menu wyboru. Posługiwanie się flepperem stanowiło dziecinną igraszkę, więc od początku nie miałam z tym najmniejszych problemów. Czasem potrzebowałam drobnej pomocy przy bardziej profesjonalnych aplikacjach, ale sam komunikator działał intuicyjnie. Szybko uruchomiłam czat z przyjaciółką, jednak zamiast przesłania wiadomości w jakimkolwiek dostępnym formacie wybrałam połączenie audiowideo.

O wiele prościej było zamienić kilka zdań w rozmowie niż odnotowywać pełnometrażową notatkę i czekać na odpis. Co więcej, posiadałam całkowitą pewność, że Cise odpowie natychmiast, skoro chciałam się z nią rozmówić. Wymiana wiadomości niestety nie gwarantowała, że otrzymam respons w przeciągu kilku chwil, a moje oczekiwanie mogło wydłużyć się nie tylko do minut, ale nawet godzin. W końcu nie miałam pewności, co teraz robi przyjaciółka.

Dwa nieudane połączenia później poważnie zastanawiałam się czy aby na pewno Alcisare nie zmieniła swoich nawyków. W sumie teraz pracowała ciężej, więc najpewniej też dłużej. Całkiem niedawno nawiązała współpracę z poważną firmą cellosianskiej marki, oferując im recepturę na nowe biokosmetyki, a także całkiem pokaźny zestaw próbek. Znaczyło to jednak, że poświęcała się pracy oraz obowiązkom, a dla przyjemności czas miała mocno ograniczony.

Pamiętałam czasy, kiedy sama biegłam ze spotkania na spotkanie, w głowie już snując plany na kolejne pomieszczenie bądź następny dom. Uśmiechnęłam się nieświadomie. Ciężko było uwierzyć, że od tamtego momentu minęło raptem kilka tygodni. Życzyłam serpher jak najlepiej, nawet własnym kosztem. Nic przecież nie mogło stanąć na drodze naszej przyjaźni.

Odłożyłam fleper, a w zasadzie prawie go odłożyłam, kiedy ekran znów się rozjaśnił. Blade światło urządzenia delikatnie rozjaśniło wnętrze mereny, która przecież wcale nie była ciemna. Zacisnęłam mocniej palce na urządzeniu, zmieniając pas. Wyklinając serią przekleństw w powietrze obwieściłam głośno przegapienie zjazdu. Teraz zmuszona byłam pokonać okrężną drogę, a ponieważ nieopatrznie wjechałam też na aerostradę, musiałam zahaczyć o Black Soulost.

Wzdrygnęłam się. Miasto zagubionych dusz stanowiło kolebkę grzechu niczym starożytna Sodoma z Gomorą. Przydepnęłam, wprowadzając machinerię w szybszy bieg, dzięki czemu zwiększyłam prędkość. Zerknęłam w lusterko. Kito umiała prowadzić, w dalszym ciągu trzymając się mego bagażnika. Kolejny raz zwiększyłam prędkość o następne machy. Wcale nie chciałam się ścigać ani uciekać, ale jakoś tak samo wyszło, że coraz szybciej pokonywałam kolejne metry.

Adrenalina zaczęła znaczniej krążyć w moich żyłach wraz z każdym kolejnym rozwiniętym machem. Flepper spoczywający spokojnie na półeczce nie tylko rozjaśniał na moment, ale także zawibrował, brzęczeniem wypełniając wnętrze pojazdu. Zerknęłam pobieżnie, niezbyt się przejmując. Zresztą nie znałam tytulatury wypisanej na głównym ekranie.

Veronico Fernboosh, radzę zwolnić i zachować ostrożność, zakomunikował nagle kobiecy, nieco mechaniczny głos Bo. Panujące warunki utrudniają bezpieczną jazdę.

– Nic się nie martw, Bo – wyrzekłam, mamrocząc pod nosem. Ściskając palce na drążku kierowniczym, skupiłam wzrok na jednym odległym punkcie. Dysponowałam niezbędnymi umiejętnościami, aby dojechać w jednym kawałku do celu, ale Bo niekoniecznie zdawała sobie z tego sprawę, nawet jeśli już raz zaprezentowałam jej, co potrafię. – To tylko przejażdżka.

