Wyśmienity refleks

 Rysowałam kwiatki na kartce z zeszytu, ignorując marudzenie nauczyciela, kiedy rozbrzmiał ogłuszający dźwięk alarmu. Zatkałam wrażliwe na uszkodzenia uszy, wydając z siebie pełen niezadowolenia jęk. Pan Bayes kazał nam zebrać się, wyjść z sali i jak najszybciej ustawić w szeregu. Wiedziałam, że nie powinnam, ale zamiast po prostu wziąć torbę, zaczęłam wrzucać do niej rzeczy z ławki. Na szczęście nikt oprócz Noah tego nie zobaczył, więc uniknęłam ochrzanu. On sam nie patrzył na to przychylnie, aczkolwiek znał mnie na tyle, by nie przeszkadzać. Zasady bezpieczeństwa były jasne - wychodzi się bez zawracania sobie głowy bagażem.

Gdy skończyłam chłopak zgarnął swój plecak, porzucając zalegający na blacie podręcznik od fizyki. Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą do drzwi. Jego twarz pozostawała przy tym skupiona, chociaż moja zrobiła się czerwona jak burak. Nic nie potrafiłam poradzić na to, że jego opiekuńczość strasznie mnie zawstydzała. Powinien skierować ją na kogoś, kto na to zasługuje i rozumie. We mnie kotłowały się sprzeczne uczucia, ograniczające się zewnętrznie do uderzenia go łokciem w biodro.

- Puść mnie, kretynie- warknęłam, przebijając się głosem przez spanikowany tłum i wyjącą co kilka sekund syrenę. Zgadywałam, że to próbny, niezapowiedziany sprawdzian z zachowania wobec zagrożenia pożarowego. Nie spodziewałabym się prawdziwego ognia, toteż kiedy ustawiliśmy się w długiej kolumnie na korytarzu, a do mojego nosa dotarł zapach dymu - przestraszyłam się nie na żarty i instynktownie ścisnęłam dłoń swojego towarzysza. Teraz to już na pewno nie zamierzał jej uwolnić.

Uczniowie wylali się w pośpiechu drogami ewakuacyjnymi, tłocząc się tymczasowo na parkingu, pomiędzy własnymi samochodami. Wykładowcy liczyli swoje owieczki, mało nie popadając przy tym w apopleksję. Mina pani Conelly ze stołówki była bezcenna. Jej oczy powiększyły się do rozmiaru pięciocentówek, usta rozchyliły w idealne "o", a cera zbladła, jakby z jej ciała odpłynęła gdzieś cała krew. Przypuszczałam, że to u niej coś mogło się zapalić.

Poprawiłam spadający z ramienia pasek, jednocześnie obserwując przewyższającego mnie o dobre dwadzieścia centymetrów Cartera. Wypatrywał czegoś ponad obecnymi. Szturchnęłam go lekko, wpierw uspokajając rewolucje odbywające się w moim podbrzuszu. Ktoś tak przystojny nie powinien w tak zawzięty sposób kleić się do mojego boku. Kolejny raz zadałam sobie pytanie - czego on właściwie ode mnie chce? Skoncentrował na mnie wzrok, oczekując wyjaśnienia co do mojego zachowania. Miałam wrażenie, że jestem jego podwładnym i muszę walczyć o zatrzymanie swojej posady, ponieważ jest na mnie wściekły. Wreszcie otrząsnął się obojętnie, wlepiając zielone tęczówki w błękitne niebo i nachylając się do mnie minimalnie.

- Nazywaj mnie sobie debilem ile wlezie. Nie puszczę cię aż do zakończenia tego cyrku- oznajmił twardo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Pogładził kciukiem wierzch pojmanej kończyny. Jakby zastawił na mnie pułapkę i sam mnie w nią wepchnął. Zdenerwowałam się. Jakkolwiek taka troska była przyjemna, a ciepło jego skóry kojące to nie miał prawa decydować za mnie, że potrzebuję niańki. Atrakcyjność fizyczna nie oznacza, że ma się nad kimś stuprocentową władzę i można go ubezwłasnowolniać. Mimo tego nie zrobiłam niczego, żeby zepsuć jego przerysowanie romantyczną wizję wszechświata, albowiem w następnej chwili posłyszałam ciekawy urywek prywatnej rozmowy Lauren z Glenem.

