Naturalne miejsce
Pierwszy raz od dawna odważył się pójść sam nad jezioro i usiąść przy jego brzegu. Wciąż miał przed oczami widok tonącego Jonathana, machającego bezradnie rękami w zapętlającej się panice. Usiłował walczyć z tym wspomnieniem, jednak cokolwiek robił wyłącznie potęgowało ból po stracie brata. Nikt nie potrafił przekonać go, że to nie z jego winy zginął i napięcie towarzyszące temu miało nigdy go nie opuścić. Mimo wszystko powoli leczył się z chorobliwego powtarzania sobie tej historii od nowa i wmawiania, że to zdarzy się też przy następnym dziecku. Wypadek nie tworzy klątwy. Nie był głupi, zawsze to rozumiał, ale dopiero ostatnio wycofał się ze strachu na tyle, by pogodzić się z powstawaniem życia wokół niego.
Ciąża jego mamy rozwijała się prawidłowo i jak na razie nie było szansy na to, że płód nie przetrwa. Woda w tafli lśniła w ten sam sposób, co jej radosne oczy. Nic nie uszczęśliwiało jej tak, jak to, że jej syn wreszcie stawał na nogi po traumatycznym zajściu.
Noah kochał swoich rodziców i starał się dawać im powody do dumy. Na święta w ramach prezentu zrobił dla nich album przedstawiający trójkę rodzeństwa, zwieńczony zdjęciem najświeższego nabytku prosto z USG. Chciał pokazać, że już z nim lepiej i nie mają się czego bać. Byli więcej, niż zadowoleni.
Nagle ktoś klepnął go w ramię, wybudzając z transu. Obrócił się, dostrzegając za sobą wysokiego jak dąb chłopaka.
- Cześć, Josh. Spóźniłeś się- przywitał go, wymieniając przyjacielski uścisk dłoni. Długowłosy usiadł obok niego, wzdychając ciężko, jakby los mocno go ugodził.
- Mieszkam z samymi kobietami. Nie jest łatwo gdzieś wyjść. Musiałem zdać dokładną relację dokąd, po co i z kim idę oraz podać maksymalną godzinę powrotu. Kompletnie nie szanują tego, że jestem praktycznie dorosły i chciałbym mieć jakąś prywatność- burknął, grzebiąc paznokciami w ziemi.- No i Delilah miała kłopot z zadaniem z geografii, toteż zajęło mi chwilę wytłumaczenie jej wszystkiego.
- Wybacz bezpośredniość, lecz to pytanie krąży mi po głowie od pewnego czasu - co się stało z waszym ojcem?- Noah był dyskretny, jeśli chodziło o zatrzymywanie sekretów dla siebie, aczkolwiek rozpierała go niesamowita ciekawość, odnosząca się do innych osób. Interesował go każdy szczegół, począwszy od ulubionego koloru, skończywszy na bliznach pokrywających duszę. Nie walczył z tym i dlatego znajdowali się też tacy, którzy za nim nie przepadali, posądzając go o wścibskość.
Josh zasępił się, ubierając ponure oblicze w dodatkową warstwę zgorzknienia. Dziwne, że to w ogóle było wykonalne. Podniósł kamień i rzucił nim w powierzchnię jeziorka, wywołując głośne plasknięcie.
- Mój ojciec mieszka w sąsiednim miasteczku i nawet nie wie, że ma potomstwo. Chciałem go kiedyś znaleźć po opisie matki. Zamiast porządnego, pracującego faceta zastałem pijaka i rozrabiakę, odsiadującego w areszcie za drobne kradzieże lub pobicia. Spędziła z nim dwie noce w kilkuletniej rozbieżności. Obie zwieńczyła ciąża. Szczerze, sam nie wiem jak to się mogło zdarzyć. W wersji, jaką przedstawiła moja rodzicielka w obu przypadkach decydujący wpływ na wydarzenia miały hormony. Przy nim jakoby "traciła rozum"- prychnął pogardliwie, dosadnie pokazując co o tym myśli. Współczuł mu. Nie wyobrażał sobie, żeby jego drzewo genealogiczne kreowało się przez krótkotrwałe żądze. Jego rodzice poznali się jeszcze na studiach i szaleńczo w sobie zakochali. Później mieli rok przerwy, albowiem tatę wzięli do wojska. Wrócił z poważną raną, po której do teraz miał bliznę.
