35. Neigri
Apartament Alcisare od naszej rezydencji znajdował się niespełna dziesięć minut drogi, biorąc pod uwagę, że o tej porze aerostrada była praktycznie pusta. Nocą mało kto jeździł po ulicach, ale ruch wciąż występował. Niemniej jednak zdumiało mnie, że zanim dotarłem na miejsce, każąc Moltegowi odstawić mój wóz, bo jechaliśmy mereną Very, ona zdążyła zasnąć. Gotów byłem przysiąc, że spała, kiedy wtargnąłem do Cise, prawie że wyłamując drzwi, w ostatniej chwili pozwalając Hagajczykowi je otworzyć bardziej tradycyjną metodą.
– Kochanie – szepnąłem, opierając rękę na fotelu partnerki. Łagodnie odsunąłem nieznacznie ciemny kosmyk z jej twarzy. Wyglądała obłędnie pogrążona w pełnej nieświadomości z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi ustami. Nie miałem serca jej budzić i gdyby mój egoizm nie brał właśnie góry, po prostu wysiadłbym z pojazdu, niosąc ją na rękach do łóżka. – Visyam, jesteśmy.
– Yhym... – mruknęła, rozbudzając się powoli.
– Chyba nie zamierzasz nocować w wozie – zażartowałem, gdy zaczęła się wiercić.
Chciałem dorzucić jeszcze kilka słów o czekającej na nas ochronie, ale gdy uniosła powieki, przepadłem. Tchu mi zabrakło, gdy tonąłem w zieleni jej oczu spoglądających na mnie w ten typowy, senny sposób. O czymkolwiek przed momentem śniła, pragnąłem, abym przynajmniej na chwilę znalazł się w jej sennych marzeniach.
– Może to nie jest najgorszy pomysł?
– Jaki? – spytałem bezwiednie, nie pamiętając nawet, co powiedziałem jej przed momentem.
– Nocleg w merenie – oznajmiła. – Przynajmniej nie będę musiała cisnąć na piętro.
– Nie musisz – zasugerowałem, tok jej myśli pojmując z kontekstu. – Zawsze mogę zanieść cię do łóżka.
– Pod prysznic – poprawiła.
– Jeden raz mogłabyś...
– Musimy kupić basadu – zdecydowała. Wiedziałem, że tęskno nieraz wzdychała za swoją wielką, wielofunkcyjną wanną zostawioną w apartamencie. – Wtedy nie będzie problemu z kąpielą przed snem.
– Teraz też nie będzie – zapewniłem, rozciągając usta w obiecujący sposób. Odwzajemniła lekko uśmiech, przyglądając mi się niezmiennie. – Zaczekaj tu chwilę – poleciłem.
Cmoknąłem visyam w czoło. Poprawiła się nieznacznie, wciskając odrobinę bardziej w siedzenie. Wysiadłem z mereny, każąc Bo odblokować drzwiczki od strony pasażera. Wracaliśmy jej mereną, podczas gdy moją prowadził Zaziemiec o związanych z tyłu ciemnobrązowych włosach strzegący zwykle Verę. Zanim komunikat o przyjęciu dyspozycji w pełni rozbrzmiał wewnątrz pojazdu, otoczyłem go, otwierając przed Veronicą drzwi. Pochyliłem się, z łatwością biorąc ją na ręce.
– Faktycznie okrutnica ze mnie – bąknęła, obejmując moją szyję. – Nie dosyć, że łóżko zastałeś w domu puste, to jeszcze zmuszony jesteś mnie do niego zatachać siłą.
– Wierz mi, zmeeyko, uwielbiam prowadzić cię do łóżka.
Zaśmiała się. Dźwięczny, melodyjny dźwięk rozniósł się dookoła, sprawiając, że poczułem nieopisaną lekkość na sercu. Od kilku dni układało nam się niby to bez zmian tak samo dobrze jak wcześniej, ale szczera rozmowa, jaką odbyliśmy tamtego pamiętnego wieczoru, zbliżyła nas niejako do siebie, oczyszczając atmosferę. Od tamtego momentu wyraźnie dostrzegałem, jak zmieniło się nastawienie Veronici, chociaż wcześniej sądziłem, że między nami wszystko gra.
