29. Veronica

Ostatnimi czasy Neigri zachowywał się dziwnie, a co gorsze, nadmiernie naciskał na kolejny etap związku. Chociaż zabierał się za to od niewłaściwej strony. Tu domagał się powiększenia naszej dwuosobowej relacji, podczas gdy przez głowę mu chyba nawet nie przeszło, że w pierwszej kolejności powinien ją uregulować. Nie zorientował się nawet, kiedy wysyczałam niezamierzenie jego nazwisko. Albo nie chciał, co też mogłam brać pod uwagę. Przecież Neigri Yurdan znany był z tego, że się nie wiąże. Nigdy, z nikim.

No, i też bałam się, ale tego nie zamierzałam nikomu zdradzić. Tylko Cise usłyszała o moich rozterkach, kiedy przemyciłam jej je podczas spokojnego spotkanka przy kieliszku w mieszkanku przyjaciółki. Tam nikt za mną nie wlazł, chociaż Molteg ze współpracującym z nim Siponczykiem dokładnie wcześniej to lokum przetrzepali. Odniosłam wrażenie, że spodziewają się niebezpieczeństwa wyskakującego spod kanapy. Z drugiej strony nie mogłam się im dziwić, bo na szali stało ich życie. 

Zadowoleni też nie byli, że musieli jednak spuścić mnie z oczu, ale Neigri określił się jasno, na szczęście dla mnie i po niemałym utyskiwaniu. Przecież nie chciałam źle i mocno, niesamowicie mocno żałowałam, że wpuściłam tamtego mężczyznę do domu wbrew sugestiom innych. Wcale nie chciałam sprowadzić nieszczęścia na ich głowy. Patrzeć, jak Yurdan torturuje, a ostatecznie łaskawie morduje tamtego chłopaka też nie chciałam, ale czasu cofnąć nie mogłam. 

Gdyby nie Alcisare i jej wsparcie, prawdopodobnie wcale bym się po tym nie pozbierała, bo nawet na sypiającego ze mną w jednym łóżku mężczyznę nie umiałam spojrzeć, aby zaraz nie wspominać, jakim był bezdusznym bydlakiem. Ryccianka pomogła mi jednak spojrzeć na to wszystko oczami innych, absolutnie nie broniąc Greadczyka. Zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia, jak pogodzić się z losem i zostać u boku mężczyzny, który we krwi skąpałby niejedną ulicę, gdybym odeszła. 

Nie miałam najgorzej. Neigri dbał o mnie, otaczając opieką oraz ochroną. Uczciwie należało mu też oddać, że chodził na ustępstwa, nawet jeśli robił to z ciężkim sercem. Absolutnie nigdy też nie podniósł na mnie ręki, chociaż okazję miał niejedną. Dbał o moje potrzeby, przystawał na zachcianki. Owszem, mogłam trafić gorzej. Tymczasem wystarczyło słuchać i zachowywać ostrożność, niewielka cena za spokój. 

Teraz z kolei czekało mnie o wiele większe wyzwanie. Neigri jeszcze nie wiedział, ale mama zaprosiła nas na jutrzejszy obiad. Pierwszy raz mieliśmy pojechać tam razem jako para, choć mieszkaliśmy ze sobą już prawie kwartał. Rozumiałam, dlaczego zwlekała. W końcu innych moich partnerów zapraszała bardzo szybko na wspólny posiłek, podwieczorek, wieczór rodzinny oraz inne rozmaitości. Każda okazja dobra była do spędzenia czasu i lepszego poznania się. Tu jednak pierwsze wrażenie przeważyło szalę.

Siedziałam już w sypialni, czekając na powrót pana i władcy. Dopiero co się posprzeczaliśmy, a teraz miałam mu przekazać wesołe wieści. Jakoś nie widziałam tego, obawiając się jego możliwej reakcji. Neigri był nieobliczalny oraz nieprzewidywalny, zatem każdy brany pod uwagę scenariusz zwykle nie sprawdzał się w stosunku do niego. Czynienie prognoz przypominało wróżenie z fusów, a do tej pory nie umiałam wymazać z pamięci, jak zachował się względem mamy. 

Zresztą ona też niechętnie prowadziła jakąkolwiek konwersację na jego temat, raz jeden rzucając hasłem, abym dobrze przemyślała, z kim się wiążę. Wtedy jednak było już o wiele za późno, ale jej nie chciałam obarczać własnymi problemami. Mama nie musiała słuchać, przez co Zaziemiec kazał mi przejść, abym dosadnie zrozumiała, że nie na pokaz mam strażników, których komendy w pewnych wypadkach są nadrzędne i niepodważalne. 

