Przemoc rodzi przemoc
Gapiłam się bezsensownie w lustro od dłuższej chwili, rozważając to, jak wiele się we mnie zmieniło w ciągu tych kilku lat. Nie mogłam się powstrzymać przed wyliczaniem swoich dawnych wad i wyszukiwaniem tych obecnych. Tego dnia czułam się jakoś inaczej, niż zwykle. Patrząc na siebie dostrzegałam więcej zalet, przyćmiewających zdecydowanie wszelkie skazy. Moja czupryna, choć nadal sięgająca tylko ramion od czasu kretyńskiego żartu z gumą, była o dziwo mniej słaba i jakby gęstsza. Kiedy przesuwałam między nią palcami na dłoniach nie zostawały mi już całe pukle, lecz pojedyncze kosmyki. Na mojej twarzy nie było śladu po pryszczach, zaczerwienieniach, trądziku. Nie byłam pulchną kulką z resztkami jedzenia w aparacie. Moje zęby były proste i w miarę białe, a ciało dobiegało niespiesznie do poziomu, jaki marzył mi się od początku. Przez ostatnich parę miesięcy stałam się też milsza dla ludzi, nawet jeśli na to nie zasługiwali. Nie twierdzę, że ewoluowałam do zupełnie innej osoby, jednak istotne szczegóły uległy przemianie dzięki towarzystwu Noah.
Dzwonek na lekcje rozbrzmiał donośnym tonem, uprzytomniając mi, że jestem w szkole. Odwróciłam się, aby zrobić krok w stronę drzwi i w tej samej sekundzie do łazienki wpadła jak burza zapłakana Hannah, pokracznie zasłaniając oblicze rękoma. Zaskoczyła mnie, więc w naturalnym odruchu stanęłam, udając słup soli. Blondynka zerknęła na mnie ze wstydem i rozpoczęła poszukiwanie papieru toaletowego po uświadomieniu sobie, że nie ma go w pierwszej kabinie. Doskonale wiedziałam, że nigdzie go nie ma, ponieważ laski z piątej klasy gadały o tym ledwo trzy minuty temu, gdy weszłam.
Królowa diw przymknęła z rezygnacją bramkę jednej z przegródek, pociągając solidnie nosem. Trzeba przyznać, że nieco mnie zatkało. Nie widziałam jej dotąd w takim stanie i pomimo mojego nabytego braku serca, poczułam lekki żal. Jednocześnie przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia do samej siebie. Współczucie wrogowi nie było w moim stylu.
Wzięłam głęboki oddech i przypomniałam sobie o wrażliwej duszy Cartera oraz tym, jaki byłby ze mnie dumny, gdybym spróbowała pojednać się ze znienawidzonym bliźnim lub chociażby udzielić mu pomocy. Powoli rozpięłam zamek swojej torby, siłując się sama ze sobą. Pogrzebałam w niej na ślepo i wyjęłam otwartą niedawno paczkę chusteczek. Bezszelestnie przemieściłam się w stronę łkającej żałośnie nastolatki.
Musiałam zagryźć wargi, żeby odważyć się uchylić wejście do komnaty smutków. Wsunęłam do środka ofertę wsparcia, oczekując ataku przydługich pazurów na moje przedramię. Nic takiego się nie zadziało. Zajrzałam ostrożnie, chcąc zarejestrować jakąkolwiek reakcję. Lynch siedziała na klapie deski, obserwując ofiarowaną jej odsiecz ze zmarszczonymi brwiami, czerwonymi policzkami i rozwartymi minimalnie ustami.
- Nie są zatrute, ani nic- mruknęłam z przekąsem, wybudzając ją z letargu. Z nieśmiałością poczęstowała się chusteczką, starając się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego. Miałam wrażenie, jakbym sterczała nad bezbronną ofiarą, której byt zależy wyłącznie od mojej woli. Ciekawa odmiana.
Zamierzałam udać się do sali, skoro wykonałam wytyczone samej sobie zadanie, ale sparaliżował mnie jej cichy, zdarty głos.
- Ma-ason chciał mnie zgwa... zgwa-ałci-ić- wyjęczała z przestrachem, nie w pełni przekonana czy powinna to powiedzieć. Oblał mnie zimny pot, a gdzieś z tyłu mojej głowy pojawił się wkurzony skowyt sumienia. Mechanicznie przeczesałam swoje ciemne kudły i przykucnęłam w progu, mrużąc dosadnie powieki.
- Mów- rozkazałam, zapewne nieco zbyt agresywnie. Byłam świadoma bijącego ode mnie na co dzień chłodu i tego, że po części to właśnie ona jest za niego odpowiedzialna. Niemniej potrafiłam rozpoznać jak należy zachować się w danej sytuacji. Hannah nie mogła obejść się bez kogoś, kto jej wysłucha, niestety aktualnie miała przeciwko sobie połowę liceum. Damski kodeks wzywał mnie do posłuszeństwa. Nie chciałam jej asystować w tym karnawale szyderców, niemniej Noah nauczył mnie, że dobro wraca i wypada o tym pamiętać. Zamknęłam oczy, pozwalając jej na wynurzenia.