– Śpieszy ci się?
Zmierzyłem ją spojrzeniem, nieco marszcząc brwi. Nawet nie spostrzegłem, że dosłownie przemykałem przez dom, chcąc czym prędzej znaleźć się z nią w naszej sypialni. Wzruszyłem ramionami, celowo pozwalając jej odczuć nieznaczną zmianę pozycji.
– Chyba nic w tym dziwnego, że chcę mieć cię już tylko dla siebie.
– Tylko dla siebie – szepnęła, papugując.
Potwierdziłem, a chociaż pochyliłem głowę nieznacznie ku jej, dokładałem starań, aby jak najostrożniej wnieść ją po tych kilku stopniach dzielących nas od piętra. Przesunąłem palcem, świadomie pieszcząc delikatnie jej uda osłonięte przez materiał spodni, czując narastającą niebotycznie twardość w kroczu, gdy nie odrywając spojrzenia od mej twarzy, prowokująco przygryzła wargę. Nawet ślepy dojrzałby teraz, jak mocno zmętniał jej wzrok.
Postawiłem Veronicę dopiero w łazience. Ledwie jej stopy dotknęły podłoża, już pochłaniałem jej usta, całując zaborczo. Dzięki szpilkom zdobiącym nogi partnerki różnica wzrostu między nami nie była aż tak mocno odczuwalna, chociaż dla niej gotów byłem paść na kolana. Myśl ta przypomniała mi o planach na jutrzejszy wieczór. Wcześniej celowo sprawdziłem kalendarium brunetki, upewniając się, że nie blokowało nas żadne spotkanie z klientem.
– Visyam...
– Rozbierz się – poleciła, zaskakując mnie. Wyprostowałem się, patrząc na nią z góry. – No, już – ponagliła, szarpiąc sugestywnie zapiętą koszulę. – Chyba nie chcesz się myć w ubraniu?
– Ty też nie powinnaś – zauważyłem, celowo zwracając uwagę na fakt, iż sama stała w pełnym odzieniu. – Pozwolisz...?
Nie musiałem nawet kończyć pytania, abym usłyszał odpinanie nap. Rozpięcie zatrzasków bluzeczki, jaka miała na sobie, uwolniło biust, a mi słowa utknęły w gardle. Ta mała, czarna diablica nie miała bielizny, przez co wbijałem aktualnie napalony wzrok w dwie sprężyste piersi lekko ściśnięte zapiętym poniżej materiałem. Przywierając do mnie ustami i wznawiając pocałunek, szarpnęła za poły koszuli, nie zawracając sobie głowy odpinaniem poszczególnych guzików. Cholernie chciałem wiedzieć, co sprawiło, że z sennej królewny nagle zmieniła się boginkę rozkoszy i namiętności.
Zsunęła koszulę z moich ramion, prawie że zrywając ją w pośpiechu. Komuś się tutaj ewidentnie śpieszyło, zaś nie zamierzałem zostawać z tyłu. Suwak ciągnący się po boku od biodra aż po połowę uda rozpiąłem, pochylając się przy tym nieznacznie, kiedy zabierałem się za zdejmowanie z visyam przeklętych spodni. Odchyliła głowę, pozwalając mi zejść pocałunkami niżej, gdy znaczyłem nimi szyję i dekolt, zanim dotarłem do okrągłych wzgórków. Szarpnąłem materiał, prawie rozrywając go, ale napy puściły za jednym zamachem.
Dłoń visyam wyczułem na mięśniach podbrzusza, gdy drugą rozpinała mi spodnie. Napierając na nią i zmuszając do cofnięcia się, pomogłem kobiecie oswobodzić się z nogawek, jakimi częściowo już sunęła po podłodze, przydeptując je od czasu do czasu. Dźwignąłem ją, łapiąc wysoko za uda, którymi automatycznie oplotła moje biodra, nogi krzyżując w kostkach. Wciąż byłem w spodniach, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało w wypełnieniu mojej damy twardą, uwolnioną erekcją.
– Neigri! – krzyknęła, jakby nie spodziewała się, że nie będę zwlekał.