– Nie sądziłem, że tak wcześnie będziesz kładła się spać. – Męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. Poprawiłam się natychmiast na łóżku, gdzie siedziałam, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Obejrzałam się na niego. – Co jest?

Przystanął w pół kroku, mierząc mnie uważnie. Podskórnie czułam, że z banalną łatwością rozpoznawał mój nastrój. Uśmiechnęłam się lekko, choć był to z pewnością udawany gest. Podszedł blisko, czając się z gracją, czym potwierdzał, że jest urodzonym drapieżnikiem. Gdy dotarł do łóżka, wdrapał się na materac, zmierzając ku mnie niczym gepard. Nie odezwał się ani słowem więcej, a intensywne spojrzenie oliwkowych oczu czyniło panujące milczenie nieznośnym.

– Jak dzień? – spytałam, nieznacznie odwlekając nieuniknione.

– Ty mi powiedz – zażądał, zatrzymując się na wprost. Siedział bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Wnętrze dłoni przyłożył do mego policzka, odgarniając luźne kosmyki w tył i zatykając za ucho. – Co się stało? Coś nie tak z remontem?

– Nie, to nie to – stwierdziłam pośpiesznie.

Brakowało jeszcze, aby coś sobie uroił i wymordował ekipę, którą w mękach wreszcie skompletowałam. Łatwiej było samemu zakasać rękawy, a następnie wziąć się do pracy, ale w działaniu oraz uporze miałam cel. Chciałam polepszyć wizerunek Zaziemców wśród rodaków, pokazać ich z dobrej strony, a jednocześnie stworzyć przynajmniej tym kilku osobom możliwość na polepszenie standardu życia. 

– Więc? – spytał dociekliwie. – Nie będę zgadywać, visyam. Jeśli mi nie powiesz, po prostu wezwę Moltega i poderżnę mu gardło. A potem dowiem się, z kim dziś miałaś kontakt i...

– Neigri, proszę. – Zacisnęłam palce na przedniej części jego przedramienia tuż przy nadgarstku. Umilkł, czekając, lecz trudno było nazwać go cierpliwym. – Jutro idziemy na obiad do moich rodziców.

– I to wszystko? – Dźwignął brwi wysoko, sunąc wzrokiem po mym obliczu. – Skoro chcesz zjeść z rodzicami obiad, nie widzę problemu.

– Nie chcę zjeść – zanegowałam, próbując wymuskać mu pewną subtelną różnicę. – Mamy tam jutro przyjechać oboje na obiad. Mama nas zaprosiła.

– Dobrze. – Pokiwał głową, chyba rozkładając moją wypowiedź na części pierwsze. – Pojedziemy tam i powiem, że ma cię nie nagabywać.

– Co?!

Tego jeszcze nie było. W jednym momencie Neigri zrobił z mej matki namolne i natrętne babsko narzucające nam swoją wolę niczym rosyjska caryca rządząca w osiemnastym wieku. Jej ponoć też nie wolno było się sprzeciwić, tak wielką dzierżyła w dłoniach władzę.

– Nie chcesz jeść z nią obiadu.

– Tego nie powiedziałam – oburzyłam się, gdy przywołał moje słowa w totalnie odmiennym kontekście. – Nie możesz przeinaczać moich komunikatów. Stwierdziłam tylko, że...

– Nie chcesz zjeść obiadu z rodzicami – dokończył za mnie. – I że to twoja matka nas zaprosiła, więc musimy tam jechać. Otóż nie, nie musimy, zmeeyko.

– To nie tak miało zabrzmieć – oznajmiłam, wyrzucając bezwiednie ręce w górę. Na moment przesłoniłam twarz. Potrzebowałam chwili, aby zebrać myśli, a rejestrując łagodny, leciuteńki dotyk na łydce, zerknęłam ponownie na rozmówcę. – Chcę jechać do rodziców i spędzić z nimi czas.

– Ale nie chcesz, żebym ja jechał?

– Chcę – zapewniłam natychmiast, domyślając się, że obcą nutę w jego głosie barwił zawód. – Chcę i to bardzo, tylko... boję się twojego spotkania z moją matką.

– Nic mi nie zrobi – zakomunikował, jakbym to o niego się bała. Choć może powinnam. Rozchyliłam wargi, ale uprzedził mnie, wyrzekając słowa, jakie faktycznie rezonowały w mej duszy. – Wiem i rozumiem, że jest ona dla ciebie ważna. To twoja matka. Nie zamierzam cię od niej odciągać.