- To wszystko to dla mnie za dużo. Najpierw ta kłótnia z Brandonem, potem śmierć babci, zaginięcie kota, kłopoty z Emmą i Lisą, ta kompromitacja na przedstawieniu, a teraz ten... Brandon powtarzał mi, że będą z nim kłopoty, odkąd zjawił się znów w pobliżu. Nie chciałam w to wierzyć. Mason był moją pierwszą miłością, kimś lepszym ode mnie. Nie miałam pojęcia, że z kogoś tak przesyconego wielkodusznością traf mógł uczynić dupka.- Załamała się, przyciskając nadgarstki do brwi. Łzy spływały bezwolnie po jej wytapetowanej skórze, malując czarne korytarze z tuszu do rzęs. Skrzywiłam się, nieprzyzwyczajona do tego, że komuś na ogół tak ładnemu także zdarza się wyglądać źle. Mentalnie trzasnęłam siebie samą przez łeb, gdy moje myśli zamiast krążyć wokół tragicznego stanu dziewczyny, poszły raczej w kierunku porównywania jej wizerunku z moim. Cholernie ciężko było łączyć się w bólu z kimś, kto zrujnował mi trzy lata życia.
- Sprawa najistotniejsza, co dokładnie zrobił Gariel?
- Chciał pogadać. Zabrał mnie do pustego korytarza. Ciągle się przysuwał. W sumie schlebiało mi to. Kiedy mnie pocałował... to nie było przyjemne. Odepchnęłam go łagodnie, wyjaśniłam, że to nie to i wtedy wpadł w furię. Szarpnął mną i przygwoździł do ściany. Wyrywałam się, wiadomo. Zaczął mamrotać coś, że jemu się nie odmawia; że pragnie mnie odkąd wrócił i nie odpuści. Nie masz pojęcia jak się wystraszyłam. Przyssał się do mojej szy-yi...- Zaszlochała głośno, nie mogąc złapać powietrza. Dotknęłam jej kolana na co podskoczyła nerwowo.
- Musisz iść z tym na policję- szepnęłam, siląc się na subtelność. Pokręciła się w ramach zaprzeczenia i wstała. Przypadkiem odsłoniła fragment obojczyka nad którym malował się ciemny siniak.
- Przepadło nam pół lekcji. Rodzice mnie zabiją za nieobecność- rzuciła sucho, wpatrując się z zażenowaniem w ziemię. Zrozumiałam. Podniosłam się i razem wyszłyśmy z toalety, nie odzywając się dalej.
Usiadłam w swojej ławce po uprzednim przecierpieniu karcącego wykładu nauczycielki na temat spóźnień, niezrażona natarczywym spojrzeniem Noah. Mój umysł błądził przy motywach ludzkiego postępowania. Skąd się brał mus konkretnej polityki jednostki? Nasza natura nie bierze się przecież znikąd. Co ma na nas mocniejszy wpływ - otoczenie czy geny? Dlaczego Lynch jest zołzą? Rodzice czy rówieśnicy?
Dźwięk sygnalizujący przerwę bezlitośnie zabębnił w moich uszach. Brunet zawisnął nade mną, opierając ciężar ciała na biodrze.
- Tłumacz się- polecił, markując zagniewanie. Machnęłam na niego i zebrałam swoje rzeczy.
Dopiero na korytarzu wydusiłam z siebie pokrótce co się działo. Z każdym moim zdaniem jego lico nabierało krzywizn.
- Nie uważasz, że świat jest paskudny?- podsumowałam, nurkując w swojej szafce w poszukiwaniu podręcznika od matematyki. Chłopak podrapał się po karku w zadumie.
Wtem jakby odzyskał świadomość i łypnął na mnie stanowczo. Brandon dołączył do nas w ostatnim momencie.
- Szkoła nie może tak funkcjonować, Sam- oznajmił Carter, oblizując się gorączkowo.- Nie zostawię tego tak. Idziemy do dyrektora.
- O co chodzi?- zagadnął zaintrygowany blondyn, poprawiając z podekscytowaniem rękawy bluzy. Wywróciłam oczyma. Jak można mieć tyle zapału wobec plotek?
- Gariel dobierał się do Lynch, pomimo jej wyraźnych próśb, żeby przestał- przebąknęłam luzacko, krzyżując ramiona na piersi. Połapałam się co zrobiłam nie w porządku, gdy były kapitan drużyny koszykówki obrócił się na pięcie, rozejrzał i podbiegł do Masona, wydzielając mu przepięknego prawego sierpowego, a tym samym powalając na posadzkę. Zaklęłam pod nosem i ruszyłam za nim, by nie pozwolić na następny cios. Z łuku brwiowego powalonego nastolatka ciekła świeża krew.- Czyś ty oszalał? Przemoc rodzi przemoc, ułomna maso- zwróciłam się do oprawcy, pogardliwie prychając na ofiarę.- Lepiej pomóż mi go dźwignąć i zaprowadzić do sekretariatu.
- Wylecisz na zbity pysk, obiecuję- syknął, targając chłopaka za szmaty w górę. We czwórkę obraliśmy kurs na gabinet Ralpha. Nie miałam chęci brać udziału w tym cyrku, toteż zaraz przed drzwiami znieruchomiałam, każąc im wejść beze mnie.