Mimowolnie wypuściła powietrze z płuc, gdy naparłem w przód, niezamierzenie uderzając jej plecami o barierę kabiny akustycznej. Przygryzłem jej wargę, tamując nieznacznie krzyk, gdy biodrami coraz szybciej poruszałem w przód i w tył, wypełniając ją sobą raz za razem. O dziwo, nie musiałem robić wiele, aby po krótkiej chwili poczuć, jak otaczające penisa ścianki zaciskają się na nim z niesamowitą siłą. Gotów byłem przysiąc, że gdybym przestał się poruszać, zakleszczyłaby mnie w sobie.
– O, kandaw – warknąłem, ledwo nad sobą panując.
Niewiele brakowało, abym doszedł. Byłem cholernie blisko spuszczenia się, zwłaszcza gdy zdałem sobie sprawę, że teraz śmiało mógłbym zalać wnętrze visyam nasieniem, a ona nie mogłaby nawet suszyć mi o to głowy. Pierwszy raz, odkąd zaczęliśmy się ze sobą pieprzyć, nie sięgnęła po...
– Neigri, czekaj! – zesztywniała jak na zawołanie. Jak nic musiała czytać mi w myślach, bo to było wręcz nieprawdopodobne. – Neigri...
Dłoń ułożyła na mojej piersi, drugą wciąż zarzucając na szyję, ale podczas gdy ja goniłem za orgazmem, ona jakby nagle usiłowała odsunąć się ode mnie, co nie było możliwe. Poruszyła biodrami, burząc wypracowany rytm, ale teraz musiała mi już przebaczyć. Zacisnąłem palce na kobiecym biodrze, dociskając ją za wszelką cenę do siebie, jakby jakimś cudem mogła się uwolnić i udaremnić cały wysiłek.
– Nie trać sił... – wywarczałem, posuwając ją z jeszcze większym zacięciem.
– Neigri, tab...
Byłem gnojem, fakt, ale nie zamierzałem teraz słuchać o pierdolonej antykoncepcji. Zamknąłem jej usta swoimi, wymuszając pocałunek. Językiem wdarłem się do środka, ostatnie razy wypełniając visyam kutasem. Nie mogła mieć mi teraz za złe zaślepienia, skoro sama wcześniej nie zwróciła uwagi na brak zabezpieczenia.
Uderzyła mnie tors, szamocząc się nieznacznie, co o dziwo tylko przyśpieszyło nieuniknione, przypieczętowując nasz los. Taką miałem nadzieję, uwalniając nagromadzoną przez ostatnich kilkanaście godzin spermę. Przestała się szarpać, bez wątpienia wyczuwając specyficzne ciepło obwieszczające, że już po wszystkim. Dziś to ona stworzyła nam okazję do sukcesu.
– Uwielbiam, gdy...
– Jak mogłeś? – wybuchła, próbując się ode mnie odsunąć. – Zerżnąłeś mnie, chociaż wiedziałeś, że nie wzięłam tabletki.
– Zerżnąłem cię, bo tego chciałaś – warknąłem wściekle prosto w twarz kochanki.
– Postaw mnie – zażądała. – Postaw mnie, ale już!
Spełniłem rozkaz, mimo wszystko dbając, żeby nic sobie nie zrobiła. Asekurowałem ją, gdy łapała równowagę na wciąż drżących nogach, a bariera akustyka znajdująca się za jej plecami, nie pozwoliła Veronice zanadto się ode mnie odsunąć. Tylko wymalowane na jej twarzy rozczarowanie zmieszane ze złością bodło mnie prosto w serce.
– Przestań się dąsać – wycedziłem. – Trzeba było pomyśleć o tych pierdolonych ampułkach, zanim kazałaś mi się rozbierać.
– Jesteś...
– Lepiej nie kończ, visyam – ostrzegłem, celując w nią palcem. Obarczała mnie winą za zbrodnię, jakiej nie popełniłem. Przynajmniej tym razem. – Znasz zasady. Chcesz się zabezpieczać, to się zabezpieczaj.
– Mogłeś mi przypomnieć – rzuciła z wyrzutem, powstrzymując płacz.