- Pieprzony bezmózgu, mogłeś spalić tę budę na popiół!- skarciła go, wyglądając przy tym naprawdę groźnie. Normalnie nie zrobiłoby to na nim impresji, a dziś cofnął się i przygarbił, wyżarty od środka przez sumienie.

- To był przypadek. Każdy wie, że Brandon nie pozwala, by ktokolwiek z jego paczki palił. Co miałem zrobić?- Zacisnął szczęki, popatrując dookoła czy nie ma blisko nich wspomnianego kapitana drużyny.- Niemal mnie nakrył.

- Trzeba było nie palić, młocie. Lub przynajmniej zgasić, zanim wyrzuciłeś peta do kosza- fuknęła gniewnie i walnęła go w zakuty łeb, po czym zwyczajnie odeszła. Moje zainteresowanie przejął dyrektor, który począł przemawiać do nas przez megafon.

- Kryzys został prawie zażegnany, kontrolujemy sytuację! Czekamy na przyjazd straży pożarnej, która ostatecznie dogasi to, czego nam się nie udało. Przyczyna pożaru jest nieznana. Zaczął się on na zewnętrznym wybiegu. Jeśli ktoś coś wie to wymaga się od niego podzielenia ukrywanymi informacjami! Sprawca odpowie za szkody, jak tylko uda się go znaleźć. Kara będzie mniej surowa, jeżeli sam się przyzna. Dziękuję. Rozejdźcie się do domów, dzisiejsze zajęcia zostają odwołane. Komórki są do odbioru u pana Leithona.- Fala wygłuszonej radości przelała się przez zgromadzenie, tuż przed tym, jak zbitym kordonem ruszyło na matematyka. Wyszarpnęłam się gwałtownie z uchwytu, nie zamierzając ryzykować. To dopiero dałoby pole do popisu dla durnych śmieszków.

- Nie rób tego więcej- poprosiłam chłodno. Jako jedna z ostatnich zabrałam aparat i odwróciłam się, by dojść do swojego samochodu. Oczywiście ruszył za mną, jak kiepska, wyrośnięta parodia mojego cienia. Gdybym nie była przyzwyczajona zirytowałoby mnie to do potęgi.- Co?

- Idziemy coś zjeść?- zapytał z uśmiechem, rozpieszczając moje oczy. Nienawidziłam swoich słabości, zwłaszcza tych wiążących się z nim. Planowałam się nie zgodzić, jednakże kiszki grały mi marsza. Ojciec zaczął eksperymentować z orientalną kuchnią, balansując na granicy niestrawności i śmiertelnego zatrucia. Mama w tajemnicy zamawiała nam pizzę, kiedy robił sobie drzemkę. Niestety wyjechała na parę dni do babci do San Francisco. Śmierć głodowa albo wycieczka z Noah do baru...- Będę płacił, skoro zapraszam- podkuszał, wykorzystując moją niechęć do wydatków. Nie miałam imponującej pensji, zresztą sporą jej część wydałam w zeszłym tygodniu.- I pozwolę ci jeść samą sałatę, nie komentując króliczej diety.

- Haha, bardzo zabawne- ucięłam temat, otwierając drzwiczki samochodu. Wsiadłam, zapięłam pas, włączyłam silnik, światła, wrzuciłam jedynkę i dopiero przy opuszczaniu hamulca ręcznego posłałam chłopakowi znaczące spojrzenie znad okularów.- Wskakujesz czy mam tak stać resztę życia?- burknęłam, gestem sugerując pośpiech. Nie miałabym żadnych oporów przed odjechaniem bez niego. Okrążył auto, podziwiając przy tym wyszorowany fragment na którym niegdyś widniał obraźliwy napis.

- Umyłaś je- rzucił radośnie, zamykając za sobą. Spostrzegawczy typ, nie ma co.

