Zła wiadomość
Od rana czuł się jakiś nieobecny i podświadomie miał wrażenie, że ten dzień nie będzie wspaniały. Pierwszy raz od wieków nie uważał na matematyce, chociaż na ogół lubił ją i chętnie się uczył. Spodziewał się migreny. Potarł skronie, jakby to miało powstrzymać nadchodzący ból. Przymknął na moment powieki, nie myśląc o tym, że znajduje się na środku korytarza. Rezultat pojawił się niemal natychmiast w postaci mocnego uderzenia w prawą połowę korpusu. Otrzeźwiło go to. Przygotował się do jakiegoś komentarza, bo ostatnio mało kto w szkole go szanował. Ku swojemu zdumieniu nie doczekał się. Spojrzał na równie zdezorientowanego chłopaka, stojącego naprzeciw niego. Widocznie cofnął się o krok, gdy się zderzyli. Nie wyglądał znajomo, a Noah doskonale zapamiętywał twarze.
- Przepraszam, zapatrzyłem się- mruknął obcy, wzrokiem wskazując na stojącą niedaleko nich liderkę cheerleaderek. Missy Bloom była piękną dziewczyną. Jej długie do lędźwi, kręcone blond włosy onieśmielały każdego. Dodatkowy efekt dawały błękitne jak niebo oczy, piegi i dołeczki w policzkach. Wydawała się być najmilszą istotą na świecie, niestety pomimo zewnętrznej słodyczy nie dało się z nią porozmawiać o niczym innym od jej gimnastycznej kariery. Jakby nie miała osobowości. Sam twierdziła, że wszyscy próbowali do niej startować, ale zbywała ich nawet nie wiedząc, że to robi. Wiecznie chodziła w swoim kostiumie, który szczerze powiedziawszy był dość skąpy i ledwie zasłaniał jej tyłek.
- Po części moja wina, nie pilnowałem gdzie idę- przerwał narastającą między nimi ciszę, podczas której obaj byli zajęci oglądaniem zgrabnych, niczym nie zakrytych nóg. Pokręcił się, przypominając sobie, że gdyby Sam mogła go teraz zobaczyć to niewątpliwie do końca dnia wysłuchiwałby, jakie życie jest niesprawiedliwe, bo świat kręci się wokół tych ładnych. Tego nie chciał. Wpatrzył się w posturę szatyna. Miał wąskie ramiona, jednak był wyższy o dobre dziesięć centymetrów. Pomyślał, że dawno nie widział u nikogo baczków, a on je miał. Kolor jego tęczówek łudząco kojarzył się z wężami, a styl był jakby nieco angielski. Nosił koszulę w kratę, skórzaną kurtkę i ciemnoczerwony szalik. Od razu nasunęło się, by zapytać czy nie jest mu gorąco. Wziął poprawkę na kulturę osobistą, wyciągając do przodu dłoń.- Noah Carter. Nigdy wcześniej cię nie zauważyłem. Nowy?
- Trochę tak, trochę nie. Mason Gariel.- Bezwiednie uścisnął ją, uśmiechając się przyjacielsko. Coś mu w tym grymasie nie pasowało, lecz zrzucił to na karb zmęczenia.- Mieszkałem tu od dziecka, potem wyjechałem na kilka lat i proszę, wróciłem. Pozmieniało się. Hannah Lynch wciąż królową skandalu?
- Obawiam się, że w tej materii nic się nie zmienia.
- Brakowało mi jej. Niegdyś byliśmy parą- wyjaśnił na odczepnego, widząc skonsternowaną minę Noah. Zrobiło się ciekawie, aczkolwiek nie przepadał za obmawianiem za plecami. Zrodził się w nim konflikt interesów, który zażegnał machnięciem ręką.
- To wasza sprawa. Widziałeś może niską brunetkę w grubych okularach i z aparatem na zęby? Nie wiem jak - ciągle mi ucieka.- Wypuścił powietrze i rozejrzał się pobieżnie czy nie ma jej gdzieś na boku.