– Ostatnia wasza rozmowa nie zwiastowała serdecznej przyjaźni – wytknęłam.

Skinął lekko głową, pokazując, że przyjmuje do wiadomości. On także pamiętał tamto niefortunne spotkanie. Wszystko, co wtedy mogło pójść źle, wyglądało fatalnie. Kciukiem przesunął po moim policzku, opuszkami palców drugiej ręki pieszcząc nadal odsłonięte przez nocny strój łydki. Przymknęłam powieki, poddając się spokojnym, relaksującym czułostką serwowanym przez mężczyznę.

– Wtedy po prostu wytyczyłem jasno granicę – przemówił po chwili mącąc ciszę. – My jesteśmy w związku, tworząc coś całkiem nowego. Nie zakazuję ci zadawać się z twoimi rodzicami, nawet bym nie śmiał, ale zarówno twoja matka, jak i ty powinnyście mieć świadomość, że pewne sprawy tyczą wyłącznie naszej dwójki – tłumaczył, jakby wyjaśniał dziecku różnicę między wschodem a zachodem słońca. – Jeśli chcesz, możesz ją też zaprosić tutaj do nas, choć chwilowo byłaby to dość niekomfortowa wizyta.

– Bo jej nie lubisz? – spytałam szybciej, niż pomyślałam.

– Bo dom jest w trakcie remontu, visyam – sprostował zdecydowanym tonem. Potaknęłam. Zbyt szybko wyciągałam wnioski, źle oceniając w ten sposób Neigriego. – Na którą mamy tam być? Bo rozumiem, że to formalne spotkanie.

Rozciągnęłam usta w bladym uśmiechu, zdając sobie sprawę, że powinnam stać za nim murem jak na partnerkę przystało. Choć nasza relacja też pozostawała nieuregulowana i niby byliśmy parą, a w rzeczywistości pewna nie byłam nawet, jak się o nim wypowiadać. Chłopak? Virsa, czyli opiekun? Partner zdawało się najbardziej adekwatnym sformułowaniem, a jednocześnie pozostawało takie bezpłciowe.

– W południe – powiadomiłam, rozluźniając się.

Teraz byłam znacznie spokojniejsza, ciesząc się w głębi siebie, że sprawnie rozwiał moje niektóre wątpliwości. Naturalnie w dalszym ciągu martwiłam się o jego relację z moją rodzicielką, ale wystarczyło mi chwilowo, że zdawał sobie sprawę z naszej zależności. Wiedział, że była dla mnie niezwykle ważna. Postanowiłam odpuścić sobie zmartwienia, uznając, że tata nie pozwoli wymknąć się sytuacji spod kontroli.

Yurdan ruszył do łazienki zaraz po tym, jak cmoknął mnie w usta. Wiedział, że brudny nie ma prawa wleźć do łóżka, choć i tę zasadę wypracowałam w pocie czoła. Ile razy musiałam się namarudzić, susząc mu głowę, już zliczyć nie umiałam. Nie wymagałam wcale złotych gór ani rogów jednorożca, tylko krótkiego odświeżenia przed wspólnym snem... i nie tylko.

Raz nawet zepchnęłam go z posłania, kiedy mimo mojego jojczenia ułożył się bez wcześniejszego odświeżenia w czystej, świeżo wymienionej pościeli. Szczegół że huknęliśmy wtedy oboje, przy czym to ja wylądowałam na nim. Innym z kolei razem zgarnęłam poduszkę pod pachę, kołdrę wlekąc w drugiej ręce, aby następnie pościelić sobie na jakimś nie do końca sprawnym meblu w sąsiednim pokoju. Fakt faktem wylądowałam chwilę później rzucona na materac, a na mnie wyniesiona pościel, aczkolwiek dopięłam swego.

Nic jednak nie odniosło tak dobrego skutku jak szantaż emocjonalny. Bo przecież jak on mógł myśleć o potomstwie, skoro nie potrafił w tak prosty sposób udowodnić, że mu na nas naprawdę zależy. Odpowiedzialność, zaangażowanie i konsekwencja, trzy cechy, jakich mu ujęłam. Jak to Greadczyk zwykł mawiać, więcej razy powtarzać nie musiałam. Zapamiętał, nigdy więcej nie przymierzając się do snu zaraz po powrocie. Najpierw odwiedzał łazienkę, zażywając bodajby kilku minut prysznica w kabinie akustycznej, a dopiero potem wracał do łóżka i do mnie. Głównie do mnie, zapewniając solidną dawkę endorfin umilających sen.