Czy życzysz sobie powiadomienia pobliskiej kliniki o wizycie?

Pobliskiej kliniki? Spytałam samą siebie bezgłośnie. Wcale nie zmierzałam do lekarza, chociaż ibot już wcześniej zasugerował wizytę u specjalisty. Lepiej czytała we mnie niż ja sama. Pokręciłam głową. Bo funkcjonowała w oparciu o czujniki rozmieszczone w całej merenie, gdyż pełniła niejako rolę świadomości tegoż pojazdu. Znała poziom hormonów, szybkość oddechu a nawet puls, a na bazie zdobywanych danych szacowała prawdopodobne scenariusze, również dotyczące stanu zdrowia.

– Nie, Bo, nie jedziemy do kliniki – oznajmiłam po chwili rozważania tego pomysłu.

Sugeruję uruchomić autopilota. Dokąd chcesz jechać?

Donikąd, pojawiło się w mej głowie samoistnie, ale nie wyrzekłam tego słowa głośno. Po prawdzie nie miałam pomysłu, gdzie mogłabym zajechać. Słyszałam wiele o tym mieście, lecz nigdy się w nim naprawdę nie znalazłam, zawsze trzymając się bezpiecznej granicy. To właśnie w jednym z tutejszych klubów Neigri pewnego wieczoru walczył, dając upust emocjom i przy okazji nieco obrywając od przeciwnika.

Nagle wpadłam na pomysł. Oczywiście daleko było mu do perfekcji. Pamiętałam doskonale, co blondyn wtedy powiedział, tłumacząc się pokrętnie. Nie zabrał mnie z sobą, choć ponoć chciał, abym kiedyś dopingowała go w walce. Brutalnej walce, bo jedyną zasadą obowiązującą w klatce był ich całkowity brak, ale uczestnicy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, zgłaszając się na ochotnika zwabieni szansą pokaźnej wygranej.

Kolejny raz flepper zawibrował. Tym razem to Cise próbowała się do mnie dobić, aczkolwiek pędziłam tam szybko, że bałam się puścić drążek sterowniczy. Rozmawiać też teraz nie mogłam. Każdy manewr musiał zostać przeprowadzony sprawnie oraz w ułamkach sekund, zaś każdy wiedział, że poddawanie się jakimkolwiek konwersacjom zaburzało skupienie uwagi. Bardzo chciałam zamienić kilka zdań z Cise, lecz wybrać musiałam mądrze, zatem świadomie zignorowałam połączenie.

Zjechałam z aerostrady pierwszym nadarzającym się rozwidleniem. Właśnie oficjalnie znalazłam się w mieście grzechu oraz pokus. Siłą rzeczy zwolniłam, a kiedy moja merena traciła machy, yaskald prowadzony przez Kito zyskiwał je. Strażniczka wyprzedziła mój wóz, a kiedy mnie omijała, dostrzegłam, jak gestykulacją nakazuje zjechać na pobocze. Westchnęłam ciężko, mając nadzieję, że nie dostanę opierdolu. Jakby na to nie spojrzeć, to ona pracowała dla mnie, nie na odwrót.

Nie chcąc przysporzyć sobie ani jej problemów, grzecznie zjechałam na wskazany przez czarny pojazd parking. Yaskald już stał w miejscu, ale Kito nie wysiadła, dopóki nie wyłączyłam maszynerii, jakby obawiała się próby ucieczki. Kiedy opuściła swój wóz, również wyszłam na zewnątrz, choć przecież spokojnie mogłam dalej zagrzewać miejsce na siedzisku.

– Czy coś się stało, pani Veronico?

– Skąd to pytanie?