– Przypomnieć? – spytałem, nie maskując przepełniających mnie emocji. Jakby małym przypomnieniem była błyszcząca fioletem bransoleta. – Chcesz, żebym ci przypomniał, tak?
– Mogłeś, więc...
– Więc ci przypominam, że głęboko w dupie mam te twoje tabletki – obwieściłem, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
– Jak...?
Ledwo się kontrolując, złapałem między palce twarz Veronici. Nawet przestrach widoczny w zielonych oczach mnie nie otrzeźwił. Potrzebowałem teraz przede wszystkim przekazać jej swoje myśli. Chciałem, by usłyszała, co mam jej do powiedzenia i co w zasadzie mówiłem już od jakiegoś czasu. Co najmniej dwie pełnie wałkowałem ten temat, wyraźnie komunikując swoje pragnienia, które notorycznie bagatelizowała, spychając na bok.
– Jakbyś zapomniała, ja chcę dziecka – przypomniałem.
– Szkoda tylko, że moim kosztem – skrytykowała mnie.
Cudem powstrzymałem ciało przed samowolną reakcją, gdy ręka trzymająca jej twarz chciała się sama zacisnąć. Warknąłem, fucząc wściekle, ale udało mi się nie wyrządzić Verze cielesnej krzywdy. Wystarczyło, że jej słowa mnie raniły, jakbym potraktował ją jak jakąś nieznaczącą seksualną niewolnicę przeznaczoną do rozrodu. Obnażyłem zęby, pochylając się ku niej nieznacznie. Wciąż na stopach miała szpilki, więc różnica między nami nie była aż tak duża.
– Radziłbym ci się solidnie zastanowić, czego chcesz – powiedziałem niebezpiecznie cicho. Bałem się, że głośniejszy dźwięk dobywający się nawet z mego własnego gardła wywoła wibracje, które przejmą nade mną władzę. – Ja chcę rodziny. Z ciebie... Nigdy. Nie. Zrezygnuję – zakomunikowałem, stanowczo przedstawiając rzeczywistość. – I pogódź się lepiej z myślą, że nie jedno dziecko mi urodzisz, visyam.
Puściłem ją, a odwracając się na pięcie, zostawiłem ją samą w łazience. Nie kwapiłem się nawet zapięciem spodni, opuszczając pomieszczenie. Widziałem, że płakała, ale w tym stanie nie mógłbym jej pocieszyć. Zresztą prawdę mówiąc, nie umiałbym tego zrobić w żadnym. Nie potrafiłem przyswoić do wiadomości, że ona zwyczajnie nie chciała ze mną zakładać rodziny. Inaczej nie rozpętałaby takiej afery o jakąś pigułkę, o której sama nie pamiętała.
Rozejrzałem się po pokoju, ale nic tutaj nie koiło moich nerwów. Zatrzymałem spojrzenie na lewitującym blacie pełniącym funkcję nocnej półeczki. Vera zakupiła je krótko po wprowadzeniu się do sypialni, niemal wszędzie montując maskowane oświetlenie. Zabieg miał tymczasowo zastąpić panele wizyjne, jednocześnie do pomieszczenia wprowadzając nieco światła. Zauważyłem, że ciemność źle wpływa na moją kobietę, zaś na tak nikłe światełka mogłem się zgodzić bez konieczności męczenia się we własnym łóżku.
Ona jednak nie wiedziała, co schowałem starannie pod blatem. Nie powiedziałem jej, w międzyczasie skrupulatnie rozplanowując wszystko na jutrzejszy wieczór. Tymczasem równie dobrze mogłem odwołać całą tę szopkę, skoro Veronica cierpiała mentalnie na myśl, iż miałaby dać mi bodajby jedno dziecko, podczas gdy pragnąłem szczęśliwego życia na łonie rodziny.
Chciałem słyszeć w domu śmiech własnych dzieci. Pragnąłem, aby jedyna kobieta w moim życiu witała mnie z promieniejącym na twarzy uśmiechem radości, spełniając się również jako matka. Walnąłem pięścią w ścianę, a pieczenie dotarło do zakończeń nerwowych w mózgu.