- Meadows, nie pękaj, tym razem nie chodzi o ciebie. Wiem, że lądowałaś tu przez nas często i szczerze, przepraszam cię za to, lecz sprawa jest poważna.
- To tobie się zwierzyła- przypomniał mi miękko Noah, głaszcząc czule moje plecy. Płochliwie przełknęłam ślinę.
Tymczasem zboczeniec ziewnął dramatycznie.
- Paskudnie przesłodzone.
- Odradzam wkurwianie mnie, kiedy ważą się twoje losy- warknęłam, dając brodą znak, że jestem gotowa.
Pracujące za biurkiem panie bez wahania wpuściły nas do najwyższej władzy. Łysy mężczyzna nie ucieszył się na mój widok. Wręcz przeciwnie. Nieprofesjonalnie sapnął z rezygnacją.
- Niech pan się nie łudzi. Mamy problem z tym o, nie ze mną. Dziwne, co? Odmiana się panu przyda. Ten niewydarzony debil podjął próbę gwałtu na koleżance.
- Macie na to jakieś dowody? To mocne oskarżenie.- Otaksował pompatycznie podejrzanego, jak go znam kojarząc właściwe nazwisko. Moja drużyna natychmiast chciała wyskakiwać z gębą, że to niesprawiedliwe, jednak bezgłośnie zilustrowałam im ich głupotę.
- Niech pan wezwie Hannah Lynch i obejrzy jej szyję- poprosiłam, pokojowo wycofując się z jatki.- Nie będziemy się mieszać. Ona opowie panu to, co będzie chciała, żeby pan wiedział. Mogę jej nie lubić, ale nie sprzedam jej prywatności. Do widzenia- pożegnałam się, pociągając za klamkę. Nie spodziewałam się, że koledzy pójdą za mną, co niezwłocznie zrobili.
- Zachowałaś się dojrzale- skomentował zadowolony Noah, promieniejąc dumą na kilometr. Wreszcie poczułam, że potrafię dorównywać jego skali miłosierdzia. Uśmiech wykwitający na jego policzkach łechtał moje ego, albowiem to ja go wywołałam.- Wybaczycie na minutkę? Koniec przerwy, a mnie ciśnie potrzeba.-
Zanim zdążyłam się wypowiedzieć - już go nie było. Parsknęłam z rozbawieniem, rozluźniając się odrobinę.
- Jak z wami?- Collins wykorzystał okazję do wiwisekcji. Dłonie wciskał głęboko w kieszenie, toteż mogłam się domyślać intensywności jego emocji. Z tego powodu postanowiłam mu nie dokopywać i nie trzasnąć standardowego, sarkastycznego komentarza.
- Miotam się- odpowiedziałam bez cienia szyderstwa, zaskakując go.
- Powiem ci coś osobistego, okej? Hannah i ja nie byliśmy parą ze względu na fakt, że wzbudziłoby to zbyt wiele nadziei u naszych rodziców. Był taki okres, że poza liceum traktowaliśmy siebie nawzajem jak dwie połówki. Ukrywaliśmy starannie, ile dla siebie znaczyliśmy. Sęk w tym, że ona zawiesiła ten układ, gdy na horyzoncie pojawił się Mason. Nie wiem czy wiesz, kiedyś to oni byli razem. Ostrzegałem ją, że ten facet coś kręci. Nie chciała słuchać, oddalała się ode mnie. Znasz mój temperament. W tej historyjce ważne jest to, że nie zrezygnowałem ze swoich uczuć do niej. Nie jestem jakoś szczególnie inteligentny, ani ogarnięty, aczkolwiek potrafię kochać. Skoro ja potrafię to Noah tym bardziej. On nie jest jedną z tych durnowatych ciot, które skłamią, że jesteś dla nich ważna, byle móc cię zaliczyć. Nad czym ty się głowisz? Świetny gość się za tobą ugania i ewidentnie widać, że nie jest ci obojętny.
- On nie jest z mojego wymiaru. Będą na nas krzywo patrzeć.
- Miałem cię za mądrzejszą. Co za różnica jak na was patrzą? Liczycie się wy i wasza radość czy inni? Serio zamierzasz poświęcić swoje szczęście przez wzgląd na rówieśników z którymi i tak nie rozmawiasz? Co z tobą? Nie zależy ci?
- Zależy- wydukałam z ociąganiem, unikając jego miażdżącego wejrzenia.
- Dam ci radę. Olej ich. Zasługujesz na coś więcej. Idź za swoim sercem, zamiast pytać nieznajomych o zdanie. Opłaci ci się. Kto nie startuje w wyścigu, ten nie wygrywa.
Zamieszanie w żarliwości mojego sentymentu do Noah było dla mnie samej niejasne. Huśtaliśmy się na skali jakości naszej relacji i co rusz przegrywaliśmy z bojkotującym nas przeznaczeniem. Sama nie pojmowałam na czym stoję. Niewykluczone, że mieliśmy nigdy do siebie nie dotrzeć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top