Rozdział 11 "Zdemaskowanie"

Starałem się iść po schodach jak najciszej, jednak one chyba nie chciały ze mną współpracować... Próbowałem potajemnie wrócić na górę. Nie będę im przeszkadzał, więc...

I w tej chwili usłyszałem głośne zgrzytnięcie. No jasne, dzięki schody.

-Marinette? – usłyszałem ciepły, chociaż trochę zaspany, głos pani Cheng. – To ty? – zastanawiałem się chwilę, odpowiedzieć czy nie?

-Y, tak mamo to ja. – odwróciłem się na pięcie i powoli z powrotem powędrowałem na dół.

-Coś się stało? Chciałaś coś? – tym razem do rozmowy dołączył tata Marinette. Co to za przesłuchanie?!

-Ja tylko, napić się chciałam, ale zauważyłam, że macie gościa i... Nie chciałam przeszkadzać. – Powiedziałem.

-Ach, tak. Nie krępuj się, przecież to twój dom! Wchódź. – Ta jasne, „mój" dom. Tylko szkoda, że to nie jest mój dom! W ogóle dziwię się, jak ja odnajduję się w nim. Może i nie jest taki duży jak mój, ale rozmieszczenie pokoi jest... No, dość dziwne, w sumie za razem fajne... O czym ja gadam? Adrien, skup się!

Wszedłem wolnym krokiem do kuchni, gdzie przy stole siedzieli państwo Dupain-Cheng i tajemnicza kobieta.

-Sabine, zapomniałaś! – tata Marinette szturchnął lekko łokciem w bok panią Cheng. Coś mi tu śmierdzi. I nie, to nie prawdopodobnie... Coś jak... Spalone ciasto?

-A, tak, naturalnie. Marinette to jest... - w tym momencie kobieta, która siedziała wcześniej do mnie tyłem odwróciła się w moją stronę, tak, że mogłęm wreszcie przyjrzeć się jej twarzy. Kobieta, jak kobieta. Dość urodziwa, jasne blond włosy jak już zdążyłem wcześniej zauważyć. Jednak jej oczy, nie dawały mi spokoju. Wydawały się takie... Znajome. Pulsowały jakby radością... Z jakiego powodu? Mimo tego, widać było, że jest zmęczona, tak samo jak rodzice Marinette, no w sumie, było po 23. Jednak co ją tu sprowadzało?

-Jestem Aurélie Agreste. – kobieta wyprzedziła mamę Marinette i wyciągnęła rękę w moją stronę. Że kto? – Wszystko w porządku? – zapytała z troską. Ach, pewnie jak idiota stałem w miejscu wpatrując się w jej rękę!

-Tak, tak. Agreste? – Palnąłem.

-Taak. – powiedziała nie pewnie. – Aż tak cię to dziwi?

-Co? A, nie. Po prostu... Słyszałam to nazwisko. Jest taki projektant.... Jak on był. – oczywiście udawałem, że nie do końca pamiętam jego imię, jakbym nie mógł pamiętać imienia mojego własnego ojca? – A, tak. Gabriel Agreste.

-Ach, nie jestem z nim spokrewniona, w sensie, nie jestem jego żoną, ani żadną siostrą. – powiedziała chłodno, krzyżując ręce. Aż tak ją tym uraziłem? Momentalnie cały zapał, cała radość zniknęły, zastąpił je smutek i żałość. Ja już myślałem... Miałem nadzieję... Nie, nawet się do tego nie przyznam, to głupie. Ale ja jestem naiwny! Przecież tyle jest osób z nazwiskiem Agreste we Francji, ale ona... Wydaje się taka znajoma. Wręcz identyczna do tej ze zdjęć z mojego domu. To znaczy, zdjęć mojej mamy. A może miała ona siostrę bliźniaczkę? Nie to bez sensu.