Nie mogłem tu zostać. Nie teraz, kiedy oboje byliśmy zbyt mocno nabuzowani i wściekli na siebie nawzajem. Zapiąłem rozporek, a nie kwapiąc się ubraniem góry, opuściłem sypialnię. Dziś w łóżku miała spać tylko Veronica, o ile w ogóle ktoś się w nim ułoży. Pokonałem korytarz i schody. Dom zdawał się opuszczony, ale to była absolutna nieprawda. Nocna zmiana pełniła wartę. Wyszedłem przed budynek, chcąc wsiąść w aerocar i ruszyć przed siebie.
– Szefie? – Przystanąłem w pół kroku, zerkając w kierunku, skąd dobiegło mnie pytanie. Nawet w ciemnościach naturalnych dla tej pory doby szybko dostrzegłem motor dyskowy i stojącego przy nim mężczyznę. – Wszystko w porządku?
– Wybierasz się dokądś, Molteg? – zapytałem, podchodząc bliżej Hagajczyka.
– Tylko jeśli szef zostaje w domu – odparł wymijająco. Uniosłem brew, na co szybko zabrał głos, tłumacząc. – Pod obecność szefa pani Veronica nie potrzebuje ochrony. Nocą zwykle mam wolne.
– Sądziłem, że wykorzystujesz ten czas na sen.
– Owszem – potwierdził.
– Dziś nie zamierzasz tracić czasu? – spytałem nieco ironicznie.
Molteg jako Hagajczyk sypiał dużo rzadziej. Doskonale o tym pamiętałem, skoro był to jeden z argumentów, które przeważyły w wyznaczeniu mężczyźnie przydziału jako ochroniarz mej visyam. Biorąc pod uwagę nasze uwarunkowania, on mógł przespać nieprzerwanie kilka godzin raz na trzy ziemskie doby.
– Jechałem do domu – stwierdził, zaskakując mnie.
– Do domu? Sądziłem, że sypiasz tutaj – przyznałem.
Jeszcze niedawno natknąłem się na Moltega nocą, gdy udawał się na spoczynek. Na pewno zajmował wtedy jedno z łóżek w pomieszczeniach przeznaczonych dla pracowników. Zlustrowałem go oceniająco. Prezentował się zwyczajnie, codziennie wręcz, więc od razu skreśliłem możliwość, jakoby wybierał się na randkę lub do kochanki. W końcu nie zabraniałem moim pracownikom prowadzić życia osobistego bądź nawet zakładać rodzinę, jeśli nie kolidowało to z ich obowiązkami.
– Do niedawna tak było, szefie.
– A teraz co? – drążyłem. – Wynająłeś sobie jakieś gniazdko na mieście? Nie odpowiadają ci lokalne warunki.
– Odpowiadają – stwierdził. – Ale ja też wolę sypiać w łóżku z... partnerką.
Uniosłem wyżej brwi, czyniąc to całkowicie bezwiednie. Teraz to już byłem xerebiańsko ciekawy, jaka panna owinęła sobie Moltega wokół palca. W końcu pojęcia bladego nie miałem, żeby się z jakąkolwiek w ogóle spotykał. On notorycznie był w pracy, raptem kilka godzin na dobę korzystając z wolnego, które teoretycznie poświęcał na odpoczynek. Jednak zawsze i wszędzie chodził z Veronicą, poświęcając jej całą uwagę. Ciężko mi było zatem nawet wytypować jakąś okazję, aby mógł spotkać kobietę do flirtu, co dopiero mówić o związku.
– Z partnerką?
– Owszem, szefie. – Skinął głową. – Jednak jeśli szef nie zamierza nocować w domu, dam jej znać, że...
– Nie trzeba – przerwałem mu. – Chciałem się tylko przewietrzyć.
– Na pewno? – Zlustrowałem go w odpowiedzi na powątpiewający ton głosu pracownika. – Mogę zostać, jeśli pani Veronica potrzebuje opieki.