Dzisiejszy wieczór niczym się nie różnił, może poza długością wspólnego doświadczania uciech. Skoro wcześniej oboje znaleźliśmy się w łóżku, dłużej mogliśmy pokorzystać, nie skracając sobie snu, którego potrzebowaliśmy jak spragniony wody. Zwłaszcza że gra wstępna nigdy nie należała do ubogich, a nawet jeśli doszukałabym się takiego zdarzenia, nadrabialiśmy w dwój- lub nawet trójnasób później.

Kolejny dzień rozpoczął się zwyczajnie, choć miałam sporo na głowie. Mamie nawet nie mówiłam, że mam spotkanie z klientami w sprawie aranżacji remontowanego mieszkania, przez co musiałam wcześniej wydać polecenia pracującej u mnie ekipie. Nawet nie do końca pamiętałam imię nadzorcy, któremu Neigri kazał pilnować fachowców działających w salonie. Wołałam na niego po swojemu, a chyba tylko przez łączącą mnie z jego szefem zażyłość nie psioczył.

Chyba pierwszy raz to mój facet był gotowy przede mną do wyjścia. Gdy ja biegiem pędziłam na piętro i do tuby nanorobicznej, Sey każąc uruchomić mechanizm wibracyjny akustycznego prysznica, on stał podparty przy schodach, obserwując rozwalony salon i ewidentnie podśmiechując się z mojej dezorganizacji. Szczęśliwie Sey, ibot dedykowany do osobowości Neigriego, była obecna nie tylko w merenie. Cudo sztucznej inteligencji ulepszającej także funkcjonowanie w domu. Czasem zastanawiałam się, dlaczego właściwie odmówiłam, gdy naciskał, abym do pamięci komputera posesji wgrała również personafikację Bo.

– Visyam, uspokój się – polecił, nie mogąc znieść mego nerwowego grzebania w torebce. – Twoja matka to nie kloah z Rhagkalla.

– Co?

– No... nie pożre nas – skwitował, mocno upraszczając.

Dostrzegł, że albo nie rozumiałam, co miał na myśli, albo i tak nie docierał do mnie sens wypowiedzi. Byłam niewyobrażalnie zdenerwowana, praktycznie mnąc torebkę spoczywającą na kolanach. Gdy jej nie tarmosiłam, grzebałam w środku, jakby trzymane w niej przydasie miały się rozmnożyć, wysypując na zewnątrz.

– Tak, wiem – mruknęłam bez przekonania.

Jak zwykle siedziałam na miejscu pasażera. Neigri uwielbiał prowadzić ani razu nie korzystając z autopilota, podczas gdy mi było wszystko jedno, o ile jechaliśmy moją mereną. Bo przywykła już do drugiego kierowcy, a on nie marudził o konkretny pojazd. Miał być sprawny i dowieźć nas do celu. No, i chyba też odpowiadało mu wnętrze mojego cudeńka, gdyż raz otwarcie przyznał, że nigdy wcześniej nie jeździł przeszklonym wozem, nawet jeśli mój nie był wykonany ze zwykłego szkła.

Poprawiłam włosy, zaczesując je w tył. Dziś zamiast standardowego kuca nosiłam zapleciony warkocz z kilkoma luźnymi kosmykami. Wszelkich możliwych starań dołożyłam, aby prezentować się chociaż odpowiednio, aczkolwiek rodzice doskonale wiedzieli, jak wyglądam. Ba, oglądali mnie w gorszym stanie, zwłaszcza kiedy ryczałam załamana po rozstaniu z Draconem. Chociaż wolałam pokazywać się im tak niż w jednoznacznej sytuacji, pieprząc się z kimkolwiek na ich oczach.

– Jeśli to cię pocieszy, mam dla niej prezent.

– Słucham?

– W bagażniku – poinformował, spoglądając na mnie przelotnie. Lada moment mieliśmy wjechać na teren posesji rodziców, stąd dostrzegałam już rezydencję Gerthów poprzedzającą naszą, ale w dalszym ciągu jako odpowiedzialny kierowca zachowywał czujność. – Ponoć tak się robi.

– Ooo... – sylaba intonująca zaskoczenie rozbrzmiała wewnątrz mereny. – To miłe z twojej strony.

– Nieprawdaż? – Uśmiechnął się do mnie arogancko, na moment łapiąc za dłoń. – Niczym się nie martw. Skoro nas zaprosiła, to raczej nie będzie ci wypominać, co widziała.