-Ma pani syna? – wypaliłem bezmyślnie. Spojrzała na mnie łagodniejszym wzrokiem. W moim sercu zapaliła się iskierka nadziei, może to naprawdę ona?

-Miałam. – odparła krótko.

-Dlaczego pani miała? Jak się nazywał? – nie przestawałem zadawać pytań.

-Marinette! Nie wolno tak. – Upomniała mnie pani Cheng, ale bądźmy szczerzy, miałem to teraz w dupie.

-Nic nie szkodzi Sabino, to normalne w ich wieku, że są tacy ciekawscy. – No teraz to poczułem się urażony!

-Odpowie mi pani? – powiedziałem z urazą. No, bez przesady! Nikt nie będzie mnie obrażał!

-Wyprowadziłam się od niego, gdy był mały. – odpowiedziała mi na jednym tchu, tak szybko, że ledwo mój mózg, z powodu późnej godziny, ledwo wyłapał jej słowa.

-Ach, rozumiem. – to by się zgadzało... - Więc jak miał na imię? – w moim sercu nie paliła się już iskierka ciekawości, nadziei... Teraz to się ognisko paliło! Jeśli powie Adrien... To ona, to moja matka!

-Imię... - zastanawiała się przed dłuższą chwilę, jakby szukała jakiegoś innego imienia w głowie. Ok, Adrien nie panikuj. Ona po prostu sobie przypomina, prawda? No oczywiście! – Andre. – Poczułem jak coś we mnie pęka. To nie ona.

Patrzyła na mnie tak jakby chciała swoim wzrokiem stu procentowo mnie upewnić, że tak miał na imię jej syn, ale coś nie dawało mi spokoju.

-Jak wyglądał pani syn? – nie takiej odpowiedzi chyba oczekiwała. Ba, nawet pytania nie oczekiwała.

-Nie pamiętam! – odpowiedziała lekko oburzona. – Nie męcz mnie już dziewucho, przyszłam załatwiać sprawy biznesowe, a nie, gadać z rozpuszczoną dziewczynką! Ile ty w ogóle masz lat? 10? Wyglądasz dziecinnie w tych kucykach. Pewnie na takim samym poziomie masz rozwój mózgu, nie denerwuj mnie dziecino, dzieci w twoim wieku już smacznie śpią. – Aż mną coś rzuciło w środku jak to powiedziała! Nikt nie będzie obrażał Marinette. W ogóle czemu rodzice Marinette na coś takiego nie reagują tylko zwiewają do łazienki?! Właśnie, gdzie oni są?

-Po pierwsze mam 17 lat, – Zacisnąłem zęby i pięści, żeby nie wybuchnąć. – Napchana lalko, panno najmądrzejsza. – Dodałem po chwili. Oj, Adrien. Obrażać to nie umiesz, ale trudno... Napchana lalko? Spojrzała na mnie znad swojego czubatego nosa. Posłałem jej gniewne spojrzenie. Och, jak ona mnie denerwuje! Jak ja się cieszę, że to naprawdę nie moja mama...

-Ach tak? – zawiesiła się na chwilę. – Gówniara!

-Nie masz prawa mnie tak nazywać! – Wydarłem się. Módlmy się o to, żeby sąsiedzi nie usłyszeli tej kłótni...

-A właśnie, że mam! Jak będziesz miała 18 lat to pogadamy... Gówniaro. – Bezczelna! Bezczelna! – No to już twoi rodzice będą mieli kłopoty przez ciebie... Zamknę wasz interes! Tę cholerną piekarnię! – I wyszła stukocząc przy tym z nerwów mocno o posadzkę swoimi „super, czerwonymi szpilami". Jakim cudem ona nie rozwaliła tych płytek? I drzwi? Wychodząc, też nieźle nimi trzasnęła. A dobrze! Niech się denerwuje! Idiotka! Niech wie, że nie mam do niej ani grosza szacunku! Pobiegłem szybko na górę do pokoju, aby wypuścić Plagga i Tikki, którzy całą akcje przesiedzieli pod koszulą.