– Możesz? – nadałem słowu pytającego wydźwięku. – A twoja kobieta nie będzie miała nic przeciwko? W końcu pewnie czeka na ciebie z niecierpliwością. Ile razy już olałeś ją, bo kazałem ci pilnować Veronici? – spytałem, odrobinę złośliwie cedząc słowa. Dlaczego tylko ja miałem cierpieć bolesne rozczarowanie dzisiejszej nocy? – Nie mów mi, że nie przeszkadza jej, że w twoim życiu jest inna kobieta. W dodatku taka, dla której oddasz życie, jeśli będzie potrzeba.
Gdyby potwierdził mi to, Molteg byłby jebanym szczęściarzem, któremu mógłbym naprawdę zazdrościć. Moja Veronica była jedyna, doskonale zdając sobie sprawę, że nie chcę żadnej innej, a i tak mnie odtrącała. Samo pieprzenie mi już nie wystarczało. Chciałem, aby dzieliła ze mną życie. Pragnąłem, by nie bała się wyznać mi swoich sekretów, nie wspominając o dziecku, o jakim nawet nie chciała słyszeć.
– Ona wie, czym się zajmuję – stwierdził ze szczerą prostotą. – Sama ceni wysoko pracę. Podejrzewam, że mocniej podpadłbym jej, gdybym porzucił zawodowe obowiązki, niż spóźnił się bądź nie pojawił na spotkaniu.
Pokiwałem głową. Hagajczyk miał nieziemskie szczęście. Przede wszystkim wybranka jego serca akceptowała go, a to w naszej branży stanowiło nie lada wyczyn. Ciekaw byłem cholernie, kim ona jest.
– Wie, czym się zajmujesz – powtórzyłem cicho, bardziej stwierdzając niż dopytując. Skinął głową na znak potwierdzenia. – Wie, że jesteś mordercą?
– Wie, że strzegę visyam mego pracodawcy i nie przebieram w środkach, aby była bezpieczna.
– Ale czy wie, że zabijasz? – powtórzyłem pytanie, precyzując je. – Czy wie, ile ofiar masz na sumieniu? Jak wiele krwi przelałeś? Że mordujesz bez mrugnięcia okiem?
Milczał chwilę, patrząc na mnie w ciszy. Oboje mierzyliśmy się spojrzeniami. Powoli zaczynałem sądzić, że przesadziłem zanadto z ciekawością. W sumie nie był to mój interes, na jakich kłamstwach jeden z moich pracowników budował swoje rzekome szczęście. Kimkolwiek była ta kobieta, nic a nic mnie nie obchodziła. Sądziłem już, że rozejdziemy się w ciszy, kiedy poważny głos rozmówcy przerwał milczenie.
– Wie, że mam niemałą przeszłość – poinformował. – Chciałem powiedzieć jej więcej, ale uznała, że to tylko praca. Ona uważa, że nikt z nas nie jest święty. Cokolwiek to znaczy – dodał cicho, jakby sam dopiero zastanawiał się nad jej słowami. – To dziwne, bo mam świadomość, że kiedyś będę przez nią cierpiał, ale nie umiem z niej zrezygnować – powiedział, zaskakując mnie kompletnie.
– Będziesz cierpiał? Czyli że co? Podejrzewasz ją, że kiedyś cię zdradzi?
– Umrze – odparł prosto, oddychając sobie ciężko.
Pojąłem. Partnerka Moltega akceptowała go, bo pewnie była poważnie chora i nie posiadała perspektyw na powrót do zdrowia. Cywilizacja mogła wiele, lecz nadal istniało we wszechświecie sporo chorób, którym nie umieliśmy się przeciwstawić. No, może Zdobywca by mógł ze swoją kabiną regeneracyjną, lecz nie przeciętny, szary obywatel kosmosu.
– Przykro mi – powiedziałem szczerze.
Wzruszył ramionami. Najwyraźniej pogodził się z tą perspektywą. Przesunąłem dłonią po głowie, jasne włosy zaczesując w tył. Nie chciałem dłużej go zatrzymywać. Mnie i Verę czekało jeszcze sporo lat razem, nawet jeśli usłane miały zostać kłótniami oraz brakiem wzajemnego zrozumienia. Spuściłem głowę. Z jednej strony zazdrościłem Moltegowi relacji, jaką stworzył z tą tajemniczą kobietą, z drugiej współczułem. Nie wyobrażałem sobie, że Veronica wkrótce umrze, zostawiając mnie samego. Strzegłem jej, jak mogłem nie bez powodu.