- A wiesz, że chyba? Biegała wkurzona koło sali gimnastycznej, przeklinając pod nosem i zaglądając do śmietników.
- Hm, to zła wiadomość. Dzięki. Miło się gadało.- Klepnął go w bark, mijając pospiesznie. Nie musiał iść daleko. Znalazł ją za schodami, zaglądającą do piwnicy. Podobało mu się, jak dziś była ubrana. Czarna bluzka bez dekoltu z rękawem do połowy przedramienia i przetarte jeansy. Po chwili dotarło do niego, że jest bosa. Uniósł brwi w niemym wyrazie szoku. Nie przywidziało mu się. Miała transparentne, różowe skarpetki w malutkie serduszka. Naprawdę chciał poznać jej rodziców i dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za zakup takich rzeczy. Zdecydował się nie podchodzić bliżej, niż na odległość dwóch metrów, żeby nie mogła mu przywalić.- Co się dzieje?
- Nie widać?- warknęła chamsko przez zaciśnięte szczęki, nie przerywając oglądania zejścia do piwnicy. Była skupiona na tym, co robiła. Ostrożnie przysunął się odrobinę, gotowy w każdej sekundzie odskoczyć. Na jego szczęście nie zamierzała tym razem wyładowywać na nim frustracji.
- Szukasz woźnego?
- Bardzo kurwa śmieszne- wysyczała, zamykając dłonie w pięści. Oddalił się dla bezpieczeństwa.-Ukradli mi buty, okej?
- Ukradli... buty?
- Czy ty jesteś jakimś popieprzonym i do tego głuchym kretynem? Tak, ukradli mi buty.- Trzasnęła drzwiami, zamykając je tuż przed sobą. Miał wrażenie, że ściany się zatrzęsły. On na pewno. Ociupinkę go przerażała taka wściekła. Jej fryzura naelektryzowała się i zaczęła żyć własnym życiem, odstając w każdym kierunku. Zatrzymała się przy nim, tupiąc niecierpliwie nogą.
- Jak to się stało?- zapytał niedowierzającym tonem, modląc się w duchu, by to nie pogorszyło sytuacji w jakiej się znalazł. Dziwnym trafem ostudziło ją to i westchnęła ze zrezygnowaniem.
- Pamiętasz, że po wf-ie nie zmieniałam butów, bo było za mało czasu. Wrzuciłam je do torby i miałam przebrać po matmie. Nie wiem kiedy ktoś dobrał się do moich rzeczy, ale jak znajdę sukinsyna to połamię mu palce.
- Czemu nie nosisz halówek od stroju gimnastycznego?
- Bo jak tylko je zdjęłam i zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu trampek to tamte też zniknęły- jęknęła bezsilnie, obejmując się. Podczas rozmowy jej agresja powoli przeradzała się w bezradność. Rozczulała go tym i miał ochotę przytulić ją na pocieszenie, co oczywiście nie byłoby mile widziane.- Muszę zapalić, idziesz?- rzuciła luźno, spoglądając na niego wyczekująco. Minął miesiąc odkąd się znali, a ona po raz pierwszy zaoferowała mu, żeby coś razem zrobili. Utwierdziło go to w przekonaniu, że robią postępy. Zbyt długo milczał, wystawiając się na łatwy cel do kpin.- Jaaasne. "Sam poprosiła, żebym gdzieś z nią poszedł, wooow". Nie popłacz się, co?
- Ty to potrafisz człowieka wprawić w nastrój- prychnął, podążając za nią. Wykrzywiła się dumnie, odkurzając biodro z nieistniejącego pyłku.
- Morderczy?
- Prędzej samobójczy- poprawił ją, obserwując z fascynacją jak jej uśmiech robi się prawdziwszy. Uwielbiał ekspresję jej postaci i ten poniekąd pretensjonalny rodzaj zachowania. Jednocześnie była na dole społecznej drabiny oraz na samej jej górze. Niby nie miała przyjaciół, lecz każdy ją znał. Nikt z nią nie mówił, acz mówili o niej. Zła sława to nadal sława.