Zatrzasnąłem klapę z głośnym hukiem Byłem nabuzowany, musiałem na czymś się wyżyć. I wtedy wpadł mi do głowy jeden pomysł...

-Tikki, przemień mnie. – No co? Nie wiem dokładnie jak brzmi formułka Biedronki. Może „Tikki rozwiń skrzydełka?", albo „Tikki, podleć?". Z resztą, to nie było teraz istotne, ważne, że Tikki wiedziała, o co chodzi.

Już po chwili byłem Biedronką, po raz drugi od zamiany.

Dogoniłem idącą powoli nijaką „Aurélie Agreste". Podążałem za nią bez najmniejszego szelestu, krok w krok. Zaszła do jakiegoś jubilerskiego sklepu, który o dziwo był jeszcze otwarty. Ok, postanowiłem, że na nią poczekam. Po jakichś 15 minutach z niego wyszła. Nareszcie. Myślałem, że będę zmuszony wrócić do domu i zmienić cel mojej misji, bądź w ogóle dać sobie spokój, albo inny termin. 

Uważnie przyglądałem jej się przez chwilę. W ciemku trudno było cokolwiek dojrzeć, jednak w świetle jednej z latarni, którą mijała, błysnął mały punkcik w obrębie jej włosów. To prawdopodobnie było coś w stylu grzebyka. O ile mnie wzrok nie mylił, ach, dałbym teraz wszystko, żeby być Czarnym Kotem! Przecież widział bym wtedy o wiele lepiej! O ile dobrze pamiętam, nie miała tej "spinki" we włosach w domu Marinette, czyli musiała ją kupić wtedy kiedy zaszła do jubilera. W ogóle w jubilerze kupuje się spinki? Dobra, nie wnikam. A może sobie walnęła broszkę do włosów? Bo jest głupia i nie wie, że przypina ją się do koszulki...?

Mijała kolejne uliczki, które były zbyt oświetlone smugami padającego sztucznego oświetlenia, abym mógł zacząć swój plan. Jednak jedna z latarni świeciła tak mocno, że całe jej ciało zalała światłem, wyglądało jakby tylko w tym miejscu był dzień. Chociaż wiadomo, że zbliżała się już 24. Udało mi się dostrzec kształt wpinki, który wyglądem przypominała rozłożone pawie pióra w jeden, spójny wachlarz. Tak, zdecydowanie tak wyglądała ta ozdoba. Identyczna jak ta, którą widziałem kiedyś u siebie w domu obok zdjęcia mojej mamy w ukrytym za obrazie schowku ojca. Ale to nie mogła być ta sama. Podróba jak nic!

Nareszcie skręciła w jakąś ciemniejszą ulicę. Zaczęła coś robić, jakby... Zdejmować soczewki? A na co jej były soczewki?! Dobra, postanowiłem nie zaprzątać sobie tym głowy i skupić się na tym jak miałem się jej odwdzięczyć. Kiedy tylko skończyła wykonywać jakieś dziwne czynności, w których nie wstanie byłem opisać, nawet w myślach, zeskoczyłem z pobliskiego dachu, z którego ją obserwowałem, prosto na jej plecy, kładąc ją przy okazji na ziemię. Lekko zawyła z bólu, ale na szczęście nie tak głośno, żeby kogoś ciekawskiego sprowadzić do tej części ulicy.

-Sh, bądź grzeczna. – Powiedziałem złośliwie zakrywając jej usta dłonią. Wybełkotała coś, przy okazji opluwając moją dłoń (bleh, bleh.), ale trudno ją było zrozumieć. Jednak po chwili nabierając trochę powietrza kontynuowała, nadal śliniąc moją rękę, którą na szczęście miałem zakrytą kostiumem. O zgrozo, takiego wyrzutku społecznego DNA nie chciałbym nosić na rękach. Skażenia bym dostał! – Nie denerwuj się, nic ci nie zrobię. No dobra, zrobię. – Uśmiechnąłem się złowieszczo, chociaż tego nie widziała. Znowu coś wybełkotała, jednak udało mi się to przynajmniej w połowie zrozumieć.

