Polaroid
Pokój Sam był bardzo podobny do tego, jaki wyobrażał sobie, zanim się u niej znalazł. Ściany pomalowane na fioletowo, meble na ciemny brąz, a z każdego kąta spoglądały na niego stosy książek i rozrzuconych kartek. Podniósł jedną, ale zaraz drobne dłonie brunetki wyrwały mu ją, by schować głęboko do szafki.
- Niczego nie ruszaj albo wywalę cię stąd szybciej, niż zdołasz pisnąć "wybacz"- ostrzegła ostro, biorąc się za ścielenie łóżka. Gdy skończyła, upuściła na nie podręcznik oraz porysowany zeszyt, wyglądający na porządnie zużyty. Następnie zawołała go gestem, mało elegancko układając nogi na krzyż. Uśmiechnął się szeroko, ulokowując się przy niej. Cieszył się, że go zaprosiła. Przed wejściem na górę jej mama poczęstowała ich herbatą, a ojciec świeżo upieczonymi ciastkami z nasionami chia. Szepnięto mu na ucho, że ma ich nie jeść, bo pewnie są trujące. Nie posłuchał. Nie były takie straszne.- Nie rozumiem tego- odparła, stukając w przykład na stronie.
Przyjrzał się jej z bliska, rzadko miał sposobność to robić. Okulary zsunęły jej się na czubek równego, piegowatego pod światłem nosa, uciskając go nieco. Przepiękny, ciemnokolorowy wzrok miała skupiony na matematycznym działaniu. Ledwo zauważalnie rozchyliła pełne, różowe wargi, stukając ołówkiem w opaloną szczękę. Włosy związała w rozsypujący się kok, odsłaniając miękką szyję. Garbiła się przy siedzeniu, chociaż podczas chodzenia jej sylwetka była prosta. Jej bluzka odsłaniała wyjątkowo kawałek biustu i pieprzyk na prawej piersi. Obserwując ją na co dzień dostrzegł jeden szczegół, który zapadł mu w pamięć, mianowicie to, że zwykle miała uniesiony wysoko podbródek, lecz patrzyła w dół. To pokazywało, że nie jest tak pewna siebie, jak chciałaby być.
- Będziesz się gapił czy wytłumaczysz? Nie jesteśmy na randce.
- Wiem, przepraszam, po prostu jesteś śliczna- mruknął i z przyjemnością podziwiał wykwitający na jej dekolcie rumieniec. Potrzebowała komplementów, nawet jeśli ją krępowały. Każdy czasem lubi usłyszeć o sobie coś miłego.
Zniżył się do książki, dając dziewczynie odrobinę prywatności na przetrawienie pochlebstwa. Wczytał się w funkcję trygonometryczną.
- Nie potrafisz odczytać co jest sinusem, co cosinusem, a co tangensem?
- Musisz zadawać to pytanie takim tonem, jakbyś chciał zasugerować, że jestem kretynką?- naburmuszyła się, ściągając brwi. Zaśmiał się, unosząc ręce w obronnym geście.
- Nie miałem tego w zamiarze. Daj kartkę, rozrysujemy to sami, żeby było łatwiej.
Mniej więcej pół godziny minęło, zanim dzwonek do drzwi przerwał ich lukratywne studiowanie. Początkowo nie przeszkadzali sobie, jednak jej mama przyszła poprosić ich, aby zeszli do salonu, albowiem zjawili się goście. Sam dopytała kto dokładnie, a kiedy padła odpowiedź obiecała, że zaraz będą. Wydawała się zestresowana. Powoli dotknął jej ramienia, chcąc okazać wsparcie.
- Jeśli nie chcesz, abym poznawał twoją rodzinę to mogę sobie iść- zaoferował, mówiąc całkowicie poważnie. Zagryzła policzek od środka, taksując go oceniająco. Wreszcie westchnęła, jak gdyby podjęła istotną decyzję. Wycelowała w niego palec wskazujący, zaogniając postawę.
- Przysięgnij, że nikomu nie powiesz- zażądała. Dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Zabrzmiało to na chęć wyjawienia sekretu związanego co najmniej z morderstwem. Niepewnie skinął, nie wiedząc na co właściwie się pisze. Nie należał do płochliwych osób, raczej do tych, które odwagi miały aż nadto, toteż sprawę potraktował z ciekawością, namazaną w figlarnie iskrzących źrenicach.- Kojarzysz grupkę Hannah? Blondi i ta wysoka.