Wyszli na dwór, przedostając się między krzakami do prowizorycznej palarni.
- Dyrekcja nie dostrzega, że prawie pod jej oknem urządzacie sobie nielegalne zabawy?
- Jak dla kogo. Ostatni rok uchodzi bez kary, bo dla większej części z nas papierosy są legalne- wymamrotała, odpalając swojego. Zabrał z jej rąk gazową zapalniczkę w kwiatki i poobracał nią. Dziewczyna zerknęła na niego zaintrygowana, wyjmując fajkę z ust. Wysunęła ją w jego kierunku. Dym zakłębił mu się w nozdrzach, gdy wciągnął jego zapach. Jej ślepia zabłysnęły i przygryzła dolną wargę.- Spróbuj.
- Po co?- Odstąpił przezornie, chociaż niewiele to dało. Wzruszyła obojętnie ramionami.
- Po prostu. No weź. Co ci szkodzi?
- Niezliczona ilość substancji rakotwórczych oraz elementów uzależniających?- burknął przemądrzale, wspominając przestrogi nauczycieli od chemii. Samantha skinęła niemo, po czym wydmuchnęła szarą chmurę.
- Nie jesteś ciekawy?
- Nie będę toczył analogicznych dyskusji, ponieważ nie mają sensu.- Czuł się jak dyplomowany mężczyzna, który w subtelny sposób unika nieodpowiedniego tematu. Nigdy wcześniej nie palił, toteż nie był pewien czy chce zaczynać. Jeśli spojrzeć na to pod innym kątem, kiedyś prawdopodobnie musiałby zobaczyć jaki to smak, więc co za różnica kiedy? Wziął głęboki oddech i schwycił w palce proponowanego peta, zanim zdążyłby się rozmyślić. Zassał zachłannie filtr, aby za moment zakaszleć przez nadmiar drapiących gardło wydzielin. Natychmiast oddał trujące świństwo w jej drobne dłonie.- Okropne.
- Zaiste. Co mamy teraz?- Szczerzyła się, jakby udało jej się po latach starań nareszcie dopiąć swego. Noah doszedł do wniosku, że skoro ją to uszczęśliwiło to chyba było warto prawie się udusić. Sięgnął do plecaka i wyjął z niego plan lekcji.
- Hiszpański.
- O cholera.- Jej powieki rozszerzyły się w nagłej panice. Zgasiła fajkę o ścianę i porzuciła pod krzakiem z resztą niedopałków. Szarpnęła go za nadgarstek, prowadząc za sobą do wnętrza budynku. Nie mówił o tym głośno, aczkolwiek w pędzie jej profil wyglądał co najmniej atrakcyjnie, gdy biodra kołysały się razem z wypukłościami. Z początku sądził, że idą pod salę, lecz minęło się to ze stanem rzeczywistym. Zatargała go po schodach na piętro, a stamtąd do najciemniejszego korytarzyka.
- Chcesz mnie zaszlachtować...
- Stul twarz. Ma być kartkówka. Mniemam, że też się nie uczyłeś.- Kijem z kąta zahaczyła o wystający z sufitu haczyk, otwierając drabinowe przejście. Pod jej rozkazem wszedł na samą górę. Znaleźli się na dachu placówki z którego rozpościerał się dość imponujący krajobraz miasteczka. Sam zajęła stanowisko przy krańcu, spuszczając nogi na dół. Nikt ze szkoły nie miałby szansy ich zobaczyć, a ludzie na chodnikach raczej rzadko oglądali się na niebo.
Usiadł blisko, niemal stykając się z nią łokciem. Słońce świeciło na jej opaloną skórę, dodając jej blasku. Uwydatniało to przeurocze piegi obsypujące zarówno jej nos, jak i kości policzkowe. Zdjęła okulary przez co miał okazję pogapić się na prawdziwy odcień jej tęczówek. Śliczny, intensywny brąz z kropelkami złota wokół źrenic. Gdyby mu na to pozwoliła podziwiałby je godzinami. Miała naturalnie gęste rzęsy o jakich spora grupa kobiet mogła jedynie pomarzyć. Przerwała jego badawcze lustrowanie przez założenie oprawek z powrotem. Zdjęła skarpetki, pozwalając stopom na swobodną nagość w ciepłym powietrzu. Pobuszowała w torbie i już po minucie pisała na kolanie zwolnienie.