– Nam – poprawiłam go. – Nam nie będzie, jeśli już, bo seks uprawialiśmy wspólnie. – Zerknął na mnie rozbawiony. – Jakoś nie przypominam sobie, żebym tylko ja brała w tym udział.

– A mogłabyś?

– Słucham? – spytałam zdumiona nie mniej niż wieścią o podarku.

– Pytam czy chciałabyś się zabawić.

– Bawię się – odparłam z naciskiem. – Doskonale i z tobą.

– I to się absolutnie nie zmieni – stwierdził odrobinę burkliwie, lustrując moją sylwetkę, jakby pierwszy raz widział mnie na oczy. Cokolwiek krążyło w jego głowie, było wysoce niestosowne. – Wracając, wstąpimy w jedno miejsce. Potrzebujesz czegoś, zanim zajedziemy do domu?

To było miłe, że Neigri tak dbał o moje potrzeby. Niemniej jednak tym razem to ja zmierzyłam go wzrokiem, próbując ustalić, co też sobie ubzdurał. I rzeczywiście potrzebowałam, już ostatnio wbijając sobie w pamięć, że muszę nabyć nowy zestaw ampułek. Jako że z Neigrim posiadaliśmy odmienne zdanie na temat potomstwa, nie byłam pewna czy w ogóle powinnam teraz poruszać tę kwestię.

– Nie, w zasadzie to nie.

– Na pewno? – Zerknął na mnie kątem oka, wjeżdżając już na podjazd. – A ampułki? Masz jeszcze wystarczający zapas?

– Chciałam podjechać jutro sama do apteki – wyznałam, przyglądając mu się badawczo.

Nie brzmiał na złego czy niezadowolonego, ale to już kompletnie nie było w stylu Neigriego. On nie chciał się zabezpieczać, dając mi to do zrozumienia przy wielu okazjach, a w ciągu minionego miesiąca praktycznie codziennie. Zaczął manewr parkowania, stawiając spokojnie Bo na odpowiednim miejscu.

– To podjedziemy – zakomunikował, decydując.

– Kupisz mi tabletki? – nie kryłam zdumienia.

– Nie zmuszę cię, żebyś chciała mieć ze mną dziecko – odparł.

Zrobił to w sposób, który mimowolnie rozdzierał mi serce. Tak jakby to on czuł się przez moją odmowę niegodny, a to przecież wcale nie o to chodziło. Nie chciałam dziecka z powodu naszego trybu życia, obowiązków zawodowych, posesji aktualnie niezdatnej dla małego berbecia. Aczkolwiek przy głębszym zastanowieniu bałam się metod wychowawczych, jakimi Neigri będzie naprostowywał zachowanie naszego maleństwa. 

Nawet nie umiałam sobie wyobrazić, że naszego syna bądź córkę posadzi na honorowym miejscu widowni, każąc patrzeć, jak torturuje jakiegoś nieszczęśnika. Lub zmusi dziecko, aby samodzielnie kogoś torturowało, bo przecież zwykle potomstwo przejmowało schedę po rodzicach. Jak na zawołanie zemdliło mnie, ale szybko zapanowałam nad żołądkiem. Wolałam, aby nie dowiedział się, czym zaprzątałam myśli. 

– Dziękuję – stwierdziłam tylko, nie wgłębiając się w temat.

– Nie masz za co, wierz mi – rzucił, wysiadając.

U wejścia już stała moja ukochana niania, czekając naszego przybycia najpewniej z polecenia matki. Ojciec zawsze uważał, że znam dom na tyle dobrze, aby trafić na posiłek. Dostrzegłam, jak blondyn ocenia kobietę. Miałam nadzieję, że będzie dla niej milszy niż dla mamy przy pierwszym spotkaniu. Gdy on jeszcze grzebał przy bagażniku, ja już podbiegłam do różowoskórej niewiasty, ściskając ją mocno na powitanie.

– Neigri, to moja Veneni – rzuciłam, przedstawiając ją, gdy podszedł.

– Miło mi poznać – powiedziała, grzecznie lekko skłaniając głowę przed Greadczykiem. 

– Twoja?

– Moja – podparłam dumnie. – Veneni opiekowała się mną pod nieobecność rodziców.

– Nieobecność? – Kolejne pytanie padło z jego ust. – Myślałem, że żyłaś z nimi oboma na raz. Tutaj – podkreślił, omiatając wzrokiem front posesji.