– Jesteśmy w Black Soulost, z dala od domu i w dodatku znacznie pani przyśpieszyła – wyliczyła. Już otworzyłam usta, chcąc udzielić wymijającej odpowiedzi, kiedy dodała poważnie. – Widziałam też poświatę fleppera sugerującą albo otrzymanie wiadomości, albo połączenie, a ponieważ ostatecznie zjechała pani ze mną tutaj, wnioskuję, że mogę wykluczyć próbę ucieczki.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że rozsunęłam wargi w milczącej reakcji na jej wywód, bynajmniej chcąc wyrzec cokolwiek. Zmysł obserwacyjny Catosianki był imponujący. Dostrzegła poświatę mego fleppera, chociaż przebywałam w zupełnie innym wozie, a ona ponadto musiała skupić się na prowadzeniu, co przy większych prędkościach wymagało poświęcenia uwagi każdej czynności. Przełknęłam, dźwigając szczękę i na powrót złączając wargi.

– Jak słusznie zauważyłaś, nie zamierzam cię zgubić ani nawet próbować – odparłam nieco oburzonym tonem. – Ale też nie będę się spowiadać z tego, dokąd ani dlaczego się wybieram.

– Więc przyjechałyśmy do Black Soulost celowo?

Mina Kito wyrażała powątpiewanie. W sumie słusznie, bo absolutnie nie należałam do osób oddających się wątpliwym rozrywkom w miejscach o jeszcze bardziej wątpliwych renomach. Miasto reputację posiadało nieprzesadzoną, ale z drugiej strony istniało, doskonale prosperując, ponieważ to ludzie podejmowali się wszystkich tych nie do końca legalnych rozrywek.

– Oczywiście, Kito – skłamałam, ale ona nie musiała tego wiedzieć.

– A zatem dokąd się wybieramy? – spytała bez ogródek.

Brew uniosła wyczekująco. Niestety, ale ochroniarzowi miałam wręcz obowiązek zdradzać plany. Oczami wyobraźni już widziałam rzucającego wszystko w cholerę Yurdana i pędzącego do mnie na złamanie karku. Z drugiej strony spojrzałam na całokształt oczami niezależnego widza. Wizja kobiety w zaawansowanej ciąży udającej się do przybytku rozpusty i brutalności prezentowała się co najmniej groteskowo, żeby nie nazwać tego prosto z mostu oraz po imieniu w bardziej dosadny, być może wulgarny sposób.

– Jedziemy do Ghoufhay – powiadomiłam, idąc w zaparte.

– Ghoufhay? – zdumienie w dalszym ciągu otulało głos Kito, kiedy aż cofnęła się nieznacznie, świdrując moją sylwetkę ze zwiększonej odległości. Obrazy kreujące się w jej głowie również musiały wyglądać niedorzecznie, skoro jawnie podważyła moją decyzję. – Jest pani pewna, że właśnie tam chce się dostać?

– Oczywiście – kolejne kłamstwo padło spomiędzy mych umalowanych warg. Skrzyżowałam ręce pod biustem a na krągłości brzucha, lekko wzruszając ramieniem. Kito chyba nie zamierzała się sprzeczać. Po prostu zlustrowała mnie, marszcząc brwi, lecz skinęła głową, a zanim wróciła do yaskalda, rzuciła tekstem o bezpiecznej i ostrożnej jeździe. – Umiem prowadzić – prychnęłam.

Przed klubem Ghoufhay zaparkowałam niespełna kwadrans później. Celowo wybrałam główne wejście, ale słyszałam o innym, bardziej skrytym. Jednak ono użytkowało windę, zaś ja nie zamierzałam korzystać z podobnych wynalazków. Wolałam cisnąć się w innych miejscach oraz kategoriach.

Wierzyć mi się natomiast nie chciało, ile znajdowało się tutaj porządnych, a także drogich aerocarów. Śmiało można było połasić się o twierdzenie, że obecni tutaj ludzie kompletnie nie planują się kryć z własną obecnością w podobnym przybytku. W przeciwnym wypadku pewnie wybraliby drugie wejście wraz z podziemnym parkingiem. Wysiadłam z mereny, mierząc budynek.

Materiał wykorzystany do budowy odbijał otoczenie niczym czarne zwierciadło. Kusił i wabił jeszcze przed wkroczeniem do wnętrza. Migoczące światełka przyciągały wzrok przejezdnych, zaś wielki, mało stylowy napis nazwy tego lokalu widać było z daleka. Zerknęłam nieco w bok. Na jednym ze zwierciadlanych paneli dojrzałam komputerowo kreowany obraz kilku ocierających się o siebie postaci w dość zmysłowym tonie. Animacja trwała kilkanaście sekund, aby zastąpiła ją inna, znacznie bardziej brutalna. Bez wątpienia to tutaj Neigri walczył z bezimiennym przeciwnikiem.