-Małinet! Ty główniało! – Coś w tym stylu.

-„To ne ja Małinet, tyłko twójł kłoszmar". – mówiłem naśladując ją.

-Płuść młe! – mówiła dalej z przysłoniętymi ustami.

-„Nłe płuszczłe cłe!" – bawiłem się w najlepsze wkurzając ją, ale musiałem się uspokoić. Jednak ogarnął mnie taki śmiech, wręcz padaczka śmiechu, że z bólu brzucha oraz niekontrolowanego nadmiaru „weosłości" złapałem się za niego, nie mogąc powstrzymać śmiechawki, puściłem rękę, która zakrywała jej usta i rękę, no i tam trochę nogi, które trzymały ją przy ziemi. Wyrwała się i zaczęła biec w stronę wyjścia z uliczki. Nie przestając się śmiać rzuciłem w jej strone jo-jo, a ta jak głupia mucha w pajęczynę, zaplątała się w nie. Przy okazji nie musiałem już jej przytrzymywać, bo jest taka głupia, że nie umiała się rozplątać... Te kobiety. Nagle zauważyłem, że jakieś 4 kroki od niej leży jej torebka i... Jakiś plastikowy kartonik? Dokładnie się przyjrzałem. To dowód. Dowód osobisty, rzecz jasna. Tylko, że to nie była Aurélie Agreste... Na dowodzie pisało coś... Zupełnie innego. Judith Bourgeois? Matka, ciotka lub siostra tej szmaty Chloe? Przepraszam, za wyrażenie, ale taka prawda, nie?

-Zostaw to. – usłyszałem jej zachrypnięty głos, o jejciu, biedaczka zmachała się? To się zaraz jeszcze bardziej zamacha.

-Y, nie? – Odparłem, równie chamsko. Dla większego jej zdenerwowania, bawiłem się kartonikiem. Obracałem, podrzucałem, oglądałem. – Dlaczego podszywałaś się pod Aurelie Agreste? – spytałem beznamiętnie.

-O czym ty mówisz? – zakłopotała się.

-Nie bądź głupia, w dowodzie masz Judith Bourgeois i niebieski kolor oczu, a nie zielony! Widziałam, jak zdejmowałaś soczewki. – No, aż piątke sam ze sobą przybije! Jestem z siebie dumny. To ją wrobiłem. – A teraz powiedz, czemu?

-Nie! Takiej gównia...

-Spróbuj tylko dokończyć, a ci przypomnę, że jestem bohaterką Paryża i umiem zadać ból. – No grubo Adrien! Gdzie ja się tak przekonywać nauczyłem? Szkoła życia Marinette! Witamy, witamy.

-To.. Ty nie jesteś Marinette? – dopiero uniosła głowę, co poszło jej z trudem, aby na mnie spojrzeć.

-Jasne, że nie, idiotka... - Przywaliłem sobie ręka w czoło. Może i to nie była prawda, ale... Przynajmniej jej się głupio zrobiło!

-Co chcesz ze mną zrobić? – zapytała, nagle zaczynając gwałtownie wić się na ziemi. Padaczka? A nie, ona tylko „próbuje" się rozplątać.

-Puszczę cię wolno, ale... - zacząłem.

-Ale? – spytała drżącym głosem. Czyli ją trochę przestraszyłem!

-Oddasz mi to spinkę. – wyciągnąłem rękę, aby wskazać na błyszczącą ozdobę wplecioną we włosy. Głośno westchnęła po czym powiedziała:

-Dobra, weź ją... - zamachnąłem się ręką i już wpinka leżała zamknięta szczelnie, okryta mymi palcami, w dłoni.