- Tak nie wolno- upomniał ją, krzywiąc się. Jego poczucie moralności cierpiało też na tego typu kłamstwach. Obróciła się do niego przodem z niedowierzaniem wymalowanym niezwykle wyraźnie.
- Powiedział wagarując- wykrztusiła, wytykając mu błąd logiczny. Hipokryzja nie była jego bliską przyjaciółką, niestety odkąd kumplował się z panną Meadows coraz częściej musiał się z nią zmagać.- Nie tragizuj, powiem o tym tacie i będzie dobrze.
- Jeżeli...- zaczął, ale nie było mu dane dokończyć, bo z jego kieszeni rozległ się dźwięk dzwonka. Wyjął telefon, nie przejmując się oburzoną miną towarzyszki, pod tytułem "skąd do diabła to masz?". Odpowiedź była idiotycznie prosta - spóźnił się na zbieranie, a później zapomniał. Odebrał, widząc wyświetlający się numer matki.- Halo?
- Noah, skarbie? Nie przeszkadzam ci w lekcjach?- Jej ton brzmiał niepokojąco drżąco, jakby na wstępie chciała ukryć swoje zdenerwowanie. Zestresował się. Jego rodzice nigdy nie kontaktowaliby się z nim w czasie zajęć z jakiegoś błahego powodu, czyli coś musiało się stać. Spiął się na całym ciele, automatycznie zaczynając się trząść. Dopadło go jakieś fatalne deja vu, choć poprzednia traumatyczna sytuacja jaką przeżył miała miejsce tuż przy nim i nie wymagała informowania go z zewnątrz. Wręcz przeciwnie - to on dobijał się do pogotowia oraz swoich bliskich.
- Mamo. Co jest?- Mimowolnie zacisnął szczęki wraz z pięściami, zwracając na siebie uwagę Sam. Przystopowała ze skrobaniem po kartce, śledząc go wzrokiem. Każda milisekunda wydawała mu się trwać tygodnie.
- Proszę, nie reaguj zbyt pochopnie. Przyjmij to po stoicku. Amber jest w szpitalu. Coś... coś jest nie w porządku z dzieckiem. Jesteśmy tu z nią, nie martw się, pilnujemy jej. Możesz do nas dołączyć po zajęciach, jeśli się zdecydujesz, jednak błagam, bez nerwów. Mamy wystarczający natłok napięcia.
- Przyjadę. Zaraz- odparł twardo, walcząc z żółcią podchodzącą mu do przełyku. Rozłączył się, nie słuchając kompletnie co dalej chciała mu zaanonsować. Nie znowu. Nie chciał tego doświadczać na nowo, od zera. Podniósł się impulsywnie, ignorując zagubione spojrzenie dziewczyny powoli wstającej z murka. Złapała go za ramię, zatrzymując taktycznie. Kipiało od niego strachem. Taksował ją bez słowa, aż w jego oczach zaszkliły zaczątki łez.
- O co biega?- Jej język wydał mu się niewłaściwy, niekulturalny, bolesny. Sam nie wiedział dlaczego. Tracił zmysły. Bał się, że wszystko jest stracone. Głośno połknął ślinę i odchrząknął.
- Moją siostrę zabrali do szpitala. Źle z jej ciążą- wydusił z siebie, rozdzierany wypowiadaną kwestią. Brunetka oblizała gorączkowo usta, wpatrując się w ziemię. Potem przestąpiła krok i przytuliła go krótko, nieśmiało. Czubek jej głowy pachniał jabłkowym szamponem i czymś na kształt ukojenia. Objął ją w rewanżu intensywniej, nabierając nadziei, że kiedy znajdzie się na oddziale przekażą mu pozytywne wieści o niesamowitym ozdrowieniu pacjentki oraz jej przyszłego potomka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top