- Jakieś trzy tygodnie temu.- Ugryzłam się w język, by nie dołączyć do tego wyzwiska. Obiecałam Amber, że będę dla niego wsparciem, co jakoś wcale się nie udawało. Wyglądał lepiej, toteż mój umysł nie trudził się pielęgnowaniem go i pozwalał na beztroskie obrażanie w moim stylu. Nic nie mogłam poradzić, lata walki z podstępnym środowiskiem skuły moje serce lodem. Jego przystojna buzia błagała o więcej krytyki. Dziwię się, że w ogóle zaczęłam go akceptować. Prezencją przypominał tych dupków, którzy tylko czekają, aby wyrwać ci marzenia sprzed nosa i wdepnąć w nie obłoconym adidasem. To, co go od nich odróżniało to charakter. Wkurzający, lecz empatyczny.- Twoja siostra wróciła do domu?

- Tak, przedwczoraj. Fatalnie prowadzisz. Swoją drogą czy wy dwie zaczęłyście się kumplować? Znalazłem twój numer w jej smartfonie.

- Nie podoba się to wyskocz. Dostała go, żeby móc wysyłać mi kompromitujące zdjęcia z twojego dzieciństwa. Na przykład to na którym stoisz w wannie z kółkiem ratunkowym wokół pasa, pokryty pianą, a na twojej głowie spoczywa różowy, kowbojski kapelusz.- Wyobraziłam sobie tę konkretną fotografię, autentycznie zalegającą w moich plikach. Zachowałam w pamięci każdy jej kontur. Bezprawnie dotykałam jego przeszłości, zagłębiając się tym samym w znajomość, której od samego początku nie chciałam. Oberwałam pięścią w ramię. Słabo, albowiem jako gentleman nie tolerował bicia kobiet nawet w ramach żartów. Zacmokałam z dezaprobatą.- Twoja mamusia nie byłaby zachwycona.

- Jeśli nie jesteś córką samego diabła to nie wiem, skąd się wzięłaś- parsknął i otworzył okno. Świeże powietrze wdarło się do moich płuc, przy okazji rozwiewając włosy. Zerknęłam na Noah i jak zwykle przyłapałam go na gapieniu się na mnie. Zarumieniłam się, nie potrafiąc ogarnąć rozumem skąd ten zachwyt. Co go we mnie fascynowało? Ślinotok spowodowany aparatem? Ślepota tak duża, że szkła w moich okularach miały grubość denka od słoika? Fryzura ścięta powyżej barków, bo ktoś wlepił w nią gumę? Nie czepiałam się nadmiaru kilogramów, ponieważ w zasadzie ta część nie była aż tak uciążliwa. Chudłam odrobinę z każdym miesiącem, więc za pół roku miałam uzyskać upragnioną figurę. Dla facetów, którzy mają mózg to podobno nie jest taki ogromny problem.- Masz rodzeństwo?

- Oho, zaczynamy wiwisekcję?

- Lubię dowiadywać się o tobie nowych rzeczy.

- Siostrę, starszą pięć lat. Ma na imię Agnes.- Gwałtownie zboczyłam kierownicą i zatrąbiłam na imbecyla wyprzedzającego mnie bez kierunkowskazu.- Jeszcze zanim się tu wprowadziliśmy wyjechała na studia do Europy i tam poznała swojego teraźniejszego męża, Marco. Mieszkają razem we Włoszech.

- Mają dzieci?- zaciekawił się, niby przypadkiem zwracając się twarzą do okna. Nie chciał, żebym oglądała ból w jego oczach, tego byłam pewna. Sama pomyślałam o Jonathanie. Żałowałam, że Noah nie wie o tym, co usłyszałam od Amber. Przełknęłam głośno ślinę, szykując się do wyznania mu czegoś osobistego.

- Jest bezpłodna. Robiła badania w zeszłym roku- wyjaśniłam pokrótce, wjeżdżając na parking przed galerią. Stamtąd było najbliżej do baru mlecznego Raven, ulokowanego po drugiej stronie parku. Tam nie bałam się jeść. Wielokrotnie udowodnili, że nie wciskają klientom świństwa. Zajęłam wolne miejsce i schowałam kluczyki do kieszeni.