– To prawda, panie Yurdan – wtrąciła kobieta, już prowadząc nas do środka. – Jednak państwo rzadko bywali w domu. Nadmiar obowiązków sprawił, że to ja zajmowałam się panienką Veronicą w dużej mierze. Tak przynajmniej było, dopóki panienka nie osiągnęła dorosłości.

– Nie mów na mnie cały czas panienka – obruszyłam się udawanie. Chciałam, żeby Urdesenka czuła się swobodnie przy Neigrim tak samo jak przy mnie. Skoro zwykle mówiła mi po imieniu, zwracając się bezpośrednio, tak też powinno pozostać. – Veneni jest naprawdę niesamowita. Cud, że wytrzymała ze mną przez te wszystkie lata.

– Oh, sama przyjemność – zaśmiała się. – Zostaną państwo na deserze? Kazałam przygotować twoje ulubione słodkości.

– Słodkości – mruknął ledwie słyszalnie Neigri.

Nie byłam pewna czy celowo zrobił to tak, abyśmy jednak go usłyszały. Veneni tylko pokiwała głową, wpasowując się w wywracanie oczami przeze mnie. Naprawdę nie pojmowałam, jak można nie jeść ani odrobiny słodyczy. Z drugiej strony moje przekąski były całkowicie bezpieczne, więc nie musiałam ich kitrać po kątach, jak miało to miejsce z Cise, gdy wpadł mi w łapki jakiś słodyczowy biały kruk.

– Mam nadzieję, że nie uderzasz do mojej wagi? – rzuciłam celowo, weryfikując jego reakcję.

Mimo wszystko pozwoliłam się przyciągnąć do boku mężczyzny, gdy jego dłoń wylądowała na mej talii. Nie byłam gruba, ale na modelkę też się nie nadawałam. Ciałko miejscami faktycznie miałam lekko zaokrąglone i nawet matka czasem wierciła mi dziurę w brzuchu, tymczasowo tylko metaforycznie, żebym zgubiła choć pięć kilo. Pochylił się, adresując respons wyłącznie do mnie, choć i tak widziałam rozanieloną naszymi drobnymi czułostkami Veneni.

– Śmiało możesz jeszcze przybrać, zmeeyko.

Szósty zmysł podpowiadał, że nie mówił o zwykłym grubnięciu, a wyobraźnia znów niosła go na manowce. Powoli nie nadążałam za jego tokiem myślenia. Tu domagał się wręcz potomka, podczas gdy sam zaoferował się kupić mi zapas ampułek antykoncepcyjnych na kolejny okres. Cóż, nie chciałam się kłócić, przynajmniej nie głośno ani na oczach któregokolwiek z domowników.

– Verusia! – piskliwy głos mamy uderzył w bębenki. To było tak nienaturalne, że towarzyszący mi Greadczyk bez wątpienia wysłyszał sztuczną nutę w przekazie. – Kochaniutka, jak dobrze widzieć cię całą i zdrową!

Brunetka o wysoko spiętym koku pośpiesznie wyszła z jadalni przeznaczonej na duże spotkania. Dziwiło mnie, że mieliśmy z niej skorzystać, skoro do stołu zasiąść miała raptem nasza czwórka. Czasami dołączali do nas przy nieco mniej oficjalnych okazjach Gerthowie, aczkolwiek z pierwszej ręki wiedziałam, że Vieme przebywała już w domu opiekując się małą Syrrą, z oczu nie spuszczając córeczki, zaś Cise dziś miała podpisać naprawdę duży kontrakt. 

Zresztą niedługo miał minąć okres ochronny, jaki praktykowali Ryccianie, w związku z czym mieliśmy osobiście wszyscy poznać najmłodszą członkinię ich rodziny. Wcześniej jakiekolwiek odwiedziny nie były możliwe, a panienka Eatorey mogła przebywać wyłącznie w obecności rodziców oraz personelu medycznego. 

– Hej, mamo – rzuciłam nieśmiało, lądując w kobiecych ramionach.

Ciche warknięcie dobiegło mych uszu, kiedy bezwolnie opuściłam objęcia partnera. Nic nie mogłam jednak poradzić, starając się zachować oddech. Matka ściskała mnie tak mocno, jakbyśmy się nie widziały co najmniej rok a nie tydzień. Bez mała, bo niedawno byłam podciąć końcówki w jej salonie i zrobić sobie manicure, nowym wzorkiem szałowo zdobiąc pazurki. Nawet Neigriemu się spodobało, bo wybrałam głównie ciemniejsze barwy, rozjaśniając je złotą linią malowaną brokatem.