Poprawiłam włosy, zaczesując luźniejsze kosmyki w tył, ale wcale nie poczułam się odważniejsza. Szczerze mówiąc, miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a przynajmniej wrócić do wozu, lecz skoro już się tutaj pofatygowałam, naprawdę chciałam się przekonać na własnej skórze, o co tyle zamieszania. Zresztą czułam na sobie baczny wzrok pilnującej mnie kocicy. Gdybym się teraz wycofała, być może straciłabym w jej oczach, bo w końcu to ja nas tutaj przyciągnęłam.

Pewnym, zdecydowanym krokiem przemierzyłam parking, a kiedy dotarłam do miejsca, wcześniej przechodząc w asyście Kito przez bramki, zdurniałam. Wejście do środka nie wyróżniało się pośród całego konstruktu, ale prowadził do niego wąski spacerniak oddzielony od reszty wysokimi, cienkimi ścianami z płyt wypełnionych w środku szarawą chmurą, przez co odnosiłam wrażenie, że spaceruję otoczona dymem. Dopiero wychodząc z zadymionej strefy i przechodząc przez hologramową ścianę utworzoną ze świateł, wtargnęłam do świata rozkoszy oraz bestializmu.

Omiotłam wielką, dwukondygnacyjną salę zdumionym wzrokiem, coraz szerzej otwierając usta. Pomieszczenie wyciemniono, więc wszędzie panował półmrok, a światło padało z dwóch miejsc. Na forqunicznych stolikach przypominających wodną kompozycję fontanny, której blat stanowił górny rozbryzg, ustawiono niewielkie lampki, delikatnie rozpraszające ciemność dla zasiadających przy nich osób. Drugim zaś głównym źródłem światła pozostawała ogromna klatka ustawiona niby to w centrum sali, a jednak po drugiej stronie na wprost schodów, którymi musiałam zejść w dół.

Ostrożnie pokonałam niskie stopnie, dłonią sunąc po barierce. Liczyłam, że jeśli z moim wątpliwym szczęściem potknę się, zdołam uniknąć upadku. Już nawet nie myślałam o tym, co zrobiłby Neigri, gdyby doszło do wypadku. Sama bym sobie nie wybaczyła kolejnej śmierci, zwłaszcza osoby, za którą ponosiłam odpowiedzialność.

– Pomóc w czymś?

Nieprzyjemny, męski głos dobiegł mych uszu. Obróciłam głowę, odszukując natychmiast właściciela. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie wyglądał życzliwie ani serdecznie. Krzywy uśmiech przecinał oszpeconą bliznami twarz. Gołym okiem widać, że wiele przeżył, zanim wylądował tutaj, chyba że był jednym z gości klatki. Ponoć odbywały się w niej zarówno walki na śmierć i życie, ale również bardziej rozrywkowe, a te drugie stanowiły większy procent w statystykach. Tak przynajmniej głosiły pogłoski. Zlustrowałam twarz Zaziemca, ale nie umiałam ocenić, skąd pochodzi.

Głowa nie posiadała typowego dla Ziemian kształtów, chociaż niewątpliwie miałam do czynienia z humanoidem. Była bardziej owalna, a po prawdzie przypominała eliptyczny dysk. Oczy o ciemnoszarych tęczówkach z brązową źrenicą utrzymywała para grubych, sztywnych czułek, a pod nosem, dużym i haczykowatym, wyrastało kilka cieniutkich wypustek przywodzących na myśl wąsy, aczkolwiek nie przesłaniały w żadnym stopniu ust. Podobne wypustki rosły po bokach jego głowy, a choć nie miałam pojęcia, czemu służyły, wzięłabym je za zmysł słuchu Zaziemca. Dodatkowo skórę pokrywało mnóstwo mniejszych oraz większych dziurek i gdyby nie wyraźny nos królujący na twarzy mężczyzny, pomyślałabym, że to nimi rozpoznaje zapachy.