- Emma i Lisa- poprawił automatycznie, narażając się na wkurzone spojrzenie.
- Lisa jest córką brata mojego ojca. Jej rodzice wzięli rozwód wieki temu, ale moi polubili się z jego żoną. Utrzymują stały kontakt nie tylko ze względu na dzieci. Zachowujemy to z Lisą w tajemnicy przez jej "pozycję społeczną".- Zakreśliła cudzysłów w powietrzu, robiąc znudzoną minę. Coś mu się nie zgadzało.
- Skoro wasi ojcowie są krewnymi to czy nie powinnyście nazywać się tak samo?- wyraził wątpliwości na głos, przyglądając się brunetce wciągającej skarpetki na bose stopy. Ubrała się bardzo domowo, co świadczyło o tym, że nie martwi się przy nim wizerunkiem. Podobało mu się to. Sophia wiecznie stroiła się w najróżniejsze fatałaszki i od najmłodszych lat bawiła się makijażem. Męczyło go to. Czekanie, aż będzie uszykowana zajmowało cenny czas, który mogliby spędzić razem. Teraz mógł posmakować odmiany.
- Przejęliśmy nazwisko po mamie. Rzekomo dziadek wymagał tego na łożu śmierci, warunkując tym przypisanie spadku. Był dziwnym człowiekiem i nie znosił taty. Zabawne jest to, że babcia po jego śmierci wróciła do swojego panieńskiego nazwiska, czysto po to, żeby zrobić mu na złość. Zamknij oczy- poleciła, wyjmując z szafy czystą bluzkę ze skromniejszym wycięciem z przodu. Spełnił prośbę, odwracając się dla zlikwidowania możliwości podglądania. Wolał nie ryzykować swojej pozycji na rzecz kilku sekund kukania na nią w samym staniku. Skoncentrował się na plakacie jakiegoś nieznajomego mu zespołu o nazwie Guano Apes.- Jeśli ktoś się dowie to jej kariera u boku bladej zołzy się skończy.
- Będziesz na mnie wściekła?
- Mhm- wymamrotała, ewidentnie trzymając coś w ustach. Zerknął niecierpliwie, zastając ją z kropkowanym swetrem w zębach. Rozczulała go takim zachowaniem, nie wiedział czemu.
- To przemawia do mnie bardziej, niż jej utrata stanowiska.
- Pieprzony lizus- skomentowała, wbrew sobie uśmiechając się lekko. Schowała telefon do tylnej kieszeni i pokierowała chłopakiem do tłumu, odpoczywającego w salonie przy kawie.
Spodziewał się może trzech nowych postaci, tymczasem powitała go siódemka w kompletnie odmiennym wieku. Sam stanęła pomiędzy nim, a przybyszami i zaczęła objaśnianie.
- Najmłodszy, trzyletni Keith, dalej ośmioletni Robert oraz trzynastoletnie bliźniaczki Margaret i Lily. Lisę znasz. To Carl Thompson, przybrany ojciec, a tam jej mama, Elizabeth.
- Niezmiernie miło mi państwa poznać.- Skłonił się, po czym pocałował wierzch dłoni najstarszej z kobiet, która na ten manewr zareagowała chichotem. Trzeba mu było przyznać, że potrafił robić wrażenie. Pani Meadows posadziła go obok skulonej ze strachu Lisy, obgryzającej wypielęgnowane paznokcie. Dostał własny talerzyk i filiżankę zielonej herbaty. Jego ulubioną personę wmanewrowano w pracę kelnerki, zatem zajął się koleżanką po swojej lewej. Przyjacielsko trącił ją łokciem, żeby zwróciła na niego uwagę.- Obiecałem, że nikomu nie wygadam.
- Naprawdę?- pisnęła, gwałtownie przechylając kolana w jego kierunku, gotowa do rozmowy.- Dziękuję. Co tutaj w ogóle robisz?- Jej ton przesączony był zapałem, zupełnie innym od tego, jaki emanował od niej w szkole. Brązowe tęczówki rozjaśniły się o parę stopni, przypominając złoto, a ślicznie skrojone kości jarzmowe podkreślały opadające po obojczykach gęste, gorzko-czekoladowe kosmyki.