-Dziękuję... - powiedziałem od niechcenia.

-To wszystko? Rozplączesz mnie teraz? – zapytała z nadzieją w głosie.

-Jasne, że nie... - nie dała mi dokończyć...

-Jak to nie?! Oddałam ci spinkę! Rozplątuj mnie! Ja mam dom, dzieci, rodzine! – Wybuchła nagle. W sumie, oczekiwałem tego.

-No dobra, - od razu się uspokoiła, jak to powiedziałem. – Ale przysięgnij, że nie będziesz podszywać się pod Aurelie Agreste i nie naślesz nikogo, aby zamknął interes rodziców Marinette. Bo...- znowu bezczelnie mi przerwała.

-Przysięgam! Przysięgam! Ale weź mnie rozwiąż! – błagała. Mhm, lubiłem patrzeć jak się trudzi...

-Obiecaj. Bo jak to się powtórzy, ja się dowiem i cię znajdę. – Zagroziłem. Mam nadzieję, że to na nią zadziałało.

-Obiecuję! A teraz mnie rozwiąż! – zażądała. Jednym sprawnym ruchem pociągnąłem w powietrzu, tak, że „kobieta" zrobiła prawie kółko w powietrzu. Doczołgała się do swojej torebki i jak najszybciej wybiegła na swoich szpilach z uliczki, jakby się bała, że jeszcze ją zatrzymam. Idiotka. I kto tu ma mózg na poziomie przedszkolaka?

*

-Ale tak normalnie? Po prostu ją puściłaś? – wypytywał zafascynowany Plagg.

-Puściłeś Plagg... Puściłeś nie puściłaś! Przecież chyba z resztą ją trochę za szantażowałem, co nie? – stworzonko nie mogło do tej pory przyzwyczaić się, że to ja siedzę w ciele Marinette.

-Nie wyjdzie ci to na dobre... - Odezwała się Tikki.

-Niby czemu? – zapytałem, unosząc lewą brew.

-Skoro mówisz, że ona była od Bourgeois, to im przecież nie można ufać Marin... Adrien. – kontynuowała.

-Wiem, ale dam sobie radę, uwierzcie mi. – zapewniałem Kwami, które teraz patrzyły na mnie jak na skończonego idiotę. No dobra, może jeszcze Plagg chociaż małymi strumykami tryskał zafascynowaniem, zainteresowaniem i takimi tam.

-Jasne, ale co będzie jeśli do tego czasu Marinette wróci? No wiesz, jakby to nazwać... „Do siebie"? – ciągnęła Biedroneczka.

-Przecież jej pomogę! Za kogo ty mnie masz? – Teraz to ja patrzyłem na nią jak na skończoną idiotkę. Bez urazy oczywiście dla Tikki! Ale przecież nie zostawiłbym Marinette z tym samej. Nastała niezręczna cisza. Już nawet Plagg nie śmiał się odezwać, a przed chwilą sam nawijał jak najęty.

-Zmieniłeś się Adrien. – stwierdziły chórem oba Kwami. Zupełnie jakby porozumiewały się telepatycznie.

-Ja? – spytałem z niedowierzenia, ja? Przecież ja jestem taki sam! Zawsze taki byłem.

-Nie, ściana. – dogryzł mi Plagg, no jasne.

-Niby czemu? – zapytałem.

-Kiedyś byłeś... Przyjazny. Teraz tylko grozisz ludziom i w ogóle... Nie zważasz na to co myślą inni tylko gnasz do przodu wiedząc swoje, nie słuchając uwag innych, które naprawdę mogą ci się przydać. – Stwierdziła Tikki.