– Eee... ja...

– Daj nam miejsce, Leo – Kito przemówiła twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Wyraźnie widziałam ruch czułek utrzymujących gałki oczne, gdy wzrokiem mężczyzna przesunął na moją towarzyszkę. Nie przeoczyłam też gwałtownego rozszerzenia źrenicy, co sugerowało, że ją rozpoznał. – W przeciwnym wypadku powiadomię szefa, a nie ucieszy go fakt, że nie ugościłeś tutaj należnie jego visyam.

Na dźwięk określenia mej osoby znalazłam się pod ostrzałem spojrzeń. Odniosłam wrażenie, jakby w pomieszczeniu nagle zapadła głucha, nieprzenikniona cisza. Nie tylko Leo patrzył na mnie intensywnie, ale także pracownicy pobliskiego baru, który ciągnął się wzdłuż bocznej ściany. Przełknęłam. Zielonego pojęcia nie miałam, czego powinnam się spodziewać, a jak na złość wszystkie pomysły wyparowały. W głowie panowała pustka.

– Pani Yurdan?

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam kłamać, ale żoną Neigriego jeszcze też nie byłam. Gotowa byłam już przyznać, że trochę wciąż brakuje, aby zwracać się do mnie w ten sposób, kiedy Kito ponownie zabrała głos.

– Szef nie wspominał, że masz problemy ze słuchem.

– Pani wybaczy – mężczyzna zreflektował się, prawie kłaniając przede mną. – Nikt nas nie uprzedził o pani wizycie. Przygotowalibyśmy jakąś godną uwagi rozrywkę pod poziomem. Tu raczej niewiele się dzieje. – Zerknęłam na Kito, niemo pokazując, że będzie musiała mi to później wytłumaczyć. – Proszę za mną.

Grzecznie ruszyłam przed siebie, drepcząc niemalże po jego śladach. Z pewnością szłabym tak, gdybyśmy znajdowali się na piaszczystej plaży, jednak teraz przede wszystkim chciałam dotrzeć cała na jakieś miejsce i nie wpaść przy okazji na żadnego nieszczęśnika.

Nasz forquniczny stolik znajdował się bardziej w cieniu niż inne, nawet jeśli mała lampka ustawiona na stylizowanym blacie dawała podobną ilość światła co pozostałe. Zasiadłam i złożyłam zamówienie. Byłam chyba jedynym gościem, który zamierzał raczyć się bezalkoholowym trunkiem, ale obsługujący mnie mężczyzna nic głośno nie wyrzekł. Zmierzył mnie tylko, kiedy poprosiłam o sok.

– Nie rozumiem, Kito – zaczęłam cichuteńko, kiedy przysiadła obok na mój wyraźny przykaz. – Co znaczyło, że przygotowaliby coś godnego uwagi pod poziomem?

W powietrzy nakreśliłam symbol cudzysłowia, przytaczając słowa Leo. Nawet jeśli Catosianka nie znała tego znaku, bo różnie to bywało z Zaziemcami, z pewnością zrozumiała sens pytania. Rozejrzała się wokół, a ja zrobiłam to samo. W półmroku kilka par przy odrębnych stolikach obściskiwało się w większym lub mniejszym stopniu, przez co pojęłam, dlaczego panowały tutaj raczej ciemności. Pewnie to przypasowało Neigriemu.

– Tutaj mają miejsce spokojne imprezy, na które każdy zainteresowany ma wstęp – powiadomiła ściszonym głosem. – Inaczej sprawa prezentuje się z poziomem underground. Tam Leo wpuszcza tylko... sprawdzonych klientów.

– Sądziłam, że brutalne walki to norma w Black Soulost – przyznałam szczerze.

Rozejrzałyśmy się ponownie. Kito nie zabrała głosu, dopóki roznegliżowana kelnerka zaziemskiego pochodzenia ułożyła nasze zamówienie. Nie chciałam pić sama, nawet jeśli nie sięgałam po procenty, a Catosianka akurat znajdowała się pod ręką. Poza tym jakoś lepiej czułam się z myślą, że nie tylko ja dziś zrezygnuję z alkoholu.