- Planowałem nauczyć Sam matematyki. Zbiera kiepskie oceny i niepotrzebnie obniża sobie średnią- wyjaśnił, biorąc łyka gorącego napoju. Sparzył sobie podniebienie.- Poki jeszt okasja pożnać cie prywatne to mosze opowiesz coś o sopie- wyseplenił, jednocześnie łagodząc językiem ból. Rozpromieniła się, ujawniając upchniętą gdzieś nieśmiałość. Niezdarnie poprawiła fryzurę, zrzucając tym samym ze stołu serwetkę. Podniósł ją naprędce.- Czym się interesujesz?
- Głównie ogrodnictwem. Ostatnio też fotografią, odkąd wygrzebałam na strychu aparat, który z miejsca wywołuje zdjęcia.- Rozmarzony wzrok nie pozostawiał żadnych zastrzeżeń co do tego, że jest zachwycona. Uwielbiał ludzi z pasją. Zrobiło się głośno, dlatego zmniejszył dzielącą go od niej odległość, nie zawracając sobie głowy niczym wokół.
- Polaroid? Zawsze chciałem zobaczyć taki w akcji.
- Mam go ze sobą. Pokazać ci?- szepnęła konspiracyjnie, rozglądając się, jakby prowadzili szemrany biznes. Pogmerała w torbie leżącej odłogiem na podłodze, aż w pełni glorii wydobyła urządzenie starej daty. Pozwoliła mu poobracać je w rękach i z radością odpowiadała na pytania dotyczące funkcji kolorowych guzików. Postanowili, że skorzystają z malowniczego wieczoru, ażeby sprawdzić czy da się uchwycić wiszący na niebie księżyc. Wstali, kulturalnie przepraszając wszystkich na moment i wyszli wspólnie na drewniany ganek.
Uliczne lampy dodawały melancholijnego nastroju, lecz byli zbyt pochłonięci technologią z lat osiemdziesiątych, by to dostrzec. Oszczędzając film zrobili wyłącznie dwie odbitki i podzieli się po równo. Noah zaoferował, że zapłaci, wiedząc, jak droga to inwestycja, jednak ona nie chciała tego słuchać. Usiedli tuż przy sobie na wąskich schodkach, czując się po tym doświadczeniu lepiej w swoim towarzystwie.
Chłodny wiatr smagał ostrzegawczo jego sylwetkę. Zima nadchodziła wielkimi krokami. Policzył, że zna Samanthę prawie trzy miesiące. To szmat czasu. Niedługo rozpoczną się gwiazdkowe ferie. Spotkają się wtedy? Niepokoiło go to, że nie potrafi przekonać jej do tego, że szczerze mu na niej zależy. Była urocza i nic go nie obchodziło, że nikt poza nim tego nie widział. Ich strata. Trapiło go tylko, że jego starania się zmarnują, bo czyjaś opinia o nich okaże się ważniejsza, niż jego uczucia.
- Hm, ty... nie, nic, nieważne.- Lisa przerwała ciszę, po czym zagryzła usta z nagłym zażenowaniem, a jej ładna buzia pokryła się szkarłatem. Zaintrygowało go to, skutecznie odciągając od trosk.
- Śmiało- zachęcił, opierając się wyczekująco o uda. Wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki w ramach przygotowania.
- Kumplujesz się z Joshem Ericssonem, nie?
- Powiedzmy, a co?
- Nie wiesz może czy... och, to głupie- jęknęła, opadając na plecy i zakrywając twarz. Nic nie mógł poradzić na to, że się roześmiał. Nie lubił trzymać emocji w sobie, to wywoływało duszności.- Jeśli masz się nabijać...
- Wybacz, od urodzenia jestem debilem, co wytyka mi się dziesięć razy dziennie. Kontynuuj, proszę.
- Sądzisz, że miałabym... mia-ałabym szansę u nie-ego?- wyjąkała speszona, chowając swoje buraczane wypieki przed całym światem. Zastanowił się skrupulatnie, nie chcąc skłamać. Nie znał gustu Josha. Po jego charakterze można było wywnioskować, że lubił zwyczajnie sympatyczne osoby, a ona taka była, gdy zetknęło się z nią poza liceum.