- Tęsknisz za nią?- Wysiadł, krzywiąc się na dźwięk piszczących w oddali opon. Zrównaliśmy się krokiem i ku mojemu zdziwieniu ponownie chwycił moją dłoń. Nie chciało mi się walczyć, chociaż w moim brzuchu zebrało się rozszalałe stado motyli.

- Tęsknię, tęsknię. Możemy pogadać o czymś innym?

- Czym zajmują się twoi rodzice?

- A co, masz matrymonialne zamiary i próbujesz wybadać czy opłaca ci się ze mną wiązać?- prychnęłam, rozbawiona własnym dowcipem. Z tej całej wesołości nie zauważyłam kamienia. Runęłam jak długa i szczerze sądziłam, że złamię nos o chodnik. Na szczęście Noah miał wyśmienity refleks. Wykorzystując nasze złączone ręce szarpnął mną i natychmiastowo złapał w pasie. Zawisłam w jego ramionach, niczym w karykaturalnej wersji komedii romantycznej, czując się jak nieskoordynowana sierota. Moje policzki zapłonęły różem. Otaksowałam jego pogodną minę i w popłochu odepchnęłam go, upadając na tyłek. Wmówiłam sobie, że to była prawidłowa reakcja. Nikt nie jest taki rozanielony w moim towarzystwie. Powinnam zacząć się bać, że jest jakimś prześladowcą. Pomógł mi się podnieść, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Muszę cię obrażać, żebyś mi ufała?- Prędko zorientował się o co mi chodziło. Chyba przeceniłam ten jego brak intelektu, coś z Sherlocka miał.

- Nie, przepraszam. Spanikowałam.


Czas w doborowym gronie mijał tak szybko, że nagle z dwunastej zrobiła się dwudziesta, a mój telefon rozdzwonił się przez wiadomości od zaniepokojonego taty. Naturalnie Noah uparł się, że pojedzie ze mną do domu i wytłumaczy mu sytuację. Nie dał sobie trafić do przekonania, że to nie będzie konieczne. Zawiozłam nas, milcząc znacząco po drodze. Udawałam obrażoną, żeby dotarło do niego kto powinien wyrokować o tym, kiedy pozna moich staruszków. On za to podkręcił radio, ustawiając je na jakąś żenującą stację muzyczną i podśpiewywał melodyjnie. Spodobał mi się jego głos, jakby do tej pory zbyt mało cech w nim mnie intrygowało.

Zaparkowałam na podwórku i zgasiłam silnik. Siedzieliśmy w ciemności, przerywając ciszę jedynie oddechami. W końcu westchnęłam ze zmęczeniem.

- Wiesz gdzie mieszkam- wymamrotałam ponuro. Nie byłam aż tak niezadowolona z tego faktu, jak wydawało mi się, że będę. W sumie prędzej czy później zabrałabym go do siebie, skoro rzekomo się zaprzyjaźnialiśmy. Pogładził wierzch mojej dłoni, leżącej wciąż na awaryjnym hamulcu. Coraz mniej nerwowo na to odpowiadałam.- Musisz przestać to robić.

- Wybacz, odruch- mruknął, zgodnie z prośbą odsuwając się. W oknie na ganku zapaliło się światło. Dwie osoby wyjrzały przez nie z uwagą, aby moment dalej wyjść przed budynek. Równocześnie odpięliśmy pasy. Mój puls oszalał. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Chłopak. Ze mną. Nie w pełni wiedziałam, jakie mają do tego podejście.

- Nie zaproszę cię, a jeśli oni to zrobią - masz odmówić- upomniałam go po żołniersku, po czym wysiadłam. Obszedł samochód i przywitał się z moją mamą w pierwszej kolejności. Ucałował jej dłoń, niczym w pieprzonym średniowieczu.- Nie miałaś być w San Francisco?

- Wróciła popołudniu, obładowana chińskim żarciem- zaanonsował ojciec, podziwiając kulturę bruneta.- Kto to?

- Noah Carter, proszę pana- przedstawił się z rozbrajającym uśmiechem, zaskarbiając sobie zauroczenie mojej rodzicielki.- Będziecie państwo często mnie widywać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top