– Owszem, to tutaj normalne praktyki, ale wiele zależy też od... sposobu organizacji.

– Sposobu organizacji – podchwyciłam natychmiast. – Więc tutaj dzieją się delikatne bójki, a tam walczący mają prawo zamordować przeciwnika?

– Zamordować – powtórzyła cicho, jakby ważyła to słowo. – Tak, w pewnym sensie z tamtej klatki żywy wychodzi zwykle tylko jeden walczący.

– A drugiego... pakują od razu do wora?

– Do wora? – zdziwiła się.

Oglądałam multum filmów o mordowaniu i wywożeniu zwłok. Często pakowano trupa do czarnego, plastikowego worka. Był to chyba jakiś znacznik denata, bo rannych, nawet ciężko, ładowano zwykle na nosze i pakowano do ambulansu. Czasem zgodnie z ziemską kinematografią zamordowany kończył zawinięty w dywan bądź utopiony w rzece, ale sposoby chowania ciał raczej posiadały pewien niezmienny schemat.

– Ziemskie praktyki – wyjaśniłam pokrótce, nie wdając się w szczegóły.

Po prawdzie nie pamiętałam czy tak właśnie grzebano zmarłych. Naoglądałam się filmów, a one mogły nieść równie prawdziwe przesłanie co Jestem matką lub Matrix. Już Gwiezdne wojny uważałam za większy wyznacznik, bo przecież nikt nigdy nie wykluczał wojen w galaktyce, a wręcz przeciwnie. Uczulano nas podczas zajęć dydaktycznych, że rządy na każdej planecie mogą drastycznie ulec zmianie w przeciągu kilku chwil. Przykładów szukać nie musiałam. Ziemskie upadły błyskawicznie.

– Cóż, tam po prostu ktoś sprząta denata, ewentualnie jego resztki – stwierdziła Kito. Skrzywiłam się, a połknięty przed momentem sok podsunął się do gardła, cofając z żołądka. – Poza tym na dole odbywają się zakłady, a każda impreza jest solidnie... celebrowana.

– Celebrowana? – zaciekawiłam się. – Jak?

– Rżnięciem.

– Mówisz tak, jakby tutaj tego brakowało – burknęłam.

Zataiłam, że uraziła mnie nieco swoją bezpośredniością. Kito mogła ubrać to w nieco inne słowa, a nie bezceremonialnie obwieszczać, że rżnęli się na dole na potęgę. Chociaż pewnie gdyby Neigri wykładał mi różnice obowiązujące tutaj i tam, nie zareagowałabym w ten sposób.

Na myśl, że z nim w sumie mogłabym się zabawić w takim publicznym miejscu, poczułam mimowolny skurcz w podbrzuszu. Automatycznie poprawiłam pozycję, prostując się znaczniej, zaś uniesioną dłonią pokazałam towarzyszce, że nic się nie stało. Jeszcze nie rodziłam i szczerze mówiąc, wolałam nie robić tego tutaj, natomiast podniecenie seksualne sprzyjało wywoływaniu skurczów, jakich powinnam raczej unikać. Postanowiłam skupić się na soku, odganiając obrazy już kreowane przez bogatą wyobraźnię. Artyści mieli trudniej zapanować nad własnymi wymysłami.

Kito rzuciła coś o tym, że tutaj ma miejsce ledwie gra wstępna, a sporo z tych par po prostu niedługo wróci do domu lub uda się w bardziej ustronne miejsce. Nie zaszczyciłam kobiety dodatkowym responsem, a gdyby wiedziała, co działo się w mojej głowie, sama zamilkłaby znacznie wcześniej.

Dopiłam sok do końca. Po prawdzie nic ciekawego nie miało tutaj dzisiaj miejsca, więc nawet odrobinę się rozczarowałam. Z drugiej strony mogłam dziękować Iskrze, ponieważ znając moje niebywałe szczęście, urodziłabym w najkrwawszym momencie walki, a Neigri wymordowałby później ekipę klubu. Gdy wysoka, elegancka szklanka zdobiona jasnymi kamyczkami była już pusta, postanowiłam, że czas się zbierać. Coraz mocniej doskwierało mi zmęczenie, zaczęłam być senna i nawet tęskniłam za zostawionym w domu iskalem.