- Jasne- odparł z werwą, wywołując u niej cudowny uśmiech. Tę chwilę wybrała jej kuzynka na wkroczenie. Nie była urzeczona widokiem. Stanęła w obrażonej pozie, krzyżując ramiona na piersi i wbiła spojrzenie w oddalone o kilkaset metrów drzewa. Gdy się odezwała jej głos był niesamowicie suchy.
- Liz, ciotka Elle cię woła.
- Okej. Dzięki, Noah.- Dziewczyna pochyliła się i musnęła go w polik, wprawiając w osłupienie. Zniknęła za progiem, porzucając go na pastwę losu. Sam wyglądała, jakby coś się w niej zagotowało. Nie miał wyboru, musiał zaryzykować.
- W porządku?- zagadnął z ciężkim sercem, słusznie przewidując burzę. Nie dało się tego uniknąć.
- Dwie minuty mnie nie ma, a ty kleisz się do mojej krewnej? Kurwa, serio?- warknęła, usiłując nie krzyczeć. Wybuchowa mieszanka jej cech zawierała w swoim składzie zawiść i nie była to dla niego dobra wiadomość. Wstał, mając nakreśloną strategię postępowania. Mimo jej zwartych razem z pięściami zębów, ustawił się tuż przy niej, blokując ją między sobą, a ścianą.
- Nie kleję się do niej- oświadczył i uniósł palce, aby pogłaskać ją po żuchwie. Odtrąciła je, mową ciała wciąż ciskając gromy. Unikała kontaktu wzrokowego. Bała się, że pod jego wpływem złagodnieje. Złapał ją za podbródek i zmusił do uniesienia go.- Masz mnie za faceta, który bez opamiętania podrywa każdą?
- Nie- wymamrotała po dłuższym namyśle.
- Lubię ciebie i nic się w tej kwestii nie zmieniło- zadeklarował, obejmując jej oblicze dłońmi. Była cieplejsza od niego, wszakże jeszcze niedawno przebywała w środku. Taka bliskość pozwalała mu czuć jej nerwowy oddech na swojej szyi. Rozpogodził się, kiedy jej skóra zakwitła na różowo, a okulary zaparowały całkowicie. Ludzie mogli mówić, co chcieli, lecz dla niego była piękna, choćby miał brać pod uwagę samo jej usposobienie i wewnętrzną siłę. Nie było jej w życiu łatwo przez ostatnie lata, niemniej dała sobie radę. Wyszła z depresji, nie mając przy sobie prawdziwego przyjaciela. Podziwiał ją za to, jak nikogo innego. On sam chciałby potrafić zrobić coś takiego, wybaczyć sobie. Sprawiała, że dążył do tego, naśladując jej zapał.
Zdjął z niej oprawione szkła, chcąc zobaczyć uwielbione, niemal hebanowe oczy. Napięcie drastycznie wzrosło, pozostawiając wiszącą atmosferę nadziei. Przygryzła dolną wargę i jego zdaniem to właśnie przybiło gwóźdź do trumny. Nie miał pojęcia czy istniało cokolwiek, czego w tamtej sekundzie pragnąłby bardziej, niż pocałunku z nią. Nachylił się powoli, dając jej możliwość odepchnięcia go, gdyby uważała to za właściwe. Oparła nadgarstki na jego karku, ewidentnie dając mu przyzwolenie. Jego puls przyspieszył stanowczo.
Wówczas coś za nimi kliknęło, przerywając romantyczne zapędy. Odskoczył od niej, chcąc wykryć skąd wziął się ten dźwięk. Lisa tkwiła w drzwiach z aparatem, szczerząc się dobrotliwie od ucha do ucha. Zabrała zrobioną fotografię, przyjrzała jej się i podała im.
- Wybaczcie. Nie chciałam wam przeszkadzać. Sądziłam, że nie usłyszycie. Musiałam to uchwycić, przypominaliście żywcem wyjętych z bajki. To najlepsze zdjęcie, jakie udało mi się wykonać. Weźcie je sobie w ramach przeprosin.
- Zabierz to.- Sam włożyła je do kieszeni jego spodni, uprzednio zginając na pół. Już wtedy wiedział, że następne takie zrządzenie losu nie zdarzy się prędko i sporo się namęczy, zanim uda mu się wygrać, ale o tę dziewczynę warto powalczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top