– Bella, stoneczko, daj naszej córce odetchnąć, bo zaraz będzie już purpurowa. – Ojciec dołączył, witając się z Yurdanem mocnym uściskiem dłoni. Kiedy tylko zostałam oswobodzona z niewoli matczynych ramion, rzucił mi się w oczy pełen współczucia wzrok taty. Pewna nie byłam czy towarzyszący mi mężczyzna pojął przekaz, ale już bałam się myśleć, co też moja matka odwaliła w związku z rodzinnym posiłkiem. – Cześć, Kopciuszku. – Tata uścisnął mnie mocno, nie pozbawiając oddechu. Jednak w ciągu tej krótkiej chwili zdołałam usłyszeć wyraźne słowa. – O niczym nie wiedziałem.

– Pan Yurdan – rzekła nader oficjalnie przypominająca mnie wyglądem mama. – Zastanawiałam się czy nas pan jednak zaszczyci obecnością – sugestywnie dała do zrozumienia, że jednak mógł sobie odpuścić, ale kiedy otworzyłam usta, aby zająć stanowisko, jej wzrok zsunął się niżej. – A cóż to?

Zerknęłam na Greadczyka, dopiero teraz zwracając uwagę, co niósł w dłoni. W życiu bym nie zgadła, co krył słój, ale byłam absolutnie pewna, że cokolwiek zostało w nim zamknięte, pływało w formalinie. Sama byłam w szoku, ale dla wyższego dobra, zrobiłam dobrą minę do złej gry, ogarniając się szybko i przywołując na twarz uśmiech. Zajęłam miejsce przy boku blondyna, łapiąc za jego ramię tak mocno kontrastujące kolorem skóry z moją.

– To prezent, mamo – zakomunikowałam, nie zważając na najprawdziwsze zaskoczenie kobiety.

– Ooo... cudownie – odparła, chyba wybijając się ze stanu szoku.

– Owszem, to greoutsetesu – poinformował z nieskrywaną dumą.

Matko i córko, pomyślałam, nie wiedząc czy zapytana umiałabym powtórzyć tę nazwę. Łamaniec językowy na pewno był równie szczególny jak jego zmaerializowana forma. Bardzo próbowałam, wytężając wszystkie szare komórki, lecz nic nie przychodziło mi na myśl, aby najlepiej określić to coś. Nie umiałam nawet przypomnieć sobie, abym o czymś takim kiedykolwiek słyszała chociażby na zajęciach. Greadczyk brzmiał natomiast, jakby właśnie wręczał mej rodzicielce drogocenną biżuterię lub smarowidła.

– Wspaniały prezent – stwierdził Gye, chyba wyciągając pomocną dłoń. Stwierdzić komu, stanowiło odmienną, wyższą szkołę jazdy. Mama przejęła słój owinięty z zewnątrz ciemnobrunatną wstęgą, przyglądając się temu z uwagą. – Wybacz mej drogiej małżonce. Nigdy jeszcze nie otrzymała równie zacnego prezentu, prawda visyam?

– W rzeczy samej.

Brunetka nie musiała udawać szoku. Wszyscy słyszeliśmy tę wątpliwą nutę szargającą jej zwyczajowo opanowany głos. Sama mierzyłam z zaciekawieniem słój, ryjąc w pamięci, aby zapytać później ojca lub samego darczyńcę, czym było to grotusetesu czy coś tam.

– To może chodźmy już...

– Veronica Fernboosh – kobiecy, doskonale znajomy głos dobiegł mnie z jadalni, przerywając ojcu.

Obróciłam się w stronę wywołującej mnie pełnymi danymi, patrząc na kobietę, której tutaj akurat powinno brakować. Ona już nie miała należeć do rodziny Fernbooshów nawet przez powinowactwo. Szanse na wżenienie się w naszą familię przepadły bodajże z ostatnimi kroplami krwi ściekającymi z ran jej syna w naszej piwnicy. Dziś pewna nie byłam czy mój ex jeszcze żył, a od dawna nie dopytywałam. Piwnica z całym dobrodziejstwem inwentarza należała do Neigriego.

– Pani... Heyrgo – przemówiłam, usiłując brzmieć naturalnie.