- Kogo ja widzę- przemówił znajomy blondyn, zwracając na siebie ich uwagę. Nie zauważyli go wcześniej. Dołączył do nich, po uprzednim zapytaniu czy nie będzie im to przeszkadzać. Wisiała nad nim chmura gradowa, ściągająca do siebie jego brwi w wyrazie złości.- Co tu robicie?
- Siedzimy, gadamy... A co ty tutaj robisz? Niezbyt naturalne miejsce dla kogoś wysoko urodzonego.- Josh wskazał na otaczające ich żółte pole, brudny zbiornik i gęsty las w oddali. Miał sceptyczne podejście do Brandona, jednak nie będącego aż tak paskudną postacią na jaką od początku się kreował. Brak Hannah, jej świty i jego kumpli z drużyny wpływał na niego pozytywnie. Nadal traktowali go jak wyrzutka, by przeanalizował swoje zachowanie i zdecydował się przeprosić, o czym kompletnie nie było mowy. Nienawidził każdej komórki w organizmie Masona, a z tego, co mówił wynikało, że tylko czeka, aż tamtemu powinie się noga i wszyscy zobaczą kto miał rację.
- Tatulek dostawał szału przez to, że wciąż nie pogodziłem się z Hannah, więc wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie znoszę, kiedy ciska się na lewo i prawo. Ta sprawa go nie dotyczy- warknął, mimowolnie nieco zbyt agresywnie. Od razu dało się poznać, że nie radzi sobie z prawidłowym kontrolowaniem emocji. Zdążył im już opowiedzieć o próbach leczenia, nie przynoszących rezultatu. Kiepskie stosunki z domownikami nadto napinały jego nerwy, by mógł utrzymać je na wodzy. Zacisnął zęby, dając pozory organizacji gniewu. Noah obserwował to z pewnym zafascynowaniem, gdyż jak większość ludzi wiedziała, niewiele rzeczy było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Przy swoim rozbujanym uczuciowo koledze czuł się jak negatyw.
- Wolno ci tak sobie wyjść i nie ponieść konsekwencji?- zdziwił się długowłosy. Prawdopodobnie inaczej wyobrażał sobie żywot dziecka bogacza, a obraz przedstawiony przez zawieszonego w prawach kapitana drużyny rujnował jego wizję.
- Jasne, że nie, lecz powiedz mi, skoro jakiś gnój zagarnął sobie moją dziewczynę i znajomych to czym właściwie można mnie na dobitkę ukarać, hm? Bo ja sądzę, że nic bardziej dotkliwego nie istnieje.
- Mógłby ci zabrać telefon- sarknął w odpowiedzi Josh, narażając się na spojrzenie przepełnione po brzegi politowaniem. Skulił się w sobie, chociaż wszelkimi parametrami ciała przewyższał Collinsa.
- Zastanów się, mądralo. Po co mi telefon? Nie mam do kogo gęby otworzyć, oprócz was- uświadomił im obojgu, przesypując suchy piach z dłoni do dłoni.
- Jak dla mnie jesteś już członkiem naszej skromnej grupy społecznej, nieważne czy wrócisz do swoich starych kumpli czy nie. Poza tym, nie wkurzaj się, Hannah nie była twoją dziewczyną- wyraził swoje zdanie Carter, chcąc, aby sportowiec był zorientowany w konkretnych kwestiach. Po chwili także i on umościł się pod ostrzałem tego samego rodzaju wzroku.