Zwykle zabierałam ze sobą tę małą bestię, chociaż ambar w ostatnim czasie również zyskał zarówno centymetrów, jak i kilogramów. Teraz mogłam go zostawić też na nieco dłużej niż początkowo, nawet jeśli nigdy nie przebywał w samotności. Pod moją nieobecność doglądała go Kasvera, ale w domu zostawał głównie wtedy, gdy zwyczajnie nie mogłam zabrać go ze sobą. W każdym innym wypadku zajmował miejsce obok mojego, rozsiadając się wygodnie, a parokrotnie tylko warknął na Neigriego. Kiedy jeździłam z narzeczonym, siłą rzeczy zajmowałam standardowe miejsce ambara, a on bywał wtedy oddelegowany na inne. Venus nie lubił jeździć z tyłu, chociaż tam miał możliwość, aby wygodnie się rozłożyć.

– Dokąd teraz, pani Veronico?

Głos strażniczki dobiegł mnie, gdy tylko opuściłyśmy górną część Ghoufhay. Zerknęłam na nią przez ramię, mrugając szybciej. Powieki powoli zaczynały się kleić, więc w głowie rozważałam już nakazać Bo zawieźć mnie autopilotem pod adres apartamentu. Zwolniłam, a następnie posłałam jej zmęczony wzrok.

– Teraz już tylko do domu.

Skinęła, przyjmując dyspozycję, a następnie wsiadła do yaskalda. Również zajęłam miejsce w merenie, wydając Bo skrupulatne dyspozycje, choć ma komputerowa towarzyszka rozumiała w lot. Zasugerowała nawet wizytę u doktor Serphio, ale póki wody trwały na miejscu, nie chciałam nawet o tym słuchać. Byłam zwyczajnie zmęczona i marzyłam o łóżku, mięciusiej pościeli oraz silnych, męskich ramionach, bez których już nawet trudno było mi zmrużyć oko.

Rozłożyłam się wygodniej, czując otaczające korpus pole siłowe. Podejrzewałam, że skoro nie pisane było mi skupiać uwagę na drodze, przysnę w trakcie jazdy. Cóż, najwyżej Kito mnie obudzi, oceniłam, obracając głowę i wtulając policzek w zagłówek. Dłonie ułożyłam swobodnie na kolanach, a oczy przymknęłam, początkowo czuwając. Umiałam prowadzić, ale Bo posiadała niedoścignione umiejętności, dzięki czemu droga była lekka i przyjemna.

Chyba przysnęłam, ale nie potrafiłam ocenić, co dokładnie majaczyło przede mną. Jakby wszystkie barwy zlały się w jedną, chaotyczną całość. Coś niby było, lecz formalnie tkwiłam w ogromnej plamie zbitej z wielu różnych kolorów. Dookoła panował spokój, a ja po prostu przyglądałam się zmieszanej palecie, oddając się błogości.

Gwałtownie otworzyłam powieki, kiedy poczułam szarpnięcie. Coś uderzyło w bok mereny, spychając nas nieznacznie z kursu. Poderwałam się, chcąc dopaść drążek sterowania, lecz zanim zdołałam go chwycić, mój wóz ponownie został trafiony. Ostatnim, co zarejestrowałam, był ból lewego ramienia, kiedy wskutek uszkodzonych systemów bezpieczeństwa zniknęło pole siłowe utrzymujące mnie w miejscu, a ja poleciałam na drzwiczki niczym szmaciana kukiełeczka. 

I jak tam kolejny rozdział ? 
Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. 
Troszkę się Vera poszwędała, troszkę powłóczyła, emocje opadły... przynajmniej te pierwotne. 
Jak sądzicie, co się właśnie stało?

Z góry dziękuję za Wasze komentarze i głosy. 
Pamiętajcie, że jest mi niezmiernie miło, kiedy komentujecie historię, dzielicie się własnymi odczuciami i teoriami. 
Pamiętajcie też, że to Wy motywujecie mnie do pisania i publikowania kolejnych rozdziałów oraz opowiadań. 
I pamiętajcie, że jesteście wspaniali <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top