– Och, nie bądź taka oficjalna, skarbie – poprosiła dźwięcznie, skrzecząc o dziwo słabiej niż moja matka. Obie jednak brzmiały niczym dwie targowiskowe przekupy. – Tak dawno cię nie widziałam u nas – zagadnęła, ściskając mnie. Byłam w tak dużym szoku, że dopiero Neigri oswobodził mnie, dociskając z powrotem do siebie i zajmując właściwe miejsce, kiedy ramieniem od tyłu otaczał mą talię. Kobieta jednak zdawała się tym zupełnie nie przejmować, klekocząc dalej. – Z tego Roberta to nieznośny syn. Liczyłam, że wpadniecie wkrótce w odwiedziny. Wiesz... z wieściami – stwierdziła, nachylając nieco ku mnie głowę.

Szczęka mi opadła, aczkolwiek nie musiałam dźwigać jej z podłogi. Bardziej zastanawiało mnie, o czym ona w zasadzie opowiada. Robert nie mógł jej odwiedzać już kilka solidnych miesięcy, bo niezmiennie siedział gdzieś pod podłogą bodajże pomieszczeń wyznaczonych pracownikom. Odchrząknęłam, lecz zrobiłam to dopiero wtedy, gdy partner przejął inicjatywę, chyba dostrzegając moje osłupienie.

– Wątpię, żeby to jeszcze było możliwe – wycedził złowieszczo. – Jeśli Vera będzie mieć wieści, na pewno powiadomimy rodziców. Cała reszta dowie się być może z plotek.

Mina pani Hyergo nie przywodziła na myśl ukontentowania. Kobieta wyglądała nie tylko na oburzoną, lecz również zniesmaczoną. Tak być może działała na nią perspektywa mojej ręki oddanej ciemnoskóremu mężczyźnie nieodstępującemu mnie na krok. U mego boku wyraźnie widziała własnego syna, jakoś nawet nie zastanawiając się, dlaczego ten zamilkł, nie dając znaków życia aż tyle czasu.

W sumie niewiele ją to chyba obchodziło. Nad własną prezencją nie umiała zapanować, co rusz zapominając o ponownym farbowaniu. Ciemne odrosty rzucały się dość wyraźnie w oczy między nienaturalnie jasnymi pasmami, które niestandardowym upięciem jeszcze tylko uwypukliła. Co dopiero miałaby pamiętać o synu. Tym bardziej, że Robert ją mógł zlewać podobnie do mnie, poświęcając się w pełni swoim dziwnym, ciemnym interesom. 

– Może będziemy mieć nieco więcej szczęścia, panie Yurdan – powiedział wychylający się z jadalni mężczyzna. – W końcu moja żona przyjaźni się z piękną Anabelle – zakomunikował, chociaż jemu chyba też nie przypadł do gustu ten cały teatrzyk odstawiony przez obie kobiety. – Witaj, Veronico. Ślicznie wyglądasz.

– To akurat prawda – potwierdził Neigri, ledwie panując nad nerwami. – Veronica z każdym dniem jest coraz piękniejsza. 

– Nie śmiałbym wątpić – powiedział pan Floyhstaus, uśmiechając się do mego partnera. – Robert to jednak jest głupcem, skoro...

– Jak możesz? – spytała wyraźnie wzburzona małżonka mężczyzny.

– Przestań, Sabino – rzucił ostrzej, niż wymagała tego sytuacja. – Nie mów mi, że nie widzisz, jak tych dwoje lgnie do siebie. Skoro Robert pozwolił, aby Veronica go rzuciła, jest skończonym...

– Może przejdźmy do jadalni – wtrąciłam. Zaczęło robić się już mocno nieprzyjemnie. Dziś naprawdę chciałam uniknąć sprzeczki, już teraz czując się wystarczająco niekomfortowo. Ponadto perfekcyjnie wyczuwałam, jak obejmujący mnie blondyn napina mięśnie. – Mama na pewno naszykowała pyszne dania.

Posłałam rodzicielce wymowne spojrzenie. Tego niewerbalnego przekazu nie sposób było zrozumieć opacznie. Byłam wściekła za to, co zrobiła, posuwając się naprawdę do uwłaczających szanownej pani Fernboosh zagrywek. Mama uśmiechnęła się delikatnie, zerknęła na Gye, później na Neigriego i ostatecznie jako wzorowa gospodyni zaprosiła nas na salony. Zapowiadał się dramat. 

I co sądzicie, moi drodzy? 
Jak widzicie, Verę dręczą solidne wątpliwości i obawy. 
Uważacie, że słusznie? 
A może powinna po prostu odejść nie bacząc na konsekwencje? 
Coś chyba Neigri nie przypadł mamusi do gustu... 
Nawet mimo tak urokliwego prezentu ;) 

Dziękuję za Wasze komentarze. 
Dziękuję za głosy i dopominanie się rozdziału <3 
Jesteście niesamowici <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top