- A jak ty byś to nazwał, gdyby chodziło o Meadows?- Naraz pojawił się problem, jako że nie miał pojęcia. Określiłby ją mianem "swojej"? Rzadko bywał zaborczy względem osób, raczej była to jedna z jej cech. Gdyby ktoś ją od niego drastycznie odsunął...
- Okej, twoja- zgodził się niechętnie.
Przez kilka minut cała trójka zajęła się sobą, rozwieszając w powietrzu nienamacalną, umowną ciszę. Sygnał przychodzącej wiadomości przedarł się przez nią na wskroś, otrząsając ich z transu. Wibrujący aparat okazał się należeć do niego. Nadawcą była nastolatka o której przed momentem wspominali. Zerknął na treść.
Od Sam:
Co robisz wieczorem? Moja od siedmiu boleści matka uprasza, bym zaproponowała Ci spędzenie z nami sylwestra i nie daje sobie przetłumaczyć, że masz rodzinę i wcale nie chcesz patrzeć dziś na nasze twarze, zwłaszcza przystrojone w głupie, kolorowe czapki. Błagam, odpisz, że masz plany.
Nie mógł nic poradzić na automatyczny uśmiech, wykwitający bez wahania na jego ustach. Potrafiła go rozbawić i rozczulić jednocześnie, bez żadnego uprzedzenia. Nie miał pojęcia, jak to jest, że wepchnęła się głęboko do jego serca, mimo braku ochoty, by się w nim znaleźć.
- Na czym stoicie?- dopytał Josh, domyślając się nadawcy SMS'a.
- Chyba na niczym- wyznał spokojnie, wgapiając się w słońce.- Staram się wysondować czy widzi szansę, żebyśmy coś stworzyli. Strasznie mi to utrudnia. Rozumiem, że może nie być gotowa, jednakże to nie jest decyzja odnosząca się do końca świata.
- Meadows jest specyficznym elementem, niewpasowującym się w żadną układankę- wtrącił blondyn, kręcąc się nieznacznie w poszukiwaniu najwygodniejszej pozycji. Sprawiał wrażenie zatopionego we własnych kłopotach na tyle, iż nie miał siły na resztę.
- Sęk w tym, że dwa razy zdarzyło nam się być niesamowicie blisko pocałunku i przy obu wydawała się naprawdę mną zainteresowana. Nie wiem jak mam to interpretować.
- Nie jesteś babą. Faceci nie interpretują. Wybuchłby ci mózg, gdybyś chciał wydedukować o co chodzi kobiecie. One same w pełni nie wiedzą w czym rzecz- oświadczył dobitnym tonem Brandon i - co było dziwne - Ericsson przytaknął mu bez słowa, bawiąc się w zaginanie źdźbła suchej trawy. Noah nie podzielał ich opinii. Zawsze pasjonowało go czytanie między wierszami, nieistotne czy to w czyjejś postawie czy w rzeczywistej książce. Z tego względu nie zamierzał rezygnować z rozszyfrowywania brunetki.
- Co dokładniej łączyło cię z Hannah, że tyle wiesz o płci przeciwnej?
- Nic nie przestało mnie łączyć. Kocham ją i generalnie ona świetnie o tym wie. Nie będę wam opowiadał o szczegółach. Nie mam prawa bez zgody sprzedawać niczyjej prywatności. Lepiej zajmijmy się facetem, który siedzi tu zupełnie incognito, udając, że lubienie dziewczyn go nie dotyczy.- Kapitan wskazał kciukiem na długowłosego, jeżącego się na taki atak. Carter uznał to za idealny pretekst do zaczepienia go o Lisę. Mógłby później dać jej znać co do upodobań kolegi.
- Właśnie, Josh. Co z tobą?- podchwycił pałeczkę, koncentrując intensywnie zaciekawione spojrzenie na bezbronnym chłopaku.- Któraś wbiła ci się w pamięć?
- Odczepcie się.