-Wcale tak nie jest. Nie denerwuj mnie, idę spać! – Furia ogarnęła moje ciało. Nikt nie będzie mi wytykał moich błędów! Pf, Kwami gówno wiedzą o życiu! Po co się wtrącają? Niech idą sobie pomagać tym swoim zasranym bohaterom, a nie, wchodzą z buciorami do mojego życia, no znaczy Marinette życia. Będę robił co chce, bo wiem co mam robić! Nikt mi nie będzie rozkazywał, nikogo nie będę się słuchał! JA WIEM NAJLEPIEJ, CO DLA MNIE DOBRE I CO NAJPOTRZEBNIEJSZE.

Wskoczyłem pod kołdrę próbując opanować swoją złość. A może o to chodziło Plaggowi i Tikki? Może ja się faktycznie zmieniłem? Jasne! Bzdury, nie będę ich słuchał! Co mnie oni obchodzą? Zamiast mi pomagać, wspierać mnie, trują mi jak to się zmieniłem! Bez sens.

****

Perspektywa Marinette

*Dzwonek do drzwi*

-Marinette! Kolega do ciebie. – Kolega, właśnie, kolega! Niech ten koszmar się już skończy. Wywnioskowałam. Wiem o co chodzi z prawdziwym uczuciem. Siedziałam nad tym cały dzień i noc, ale ja... Ja głupia byłam! Przecież to było jasne. Ale dziś, wreszcie zakończę to raz na zawsze. To ja będę słyszeć wołanie MOJEJ mamy z dołu, a nie tuż przy moim uchu. Tak będzie. Tak, będę sobą. Znowu Marinette, a za razem Biedronką.

Usłyszałam skrzypienie schodów, po chwili Adrien, no ja, był na dole. Patrzył na mnie nie obecnym wzrokiem. Staliśmy tak w ciszy, aż moja mama poszła do kuchni pod wymówką zrobienia śniadania, zawsze tak robi. Adrien zamknął drzwi za sobą nie wpuszczając mnie do środka, ale wypychając na zewnątrz.

-Pozbierałaś się już? – zagadnął.

-Uhm, tak... - wyglądał dziwnie. Jako ja, DZIWNIE. Wyglądał jakby spał ledwo 2 godziny i był strasznie zmęczony, a sen nadal wkradał mu się na powieki.

-Co chcesz? – powiedział już mniej miło.

-Bo, ja wiem jak... No my wiesz... - Miałam ogromną gulę w gardle, co się ze mną działo? Stresowałam się przy nim. Ręce mi się pociły! Było mi dziwnie z nim rozmawiać, tak... Nie swojo. Co się stało, że tak nagle... Się zmienił? Zrobił nawet się nawet trochę chamski. No, co? To „co chcesz?" nie było w cale takie miłe. Jakby wam ktoś tak powiedział, tak jak Adrien mi z takim tonem, też by się wam przykro zrobiło.

-Ta, jasne. Przyjdź w innym terminie. Nara. – ziewnął i po prostu wszedł z powrotem do mieszkania.

Co się tak właściwie stało, kiedy mnie z nim nie było? Zmienił się. Co go tak zmieniło? Kilka dni wcześniej... Był przecież sobą.

Te jego wahania nastrojów!

***********************************************

Uhuhu, wakacje! A jak wakacje, to rozdziałem trzeba uczcić! To co? Świadectwo z paskiem czy bez :D? Mi się udało, ledwo, ale jest! B)

Hm, teraz tak sobie myślę, że rozdziały będę dodawać we wtorki, i soboty, albo nawet jak mi się uda to w piątki przed sobotą i w sobotę też, a jak nie wyrobię się w sobotę to w niedzielę. Chyba ogarniacie o co chodzi xd? No bo teraz praktycznie od 14:00-20:00 siedzę u mnie w okolicy nad stawem, no i się bawię ze znajomymi :D. Jak wakacje to wakacje, na całego! 

Tak więc rozdział jest, a ja żegnam, tylko przypominam o gwiazdkach i komentarzach, bo to serio motywuje :).


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top