– Nie myślę o tym. Jest młoda, więc mimo wszystko jeszcze wiele lat czeka nas razem. Przy dobrych wiatrach – dodał szybko. – Ale ona nie ma najmniejszych szans żyć tak długo jak ja.
Potrzebowałem psychiatry, a przynajmniej terapeuty. Przez visyam posiadałem wybitnie wąską perspektywę. Od razu założyłem, że partnerka Moltega jest chora, a przecież oczywistym zdawały się uwarunkowania biologiczne. Molteg miał przeżyć około stu osiemdziesięciu lat, licząc w warunkach panujących na Hagayi. Ziemski rok nie trwał nawet jednej trzeciej tego, ile trwało pełne okrążenie Hery przez rodzimą planetę rozmówcy. Niewiele ras mogło szczycić się podobną długowiecznością.
– Warto? – bezwolnie zadałem kolejne pytanie. Wejrzał na mnie, chyba nie pojmując, o co zapytuję. – Skoro wiesz, że będziesz zmuszony do życia bez niej, sądzisz, że warto zainwestować te kilka lub kilkanaście lat w relację?
– Gdyby pani Veronica miała wnet odejść z tego świata... – warknąłem automatycznie, choć już pojmowałem tok jego rozumowania – ...to zrezygnowałbyś, szefie, z tej relacji?
– Nigdy – odparłem pewnie.
Mówiłem prawdę. Nigdy nie zrezygnuję z Veronici, co też nawet dziś jej obwieściłem. Byłem jedynym mężczyzną, z jakim mogła budować jakąkolwiek przyszłość. Zerknąłem w kierunku domu. Powinienem wrócić i poważnie z nią porozmawiać. Czułem podskórnie, że w tej chwili potrzebowała mnie oraz mojego wsparcia.
– Ja też nie zamierzam – przemówił, wyrywając mnie na moment z rozmyślań. – Zamierzam za to celebrować każdą wspólną chwilę, dziękując Iskrze, że postawiła na mej drodze moją visyam. Nieważne czy będę z nią jeszcze tylko kilka minut, godzin, czy w akcie łaski miłosiernej bogini otrzymamy kilka dekad, ona jest powietrzem wypełniającym moje płuca.
– Pozdrów ją ode mnie – stwierdziłem, zaskakując samego siebie. Kątem oka dostrzegłem, jak przytaknął. Wsiadł na pojazd dyskowy i odpalił silnik, zanim sięgnął po kask. – Molteg?
– Tak, szefie?
– Kim ona jest?
Pytanie zdawało się rozbrzmieć w eterze, echem rozchodząc się nie tylko po placu. Chwilę czekałem na odpowiedź, co już dało mi do myślenia. Wystarczyło wymienić jakiekolwiek imię. Nawet jeśli ją znałem, a istniała taka szansa, biorąc pod uwagę ilość kobiet, z którymi się pieprzyłem na Ziemi, nie dbałem już o jej istnienie. Zerknął przelotnie na rezydencję, jakby martwił się, że wspomnieniem o nieistotnej dla mnie istocie zrani swoją panią.
Wsunął kask na głowę. Sadziłem już, że się nie dowiem. Zresztą nie miałem prawa wnikać zanadto w prywatne życie pracowników. Silnik zaśpiewał cichutko swą specyficzną pieśń, lecz zanim Molteg odjechał, pędząc przed siebie, mych uszu dobiegło ostatnie imię, jakie spodziewałem się usłyszeć.
Jak tam, kochani moi, kolejny rozdział?
Mam nadzieję, że nie przedobrzyłam z emocjami, których tu na pewno nie brakowało.
Nasze gołąbki niestety znów się posprzeczały.
Jak sądzicie?
Kto w tym sporze ma rację?
Dajcie znać w komentarzach, jakie jest Wasze zdanie.
Jestem mega ciekawa.
Pamiętajcie, że to Wy motywujcie mnie do pisania i publikowania.
Dziękuję za każdy komentarz i głos.
Jesteście naprawdę niesamowici <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top