- Chociaż jakieś preferencje? Bardziej w typie Lisy Domini czy Emmy Graveyard?- podsunął, ignorując istnienie czegoś takiego jak subtelność.
- Słaby ten wybór. Obie mają paskudne charaktery- podsumował niemrawo, krzywiąc się z obrzydzeniem. Najwidoczniej należało dla dobra ogółu uchylić rąbka tajemnicy, bez łamania danego słowa o zachowaniu dyskrecji. Otwierał usta, aby zareagować, gdy ku jego zdumieniu uprzedził go beznamiętnie brzmiący Brandon.
- Lisa nie jest taka, jaka się wydaje. To, że przystała do tej grupki jest dla mnie niezrozumiałe. Kreuje się na wredną, aczkolwiek w środku jest przemiła.- Jego wypowiedź wywołała u obojga chłopaków opuszczenie szczęki. Co innego bronić honoru Hannah, a co innego pozostałych ludzi, niezwiązanych bezpośrednio z jego uczuciami.
Noah opamiętał się naprędce, zastanawiając jednocześnie gdzie podziała się jego wiara w jednostkę. Odkąd chodził do tej szkoły drastycznie zmienił nastawienie co do naturalnych odruchów człowieczych. Wcześniej sądził, że każdy ma w sercu miłość do bliźniego. Niestety, życie doskonale to zweryfikowało.
- Potwierdzam. Miałem przyjemność porozmawiać z nią poza liceum. Niezwykle serdeczna i ciepła.
- Próbujecie mi ją zareklamować? Nie szukam związku. Kobiety to same zmartwienia- warknął, rzucając kolejnym kamieniem w łagodną taflę. Był równie wzburzony jak zaatakowana przez niego woda.
- Nie zareklamować, lecz wybadać twoją opinię z czystej dociekliwości. Chodzi o upodobania. W twoim typie czy nie?- drążył temat, wyobrażając sobie uśmiech dziewczyny, kiedy powie jej czego się dowiedział. Uwielbiał pomagać, zwłaszcza jeśli nagrodą miało być zaświecenie radosnymi ognikami w pięknych, ciemnych ślepiach. Josh odetchnął ciężko, milcząc dłuższą chwilę.
- Tak, jest. Pod warunkiem, że na osobności faktycznie nie odstrzela takiej diwy- zaznaczył, zauważając jak Carter zapalił się po pierwszym zdaniu.- O co ci chodzi, świrze?
- O nic, nie zawracaj sobie tym głowy. Mam swoje zboczenia.- Narysował cudzysłów w powietrzu, żeby podkreślić odrębność tego wyrazu w swoim słowniku. Jego koledzy gruchnęli niekontrolowanym śmiechem. Sam musiał przyznać, że to pojęcie niekoniecznie dało się przypasować do jego postaci. Żenowało go samo myślenie o tym, mimo istniejących potrzeb intymnych, których nie kwestionował.
Odgarnął włosy opadające bezkarnie na czoło. Równocześnie odezwał się czyjś telefon. Collins odebrał z nietęgą miną, przygotowawczo zaciskając zęby i odchylając aparat na bezpieczną odległość od narażonego na podniesiony ton ucha. Dwie minuty później oznajmił, że musi wracać, więc zdecydowali się rozejść solidarnie w trójkę. Josh pokrótce skomentował, że i tak chciał jeszcze dziś przysłużyć się mamie w naprawie szafki. Przybili sobie piątki na pożegnanie, po czym rozpiechrznęli się w różnych kierunkach.
Wyjął swój stary smartfon i naskrobał wiadomość do swojej - miał nadzieję - przyszłej partnerki.
Do Sam:
Z chęcią wpadnę, skoro Twoja mama sobie tego życzy. Nie mógłbym jej zawieść. Zajrzę na godzinkę, żebyś nie dostała szału. Potem zmyję się do rodziców. Będę około dwudziestej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top